Opowiadanie
IV: Nietykalna.
„Fontanna
di Trevi to najbardziej znana barokowa fontanna Rzymu. Została zbudowana z inicjatywy
Klemensa XII w miejscu istniejącej wcześniej fontanny. Zasila ją woda
doprowadzona akweduktem zbudowanym w 19 p.n.e. przez Agrypę.* „Jednym z
najsławniejszych symboli Rzymu: włączona do każdej wycieczki miasta, tradycja mówi,
że wrzucając monetę do fontanny, przyniesie nam pogodną przyszłość i szczęśliwy
powrót do Rzymu. Fontanna przedstawia
Ocean, w górze wóz ciągnący przez koniki morskie i trytonów, z którego wytryskuje
woda dzielona tysiącami strumieni na tłum posągów znajdujących się w
pobliżu.”**
Żadne
fakty historyczne nie były w stanie oddać magii pięknej fontanny di Trevi.
Szemrząca woda, która spływała do niej kaskadami, niczym niewielki wodospad,
mieniła się w słońcu diamentowym blaskiem, obdzielając nim szczodrze niemal każdego
przechodnia. Spokój, jaki napawał ludzi słuchających niezmąconego niczym szumu
wody, był idealnym wypełnieniem tych kilku perfekcyjnych sekund, w których
człowiek mógł zajrzeć w głąb własnej duszy. Blask złotych i srebrnych monet,
które przecinając ciepłe powietrze wpadały prosto w czeluści spienionej wody,
aż raził zwiedzających po oczach, wprawiając ich w rodzaj dziwnego otępienia. Przystawali
pogrążeni w transie, mrużąc oczy przed słońcem i wsłuchiwali się we własne
myśli, które ten jeden raz byli w stanie dopuścić do swoich zajętych umysłów.
Zabiegany świat zostawał w tyle, a mózg przyjmował do wiadomości tylko
prawdziwe pragnienia, potrzeby i marzenia. Marzenia, które zostały już
spełnione i te, które dryfowały jeszcze w sennych wizjach… I nawet pomimo gwaru
jaki tworzyli turyści, człowiek pozostawał sam ze swoimi myślami, najskrytszymi
pragnieniami, mając nadzieję na powrót w to magiczne miejsce, tak piękne i tak…
- Hermiono? – Tuż przy uchu zamyślonej szatynki rozległ się melodyjny głos.
Hermiona Granger drgnęła lekko, otrząsając się z transu. Otworzyła swoje
ogromne oczy koloru bursztynów i przeniosła rozmarzone spojrzenie prosto na
twarz promiennej blondynki, której bladą twarz zdobił szeroki uśmiech, a smukła
sylwetka wygięta była w pozycji podkreślającej pewność siebie. Dziewczyna opierała
ciężar ciała na jednej nodze, z rękami wspartymi na biodrach i głową odrobinę
przechyloną w prawo. Koleżanka wlepiła w Hermionę swoje przenikliwe, szafirowe
spojrzenie i odrzuciła na odkryte plecy kaskadę złocistych włosów, przy
końcówkach wijących się jak węże.
- Często ostatnio „odpływasz”. – Bianca zmarszczyła brwi, układając palce w
charakterystycznym geście cudzysłowu. – Może się zakochałaś?
Na jej wargi wypłynął przebiegły i odrobinę drwiący uśmiech. Hermiona już wcześniej
zauważyła, że w nowej koleżance było coś cierpkiego – Bianca uwielbiała
podpuszczać i kpić sobie z innych ludzi. Ale panna Granger, jakimś dziwnym sposobem, nie miała jej tego
za złe. Sama pewnie zachowywałaby się w ten sposób, gdyby miała na tyle odwagi,
by wygarnąć innym w twarz to, co myśli. Wiele razy próbowała stać się szczera
do bólu, mając na celu zranić kogoś bardzo mocno, najczęściej w odwecie za
przykre słowa, jednak nigdy jej się to nie udało. Jej uwagi były po prostu
ignorowane albo podsumowywane śmiechem. Zawsze.
- Po prostu jestem oczarowana pięknem Rzymu – westchnęła Hermiona
pojednawczo, wzruszając ramionami. Bianca uniosła brwi w geście powątpiewania,
ale przytaknęła uprzejmie.
- Rzeczywiście, niepowtarzalny.
Granger posłała dziewczynie uśmiech pełen wdzięczności. Bianca była dla
niej bardzo miła, ale Hermiona miała wrażenie, że momentami stawała się nieco
wymuszona. Tak, jakby uprzejmości przychodziły jej z lekką trudnością…
Biancę Biancardi poznała zaraz po przyjeździe do Włoch. Dziewczyna została
jej współlokatorką w pokoju, który panna Granger wynajęła na wakacje. Już na
początku zorientowała się, że jej koleżanka ma kontakt z magią, nie mniejszy
niż ona sama. Z tego co się dowiedziała, Bianca była jedną z najzdolniejszych
uczennic Beauxbatons. Cóż, a więc już miały coś wspólnego... Dziewczyna miała podobno
włoskie korzenie - stąd jej imię i nazwisko - oraz każde wakacje spędzała w
ojczyźnie ojca. Hermionę nieco dziwiła jej typowo nie-Włoska uroda, gdyż
dziewczyna zamiast oliwkowej skóry i ciemnych oczu i włosów, tak typowych dla
mieszkańców tego kraju, miała skórę o bardzo jasnym odcieniu, mieniące się
platyną włosy oraz nietypowe i bardzo piękne ciemnoniebieskie tęczówki.
Zważywszy na to, że pytanie o jej wygląd byłoby nietaktem, Hermiona zatrzymała
swoje wątpliwości dla siebie i postanowiła raz w życiu odrobinę się wyluzować. Dziewczyny
każdego dnia chodziły razem na wycieczki po Rzymie i udało im się nawet
zaprzyjaźnić. Hermiona nieco zazdrośnie zauważyła, że Bianca ma w sobie niesamowity
talent do przyciągania ludzi. Może było to spowodowane jej urokiem, może
zjawiskową urodą, która często aż
onieśmielała Hermionę - szczególnie zaraz po wstaniu z łóżka – jednak
wiedziała, że Włoszka potrafi owinąć sobie każdego wokół palca. Wystarczyło
jedno spojrzenie intensywnie niebieskich oczu i kilka słów charakterystycznym
chrapliwym szeptem, a nikt nie był w stanie oderwać od niej wzroku. Tak jak i
Hermiona, oczarowana nową przyjaciółką, nie zauważyła, że od jakiegoś czasu,
ktoś nie jest w stanie oderwać spojrzenia od niej. Niestety, bynajmniej nie
przez to, że rozsiewała wokół siebie wyjątkowy urok osobisty…
***
Młody, na oko siedemnastoletni chłopak siedział przygarbiony na niskim murku, w
cieniu rozłożystych drzew. Może mógłby podziwiać piękno Koloseum, które to,
stojąc naprzeciw, pozwalało fotografować turystom swoją majestatyczną posturę,
gdyby nie upał, panujący dookoła.
Draco z całego serca nienawidził gorąca. Prawdą było, że kiedy na dworze
panowało więcej niż trzydzieści stopni, jego jasna grzywka zaczynała kleić się
do czoła, dając mizernie wyglądający efekt, który na pewno nie zwabiał
dziewczyn. Blada skóra jego twarzy różowiała w zetknięciu z mocnym słońcem, co,
jego zdaniem, upodabniało go do skorupiaka, a szare, zimne oczy nabierały blasku
i mieniły się odcieniami błękitu, a niekiedy zieleni, przez co traciły swój
niepowtarzalny, stalowy błysk. Tak, młody panicz Malfoy nienawidził wysokiej
temperatury i palącego żywcem słońca, jednak tym razem nie miał czasu myśleć o
oparzeniach słonecznych lub o włosach, które za żadne skarby świata nie chciały się
ułożyć. Bez najmniejszego drgnięcia obserwował dumną posiadaczkę kaskady
lśniących loków, skrętami opadających na
plecy i ramiona. Jak widać, jej nie
przeszkadzał czterdziestostopniowy upał – jak gdyby nigdy nic, pstrykała
dookoła zdjęcia jakimś mugolskim aparatem fotograficznym.
Turyści, którzy przechodzili obok, rzucali niechętne spojrzenia dziwnemu, blademu
osobnikowi z arystokratycznymi rysami, który, niczym marmurowy posąg, nie
odrywał spojrzenia od filigranowej sylwetki panny Granger. Młode dziewczyny chichotały,
pokazując go sobie palcami i zapewne obgadując jego niewątpliwą urodę, ale on
nie zwracał na to najmniejszej uwagi. W innej sytuacji, pewnie podszedłby do
najładniejszej z nich i z nonszalanckim uśmiechem zapytał o plany na wieczór.
Ale tego lata nie miał czasu na zabawy. Coś innego zajmowało jego, zapewne,
niezwykle cenny czas…
- Paniczu Malfoy… – Blaise Zabini, wysoki ciemnowłosy chłopak, ukłonił się
przed blondynem teatralnie, rzucając mu butelkę wody. Malfoy złapał ją,
popisując się doskonałym refleksem. Niemal czuł, jak grupa pięknych Włoszek po
jego prawej stronie, pożera go wzrokiem. Odrzucił z czoła włosy i rzucił
przyjacielowi bardzo krótkie, pełne wdzięczności spojrzenie, czym prędzej
wlewając sobie do gardła chłodny płyn.
- Teraz lepiej – przyznał, czując jak jego żołądek na kilka sekund zamienia
się w bryłę lodu za sprawą orzeźwiającego napoju. Zabini wzruszył
ramionami i sam pociągnął spory łyk ze swojej butelki. Jego wzrok przez chwilę
zawisł w przestrzeni, ale zaraz zreflektował się i powiódł spojrzeniem za
obiektem obserwacji przyjaciela.
- Mamy mało czasu, Draco. – Blaise założył ręce na piersiach, ale Malfoy
nie odpowiadał. Nawet nie wiedział, że Hermiona zmieniła się tak bardzo. Nigdy
nie zwracał uwagi na jej całkiem niezłą figurę i urodę, bo przecież zawsze była
dla niego „szlamą”...
Malfoy, idioto – skarcił się w myślach, starając się przerwać myśli kotłujące mu się w
głowie. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu oderwał wzrok od Gryfonki na dłużej
niż ułamek sekundy i spojrzał na Zabiniego.
- Zrobimy to dzisiaj – oświadczył pewnym siebie głosem. Blaise zmarszczył
lekko brwi. Pokiwał głową i przysiadł na murku, podnosząc do ust do
połowy opróżnioną butelkę. Zdawało mu się, że beznamiętna mina przyjaciela to tylko maska.
Mógłby przysiąc, że przez ułamek sekundy dojrzał groźny błysk w szarym oku
przyjaciela…
***
Krwistoczerwona sukienka podkreślała wszystko co panna Granger miała do
pokazania. Zgrabna figura, kształtem przypominająca klepsydrę: wcięcie w tali, kształtna pupa i ładny biust -
nie za duży, nie za mały. Wysokie, czarne szpilki dodawały seksapilu, wydłużając
opalone nogi. Ostra czerwień podkreślała kolor jej włosów, w których za
magiczną sprawą słońca, pojawiły sie złote i kasztanowe refleksy. Całość wykończył
makijaż: usta, także w kolorze czerwieni, podkreślające białe, proste zęby i
odważnie podkreślone czarną kredką oczy. Hermiona przeglądała się sobie w
lustrze z dziwną satysfakcją. Jeszcze nigdy nie wyglądała tak seksownie. I to wszystko
za sprawą przyjaciółki! Kiedy Bianca oświadczyła, że dzisiaj wybierają się,
żeby zaszaleć, Hermiona spłonęła rumieńcem i przyznała, że nie ma nic, co można
by określić mianem seksownego. Bianca tylko się roześmiała, ale po przejrzeniu
rzeczy Hermiony mina jej zrzedła. Dziewczyna pokręciła tylko głową w zamyśleniu
i po chwili zaczęła grzebać w swojej walizce. Po kilku chwilach wyciągnęła
śliczną, nową sukienkę, która - jak się okazało, mimo początkowych obaw panny
Granger – pasowała idealnie. Hermiona musiała przyznać, że to magia, bo
przecież miały zupełnie inne figury. Złapała się jednak na tym, że jest dumna
ze swojego wyglądu – sukienka ładnie podkreślała krągłości, których Bianca była
zupełnie pozbawiona. Jeszcze raz przejechała dłońmi po materiale sukienki,
wygładzając niewidoczne zmarszczki. Jej twarz rozświetlił pełen samozadowolenia
uśmiech.
***
Kręte,
włoskie uliczki wiły się niczym węże, pośród straganów ulicznych i zabytkowych
kamieniczek. Dopiero po zmroku miasto odżyło, zalewając noc feerią barw. Na
brukowanym chodniku pobrzmiewał stukot maleńkich obcasów, co było zapowiedzią
kolejnych wydarzeń. Z pomiędzy budynków wyłoniła się sylwetka szczupłej
dziewczyny, okrytej bardzo cienką, zwiewną peleryną. Jej cień przesuwał się po
ścianie budynku, przywodząc na myśl ukrywającego się pod osłoną nocy szpiega.
Zresztą… ona była ukrytym pod osłoną nocy szpiegiem.
- Tu jesteś. – Za jej plecami rozległ się chrapliwy, męski głos, lecz
dziewczyna nieokazała przerażania. Nawet bez lekkiego drgnięcia, odwróciła się
ku przybyszowi i w kilku, niemal bezszelestnych susach, znalazła się tuż przy
nim. Zadarła głowę, gdyż towarzysz górował nad nią wzrostem, spoglądając na
chłopaka z wyraźną niechęcią i jakby lekką nutą zawodu, malującą się na twarzy
jedynie przez kilka sekund. Po chwili twarz jej stężała i przybrała kamienny,
beznamiętny wyraz idealnej, opanowanej do perfekcji, maski.
- Gdzie Malfoy? – szepnęła szorstko, nie patrząc na towarzysza. Nie
krępował jej kontakt wzrokowy, lecz tym razem nie miała najmniejszej ochoty
ponownie napotkać jego spojrzenia. Tamten tylko uniósł brwi w odpowiedzi na jej
pytanie. Przyglądał się jej
niespiesznie, gdyż sprawiała wrażenie, jakby ani trochę nie irytowały jej
uważne spojrzenia lustrujące z dokładnością każdy centymetr jej twarzy. Z
drugiej strony wiedział, że nie była przyzwyczajona do takiej śmiałości. Ludzie
zwykle unikali jej wzroku, bali się. Jej spojrzenie przeszywało duszę na
wskroś, dlatego wszyscy unikali zimnego spojrzenia szafirowych oczu, jak tylko
mogli. Tak, jakby jej wzrok palił ich niemiłosiernie. To słabi ludzie, myślała nieraz z pogardą. Kiedy jednak stawała
twarzą w twarz z człowiekiem, który ani trochę nie denerwował się jej obecnością,
ogarniała ją dziwna irytacja i lekka panika. Lubiła wzbudzać strach.
- Został w pokoju. Twierdzi, że dostał udaru w tym upale. – Blaise zaśmiał
się dźwięcznie, zapewne na wspomnienie marudzącego przyjaciela. Zamarła,
słuchając jak jego głos odbija się od kamiennych ścian. Ten chłopak był jednym
z tych kilku osobników, którzy zawsze i niezmiennie działali jej na nerwy,
niezależnie od czasu, miejsca ani sytuacji. Przeszkadzało jej w nim wszystko –
od sposobu bycia po sam wygląd. Zachowywał się tak, jakby nie przejmował się niczym i nikim, jakby
nigdy nie odczuwał zażenowania, strachu ani onieśmielenia. To trochę tak jak
ona – tyle, że Delaire nie bała się tylko dlatego, iż sama wzbudzała popłoch.
Ale Zabini? Ze złocistą opalenizną kontrastującą z niesfornie ułożonymi, niemalże
czarnymi włosami, czającą się w zdecydowanych ruchach galanterią i
oszałamiającą pewnością siebie, przyciągał każde spojrzenie.
- Niech lepiej wydobrzeje do wieczora. A może mam do niego zajrzeć? –
mruknęła z pozorną obojętnością. Starała się, aby nie wychwycił w jej głosie
troski o Malfoya. Mógłby wziąć to za kolejny temat do kpin. A miał ich już
naprawdę sporo. Delaire zastanawiała się, czy chłopak jeszcze nie pojął jakie
konsekwencje wiążą się z traktowaniem jej w ten sposób, czy po prostu miał to w
nosie. Musiała to sprawdzić i ewentualnie uświadomić go przy najbliższej
okazji. Zamierzała to zrobić wyjątkowo brutalnie.
- Nie ma takiej potrzeby. Dobrze wiesz, że nasza królewna przesadza –
oznajmił spokojnie Blaise, przyglądając się jej uważnie. Poczuła się trochę
nieswojo. Nie ukrywała, że jest tym natarczywym spojrzeniem nieco oburzona.
- No i co się tak gapisz? – warknęła, a on wykrzywił usta w asymetrycznym
uśmieszku.
- Ciekaw jestem czy o mnie też byś tak dbała – mruknął z błyskiem w ciemnym
oku. Delaire prychnęła z pogardą.
- Zapomnij. Dbam o Malfoya, bo odgrywa kluczową rolę w naszym zadaniu.
Nie nadinterpretuj sobie przypadkiem mojego zainteresowania.
- Nie śmiał bym – odparował, udając powagę, choć w jego oczach nadal czaiła
się kpina. Uniosła brwi, starając się przybrać na twarz najbardziej nonszalancką
minę, na jaką było ją stać, ale zdała sobie sprawę, że jeszcze bardziej go to nakręca.
- Masz? – zapytał lekko podekscytowany, zmieniając temat.
- Gdybym nie miała, chyba bym się nie fatygowała – burknęła pod nosem,
grzebiąc przy dekolcie swojej krótkiej, ciemnoniebieskiej sukienki, która
podkreślała szafirowy odcień jej oczu.
- Żartujesz? Nie pofatygowałabyś się dla mnie? – Teraz już jawnie z niej pokpiwał,
przeczesując ręką włosy.
Nie odpowiedziała, starając się opanować oddech. Jeszcze chwila, a strzeli
w niego Cruciatusem. Wyciągnęła zza materiału trzy malutkie buteleczki i
pospiesznie wcisnęła je Zabiniemu w dłoń, starając się jak najbardziej
ograniczyć ich fizyczny kontakt.
- To lepsze niż kieszeń. Wszystko tam chowasz? – Chłopak uniósł brwi, jego
wzrok nadal bezwstydnie błądził po dekolcie jej sukienki.
- Nic ci do tego – warknęła, ale nie mogła powstrzymać lekkiego uśmieszku.
Jawnie jej pożądał, co nie wywoływało jej skrępowania – przeciwnie, potęgowało
tylko uczucie władzy.
- Jeszcze ciepłe… - Nabijał się z niej, ściskając buteleczki. Nie zauważył
jak zacisnęła pięści ze złości. Jak on, Blaise Zabini, w ogóle śmiał odzywać
się do niej w ten sposób! Do niej – Delaire Leslie Riddle – córki Czarnego
Pana!
- Jesteś obleśny. – Tylko tyle udało jej się wykrztusić, powstrzymując wściekłość.
- To nie ja trzymam fiolki z eliksirem za dekoltem. À propos - nigdy nie
słyszałem, że Eliksir Wielosokowy trzeba utrzymywać w temperaturze ciała…
Skrzywiła się lekko, pozostawiając jego wywód bez komentarza. Jakby to dało
się skomentować!
- Zjadliwie zielona jest dla Malfoya, zgniłozielona dla ciebie. – Przerwała
na chwilę, uśmiechając się jadowicie. – A ta czerwona jest na Granger. Zapamiętasz?
– Tym razem to ona kpiła z niego bezlitośnie, oczywiście głosem ociekającym
słodyczą i udawaną troską. Nie
odpowiedział, przyglądając się z uwagą trzymanym w dłoni buteleczkom i
przelewających się w nim gęstym płynem. Tylko ta dla Gryfonki była o wiele
mniejsza, a eliksir w niej zawarty wydawał się mieć o wiele bardziej płynną
konsystencję.
- Już zajęłam się właścicielami włosów. – Delaire uśmiechnęła się zimo. -
Snape tak przy tym namieszał, że zamienicie się na kilka godzin. Pamiętajcie,
że macie się pospieszyć.
- Jesteś całkowicie pewna, że ona przyjdzie?
„ Tak. Odstawiłam ją tak, że wygląda lepiej niż kiedykolwiek” – chciała
powiedzieć, ale rzuciła tylko:
- Przyjdzie na pewno.
Między nimi na chwilę zapadła cisza.
- I… co sadzisz o Hermionie Granger? – zapytał, lecz tym razem poważnie. Delaire
uniosła wzrok i popatrzyła mu w oczy, wyginając wargi w drwiącym uśmieszku.
- Znośna, ale za to naiwna i słaba… Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie
będę mogła przestać udawać przy niej miłą osobę.
- Jak zawsze szczera. Do bólu. – Ton jego głosu znowu się zmienił, jednak
teraz poczuła w nim chłód. Nie miała pojęcia o co może mu chodzić. W żaden
sposób nie mogła rozszyfrować jego toku rozumowania, co bardzo ją drażniło.
- A żebyś wiedział – odwarknęła, mierząc go spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
- Mam nadzieję, że koleś w którego się przemienię, jest chociaż odrobinę
tak przystojny jak ja. – Znowu zmienił temat, znowu się z niej nabijał. Miała
już tego powyżej uszu! Skończ te gierki, Zabini i zejdź mi z oczu, cedziła w myślach.
- Zobaczysz, macho – syknęła, uśmiechając się sardonicznie. Chłopak będzie
miał niezłą niespodziankę, gdy zobaczy się w lustrze, a ona będzie miała niezły
ubaw. Nareszcie zemsta. Nareszcie…
- Może pokręcisz z nieznajomym? – szepnął szelmowsko, opierając się o
ścianę jednego z domów. Nie odpowiedziała, zniesmaczona. Odwróciła się na
pięcie i zaczęła oddalać się szybkim krokiem.
- Chciałbym wiedzieć gdzie trzymasz różdżkę… – Usłyszała jeszcze za sobą jego
przepełniony drwiną głos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz