16 września 2015

Obietnica dzikiej róży. Jednoczęściówka.


Omfale. Zaczęłam to pisać bardzo dawno temu i zawsze kojarzyłaś mi się z tą miniaturką, sama nie wiem dlaczego. I mimo że minęły już lata (tona czasu od naszych mandarynkowych głupawek), nie chciałabym pomijać dedykacji dla osoby, która przyniosła mi inspirację. 



 JEDNOCZĘŚCIÓWKA.


Dżinsowa kurtka nie chroniła przed zimnem.
Do tego wniosku doszła Hermiona Granger, stojąc przed drzwiami wysokiej i wąskiej kamieniczki, ulokowanej na przedmieściach Londynu. Podniosła zaróżowioną z zimna dłoń w kierunku drzwi, ale po chwili wahania opuściła ją. Rozejrzała się dookoła, sprawdzając czy obcy ludzie nie podglądają jej przypadkiem zza firanek. Kiedy upewniła się, że jej niepewne ruchy nie zarejestrowało żadne bystre oko wścibskiej sąsiadki Potterów, nabrała powietrza w płuca, wypuszczając je z ulgą. Drżała. Sama nie wiedziała już czy to z zimna, czy z nerwów. Bała się konfrontacji z Harry’m. Po tym wszystkim… Czuła, że nie powinna wracać do tego rozdziału, którego on był częścią. Zbyt znaczącą częścią, żeby móc wyrwać kartkę i po prostu zapomnieć. Ale do kogo miała się zwrócić? Samotna, bezradna, ciężarna…?
Jej dłoń, odruchowo powędrowała w kierunku noszonego na środkowym palcu prawej dłoni sygnetu i zaczęła obracać nim nieznacznie, to w prawo, to w lewo. Robiła to na wpół świadomie, odkąd ściągnęła go ze złotego łańcuszka na szyi i założyła na palec - cały czas jej myśli wędrowały w kierunku pierścienia. Jego sygnetu. Wykonanego ze szczerego złota, który w oczku wyryty miał herb rodu Malfoyów. Przypomniała sobie moment, kiedy zdjął go z palca i ujmując jej dłoń, wsunął na palec serdeczny, jak pierścionek zaręczynowy. Myślała wtedy, że to początek ich przygody, ale on widocznie już wiedział, że ta noc miała być ostatnią.
Pociągnęła nosem, odrywając się od echa pamięci. Zsunęła pierścień z palca, z żalem wciskając do niewielkiej kieszeni, zapinanej za zamek błyskawiczny. Jedno zasunięcie, wydające charakterystyczny odgłos, w malutkiej kieszonce kurtki schowało masę wspomnień. I ucięło możliwość ich powrotu do świata. Czy ona potrafiła zrobić to samo ze swoją pamięcią? Czy była gotowa pozwolić na to, co miało się wydarzyć? Czy była gotowa o to prosić? Czy była gotowa się go wyrzec?
Za jednym zamachem miała zostawić za sobą całą swoją przeszłość – wszystko co kochała i czego nienawidziła.
Złapała za skraj swojej kurtki, ciągnąc ją w dół, jakby chciała ukryć pod nią swój wielki brzuch, w którym nosiła swój największy skarb. Drugą i ostatnią rzecz, oprócz wspomnień, która miała bezpośredni związek z nim.
Zakaszlała i pociągnęła nosem. Najwyższy czas. Podniosła rękę, tym razem bez wahania. Zapukała.

***
            [ TOPLOADER - DANCING IN MOONLIGHT. ]

- Będziemy rodziną. Wspaniałą, piękną rodziną. – Harry gestykulował energicznie, zawieszając bombki na wielkiej, przyozdobionej już lampkami, choince. Pokiwała głową, uśmiechając się niepewnie do narzeczonego.
Harry odwrócił się plecami do Hermiony, zawieszając na drzewku nienaturalnie dużą, czerwoną bombkę. Jego twarz odbiła się we szkle, groteskowo wykrzywiając oblicze Wybrańca. Między jego brwiami pojawiła się pierwsza zmarszczka, która gościła tam zawsze, kiedy zaczynał mówić na temat przyszłości.
O, tak. Wiedziała o tym, że przyszłość będzie aż przytłaczająco idealna. Spuściła wzrok, patrząc na swoje dłonie, które zacisnęły się kurczowo na oparciach fotela. Miejsce na jej dłoni, gdzie powinien znajdować się jego sygnet, było przerażająco puste. Brakowało jej tego ciężaru, była do niego przyzwyczajona jak do własnej części ciała. Zerknęła na swoją jasną dłoń i wyobraziła sobie szafirowe oczko, które w blasku żyrandola mieniłoby się lekko kiedy poruszyłaby ręką. Może razem z przebłyskami światła, pojawiłyby się też wspomnienia… Właśnie te były najtrudniejsze, a zarazem najłatwiejsze do wywołania. Ileż czasu potrzeba, by wygrzebać z odmętów pamięci twarz ukochanej osoby? Każdego dnia, zadając sobie trud przypominania sobie tych wszystkich szczegółów, zapominała o tym, że owe wspomnienia trzeba będzie później ukryć przed własnym sumieniem - najsurowszym krytykiem. A ile czasu zajmuje później ukrywanie przed samym sobą, że ta chwila słabości nigdy nie miała miejsca? Ile niepotrzebnych chwil zabiera wyrzucanie kochanego, a jednak znienawidzonego oblicza sprzed oczu?
Potter przytulił twarz do jej policzka, kładąc ręce na jej brzuchu. Delikatnie zakołysał się z nią w takt kolędy, puszczonej przez mugolską stację radiową z okazji zbliżających się świąt, wtulając się w nią jeszcze mocniej. Poczuła intensywny i lekko drażniący jej nozdrza  zapach jego wody kolońskiej. Zakręciło jej się w głowie i w jednej chwili poczuła, iż chce odepchnąć ramiona, które przez tyle czasu dawały jej poczucie bezpieczeństwa.
- Co mu powiemy, jeśli nie będzie do nas podobny? – szepnęła z obawą, sama nie wiedząc o co pyta. Tak naprawdę wcale jej to nie interesowało. Harry pospieszył z odpowiedzią, jakby przez czasu czas myślał nad odpowiedzią na to pytanie.
- Że jego matka jest metamorfomagiem, ale nie może kontrolować swoich przemian? Że co piąte pokolenie w naszej rodzinie z niewiadomych przyczyn ma jasne włosy? – podsuwał Harry, śmiejąc się przy każdym, idiotycznym pomyśle. Bagatelizował. Nie lubił rozmów o jej  dziecku. Owszem, chciał jej pomóc, ale jego wzrok, za każdym razem kiedy spoglądał na jej brzuch… Malujące się w jego oczach coś… obrzydzenia, bólu, skrywanej nienawiści? Pewnie, chciał, żeby nosiła pod sercem inne dziecko. Jego dziecko. Chciał, żeby byli prawdziwą rodzina i nie potrafił tego ukryć.
Widziała w jego spojrzeniu tą samą pogardę, która pojawiała się, gdy spoglądał w kierunku Ślizgona.
Nie mogła tego dłużej znieść.
 I wiedziała już co zrobi.
***
W bezlitosną zimową noc, na świat przyszedł Draco Malfoy Junior. Oczywiście, ze względu na Harry’ego dała mu inne imię, jednak ona sama, patrząc w malutkie, zapuchnięte oczka niemowlaka,  m u s i a ł a w myślach nazywać go Draco. Podobieństwo było niemalże uderzające.
- Scorpius, mój najsłodszy skarb – szeptała do gwiazd przez całą noc, tuląc do siebie chłopca.
            Kilka tygodni później odeszła. Zostawiła za sobą jedynie list pożegnalny, mieniący się w księżycowym blasku pierścionek zaręczynowy i złamane serce Harry'ego Pottera.

***

                        Trzymając w ramionach małe zawiniątko zmierzała ku nieznanemu. Każdy krok wydawał się bezkresną podróżą.
            Co ona mogła mu ofiarować? Co mogła dać swojemu dziecku kobieta, która nie miała ani pracy, źródła utrzymania ani rodziny, mężczyzny...? Czy mogła ofiarować mu rodzinę, którą założyłaby ze swoim przyjacielem, w której miłość byłaby tylko iluzją, która po zachodzie słońca, znikałaby jak za odjęciem różdżki?
            Czy chciała, żeby jej dziecko czuło się tak niepotrzebne jak ona sama?
             Jej syn miał być szczęśliwy. A jeśli nie mógł, to miała nadzieję, że zapewnienie mu wszystkich materialnych potrzeb złagodzi wszelkie braki. Może to zmydli mu oczy, imitując szczęście?
             Głupia, łudziła się, że uda jej się zaszczepić w jej dziecku jego duszę. Dlaczego robiła to swojemu synowi? Dlaczego pozwoliła zrobić z niego człowieka, którego nienawidziła z całego serca?
            Może dlatego, że właśnie z tego powodu go pokochała. I wierzyła, że to jedyna droga, żeby jej syn pewnego dnia również znalazł taką miłość.

***


            Chrzęszczący odgłos jej kroków, zapadających się w żwirowanej alejce, akompaniował się z szumiącym odgłosem fontanny. Wyniosła rezydencja przywitała ją swoim przepychem.
            Draco, w ogóle się nie zmieniłeś, pomyślała z nostalgią, czując ukłucie drobnych igieł w okolicach serca. W tej jednej chwili tak bardzo pożałowała, że tu przyszła. Uderzyły w nią wszystkie wspomnienia, przesycone jego zapachem, jego obecnością. Zagryzła wargi, napawając się obrazem jego twarzy pod powiekami, jednocześnie starając się usilnie wypchnąć go z głowy. Smutek był niemal nie do zniesienia. Wiedziała, że tak będzie. Że ostatecznie ją zostawi, bo nigdy nie była dla niego odpowiednia. Łudziła się, że Draco jednak nie posłucha swojego ojca. Że to właśnie ona zostanie jego żoną. Nastawiona na szczęśliwy finał, nawet nie zorientowała się w którym momencie została zupełnie sama. Bez przyszłości, bez możliwości, bez marzeń. Z pamiątką po nim. Pamiątką, która cicho kwiliła w jej ramionach. Pamiątką, która stała się całym jej życiem, które pokochała w każdym, najdrobniejszym calu. Każde spojrzenie Scorpiusa, nawet jeśli był tylko niemowlęciem, było tak podobne do tych, które rzucał Draco, że czasami musiała odwracać wzrok, żeby zwyczajnie się nie rozpłakać.
            Stanęła pod okazałym, białym budynkiem. Trzymając w ramionach malutkiego synka, kołysała go lekko, dopóki nie zamknął powiek. Nie chciała, żeby narobił hałasu. Nie chciała, żeby się bał, widząc, co miała zamiar zrobić jego matka. Chciała, żeby głęboko spał i nigdy nie przypomniał sobie tych wspomnień.
            Zajrzała przez okno. Wysoka i bardzo elegancka kobieta rozkładała na stole sztućce. Najwidoczniej zasiadali już do kolacji. Malfoya nie było w zasięgu wzroku, ale wiedziała, że jest w domu, gdyż gospodyni co chwilę podnosiła wzrok znad stołu i odpowiadała niewidzialnemu rozmówcy.
            Hermiona zlustrowała wzrokiem jej upięte w ciasny kok blond włosy, szczupłą sylwetkę, opiętą eleganckim kostiumem i salonową minę. Czy będzie dobrą matką dla jej syna?
            Ostrożnie położyła zawiniątko na szczycie schodów prowadzących do drzwi wejściowych, w wiklinowy koszyk wsuwając starannie zaadresowany list.
            Nie musiała się pod podpisywać; znał jej pismo jak nikt inny.
            To była najokrutniejsza, a zarazem najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiła drugiemu człowiekowi. Jej syn zasłużył na najlepszy los.
            Zapukała trzy razy, a potem umknęła szybko, kryjąc się za pobliskim krzakiem dzikiej róży. Dzikiej róży, tej samej, której krzew rósł pod oknem ich domu, dawno temu, nad morzem. Tej samej, która każdej nocy słyszała ich szepty i przyspieszone oddechy. Tej samej, która doświadczyła miłości dwojga ludzi… Nie miała pojęcia, dlaczego postanowił posadzić ten krzew w swoim nowym ogrodzie.
            Czy dzika róża przypominała mu o niej?
            Drzwi otworzył Draco, na co w głębi duszy bardzo liczyła. Ubrany był w ciemnoszare spodnie i bialuteńką koszulę, jak zawsze, elegancko i wytwornie, nawet we własnym domu. Przykucnął przy koszyku, lecz zaraz zamarł, zauważając dziecko. Scorpius spał głęboko i cichutko, jak zawsze.
            Z przestrachem w oczach, co chwilę rozglądając się czujnie, sięgnął po kosz. Jego ręka zamarła w powietrzu, jakby jeszcze rozważał decyzję powrotu do domu, trzaśnięcia drzwiami i udawania, że to zdarzenie nie miało miejsca. A jednak, podniósł list i zauważywszy zgrabne, drobne literki na kopercie, czym prędzej rozdarł papier, wczytując się w treść korespondencji. Czuł, jak z każdą chwilą osuwa się coraz bardziej na kolana. Dlaczego ciągle miał nadzieję? Dlaczego pragnął, żeby mu wybaczyła? Nie mógł cofnąć czasu, ale mógł jeszcze zawładnąć przyszłością. Kiedy w końcu oderwał wzrok od listu, jego twarz zdobiła nieprzenikniona mina.
 „Możesz dać mu wszytko, jeśli tylko tego zapragniesz.”
            Wyciągnął ręce i delikatnie podniósł chłopczyka, przyglądając mu się z uwagą, lękiem, niepewnością. Widział w Scorpiusie swojego syna. Nawet Hermiona z odległości kilku metrów widziała bijącą od jego miny dumę. Przytulił chłopca do piersi i wtedy na dnie koszyka zobaczył coś jeszcze. Złoty sygnet z monogramem i herbem Malfoyów, który podarował jej dawno, dawno temu - w innym życiu. Ten widok zabolał. Tak osobiste prezenty zawsze ranią, gdy zostają zwrócone. Chciał przecież, żeby miała go zawsze, bez względu na to czy będą razem czy też nie.
            Hermiona patrzyła nań z nadzieją, że uświadomi sobie, jaki popełnił błąd. Sama nie wiedziała na co czekała. Miała nadzieję na grom z jasnego nieba, na jakiś znak z niebios, że to właśnie oni są sobie pisani, że cała reszta to tylko jedna wielka pomyłka.
            Draco zaczął się rozglądać i przez krótką chwilę miała wrażenie, że ją zauważył - schowaną za krzakiem dzikiej róży. Zamarło jej serce, ale on szybko odwrócił wzrok, wziął dziecko na ręce i zniknął w głębi domu. Trzask drzwi wyrwał ją z transu. Mocno drgnęła.
            Co ona zrobiła…?!
            Wszedł do domu, dyskretnie wyglądając przez okno. Wydawało mu się, że jakiś rozmazany kształt przemknął w ciemności za krzewem dzikiej róży.
            Przez lata zadawał sobie pytanie czy naprawdę nie zauważył jej tamtej nocy czy po prostu bał się takiej możliwości...

***

            Kontury młodej kobiety schowanej za krzakiem, wyostrzały się w jego głowie.
             Czy to możliwe, że ona naprawdę tam była?
- Kto to był? - Astoria wyszła z jadalni i spojrzała pytającym wzrokiem na kosz, który obejmował.
- Sam nie wiem. -  Jak śmiała się tutaj pojawiać?! Jak w ogóle..? Skąd ona…?
             Przyszła pani Malfoy dopiero teraz zauważyła, że nie są już jedynie we dwójkę.
- Dziecko? Merlinie, skąd się wzięło w naszym domu w środku nocy?! Ojej, ale jakie ono rozkoszne! Czy to dziecko Crabbów?
- Nie, chyba nie. Nie wiem...
- No racja. Ten dzieciak jest zbyt uroczy. A dziecko Pansy powinno mieć czarne włosy. Bo Vincent też ma ciemne, tak?
- Taaa… no, chyba tak… nie pamiętam... - zirytował się. Dlaczego ona tyle mówiła?!
- Podrzutek? Jeśli tak, mogę jutro odnieść do sierocińca.
- Nie. - Nie poznawał własnego głosu.
- Draco, po co nam obce dziecko?
- Nie. - Miał wrażenie, że jego myśli zapętliły się do jednego prostego słowa.
- Ale co to znaczy "nie"? Nie wiesz czyje jest to dziecko?
- Nie… to znaczy tak. Wiem.
- Draco na litość…
- To jest Scorpius. Mój syn.
- …

***

  
            Dwudziestokilkuletnia kobieta, przechadzając się po parku, przystanęła. Na jej twarz wstąpiło przerażenie.
            Zauważyła małego brzdąca, śmiejącego się radośnie.
            Śledziła wzrokiem każdy jego ruch. Wszystko sprawiało niewyobrażalny ból. Scorpius bawił się leżącymi pod drzewem kasztanami, budując coś wspólnie z innym chłopcem. Hermiona rozejrzała się. Siedząca na ławce przy dzieciach niania widocznie przysypiała.
            Podeszła do chłopca, kucając. Chciała to przezwyciężyć, ale ciekawość była silniejsza od niej. Wyciągnęła dłoń, dotykając, najdelikatniej jak potrafiła, jego malutkiego ramienia. Obrzucił nieznajomą chłodnym spojrzeniem, odziedziczonym po ojcu. W jego oczach widziała ten sam dystans, który zawsze dzielił ją od tego, czego pragnęła. Miała ochotę zapaść się po ziemię. Nie poznaje cię własny syn…
- Cześć – zagadnęła nieśmiało. Musiała chociaż przez chwilę z nim porozmawiać. On nadal należał przecież do niej. Prawda?
            Nie odziedziczył po niej nic, nawet spojrzenia. Tylko taki nieistotny, błahy kolor oczu. Bursztynowe oczka patrzyły nań beznamiętnie. Już wiedziała, że to wszystko nie leży w genach, lecz w wychowaniu i trochę jej ulżyło. Ma jeszcze szansę się zmienić. Ale na dzień dzisiejszy... zmieszał ją z przeszłością, tak jak jego ojciec.
            On prawie cię nie zna, uspokajała się w duszy, przełykając gorycz. Nie wie kim jesteś. Wcale cię nie nienawidzi, on po prostu taki jest… Taki chłodny. Dokładnie jak ten, którego kiedyś kochałaś.
            Patrząc na syna, zastanawiała się nad tym co zrobiła. Nie wiedziała czy postąpiła słusznie i nie była pewna, co zrobiłaby, stojąc ponownie przed takim wyborem.
            Pozwoliła dziecku wrócić do zabawy. Dalece ciekawszej od niej, śmiała się w duchu.
            Zrobiła kilka kroków w przeciwnym kierunku i wtedy go zobaczyła. Spieszył ścieżką prowadzącą do zaułka, w którym zaszyła się opiekunka i będące pod jej opieką maluchy. Niania na jego widok natychmiast oprzytomniała, udając, że jej chwilowa drzemka nigdy nie miała miejsca. Draco powiedział do niej kilka słów, a a opiekunka posłusznie skinęła głową i wzięła na ręce czarnowłosego chłopca, bawiącego się ze Scorpiusem.
            Hermiona niemalże zaszlochała ze wzruszenia, gdy mały Scorpius na widok ojca podrzucił swoje krótkie rączki wysoko w górę, w euforycznym, typowo dziecięcym geście.
- Tatuś! - Domyślała się, że krzyknął. Z zachwytem dał się podnieść ojcu na ręce i podrzucić, rechocząc w niebogłosy.
            Hermiona otarła łzy, które zgromadziły się w kącikach oczu i uśmiechnęła się, nie odrywając wzroku od dwóch osób w jej życiu, które kochała ponad wszelkie świętości. Widząc ich szczęście i wzajemne przywiązanie, wiedziała, że dokonała dobrego wyboru.

***

- Tatusiu, kim była ta ładna pani? - zapytał Scorpius, gdy ojciec zaspokoił jego dzienną porcję łaskotek i podrzucania.
- Jaka ładna pani, synku? - zapytał Draco, jednocześnie obserwując syna i napawając się dumą wynikającą z bycia ojcem. Nie spodziewał się, że tak dobrze odnajdzie się w tej roli.
 - No taka, co dzisiaj podeszła do mnie, jak bawiłem się z małym Crabbem. Miała takie duuuże oczy i takie oo... loczki... - Maluch zakręcił paluszkami, pokazując ojcu fryzurę, której nie dało się pomylić z nikim innym.
 - Kiedy to się stało? - zapytał Draco i nie czekając na odpowiedź, zaczął się gorączkowo rozglądać po parku.
            Zauważył ją kilkadziesiąt metrów dalej, na końcu ścieżki. Rozpoznał ją nawet po tych wszystkich latach. Nie zmieniła się ani odrobinę. Patrzył na nią kilka długich chwil. Najwidoczniej wystraszyła się, bo niemalże potykając się o własne nogi, obróciła się na pięcie. Coś w jego sercu pękło. Zacisnął zęby, złapał synka za rączkę i ruszył powoli w stronę domu.
            Rozmijając się w to nostalgiczne jesienne popołudnie, myśleli o minionych chwilach, o tym co mogło się wydarzyć, gdyby kiedyś, w przeszłości, podjęli inne decyzje. Każde niewypowiedziane słowo ciągnęło ich do obrócenia głowy. Ale uparcie oddalali się w przeciwnych kierunkach. Niesieni przed siebie przez własne wybory, upór i dumę.
            Odwróciła głowę. Szedł powoli, trzymając syna za rączkę. Zawsze właśnie takiego Dracona pragnęła. Nie przejmującego się zdaniem innych, żyjącego po swojemu.
            Przystanął, biorąc malca na ręce. Odwrócił się. Jej oddalająca się sylwetka, przyniosła razem z wiatrem zapach wspomnień. Złote liście zawirowały w powietrzu, wprawiając Scorpusa w głośny zachwyt. Draco chciał coś za nią krzyknąć, ale nie wiedział co. A nawet gdyby wiedział, głos i tak uwiązł mu w gardle. Wiatr rozwiał jej włosy po raz ostatni, po czym zniknęła za zakrętem.
             Widocznie tak miało być.
             I niech tak będzie.
            Nawet jeśli nie możesz tego wiedzieć, zawsze będę cię kochał, Hermiono Granger.
Podniósł swojego syna i z dumą spojrzał na jego arystokratyczne oblicze. Jej brązowe oczy spoglądały na niego z twarzy czterolatka.

Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że mógłbym dziękować ci godzinami, że oddałaś mi Scorpiusa - ostatniego dowodu na to, że kiedykolwiek istniałaś.

15 komentarzy:

  1. Naprawdę cudowne, choć gdy czytałam to pękało mi serce. Teraz pozostaje szloch i ból rozerwanego serca

    OdpowiedzUsuń
  2. To było cudowne strasznie mi się podoba ta miniaturka :) normalnie aż się popłakałam...

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej kochana... :)
    Ile to czasu minęło, odkąd czytałam coś, co wyszło spod Twojego "pióra". Mam łzy w oczach i szczerze mówiąc nie jestem pewna, czy jest to spowodowane tym, co właśnie przeczytałam, czy może po prostu tym, że COŚ przeczytałam. Opowiadanie, historyjkę, bloga. Tyle lat minęło. Jak się dziś okazało, jesteś chyba jedyną osobą, która wciąż kontynuuje pisanie, publikowanie swoich tekstów. A przynajmniej jedyną z moich "ulubionych".
    Opowieść piękna. Może pamiętasz, że uwielbiam połączenie Hermiony z Draco. Ale równie bardzo uwielbiam ich nieszczęśliwą historię. Coś, co mogło się wydarzyć pomiędzy wydarzeniami z siódmej części a epilogiem od J. K. Rowling.
    Wzruszyłaś mnie.
    Nie potrafię już pisać komentarzy jak kiedyś, ledwo zresztą daję radę wystukać coś teraz, przychodzi mi to już z większym trudem. Wprawa w pisaniu już dawno mnie opuściła.
    Kurczę, jestem pod ogromnym wrażeniem, że wciąż działasz. Zazdroszczę. Wieele, wiele razy myślałam nad tym, żeby wrócić do świata blogowego. Czy to reaktywować stare historie, czy wymyślić nowe, cokolwiek. Podziwiam Twoją wytrwałość, naprawdę.
    Ciekawe czy w ogóle mnie pamiętasz... :) Podpisałam się jako Gaśka, nie robiłam tego chyba od 2011 roku. Tęsknię za Wami wszystkimi, blogowym światem, znajomościami, dodawaniem postów, komentarzy. To były dobre czasy... :)
    Pozdrawiam bardzo bardzo serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co tu się dzieje! Cześć Gaś <3 To były wspaniałe czasy, nie da się ukryć, że blogosfera to było kiedyś zupełnie inne miejsce niż dzisiaj... Tęsknię za tym. Powiem Ci, że nie ma czego u mnie zazdrościć, bo pisanie idzie mi tak powolutku i opornie, bo kiedy w końcu znajduję czas, żeby usiąść z komputerem na kolanach i się wyciszyć, okazuje się, że już nawet nie wiem od czego zacząć pisanie. Tak to wygląda.
      Może Ty też znajdziesz w sobie jeszcze wenę i wrócisz? Jeśli tak, muszę być pierwszą osobą do której się odezwiesz! Obowiązkowo :) Całusy moja kochana :* (proszę Cię, pewnych rzeczy i pewnych ludzi się po prostu nie zapomina)

      Usuń
  4. Wybacz mi zwłokę z napisaniem komentarza, ale chciałam koniecznie by był wartościowy i rzeczowy, dlatego czekałam na chwilę ciszy i skupienia. W końcu udało mi się dorwać do komputera bez wysłuchiwania zbędnych pytań(„co robisz?”, „kiedy skończysz?”) i gwaru innych, równie niepotrzebnych rozmów. Jestem myślami tylko na Twoim blogu, tylko przy miniaturce. Więc witaj!
    Na początek muszę koniecznie odnieść się do dedykacji, którą zamieściłaś. Nie pamiętam kiedy ostatni raz czułam się tak miło! Przywróciło to wspomnienia, tak ważne i drogie, że zanim zabrałam się za właściwą treść, minęło kilkanaście minut. Jak dobrze to ujęłaś — minęły lata! LATA! W życiu bym nie pomyślała, że aż tyle czasu upłynie nim uda nam się „porozmawiać” i „spotkać”. Czuję okropne wyrzuty, a także ukłucie żalu, że podjęłam decyzję o wycofaniu się z blogów z taką stanowczością i surowością. Dopiero teraz, gdy odzyskuję namiastkę dawnych kontaktów, widzę jak wielki błąd popełniłam. Nie było mnie długo, ZA DŁUGO; tyle mnie ominęło. Może powody, jakie wtedy mną kierowały były słuszne i właściwie, jednak nie potrafię zdecydować czy koniec końców była to dobra decyzja. Dość o tym! Wkładam swoją pelerynę superh i wkraczam do akcji! Mam nadzieję, że w tym czasie nie jesz żadnych mandarynek, bo nie chcę, by stanęły Ci w gardle na widok tego, jak bardzo będę rozpływać się nad „Obietnicą dzikiej róży”.
    Mam swój zwyczaj czytania wszystkiego, co wpada mi w ręce, od tyłu. Przeczytałam więc na początek ostatni akapit i pełna sprzecznych odczuć wgłębiłam się w lekturę. Nie przepadam za motywem dzieci, zazwyczaj odrzucam wszelkie pomysły, które zakładają ich udział. Moja antypatia nie miałaby jednak racji bytu, gdyby nie wyjątki potwierdzające regułę „dzieciom wstęp wzbroniony”. A właściwie jeden wyjątek, czyli to krótkie opowiadanie.
    Nie będę znów rozwodzić się nad Twoim lekkim stylem czy nad przyjemnością, jaką sprawiało mi czytanie. Myślę, że mojej aprobaty pod tym względem jesteś już w pełni świadoma(choć zawsze miło jest usłyszeć słowa pochwały, czyż nie?).
    Początkowo, gdy na scenę wkroczył Harry, byłam przekonana, że jestem w stanie przewidzieć dalszy bieg wydarzeń. Ich ślub, narodziny syna, psychiczne cierpienie Hermiony i na koniec: nieuniknione spotkanie. Zaskoczyłaś mnie decyzją o zerwaniu zaręczyn, ucieczce i oddaniu syna w ręce człowieka, który wyrządził jej taką krzywdę. Nie potrafię wyobrazić sobie jak wielkie było to poświęcenie. Nie chcę nawet tego robić, a już tym bardziej nie chciałabym odczuć podobnego bólu na własnej skórze. Wydaje mi się, że odrobinę za mocno wczułam się w położenie Granger podczas czytania, bo gdy dotarłam do ostatnich zdań, powitało mnie tak ogromne przygnębienie, że niedługo później ułożyłam się do spania w melancholijnym nastroju.
    Do ostatniej chwili liczyłam na to, że Draco zdąży porozmawiać z Hermioną i uda im się w jakiś dziwny, nadprzyrodzony sposób wyjść z tej godnej pożałowania sytuacji. Płonne nadzieje. Współczułam i jemu, choć nie wiem czy powinnam, skoro był w znacznie lepszym położeniu niż matka jego dziecka. Tak sobie jednak pomyślałam, że zawód miłosny(chyba mogę podciągnąć to pod ten termin) czy zależny od własnych decyzji, czy od złośliwości losu, zawsze zasługuje na współczucie.
    Jak zawsze wybrałam też mój ulubiony fragment tekstu i zaraz Ci go przytoczę! Właściwie jest to jedno zdanie: „Tak osobiste prezenty zawsze ranią, gdy zostaną zwrócone”. Przykra prawda o rozstaniach.
    Ściskam mocno!

    PS. Gdy znajdziesz czas i chęci, odezwij się do mnie, proszę, na mailu. Elde208@gmail.com
    haine.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, te Twoje komentarze są tak wspaniałe, że mnie za każdym razem ogarnia trema, kiedy otwieram okienko do pisania, bo chciałabym, żeby było tak rzeczowo i fajnie, a moje pomieszanie z poplątaniem tworzy zawsze taki lekki chaos w odpowiedzi. Ale winą za to obarczam emocje, które wracają. Serce nie sługa - w tym wypadku to wszystko z ogromnej radości.
      Przez Twój ostatni komentarz, przypomniałam sobie o tym opowiadaniu, dopisałam co miałam dopisać i voila - gotowe.
      Z całą pewnością potwierdzam, że nie było Cię bardzo długo, ale to tylko umocniło niedosyt, więc to, że znowu jesteś jest podwójnie świetne. Z resztą, każdy ma swoje powody na to, że znika lub się pojawia - liczy się efekt końcowy, czyli to, że widzę znajomy nick, którego obecność NIGDY nie napawa rozczarowaniem.
      Nie, zero mandarynek! Ale za to już tak czekam na mandarynkowy sezon, mniam.
      Nie będę ukrywać, że miło jest słyszeć pochwały. Ale sama wiesz jak jest, napiszesz coś, wydaje Ci się, że nieźle wyszło, w głowie tkwi to euforyczne "tak, to jest to!", po czym publikujesz... mija kilka dni, człowiek wraca trochę na ziemię, czyta te swoje wypociny... to mogło wyglądać inaczej, tutaj za dużo, tutaj za mało. W pewnym monecie zalewa mnie taka fala samokrytyki, że absolutnie tonę w poczuciu beznadziejności. I wtedy, kiedy dryfuję na takiej tratwie na morzu kompleksów literackich, dostaję komentarz o tym, że komuś się podobało. I wtedy wraca taki realizm, żeby przestać użalać się nad sobą, tylko pisać i ćwiczyć, bo jest sens szkolić swój warsztat. Ale się rozgadałam.
      Myślę, że tak: współczucie nie powinno polegać na szukaniu przyczyny zawodu miłosnego.
      Pisząc swoje teksty zawsze mam w głowie cytat ( to jest chyba z Vicky Cristina Barcelona): "Tylko niespełniona miłość może być romantyczna."
      Owszem, zwrócone prezenty ranią, I've been there.
      Całusy!
      Bardzo chętnie!


      Usuń
  5. No cóż po prostu piękne :) Smutne, ale piękne. Nic więcej do powiedzenia. A i jedna piosenka mi nie pasowała, ale co kto lubi :)
    Cieszę się, że nadal piszesz i czekam na następny :)
    Pani Black

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A która, jeśli mogę zapytać? :) Dancing in the moonlight?

      Usuń
    2. Last mile home (chyba dobrze napisałam):)

      Usuń
    3. O kurczę, nie spodziewałam się :)

      Usuń
  6. Avery ty żyjesz? Chętnie poczytaabym coś od Ciebie....:) Napisz chociaż, że nadal jesteś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem, żyję :) Tak się obijam o tego swojego bloga i szczerze chciałabym coś napisać, tylko ciągle wyskakuje milion rzeczy do zrobienia "na już", a sesja też za pasem :( Mam nadzieję, że w lutym będę miała trochę spokoju i uda mi się przynajmniej skończyć jedno z opowiadań!

      Usuń
    2. Oki :) cieszę się, że odpisałaś. Poczekam i powodzenia na sesji :)

      Usuń