27 października 2017

23. Pożegnania.

 
Opowiadanie I: Oczy szeroko zamknięte.

Do wyboru:


  

- Po prostu nie mogę uwierzyć, że już go nie ma. Zawsze wydawał się taki silny, wiesz o czym mówię? Nigdy bym nie przypuszczała, że Azkaban tak naprawdę go złamie... - Pansy Parkinson pociągnęła nosem i dłonią w czarnej koronkowej rękawiczce otarła łzy, które zebrały się w jej oczach. Stojąca obok niej Ślizgonka nie napomknęła koleżance, że Pansy rozmazała tym ruchem cały misterny makijaż, zostawiając na swoim policzku długą, czarną, żałobną smugę.
            Hermiona wyminęła swoje dawne szkolne znajome z opuszczoną głową, nie chcąc żeby ją zauważyły. Kondukt pogrzebowy był długi i zatłoczony. Napierali na nią ze wszystkich stron. Momentami, stojąc pośrodku tłumu, brakowało jej powietrza. Starsze matrony słaniały się na nogach, pociągając nosami i wspierając się wzajemnie o siebie, szły ociężale, nierzadko też wpadając na nią lub depcząc jej po nogach. Ale to wszystko nie miało znaczenia, bo serce bolało ją tak mocno, że nie była w stanie zważać teraz na coś tak prozaicznego jak znaczone odciskami stopy.
            Orszak powoli wytracał prędkość. Ludzie rozchodzili się po cmentarzu, ustawiając się kręgami wokół wykopanego w ziemi głębokiego dołu. Hermiona przecisnęła się przez tłum, odchodząc kilka kroków. Zapach ciężkich perfum i świeżego potu zelżał, kiedy oddaliła się od mieszaniny posępnych, odzianych w czerń postaci.  Oparła się o drzewo, starając się oddychać miarowo. Atak klaustrofobicznej paniki powoli ustępował, tlen zaczynał ponownie docierać do jej płuc.
- Ile eliksiru uspokajającego ukradłaś z apteczki mojej matki?
             Obróciła głowę. Ginny jakoś zdołała ukryć pod czarnym toczkiem swoje czerwone, doskonale rozpoznawalne, weasleyowskie włosy. Bardzo niepożądane na pogrzebie, gdzie roiło się więcej jej rodowych wrogów niż gdziekolwiek indziej.
- Ginny! - rzuciły się sobie w objęcia. Hermiona odetchnęła z ulgą. Jeszcze nigdy nie była tak wdzięczna z obecności przyjaciółki u swojego boku. Szczerze mówiąc, nie spodziewała się, że ktokolwiek z jej kręgu najbliższych postawi stopę na terytorium nieprzyjaciela. Nawet, żeby ją wesprzeć.
- Pytam się, ile eliksiru wypiłaś przed tym pogrzebem? - Nie chciała odpuścić.
- Ginny, wiesz, że nigdy bym tym tego nie zrobiła - mruknęła Hermiona, zakłopotana. Faktycznie przez chwilę miała plan poszperać w niezliczonych medykamentach Molly Weasley.
            Panna Weasley westchnęła i wyciągnęła z kieszeni małą buteleczkę z rzadkim, niebieskim płynem.
- Wiem. I stwierdziłam, że to ogromny błąd. Do dna! - Wepchnęła jej w dłoń eliksir. Pewnie gdyby tylko mogła, wlałaby jej go do gardła. Hermiona zawahała się tylko przez moment. Odkorkowała buteleczkę i wypiła duszkiem całą jego zawartość.
            Ginny wyglądała na ukontentowaną. Złapała przyjaciółkę za rękę i Hermiona po raz kolejny zanurkowała w tłumie. Jednak tym razem uczucie potwornego ucisku w klatce piersiowej nie pojawiło się. Mogła nabierać głębokie hausty powietrza, a przypadkowe kuksańce nie robiły na niej wrażenia. Ścisnęła ciepłą dłoń Ginny, pełna wdzięczności. Weasley odwzajemniła uścisk.
            Tłum nareszcie się zatrzymał. Przepchnęły się ostrożnie do przodu, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Hermiona utkwiła wzrok w kobiecie stojącej w centralnym kręgu. Czarna woalka skrywała częściowo jej piękną, a jednocześnie zmęczoną życiem twarz. Narcyza Malfoy, mimo wszelkich wad, była silną kobietą. Stała z dumnie uniesioną brodą. Nie płakała, kiedy sześciu mężczyzn przyniosło trumnę i umieściło ją w przygotowanym do tego miejscu nad wykopaną w ziemi dziurą. Granger zauważyła, że jednym z nich był Blaise Zabini, poważny i milczący, jak nigdy dotąd.
            Eliksir uspokajający zaczął już działać w pełni. To było wspaniałe uczucie, móc znowu nabrać oddech pełną piersią. Nie czuć więcej strachu. Jednakże wzdrygnęła się, kiedy nagle poczuła dotkliwą pustkę, którą wcześniej złożyła na karb swoich niespokojnych emocji. Uświadomiła sobie, że wywołali ją dementorzy, ustawieni wzdłuż murów starego cmentarza na którym odbywała się ceremonia. Byli dość daleko, żeby nie przeszkadzać gościom, a jednak na tyle blisko, że czuło się ich ssąco - niepokojącą obecność. Pomyślała, że Malfoyom pewnie odpowiadało to, że ich żałobnicy są niejako zmuszeni do popadnięcia w żałobny nastrój, zaraz jednak zawstydziła się tej myśli, kiedy jeden z mężczyzn niosących chwilę wcześniej trumnę, potknął się, podtrzymany przez stojącego najbliżej Zabiniego.
- Szanowna rodzino, drodzy goście...  - Mistrz Ceremonii, czarodziej w czarnej szacie, rozejrzał się po zgromadzonych.             Hermiona nie słuchała. Patrzyła jak Zabini mówi coś do ucha towarzyszowi. Drugi mężczyzna podniósł wzrok. Mimo że stała w pewnej odległości od tłoczących się w centralnej części członków rodu i przyjaciół rodziny, tylko kilka chwil zajęło mu odnalezienie jej w tłumie.
- Zebraliśmy się tutaj, żeby uczcić pamięć Lucjusza Malfoya. Wybitnego czarodzieja i wielkiego człowieka.
            Draco zamrugał kilka razy, jakby nie do końca wierzył, że ją widzi. Stali zaledwie kilkanaście metrów od siebie, a dzielił ich jedynie absurd sytuacji. Fakt, że na pogrzebie swojego ojca musiał zająć miejsce u boku matki. Fakt, że ona nie mogła stanąć obok niego, złapać go za rękę i być jego wsparciem. Fakt, że musieli tkwić w tym przeklętym miejscu, nie mogąc powiedzieć do siebie nawet słowa, po tylu miesiącach rozłąki, kiedy widywali się tylko przelotnie na rozprawach. Nie mogła odwiedzać go więcej w Azkabanie. Proces szedł w bardzo złym kierunku. Ona, zgodnie z zasadami Wizengamotu, jako główny świadek w sprawie, miała zeznawać dopiero na samym końcu.
- Merlinie, niewiele już w nim zostało z Malfoya, którego znałam i nienawidziłam - mruknęła Ginny. - Wygląda jak chodzący szkielet.
            Hermiona musiała przyznać, że wyglądał dużo gorzej, niż gdy widziała go ostatnim razem. Ciemne kręgi pod jego oczami były wyraźniejsze, jego sylwetka straciła z muskulatury, a w oczach czaił się ten dziki, obłąkańczy wyraz, który widziała u innych skazańców. Przypomniał jej się Syriusz Black, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy i pomyślała, że nigdy nie chciałaby znaleźć się z tym człowiekiem sam na sam w pustej komnacie.
            Opuściła wzrok. Racjonalna część jej umysłu, kazała jej się odwrócić i odejść. Położyła Ginny dłoń na ramieniu i obie zaczęły powoli wycofywać się w stronę ścieżki wiodącej do bramy.
            W tłumie zapanowało poruszenie. Obejrzała się przez ramię. Draco ruszył chwiejnie w jej kierunku. Matka próbowała go zatrzymać, ale Hermiona z tej odległości nie dosłyszała jej słów. Zabini posunął się odrobinę dalej, łapiąc go pod ramię, ale on tylko otrząsnął się, nie zwalniając kroku. Nie odrywał wzroku od Hermiony. Narcyza powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem i na jej twarzy pojawił się wyraz zrozumienia. Przez chwilę mierzyły się wzrokiem. Dwie najważniejsze kobiety w jego życiu. Granger zawsze myślała, że Draco swoje słynne lodowate spojrzenie odziedziczył po ojcu, ale w tamtej chwili zrozumiała, że to nieprawda. Narcyza nie potrzebowała magii, żeby sprawić, że jej wrogom miękły nogi. Nie odrywając wzroku od Hermiony, szepnęła coś do Blaise'a, na co ten puścił rękaw przyjaciela.  
            Dziedzic Malfoyów ruszył przez rozstępujący się ze zdziwieniem tłum żałobników, niektórych z nich pozdrawiając szybkim skinieniem głowy. Hermiona zakryła dłonią usta, kiedy wszyscy zebrani, manifestując to zbiorowym pomrukiem dezaprobaty, zrozumieli, że to ona jest przyczyną która zrujnowała wzniosłą uroczystość ku pamięci drogiego Lucjusza.
            Zatrzymał się dopiero na metr od niej, tak, jakby w połowie tańca uświadomił sobie, że nie zna dalszych kroków.
            Hermiona miała jednocześnie ochotę uciec i rzucić mu się w ramiona, ale zanim podjęła decyzję, on wyciągnął ręce i przyciągnął ją do siebie. Nie myśląc zbyt wiele, przylgnęła do niego z całej siły. Poczuła jak opiera na niej cały ciężar. Był tak wątły i bezsilny, że o dziwo zdołała go utrzymać, nie przewracając się na otaczające ich nagrobki. Poczuła jak jego ramiona drążą, jak łka bezgłośnie w jej objęciach. Jakby w końcu mógł sobie pozwolić na słabość, którą ona ukryje przed całym zgromadzonym tłumem, który ich obserwował.
- Jestem tutaj - szepnęła mu do ucha, całując go w głowę. Ujęła jego twarz w dłonie i odsunęła od siebie, tak, by móc spojrzeć mu w oczy. Natychmiast tego pożałowała. Przeraziło ją wszystko co w nich zobaczyła. Widziała wyraźnie, że nie był już tym samym człowiekiem. Ale to się nie liczyło, kiedy ona nadal była sobą. Dziewczyną, która pragnęła go teraz ocalić równie mocno, jak wtedy, gdy po raz pierwszy naprawdę go poznała.
            Draco pochylił się, całując ją w usta. Jego wargi były słone. To był dziwny pocałunek. Odległy, obcy. Dokładnie tak jak jego głos, kiedy przyciągnął ją jeszcze bliżej i wyszeptał do ucha:
- Dzięki śmierci mojego ojca, mam dwadzieścia cztery godziny na wolności, zanim wrócę do Azkabanu. Przyjdź do mojego domu wieczorem, kiedy wszyscy goście już wyjdą. Będę na ciebie czekał. Muszę... - urwał na chwilę i zacisnął powieki. - Chcę się pożegnać.
             Hermiona otworzyła usta ze zdumnienia, ale pokręcił głową i nie czekając aż wydobędzie z siebie jakikolwiek protest, odwrócił się, niemalże wyrywając z jej objęć. I nie odwracając się za siebie ani razu, wrócił na miejsce obok matki. Chociaż Hermiona miała wrażenie, że jej wzrok mógłby wypalić dziurę w murze, nie odwzajemnił jej spojrzenia aż do końca ceremonii.

***

            Ponad półtorej roku później, witam. Nie będzie spójnie z poprzednim, bo po takiej przerwie chyba się tak nie da. Ale jak mogłam nawet nie spróbować? Skoro jeszcze się tutaj czasem ktoś kręci... :)

            Na pocieszenie, u nich też minęło dużo czasu.