Opowiadanie
I: Oczy szeroko zamknięte.
- Wrócimy do Hogwartu, prawda? –
zapytała owego przesyconego radością i szampanem wieczoru, siadając mu na
kolanach i wsuwając twarz w zagłębienie pomiędzy szyją a barkiem - jej ulubioną kryjówką.
- Po co mam tam wracać? – zapytał z
lekceważeniem, ale była pewna, że to tylko przykrywka. Hogwart był mu bliski –
wiedziała, że miał jeszcze nadzieję zobaczyć te stare, zamkowe mury.
- To twój dom.
Nie odpowiedział nic,
wbijając zamyślony wzrok w ścianę. Zaczęła się wiercić. Tak, żeby jej twarz
znalazła się na wysokości jego oczu. Nie zamierzała dać za wygraną.
- Obiecaj to, proszę. Tylko tak
udowodnisz im, że jesteś niewinny. Draco…
Zawahał się. Jej oczy
iskrzyły się w wyrazie gorącej prośby, ale on nie mógł tam wrócić. Wiedział, że
nie wróci…
- Obiecuję.
***
-
Wiedziałeś, że nas szukają, Malfoy! – wrzasnęła jak opętana, zatrzymując się na
środku ścieżki. Rozgorączkowana całą przyprawiającą o dreszcze sytuacją, zaczęła pocierać sobie skronie, by choć
trochę ukoić szalejące nerwy. Miała wrażenie, że zaraz się na niego rzuci. Co
on sobie, do jasnej cholery, wyobrażał?! Że będzie ją przetrzymywał, podczas
gdy poszukiwał jej cały Zakon?!
- Owszem,
wiedziałem. Wszyscy nas szukają, Granger – odparł lekceważąco. – Nie domyśliłaś
się tego? Doprawdy, zawsze myślałem, że jesteś inteligentna.
Prychnęła
gniewnie.
-
Trzymałeś mnie, wiedziałeś, że… porwałeś… Ty, ty…! – Miotała się w słowach,
niezdolna do dobrania właściwego określenia. Och, jak ona go nienawidziła! Jako
jedyny na świecie potrafił doprowadzić ją do szału, przyglądając się efektom
swoich poczynań ze złośliwym uśmiechem zdobiącym wargi. I tym cholernym,
stoickim spokojem. Kiedy ona przypominała
czynny wulkan, trzęsący się pod wpływem nadmiaru emocji, on z kolei przybierał
postawę niewzruszonego posągu, a jego myśli zdawały się płynąć ze spokojem,
podobnym do uśpionego oceanu. Byli tak różni, w każdej kwestii. Począwszy
od wyglądu, poprzez największe i najdrobniejsze cechy charakteru, które
skrajnie się od siebie różniły. Ale istniała taka rzecz, która ich
niezaprzeczalnie łączyła. Marzenia. Sposób odbierania świata.
„To tak, jakby miejsce w moim sercu
zostało już obsadzone;
jakbym wiedział od samego początku, że
byłaś jakąś inną częścią mnie.”*
Mogli
wypierać się każdej myśli, jaka kiedykolwiek przeszła im przez głowę. Mogli
wmówić każdemu, że to w ogóle ich nie dotyczy, choć oboje zdawali sobie sprawę,
że ich życia to lustrzane odbicie jednego obrazu. I jak to zwykle bywa, tam gdzie
wszystkiego było pod dostatkiem, w lustrze wyglądało to zupełnie na odwrót.
Ciepło rodziny i przyjaciół kontra brak miłości zastąpiony przepychem, mydlącą
oczy fortuną.
-
Wiesz, że w każdej chwili mogłaś odejść.
Powiedział
to tak chłodnym tonem, że automatycznie zamilkła. Oczywiście, że o tym
wiedziała, ale… No właśnie – ale. Przecież mieli odejść razem – nawet przez
myśl jej nie przeszło, żeby mogła go zostawić. Odparowała szybko kilka słów o
tym, że nie była do końca sprawna, by móc kontynuować podróż do Hogwartu, ale
zabrzmiało to mało przekonująco, a ponadto wypowiedziane zostało pod nosem.
Malfoy nawet nie podniósł na nią wzroku. Chcąc zignorować irytujący brak odzewu
z jego strony, pospiesznie zmieniła temat. – W takim razie, po co chcesz wracać
do Hogwartu?
-
Nie chcę tam wracać.
Przełknęła
głośne „co?!”, które cisnęło się jej na usta i zamiast tego wydukała tylko: -
To po co… obiecywałeś?
Doskonale
ukryła rozżalenie, zaskoczenie i fakt, iż zabolało ją to wyznanie. Czuła, że
nie powinna mówić nic na ten temat, z drugiej strony była pewna, iż istniała
jakaś niespisana zasada, które w tej sytuacji nadawało jej prawo głosu.
-
Przyznaję, że rozważałem taką możliwość, ale… byłem zmuszony zmienić zdanie –
wyjaśnił zwięźle, patrząc jej w oczy. Oczywiście, że kłamał. Nie zdradziło go
nic – ani wahanie, ani nerwowy gest ręką. Był kłamcą doskonałym, ale Hermiona,
mimo to, nie dała się zwieść. Dopiero teraz to wszystko ułożyło się w logiczną
całość. Powoli docierało do niej, że całe to przedstawienie było z góry
zaplanowane. Los kpił z niej w najbardziej szyderczy sposób jaki w ogóle
istniał.
-
Zmuszony? – Tym razem wypluła to słowo z zaskoczeniem. Płuca domagały się powietrza,
ale ona cały czas zalegała na bezdechu. Nie mogła się nawet poruszyć,
sparaliżowana usłyszanymi rewelacjami.
-
Owszem, tak.
-
Niby przez kogo zmuszony, zdrajco? –
syknęła. Nie powinna dodawać ostatniego epitetu, ale ten sam wypłynął spomiędzy
warg, zanim zdążyła się powstrzymać. Niestety, widząc jego spojrzenie,
natychmiast pożałowała, że nie może złapać tego słowa w powietrzu i wepchnąć
sobie z powrotem do ust.
Na
ułamek sekundy zrobił kwaśną minę, patrząc na nią wzrokiem jakiego jeszcze u
niego nie widziała. Tak, jakby się na niej zawiódł – jakby to ona go oszukała!
-
Myślę, że to już nie jest twoja sprawa, Granger – odpowiedział lodowatym tonem
i odwrócił się niespiesznie. Z niedowierzaniem lustrowała jego plecy, ale
Ślizgon nie obejrzał się, tylko uparcie szedł przed siebie.
Wbijając
w niego wściekłe i zawiedzione spojrzenie, ruszyła jego śladem przygryzając
wargi i zastanawiając się, co będzie dalej…
***
„W strugach deszczu potykam się o swój
własny próżny cień,
Otworzyć usta chcę i krzyczeć tak, by
usłyszał mnie świat!”
Paradoksalnie,
szum ulewy tylko wzmagał przeraźliwą ciszę dzieloną przez dwie postacie idące
błotnistą ścieżką. Łzy, co jakiś czas
opuszczające oczy i toczące się po policzkach dziewczyny tonęły w strugach
deszczu, a usta drżały z zimna i rozpaczy. Mokre włosy lepiły jej się do
twarzy, ale ona nawet nie starała się zwracać na nie uwagi. Czuła jedynie przeraźliwy chłód - dystans
jaki wkradł się pomiędzy nich od ostatniej kłótni. Nie rozmawiali idąc spać,
wstawali bez słowa… Nie mogła pojąć dlaczego tak bardzo jej tego brakowało.
Była sama, sama w ogromnym świecie, bez przyjaciół, jedynie z wrogiem. Ale
teraz to już i jego straciła. Miała wrażenie, że zwariowała, ale tak bardzo
chciała usłyszeć choć jedno słowo z jego zaciśniętych ust. Nawet obelgę, nawet
krzyk, cokolwiek.
Ale
nie. On uparcie milczał, od czasu do czasu rzucając jej pełne niechęci
spojrzenia. Przynajmniej nie kazał jej się wynosić. Nie miała już ani sił, ani
chęci na sprzeczki. Była niewiarygodnie zmarznięta i zmęczona, bo Draco nie
potrzebował tylu postojów, a ona nie zamierzała prosić. Od rana mokre ubranie
lepiło się do ciała dając nieprzyjemne wrażenie chłodu i wywołujące ciarki na
plecach. Ale to wszystko było niczym w porównaniu z uczuciem, które zamieniło
jej serce w bryłę lodu. Jak mógł ją tak oszukać?! Jak mógł dawać nadzieję, że
wszystko będzie dobrze, tymczasem cały czas układając sobie w głowie plan
zdradzenia jej?!
„Może tu w ulewie, we mgle zgubię o tobie
sen, może gdzieś, gdzieś tam daleko zostawię, zostawię go...”
***
Nie wiedział jak długo
niósł Gryfonkę. Z każdym krokiem robiła się coraz cięższa, ale też oddychała
coraz płyciej. Ale nie to obchodziło w tym momencie młodego arystokratę. Chciał
znaleźć schronienie przed deszczem i mrozem. Był przemoczony do suchej nitki - zimna październikowa noc robiła swoje. Zastanawiał
się ile jeszcze wytrzymają jego nogi zanim ugną się pod ciężarem dwóch ciał.
(…)
Zbiegł szybko na dół, żeby
zająć się dziewczyną. Skoro przytargał ją tutaj z takim uporem, nie może
pozwolić jej umrzeć. Przecież Draco Malfoy nigdy nie wysilał się na
marne.”
Zawsze
wolał wybrać to, co łatwe, niż to co dobre.
I
tylko jeden jedyny raz postąpił inaczej, a jak to w życiu często bywa,
oczywiście musiało to nieść za sobą koszmarne konsekwencje. Już nigdy więcej
nie miał zamiaru popełniać takiego błędu, polegającego na naprawie swojego
charakteru. Bez tego było mu lepiej. I zdecydowanie łatwiej...
***
Przystanął na rozdrożu od którego wiły się dwie wąskie
dróżki. Hermiona nie omieszkała nie zauważyć, że po raz pierwszy od ich, mówiąc
delikatnie, dysputy zwrócił na nią uwagę.
- Jesteśmy
na miejscu. Ścieżka na zachód prowadzi do Hogwartu. Ścieżka na wschód - do
wolności…
Jedno machnięcie ręki wystarczyło, żeby
wszystkie uczucia, które do tej pory kumulowały się w jej sercu, opadły na dno
żołądka. Niemal czuła jak grunt ucieka jej pod stopami, jakby ktoś szybkim ruchem pociągnął kawałek
ziemi na którym stała.
-
Wiesz, że kiedy odejdziesz, nie będzie już odwrotu? – Głos jej drżał, ale
wypowiadała odważnie każde słowo, które mogło być ostatnim, jakie miał od niej usłyszeć. Poczuła
narastającą suchość w gardle, jak zawsze gdy na policzkach pojawiały się łzy.
Zacisnęła usta, nie chcąc by i tym razem tak się stało - nie chciała, by to
zobaczył. Opanowała się szybko, mrugając kilka razy powiekami, jakby oślepiło
ją światło. Nie miała pojęcia skąd bierze się cała gorycz ich rozstania. Czyż
nie tego pragnęła?
Uwolnić
się od niego raz na zawsze…
Draco
odwrócił się na dźwięk jej głosu. Zamarł na chwilę, jakby miał zaraz rzucić się
w jej kierunku z zapewnieniami, że wszystko będzie dobrze i nigdy jej nie
opuści. Ze zmarszczonymi brwiami
studiował jej oblicze, chłonąc każdy szczegół wyzywającego spojrzenia brązowych
oczu. Oczu, w których, mimo jej szczerych
wysiłków, szkliły się łzy, a szczęki zaciśnięte były z całych sił . Nie
miał szans na usłyszenie pożegnania.
Nigdy
wcześniej nie zastanawiał się tak intensywnie nad tym, czy wykonać tych kilka
kroków do przodu i wyciągnąć ręce. Czy rzucić ostatnie spojrzenie i odejść?
Zacisnął zęby, jakby sama bezsilność mogła
sprawić dojmujący ból. Nie lubił tego uczucia, kiedy zupełnie nie miał pojęcia
co począć. W życiu kierował się konkretami, więc nie było tam miejsca na
rozterki związane z takimi wątkami jak przyjaźń, miłość, albo… przywiązanie. To
całe „kochanie” było zbyt przereklamowane jak na jego gust. Ludzie wiązali się,
uzależniali od siebie, tęsknili – ile to rzeczy zostało zupełnie zaprasowanych
ogólnikiem zwanym miłością? Zupełnie niepotrzebnie.
Ale
czy mógł stwierdzić, że nie zależy mu na Hermionie? Czy mógł przysiąc, iż nie
uzależnił się od jej rozespanego spojrzenia, które rzucała każdego ranka? Od
jej śmiechu, przypominającego melodyjne kołysanki, które w dzieciństwie
śpiewały mu niańki? Czy nie przywiązał się do całej jej osoby tak, że po
odejściu, mógłby, chociaż raz… zatęsknić?
Odpowiedź
była zbyt prosta, by móc zaprzątać nią
sobie myśli nawet przez kilka chwil. Zacisnął powieki i ruszył w jej kierunku.
Hermiona, jakby przygotowana na ten ruch, ale nie do końca pewna jego zamiarów,
automatycznie zrobiła to samo. Zbliżył się do niej, lecz kiedy chciała
przysunąć się bliżej, on cofnął się o krok; jakby chciał tym spojrzeniem wmówić
jej, że „tak będzie lepiej”. Może było… To nieistotne. Pożegnania były zdradzieckie. Oczy tylko czekały, by uronić niechciane
łzy, a serce wyrywało się w nie tym kierunku, co trzeba.
Podniósł
umęczony wzrok i uchwycił jej spojrzenie.
- Pomóż mi – wychrypiała prawie
bezgłośnie, patrząc na Malfoya z tlącą się w oczach nadzieją. Nie zastanawiała
się nad tym co tu robił, nie przyszło jej nawet do głowy, że mogła wędrować w
tym samym kierunku co on, kiedy wydawało jej się, że od niego ucieka.
- Nie ma mowy. – Blondyn podniósł się z
usłanego liść mi runa leśnego. Podniósł plecak i nie oglądając się ruszył przed
siebie.
„Nie
jestem gotowy na to, by odejść, bo wtedy nigdy nie dowiem się za czym mógłbym
tęsknić.”
Cienie tańczyły na jej delikatnej, pogrążonej
we śnie twarzy, przywodząc mu na myśl piękną porcelanową lalkę. Z każdym
kolejnym dniem nabierał wrażenia, że Granger w tej postaci należy wyłącznie do
niego. Nie mógł nie uśmiechnąć się na widok jej bladego oblicza. Dla niego
mogła istnieć tak jak teraz, przez całą wieczność.
Przypomniała mu się
opowieść o dziewczynie - księżniczce, którą usłyszał przed laty, nawet już nie
pamiętał gdzie i z czyich ust…
Słońce
zachodziło; zmrok zapadł bardzo szybko. Wpatrywała się intensywnie w niebieskie
tęczówki, szukając w nich czegoś, co mogłaby wykorzystać jako pretekst do tego,
by został. Ale mimo zapalczywości z jaką analizowała jego spojrzenie, miała
wrażenie, że widzi coraz mniej. I mniej i mniej, a cała jego osoba niknie
gdzieś na drodze jej wspomnień.
Drgnęła,
kiedy w końcu się odezwał.
-
Wiem. Ale nie będę tęsknił – skłamał cicho, ale z zadziwiającą pewnością. Odwrócił
się powoli, zostawiając ją samą na wybranej ścieżce, z sercem na dłoni.
Odszedł, nie odwracając się ani razu…
Zastygłe w oczekiwaniu serce wyślizgnęło jej
się z ręki i upadając na skałę, rozbiło się na tysiąc kawałków…
Chciałby nigdy nie
odchodzić. Chciałby, żeby te wszystkie chwile, które spędzili razem, nigdy się
nie zatarły w jego wspomnieniach. Żeby pasja, która pojawia się przy każdej myśli
o Niej, nigdy nie zniknęła.
Chciałby… chciałby po
prostu zostać z nią na zawsze.
Nie wiem dlaczego ale moj tel bo to wlasnie na nim czytam twojego cudownego bloga nie chce mi wyswietlic rozdzialow od 13 do 19 buu wiec sie nie dowiem co dalej :(:( a jestem w 100 % pewna ze jest bardzo ciekawie jesli mogla bys w jakis sposub przeslac mi te rozdzialy byla bym mega wdzieczna moj e-mail Brendii1992@wp.pl pozdrawialm i z niecierpliwoscia czekam na meila
OdpowiedzUsuńBoże, popłakałam się. ;c Cudowne opowiadanie.
OdpowiedzUsuńJestem w szoku. I raczej nie napiszę nic konstruktywnego. Rozdział jest tak piękny i tak wzruszający, że lecą mi łzy. Nie rozumiem tylko dlaczego musiałaś tak to skomplikować i nie mogą być razem? Oby się jeszcze spotkali!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Brak mi słów. Pięknie! Dlaczego oni oboje są tak strasznie uparci! I nie mogą przyznać się do swoich uczuć? Mam nadzieję, że szybko się znów spotkają.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Uwielbiam twoje pióro, sposób pisania, wplątane retrospekcje, cytaty... a ten rozdział naprawdę musną me serce
OdpowiedzUsuńdziękuję! <3
Usuń