Opowiadanie
IV: Nietykalna.
[
Low – Breaker. ]
Obudziła
się, nie otwierając oczu. Zaczynały do niej docierać obrazy z minionej nocy, a
błogi uśmiech wpłynął na jej usta. Nie przeszkadzało jej nawet tępe dudnienie w
głowie, spowodowane zapewne odwodnieniem. Uchyliła lekko powieki, a wydarzenia
z minionego dnia powróciły na swoje miejsca
z szybkością światła. Próbowała
wstać, ale nogi wydawały się być się ciężkie jak z ołowiu. Podniosła się na
łokciach i natychmiast tego pożałowała. Ponownie zakręciło jej się w głowie. Piekielny
ból wręcz rozsadzał jej czaszkę od środka. Rozejrzała się z uwagą, nie
przypominając sobie miejsca w którym się znajdowała. Przez kilka chwil zdawało
jej się, że leży w mieszkaniu Iana, o którego obecności przypomniała sobie we
wczorajszych wydarzeniach.
Podskoczyła
na łóżku, gdy drzwi poruszyły się z głośnym skrzypnięciem. Z zaskoczeniem
zauważyła, że do pomieszczenia weszła Bianca w towarzystwie… Malfoya.
-
C-co? – jęknęła, patrząc z niepokojem to na przyjaciółkę, to na stojącego z
założonymi rękami blondyna. Oboje przyglądali jej się badawczym wzrokiem.
Bianca otworzyła usta, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, drzwi znowu się
otworzyły i stanął w nich… uśmiechnięty Blaise Zabini?! Hermiona przetarła
oczy, uśmiechając się pod nosem. Co za niedorzeczny sen! Gdyby nie ten potworny
ból głowy, od początku wiedziałaby, że to wszystko wytwór jej wyobraźni.
-
Dzień dobry, słońce. – Blaise z kpiącym uśmieszkiem położył jej na kolanach
tacę ze śniadaniem. Kiedy do jej nozdrzy doleciał zapach postawionej przed nią
kawy, poczuła niepokój. Czy nie powinna się już obudzić?
Podczas
gdy Hermiona miotała się niespokojnie w pościeli, starając się uszczypnąć i
wybudzić z sennego koszmaru, w jakim w jej mniemaniu się znalazła, Delaire i
Draco spojrzeli z dezaprobatą na Zabiniego.
-
Kawa? – sarknęła tylko Riddle, patrząc na niego morderczym wzrokiem. Blaise
odpowiedział jej wymuszonym uśmiechem.
-
Słońce? – Malfoy skrzywił się, jakby w życiu nie słyszał niczego bardziej
obrzydliwego. Blaise wzruszył ramionami, świadomy zamieszania jakie wywołał.
-
Nie uważacie, że jej też należy się trochę od życia? Jak widać, nie jest rannym
ptaszkiem.
-
Nie jest. Jest ptaszkiem w klatce, kretynie. A ty już spieszysz ze śniadaniem
dla arcyksiężnej! – Delaire zirytowała się, mierząc Zabiniego spojrzeniem.
Malfoy zastanawiał się dlaczego tego ranka są dla siebie wyjątkowo wredni.
Owszem, Blaise mścił się na niej za eliksir wielosokowy, ale dlaczego Delaire
zamiast, jak zwykle, okazać wyższość, tylko dolewała oliwy do ognia? Zwykle
ignorowała jego zaczepki, a tym razem sama podpuszczała go do wdania się w
dyskusję.
-
Czy może mi ktoś wytłumaczyć o co tutaj chodzi? – Dobiegł ich żałosny jęk
Hermiony, która przestała już łudzić się, że zaraz ktoś obudzi ją z tego
absurdalnego snu.
-
Oczywiście… promyczku – mruknęła Delaire nienaturalnie słodziutkim głosem i
uśmiechnęła się sztucznie, rzucając jeszcze jedno mordercze spojrzenie w stronę
Blaise’a. – Należy ci się małe wyjaśnienie. Otóż, wczorajszy cudowny wieczór
był tylko doskonałą częścią naszego planu i bardzo mi przykro, ale żadnen Ian
Lowe, ani Bianca Biancardi nie istnieją.
To
oczywiste, że Delaire nie było przykro, potwierdzenie można było nawet wyczuć w
lakonicznej wypowiedzi. Mówiła wszytko tak ironicznie, że Draco zaczął
zastanawiać się, dlaczego po prostu z miejsca i bez zbędnych wstępów nie
wyjaśni Hermionie po co i dlaczego ją tutaj przetrzymują.
-
Nazywam się Delaire Riddle. Tak, widzę, że już kumasz o co chodzi, mała
mądralo. Sprawy się troszkę pokomplikowały i tatuś chciał z tobą osobiście
porozmawiać, a jak wiesz, tatusiowi się nie odmawia. Dlatego ja oraz ci tutaj –
machnęła ręką na Zabiniego i Malfoya – pomagają mi przetransportować cię do mojego
domu. Wszelki opór jest więc bezsensowny, bo jak widzisz, zabraliśmy ci nawet
różdżkę. Albo pójdziesz dobrowolnie, albo wytargamy cię stąd za te twoje „cudnie”
potargane włosy.
Delaire
podniosła się tak gwałtownie, że Hermiona aż odsunęła się od nich z wyrazem
przerażenia i tak głębokiego szoku na twarzy, jakiego jeszcze u niej nie
wiedzieli. Jak widać, Delaire długo czekała na moment w którym w końcu nie
będzie musiała udawać miłej dla tej głupiej dziewuchy. Jeszcze nikt nie
pokomplikował jej życia w taki sposób.
Hermiona
podskoczyła na dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Przełknęła ślinę, starając się
zachować zimną krew. Nadal miała nadzieję, że zaraz się obudzi.
-
Jaki jest ostateczny werdykt? – zapytała drżącym głosem, patrząc wyczekująco na
Blaise’a. W oczy Malfoya bała się spoglądać, bo wtedy wszystko stałoby się
jasne i przytłaczająco realne. Ale Blaise nie odpowiedział, wpatrzony tęsknie w
zatrzaśnięte drzwi. Hermiona zmarszczyła brwi – ta dwójka wyglądała jakby miała
się zraz pozabijać, a jednak wyraz twarzy Zabiniego sugerował bezgraniczne
uwielbienie. Szkoda tylko, że pojawiało się dopiero, kiedy Bianka… zaraz –
Delaire nie mogła tego zobaczyć. Ugh, to wszystko było za bardzo zamotane.
W
odpowiedzi pospieszył Draco, przyglądając się Hermionie z dziwną uwagą.
- Jedziemy
na północ, do siedziby Czarnego Pana – oznajmił spokojnie, patrząc jej w oczy,
lecz jego poważne spojrzenie było dziwnie nieobecne. Tak, jakby jego oczy
przewiercały ją na wylot. Hermiona opadła z powrotem na poduszkę, zamykając
oczy. Paranoja. Kompletna paranoja.
***
Delaire
stanęła na środku pokoju i bez zbędnych ceregieli zaczęła wymachiwać swoją
smukłą różdżką, posyłając wszystkie ubrania i inne przedmioty do dwóch szeroko
otwartych walizek. Siedemnaste urodziny obchodziła w styczniu, więc mogła
swobodnie posługiwać się czarami, jednak to i tak nie miało znaczenia.
Była
niezarejestrowanym czarodziejem. To tak jakby w świetle prawa… nie istniała.
Dzięki uprzejmości Igora Karkarowa, przez kilka lat mogła uczęszczać do
Durmstrangu i profesjonalnie uczyć się magii, lecz kiedy nagle ulotnił się i
szkołą zaczęli rządzi inni ludzie, musiała się zmywać. Nikt nie mógł się z nią
skontaktować, nikt nie wiedział jak naprawdę się nazywa i czyją jest córką. Ale
wcale nie miała dość tego podwójnego życia. Mogła czarować, tak jak wszyscy.
Mogła być kim tylko chciała. A i tak nadal była córką najpotężniejszego
czarodzieja, więc miała wrażenie, że z tego powodu przysługiwało jej dużo,
naprawdę dużo, przywilejów.
Delaire
popatrzyła z nienawiścią na Hermionę.
-
Nie rozumiem dlaczego ona znosi wszystko tak spokojnie. Ja na jej miejscu
szamotałabym się ze złością, a ona zwyczajnie robi to co jej każemy. Ble, zero
charakteru – warknęła z wściekłością. Blaise podsłuchawszy, przybliżył się.
-
Sztuka przegrywania. Niektórzy tego nie potrafią. – Blaise spojrzał znacząco na
Delarie, która zacisnęła pięści, nagle zapragnąwszy go uderzyć. Postanowiła
odpowiedzieć mu w bardziej intelektualny sposób.
- Za
to niektórzy, opanowali ją do perfekcji, mając rozległe doświadczenie w
przegrywaniu – odparowała cichym sykiem, rzucając Zabiniemu prowokujące,
wyniosłe spojrzenie. Ale ten tylko zaśmiał się w swój charakterystyczny sposób.
- Na Salazara, nie mogę się już was słuchać! –
Draco zirytował się. Od samego rana zachowywali się wobec siebie wyjątkowo
nieuprzejmie. Nie wiedział co wydarzyło się poprzedniego wieczoru, jednakże
Blaise chyba nie potrafił jej wybaczyć tej zabawy z eliksirem wielosokowym.
-
Twój problem – odparła wyniośle Delaire i mierząc Dracona rozsierdzonym
spojrzeniem, wyszła z mieszkania.
***
Chciała
ostatni raz pożegnać się z tymi wąskimi uliczkami. Wiązało się z nimi o wiele
więcej wspomnień, niż ktokolwiek by przypuszczał. Nikt tak naprawdę jej nie
znał. Nikt nie wiedział jaka jest naprawdę – nikt nie chciał jej poznawać. Była
córką Voldemorta – z założenia więc, tak jak ojciec nie miała żadnych uczuć.
Powędrowała
brukowaną uliczką w stronę centrum miasta. Słońce już zachodziło, więc uliczki rozświetlone
zostały blaskiem latarni ulicznych i światłem z pobliskich domów i restauracji.
Do jej nozdrzy doleciał zapach pizzy i spaghetti. Zamknęła oczy z rozkoszą
wspominając smak włoskich dań, jednak nie zatrzymała się. Szła dalej, nie
zwracając uwagi na gapiących się w jej kierunku ludzi. Byli tylko tłem dla
otaczającej ją scenerii.
W
końcu dotarła do plaży. Cieszyła się, że nie są już w tym okropnym, zatłoczonym
Rzymie. To tutaj było naprawdę pięknie. Adriatyk szumiał cicho. Przysiadła na
piasku, wpatrując się w spokojne fale.
Wyciszyła
się, starając wyrzucić z głowy wszystkie obrazy. Chciała odciąć się od tego
chaosu, który zaczął się kilka miesięcy temu.
Kto by pomyślał, że może mieć siostrę? I to w
dodatku taką siostrę.
Były
zupełnie inne. Co prawda, miały zupełnie różne matki, ale to nie zmienia faktu,
że Hermiona w najmniejszym stopniu nie pasowała do ich świata.
Delaire
lekceważyła życie. Akceptowała swojego ojca, wiedziała kim jest od zawsze. Nie
oczekiwała miłości i sama nie musiała dawać z siebie nic. Voldemort uwielbiał
ją. Rozpieszczał i wywyższał. Ale nie kochał. Del nigdy nie zwracała na to
uwagi. Wychowała się w „dorosłym”
świecie. Nie znała swoich rówieśników. Mało kto w ogóle mógł wiedzieć o jej
istnieniu. Nie była pewna ilu oddanych Śmierciożerców w ogóle się domyślało się,
kim jest ta wyniosła blondwłosa dziewczyna, stojąca u boku samego Czarnego
Pana. Wiedział jedynie Snape. Karkarow nie śmiał zadawać pytań, musiał przyjąć
ją do szkoły.
Przez
niemal cztery lata uczyła się w Durmstrangu i zdążyła przyzwyczaić się do tego wszystkiego.
Do rówieśników, chociaż i tak nie mogła być z nimi szczera.
Zeszłego
lata poznała Dracona i Blaise’a. Voldemort postanowił wtajemniczyć ich do
swojego planu i zdradzić swój sekret.
Oboje
byli nią zafascynowani. To oczywiste, że zadurzyła się w Draco, a Blaise
zupełnie zniknął. Draco był jej męską wersją. Mniej złośliwą i choleryczną, ale
poza tym wszystko się zgadzało.
I
był taki pociągający. I nie mógł jej się oprzeć. I kiedy dowiedział się kim jest,
widziała w jego oczach respekt. Pragnęła go, ale on zwinnie jej się wymykał,
przez co stał się jeszcze bardziej interesujący. Jeszcze nikt nie był taki
niedostępny. Chłopcy padali jej do stóp. Wszyscy ją kochali, wiedziała o tym.
On… Tylko sobie z nią pogrywał. Co
niebezpiecznie przypominało jej inne, wydarzenie z przeszłości. A obiecywała
sobie, że nigdy już do tego nie dopuści…
Podwinęła
nogi pod brodę, nagle czując jak ściska jej się gardło. Jeśli chciała nadal być
odporna i twarda, musiała zapomnieć o chwilach w Durmstrangu.
Wstała,
otrzepując swoje ubrania z piasku. Chwyciła swoje buty w rękę i powędrowała brzegiem
morza po ciemnej i opustoszałej plaży.
Nowe opowiadanie bardzo mi się podoba. Tylko ta cała Riddle mnie wkurza. Co tu dużo mówić. Pomysły zawsze masz oryginalne, styl lekki i (prawie - if you know what i mean) wszystko czyta się z wielką przyjemnością. Czekam na kolejny rozdział :).
OdpowiedzUsuńMiło mi to słyszeć. To opowiadanie jest dosyć specyficzne, ale może dlatego tak je lubię, mogę używać wyobraźni ile tylko chcę, bo nie ograniczam się kanonem. Chciałabym skończyć Opowiadanie I, zanim się zabiorę za Nietykalną, ale kto wie czy nie najdzie mnie wena, żeby dodać oba w krótkim czasie? Oby!
Usuń