Opowiadanie
IV: Nietykalna.
Zza
otwartego na oścież okna dochodziły już dźwięki ulicznych kłótni, postukiwanie
wysokich obcasów i rytmiczna muzyka,
ulatująca z licznych włoskich klubów. Wysoka piękność, która wychylała się
przez okno, ubrana jedynie w satynowy szlafrok, zaciągnęła się dymem wąskiego,
francuskiego papierosa. Nie paliła często, był to jedynie sposób na relaks. Tak
jakby kilka ruchów ręką i kilka zaciągnięć pozwalało całkowicie się odprężyć i na chwilę zapomnieć o tym, co ją drażniło.
Zawsze nosiła przy sobie paczkę papierosów sprowadzanych z Francji, gdyż paliła
tylko jeden ich rodzaj, i swoją ulubioną lufkę, dzięki której wyglądała jak
główna bohaterka starych, mugolskich filmów. Dobra! Co miała robić w ogromnym
domu przez siedemnaście lat życia? Nawet czarodzieje potrzebują czasem jakiejś
prostackiej, czy, jak kto woli, mugolskiej, rozrywki. I tak, oglądając jeden z
takich filmów, zapragnęła zakosztować smaku tytoniu. Nie musiała obawiać się o
skutki palenia, które szybko weszło jej w nawyk. Kilka prostych zaklęć i nie
musiała obawiać się śmierdzącego oddechu, nieładnych zębów, ani niczego, na co
cierpieli mugolscy palacze. Brrr, jeszcze czego. Ugasiła papierosa na wąskim
parapecie, strzepując niedopałek palcami i odwróciła się w stronę pokoju.
Machnęła kilka razy ręką, by odgonić nieprzyjemny dym, który był jedynym śladem
„zbrodni”. Hermiona nie pozwalała jej palić w pokoju, więc Delaire, chcąc czy
nie chcąc, musiała wychodzić na dwór, albo robić to w czasie jej nieobecności,
otwierając okno na oścież i narażając się na chordy komarów i innych przebrzydłych
owadów, które mogły dostać się do ich pokoju zwabione światłem. Ale musiała
poczuć w ustach ten smak, musiała. Spotkania z Zabinim zawsze tak ją drażniły,
że nie mogła powstrzymać palącego pragnienia, by sobie ulżyć. To nie było do
końca takie złe, a gdyby lepiej się zastanowić to może nawet całkiem przydatne,
gdyż pod świetnym pretekstem mogła wymykać się z pokoju. Ale wróciwszy ze
spotkania z Blaisem, które wytłumaczyła Hermionie jako „wyskok na dymka”, nie
mogła zacząć palić w pokoju. Nawet Granger wywęszyłaby podstęp. Omiotła
spojrzeniem dwa łóżka, wąskie biurko i szafę. Widok małego pokoiku o
chropowatych ścianach pomalowanych w kolorze koszmarnego odcienia żółci,
przyprawiał ją o mdłości. Ale nie mogła zawieść, nie mogła marudzić. Tęsknotę
za swoim wspaniałym domem pełnym wygód musiała odłożyć na później, by móc
dostatecznie dobrze skupić się na zadaniu. Przynajmniej tyle obiecała ojcu.
Usiadła na skraju swojego łóżka i w zamyśleniu przesunęła ręką po materiale
granatowej sukienki z gorsetem, podziwiając jej niebanalne piękno. Złapała ją
szybko, jakby nie mogąc doczekać się, aż ta wyląduje na jej szczupłym ciele.
Pospiesznie odwiązała węzeł szlafroka, który bezszelestnie opadł na podłogę.
Rozpięła zamek błyskawiczny i
wciągnęła na siebie sukienkę, niemal mrucząc z zadowolenia, kiedy zauważyła w
lustrze swoje odbicie. Kreacja w połowie ud kończyła się rozkloszowaną
spódniczką, spod której wychodziła koronkowa podszewka. Ciemnoniebieski kolor,
przypominający do złudzenia nocny firmament, hipnotyzował swoją tajemniczością.
Delaire nie bez powodu ubierała się w ubrania tego koloru. Nie chodziło tylko o
to, że pasowały do jej oczu, mających granatową barwę, chociaż z pewnością też
zwróciła na to uwagę. Wiedziała bowiem, że ten kolor jest dla niej
odpowiednikiem królewskiej purpury. Ciemnoniebieski bez wątpienia był barwą
panny Riddle - nie tylko wyglądała w nim najlepiej, ale także wtedy nikt nie
potrafił się jej oprzeć. A ona musiała dzisiaj „zaczarować” niejedną osobę, by
jej plan wypalił.
-
Bianca! – Z łazienki dobiegł ją zrozpaczony krzyk Hermiony. Delaire wywróciła
oczami, cicho przedrzeźniając głos.
-
Idę! – odkrzyknęła bez cienia zniecierpliwienia i zazgrzytała zębami. Była
urodzoną aktorką, ale ta dziewczyna swoją nieporadnością doprowadzała ją do
szewskiej pasji, którą czasami ciężko było ukryć pod niewzruszoną miną. Delaire
wsunęła się do małej łazienki, oświetlonej jedynie słabym światłem żarówki
przywieszonej pod sufitem. Mugole! Zero smaku, zero gustu.
Obrzuciła
Granger przeciągłym spojrzeniem, zatrzymując się na chwilę na „wypchanym”
dekolcie sukienki, którym z pewnością dziewczyna mogła się pochwalić. Delaire
poczuła kłucie w zazdrości w sercu. Zawsze była tą idealną, więc stojąc i z
założonymi rękami przyglądając się, że ktoś może wyglądać lepiej, sprawiała, że
miała ochotę zacząć tupać ze złości. Ale takie zachowanie na pewno wzbudziłoby
podejrzenia, więc Delaire uśmiechnęła się tylko leniwie, jak zwykle perfekcyjnie
maskując prawdziwe uczucia. Gdyby na umysł też potrafiła założyć taką maskę…
Niestety, myśli nie odchodziły. Niby im piękniej wygląda Granger tym lepiej,
ale z drugiej strony, co jeśli, spodoba się Draconowi? Kiedyś może by jej nie
ruszył, ale co jeśli teraz zmieniłby zdanie? Co jeśli spodobałaby mu się tak
mocno, że zapomniałby o Delaire?
*
-
Bianca, nie dam rady – wyjęczała Hermiona.
-
Nie dasz rady… co? – indagowała Bianca, unosząc brwi w geście politowania.
Zapomniała się na chwilę, ale na szczęście Hermiona tego nie zauważyła, zbyt
zajęta gapieniem się w swoje przerażone odbicie.
-
Nie dam rady się bawić… - zaczęła Hermiona, odrywając wzrok od lustra i
przenosząc go na Biancę. Nie skończyła, gdyż policzki nagle zapłonęły jej
szkarłatem, a jej zrozpaczone spojrzenie rozbiegło się po łazience, byle nie
patrzeć w oczy współlokatorce.
Bianca
położyła drobne dłonie na biodrach.
-
Hermiono – zaczęła uspokajającym tonem, jakiego panna Granger jeszcze u niej
nie słyszała. – Jesteś śliczną dziewczyną, tak?
Granger
zerknęła w popłochu w stronę lustra. Rzeczywiście, wyglądała pięknie. Przy
każdym ruchu, delikatne fale poruszały się, muskając gołe łopatki.
-
Pójdziesz tak i wyrwiesz tylu słodkich przystojniaków, ile tylko dasz radę w
ciągu jednej nocy. - Bianca nie czekała na odpowiedź. Mówiła pewnym siebie
głosem, jakby sama miała mnóstwo opisywanych doświadczeń.
Hermiona
pokiwała gorliwie głową. Nie wiedziała dlaczego, ale była pewna, że skoro
Bianca to potrafi, ona także.
O
tak, Hermiona Granger pójdzie tam i sprzątnie sprzed nosa tych ślicznych
Włoszek tylu przystojniaków, ile będzie w stanie zliczyć…
*
Widząc
błysk zdecydowania w oczach Granger, Delaire uśmiechnęła się szatańsko.
***
Draco
przygładził kilka ciemnych kosmyków nad czołem, patrząc ze sceptyzmem na swoją
„nową” twarz. Był przystojny, owszem, ale czuł się nieprzyjemnie w innym ciele.
Zdecydowanie mu się nie podobało i oddałby naprawdę wiele, by nie musieć
wychodzić na ulicę jako Ian Lowe. Zupełnie jakby naruszył jakąś granicę
intymności. Swojej, oczywiście.
Zmarszczył
brwi, mrużąc zielone oczy. Tandeta, doprawdy. Przeczesał palcami swoją
czuprynę, odgarniając włosy trochę na bok, w stylu romantycznego lowelasa z lat
osiemdziesiątych. Może być… Uśmiechnął się krzywo, (co oczywiście nie wywołało
takiego efektu, jaki uzyskiwał za każdym razem, używając swoich ust) puszczając
oczko do swojego odbicia. Idealnie, jeśli miał zagrać wrażliwego
artystę-cassanovę.
Hermiona
Granger będzie zachwycona.
-
Ona chyba żartuje! – Z sąsiedniej kabiny do uszu Dracona dobiegł jęk
przyjaciela. Draco od razu domyślił się o co chodzi. Delaire Riddle słynęła ze
specyficznego humoru.
- Blaise,
daj spokój. Przecież wiedziałeś, że Delaire na pewno zrobi ci jakiś ka… -
urwał, kiedy usłyszał trzask zamykanych, a następnie otwieranych drzwi i już po
chwili stanął twarzą w twarz ze swoim sobowtórem.
Draco
odsunął się, jak porażony prądem. I wcale nie przez to, co spodziewał się
zobaczyć, czyli jakiegoś niskiego, pryszczatego młodzieńca z dziewiczym wąsem,
a zobaczył… no cóż, ideał nastoletniego przystojniaka. Czyli, innymi słowy,
siebie. Och, Draco wcale nie był próżny. Miał praktyczny charakter i po prostu
wiedział jak silną bronią obdarzyła go natura. Zabójcza uroda równała się
naprawdę wielkim przywilejom.
-
Dlaczego Delaire zamieniła ciebie we mnie? – jęknął Draco zduszonym głosem.
Wyglądał jakby był bliski zawału, z przerażeniem patrząc na swoją piękną
fryzurę, bezczeszczoną właśnie przez łapska Zabiniego.
Tak
właściwie to swoje łapska.
-
Zawsze ci mówiłem, żebyś się tak nie czesał. – Blaise nadal grzebał w swojej
fryzurze i Draco niemal wrzasnął, kiedy Zabini odwrócił się do niego, zadowolony
z efektu. Malfoy otwierał i zamykał
usta, bezwiednie wyciągając ręce w kierunku swoich blond włosów, które były
teraz ułożone w lekkim nieładzie – bardzo podobnie do stylu czesania się
Blaise’a. Zabini odsunął się, patrząc na przyjaciela z przyganą.
- A
tobie co? – parsknął, widząc jak przyjaciel zastygł, nie mogąc oderwać od
siebie wzroku. Jeszcze co jakiś czas jego ręce unosiły się i opadały, jakby
musiał całą siłą woli powstrzymywać się, by nie rzucić się na głowę Zabiniego. -
Salazarze uchroń, ale Draco, do cholery jasnej, czy ty się w sobie zakochałeś?
Draco
oderwał wzrok od włosów, mierząc swojego sobowtóra zabójczym wzrokiem.
-
Nie, idioto. Zastanawiam się w której
sekundzie przetrącę ci łeb za to, że zniszczyłeś mi włosy. Tylko, że poprzez
chłodną kontemplację doszedłem do wniosku, że robiąc to teraz, mógłbym
uszkodzić samego siebie. A wierz mi, nie chcę wiedzieć jak wyglądałbym w
kawałkach – sarknął Draco.
- Jestem
ciekawy, dlaczego Del wybrała dla mnie właśnie ciebie. – Zabini zapatrzył się w
lustro, znowu dotykając jasnych włosów. Draco na ten widok tylko jęknął, ale
kiedy wyciągnął dłoń w celu ingerencji w swoją fryzurę, dostał tylko po łapach.
-
Przecież to oczywiste, że chciała spędzić czas w moim towarzystwie. Albo
chociaż mojego ciała. – Draco uśmiechnął się złośliwie. – A teraz bardziej
istotna sprawa: mam przez cały wieczór stać i gapić się na to, jak profanujesz
moje włosy?!
-
Nie. Skup się, bo mam zamiar podrywać dziewczyny, a wątpię, że jakakolwiek do
mnie podejdzie, jeśli przez cały wieczór jakiś pacan będzie stał obok i układał
mi włosy! – Blaise dopiero teraz zirytował się. Nie na co dzień Zabini tracił panowania
nad sobą, więc Draco zamilkł. Blaise, kiedy chciał potrafił wyglądać naprawdę
groźnie. No, i przede wszystkim Draco wiedział, że sama jego postać Malfoya
wzbudza respekt. Nawet w nim samym.
-
Nie wiem dla czego roztwór o nazwie Draco Malfoy ma zgniłozielona nazwę, ale…
-
Och, zamknij się już, kretynie. - Draco
zmroził przyjaciela wzrokiem. Tyle, że zielone oczy nie posiadały już tej
stalowej grozy, więc nie robiło to większego wrażenia. Dziwnie było strofować
samego siebie.
W
akompaniamencie idiotycznego chichotu Blaise’a, przemierzyli drogę do klubu.
***
Hermiona
kroczyła pewnie obok onieśmielająco pięknej panny Biancardi, otoczona
wianuszkiem wielbicieli, zachwyconych jej urodą. Gryfonka zazdrościła Biance,
która jeszcze jakoś się porozumiewała, gdyż uczyła się włoskiego od wielu lat.
Granger mogła tylko uśmiechać się czarująco, błyskając bielą zębów. Ale
widocznie adoratorom nie przeszkadzała bariera językowa. Chłopcy byli
przystojni, jednak nie rozumiała ani słowa z ich uroczej paplaniny. No, może
poza „bellissima”, co znaczyło, oczywiście piękna. Ale zauważyła, że im dłużej trwał wieczór,
zdecydowanie przestawało jej to przeszkadzać.
Weszła
powoli do klubu, gdzie miały udać się z Biancardi. Nawet nie zwróciła uwagi,
gdy lubieżny wzrok większości mężczyzn spoczął na jej sylwetce. Druga połowa
gapiła się na Biancę, która i tak zawsze przyciągała spojrzenia.
Biancardi
odwróciła się do niej gwałtownie.
-
Miona, pogniewasz się, jeśli urwę się na chwilę? – Jej szafirowe oczy
błyszczały, jakby była bliska osiągnięcia wymarzonego celu. Hermiona nie widziała
jej nigdy tak zaaferowanej. Jej spojrzenie wyraźnie mówiło, że „zabawa już
trwa”. – Ktoś już tam na mnie czeka. Spotkamy się o szóstej przy wejściu,
dobrze?
I po
tych słowach, nie czkając nawet na odpowiedź, odwróciła się. Co? Co, co, co?!
- Bianca,
czekaj! – krzyknęła spanikowana Hermiona i złapała odwracającą się dziewczynę
za rękę. - Mogę iść z tobą?
Dziewczyna
wywróciła szafirowymi oczami, jakby chciała przypomnieć jej rozmowę sprzed
godziny.
- Będziemy
go podrywać obie? – zapytała tak ostro, że Hermiona zmieszała się. Ale Bianca
nie zwracała już na nią uwagi. Widocznie wyparzyła kogoś za jej plecami bo
zaczęła podskakiwać, machając dłonią.
- Ian!
– zawołała, przekrzykując lekko muzykę. Podszedł do nich wyskoki przystojniak,
uśmiechając się do Hermiony przyjaźnie.
-
Ian Lowe, Hermiona Granger – przedstawiła pospiesznie blondynka. - Ian też jest
z Anglii – wyjaśniła, patrząc na niewyraźną minę Granger.
Jakby
to, że jest Anglikiem wszystko wyjaśniało!
Hermiona
nie zdążyła zapytać, skąd Bianca zna Iana, bo dziewczyna zniknęła w tłumie. Hermiona
patrzyła na jej oddalającą się sylwetkę z rezygnacją w oczach. A później
przypomniało jej się, co postanowiła sobie po rozmowie z Biancą.
Uśmiechnęła
się nieśmiało do przystojnego kolegi.
- To
jak, też jesteś z Londynu…?
***
Tracey Moss była już mocno pijana. Siedząc na
barowym stołku i obserwując ludzi, myślała o swoim chłopaku, który tak
paskudnie potraktował ją przy wejściu do klubu. Jak mógł tak postąpić?
Obok
zajmowanego przez nią miejsca, niespodziewanie zmaterializował się przystojny
ciemnowłosy chłopak, składając w barze zamówienie na dwa martini.
-
Hej – mruknęła zachęcająco, uśmiechając się zalotnie do chłopaka. Zauważyła, że
był całkiem przystojny. Brązowe włosy opadały mu na zielone oczy, a usta
sprawiały wrażenie kusząco miękkich…
-
Hej. – Nieznajomy odwzajemnił uśmiech, co dziewczyna wzięła za zachętę.
-
Jak masz na imię? – zapytała uwodzicielsko, opierając łokcie na ladzie i mierzwiąc
jasne włosy dłonią, zwiększając ich objętość. Dawno temu matka nauczyła ją tego
triku i Tracey miała przyjemną świadomość, że zawsze się sprawdzał.
-
Draco – odparł, lecz po chwili zawahał się, jakby nie był pewien, czy dobrze
zrobił. Przyjrzał się jej przez chwilę, ale sprawiała wrażenie naprawdę mocno
zalanej.
-
Niespotykane imię… - zaczęła, ale chłopak zignorował ją, sięgając po podawane
przez barmana kieliszki.
Zauważyła,
jak Draco do jednego drinka wlewa czerwony płyn, który z cichym sykiem
rozpuścił się, a po karmazynowej barwie nie zostało nawet śladu. Dziewczynie
przemknęło przez myśli, że jest to tak rozpowszechniona w dzisiejszych czasach
pigułka gwałtu, tylko w jakiejś innej, bardziej nowoczesnej formie. Chciała
zapytać, czy wie co robi, podając komuś narkotyki, ale nie zdążyła, gdyż Draco
odwrócił się. W tym samym momencie czyjeś ramiona objęły ją w pasie.
-
Kochanie, czy naprawdę uważasz, że bezpiecznie jest się upijać w samotności?
W jednej
sekundzie zapomniała o tajemniczym chłopaku, dudniącej muzyce i tym, że jest
całkowicie pijana. W tych kilku magicznych chwilach wybaczyła swojemu
chłopakowi kłótnię i nieświadoma zagrożenia, w jakim znalazła się inna
dziewczyna, odpłynęła w ciepłych objęciach…
***
Srebrzysta,
spowita niesamowicie intensywnym blaskiem księżyca plaża, kusząco przyciągała
zahipnotyzowanych jej urokiem nastolatków. Uspokajający szum fal zrównał się z
jej cichym oddechem. Ściągnęła niebotycznie wysokie szpilki i wzięła je do
ręki. Zanurzyła palce zimnym piasku,
który zaszeleścił pod jej stopami. Czuła, jak drobne ziarenka sypią się po jej
nodze, dając przyjemne, kojące uczucie. Palce chłopaka zacisnęły się wokół jej
dłoni. Nie opuściła ręki, tylko jeszcze bardziej wzmocniła uścisk, przybliżając
się lekko w jego stronę. Magię tego wieczora chłonęła każdą cząsteczką swojego
ciała, pozwalając jej wniknąć w głąb siebie, swoich myśli, swojego serca. Każdy
oddech pogłębiał dostrzeganie świata w wyraźniejszych barwach. Świat w jej
oczach wyglądał niemal jak przerysowany. Paradoksalnie poczuła, że dopiero teraz
tak naprawdę żyje, że wszystko do tej pory było tylko marną imitacją istnienia.
Świat zawirował lekko i miała wrażenie, że upadnie, ale ktoś cały czas
kontrolował jej stabilność, dając bezgraniczne poczucie bezpieczeństwa. Silne
ręce podtrzymywały jej plecy, kiedy ona oplotła rękami rozbudowane barki.
Zbliżył swoją twarz, tak mocno, że poczuła na ustach jego oddech. Uśmiechnęła
się lekko, patrząc w przepiękne tęczówki koloru szmaragdów. Grunt osunął jej
się spod bosych stóp, a jej świat nagle znalazł się w rękach chłopaka. Okręcił
ją dookoła i wniósł na rękach do ciemnej wody. Ścisnęła kurczowo jego ramiona,
widząc niezbadaną toń pod sobą.
-
Nie bój się – mruknął, sunąc coraz głębiej. Nawet będąc w jego objęciach
wyczuła, że dno nie jest już w zasięgu jego stóp. Lekko wysunęła się z jego
ramion, podpływając odrobinę bliżej brzegu i kładąc stopy na dnie morza.
Podpłynął do niej, przyciągając ją do siebie niecierpliwym, zaborczym gestem.
Pozwoliła mu połączyć ich usta, czując na nich słony smak wody. Ubranie przylepiło
jej się do ciała, ale nie czuła chłodu. Woda, która była zapewne lodowata,
wydawała jej się przyjemnie chłodna, ostudzając rozpalone ciało. Ponownie
złapał ją w pasie zaczął wynurzać się z wody, sunąc w kierunku plaży. Lekka
bryza rozwiewała jej wilgotne włosy, przyklejając je do policzków. Jego dłonie delikatnie głaskały jej plecy
przez materiał sukienki, a ona przymknęła lekko oczy, ogłupiona ilością
intensywnych wrażeń.
Ułożył
ją na mokrym piasku, darząc całusami tak subtelnymi, że nie miała pewności, czy
nie jest wytworem jej rozbudzonej przez alkohol wyobraźni. Podparł się rękami,
a ona ułożyła swoje ciało pod nim. Kropelki wody kapały mu z włosów prosto na
jej twarz, jeszcze bardziej ją schładzając. Dzięki temu czuła się nieco
bardziej trzeźwa, lecz w jego ramionach zimno nie miało prawa jej doskwierać.
Czerwona sukienka, nasiąknięta wodą i przyozdobiona piaskiem, zapewne nadająca
się już tylko do wyrzucenia, podwinęła się, odkrywając kawałek jej nogi.
Chłopak wykorzystał sytuację, kładąc rękę na jej nagiej skórze. Nie mogła
oderwać wzroku od jego szmaragdowych oczu, lśniących w blasku pełnego księżyca.
Jej
tętno z każdą chwilą przyspieszało. Miała wrażenie, że oszalałe z emocji serce,
zaraz wyskoczy jej z piersi. Jeszcze nikt tak na nią nie działał. Jeszcze nikt
nie miał okazji tak na nią zadziałać…
Huk,
który zdezorientował ją na kilka sekund z pewnością nie odbył się tylko w jej
głowie. Podniosła się odrobinę na łokciach, wtulając się lekko w pierś Iana.
Powiodła spojrzeniem nad jego głową, a jej spojrzenie utkwiło na ciemnym
niebie. Fajerwerki, zalewają ciemną noc feerią barw i tęczy. Zapatrzyła się na
nocne niebo, rozkoszując się lekkimi zawrotami głowy.
Drżała
w jego ramionach, nie wiedząc czy to z zimna, czy z powodu jak na nią działał.
Prawie go nie znała, ale przez cale życie tak bardzo chciała porzucić rozsądek,
a teraz kiedy w końcu jej się to udało, nie zważała na nic innego.
Zakręciło
jej się w głowie, lecz tym razem nie próbowała opanować sennej mgiełki, która
osnuła jej myśli. Osunęła się w jego ramiona, po raz pierwszy w życiu
bezpieczna. Nie wiedziała tylko jak bardzo się myli. Nie zauważyła, jak piękne,
brązowe loczki chłopaka w świetle księżyca, zaczynają odbijać refleksy, mienić
się dziwnym blaskiem, a w końcu lśnić platyną…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz