Opowiadanie
IV: Nietykalna.
Przenikliwa,
panująca dookoła. Zimna i nieodparta. Napawała lękiem nawet najdzielniejszych.
Urzeczywistniała najgorsze lęki i koszmary z których człowiek budzi się zlany
zimnym potem. W niej wszystko nabierało zupełnie nowych kształtów… Ciemność. To
było teraz wszystko co miała. Nie nadzieję, nie otuchę, nie słowa pociechy.
Ciemność. I łzy, które spływały po zaróżowionych od zimna policzkach. Łzy bólu,
rozpaczy, zawodu… Każda kropelka zawierała jeden obraz. Jedno wspomnienie
wyryte głęboko w pamięci, powracające w myślach i w snach. Echo rozpaczliwych
krzyków jej duszy nawiedzające w najmniej spodziewanych momentach. Zalewające
umysł falą rozpaczy, bezsilności i palącej nienawiści. Nienawiści do świata,
ludzi, do samej siebie. I wtedy budziła się świadomość, że to już koniec.
Niezawodny do tej pory instynkt nakazywał się poddać.
Dlaczego?
Dlaczego, dlaczego, dlaczego?! Zadawała to pytanie w kółko, ale cisza nie odpowiadała. Jęknęła zachrypniętym głosem. Nie mogła
mówić. Jej zdarty od zimna i płaczu głos, z każdym dźwiękiem, jaki wydostawał
się z jej gardła, stawał się coraz cichszy. Nie chciała mówić. Bo po co? Do
kogo? Do ściany, do ciszy?! Do swoich największych lęków, które krążyły wokół
niej, mamiąc zmysły? Chwilami mogła zakosztować uczuć człowieka, który spędzał
swój żywot w Azkabanie. Ona nie potrzebowała dementorów, by tracić zmysły.
Wystarczały jej własne myśli, które sprawiały, że tonęła w otchłani rozpaczy,
że pogrąża się coraz bardziej w głębinach szaleństwa.
Nasłuchiwała. Wyostrzony jak u
spłoszonego zwierzęcia słuch, wytężał się za każdym razem, kiedy wyłapała jakiś
dźwięk, odgłos kroków… Jakie ludzka
natura może płatać figle. Bo przecież wiedziała, że tu umrze. Samotna i
poniżona. Zdradzona. A jednak nadzieja jest tak silna, że uparcie trzyma się człowieka do samego końca. Osoba, która
jej ufa, daje się opętać, zaczynając wierzyć w coś, co nie miało nigdy szansy
zaistnieć, w coś, co jest tylko wymysłem popadającego w obłęd umysłu. Nadzieja
to wyrok śmierci. Bo jak długo można się jej trzymać wiedząc, iż wszystko
stracone?
Dlaczego się nie poddawała, dlaczego
musiała trwać i cierpieć?
Czy to duma nie pozwalała jej umrzeć
i ukrócić ból?!
Czy to cholerna duma?!
Niech ktoś jej odpowie… Nikt nawet
nie próbował. Przecież nie warto dodawać
skazańcowi otuchy. Nie warto mieszać się w czyjeś problemy. Lęk przed
niesieniem pomocy jest tak silny, że unika się go jak ognia. Jakby
bezinteresowność mogła sprawić ból.
Niespełniona obietnica.
Złudna nadzieja.
Bezsensowna wiara w drugiego
człowieka.
Pytała, krzycząc wniebogłosy w mrocznym
lochu. Nie odpowiedział jej nikt. Co
za ironia, jak to słowo często występowało w jej słowniku ostatnimi czasy. Pustka.
Nicość. I znowu ciemność. Zadrżała z zimna. Zdrętwiałe kończyny odmawiały
posłuszeństwa. Mogła tylko leżeć zwinięta w kłębek i czekać… Na pomoc? Nie,
wiedziała, że nikt jej tu nie znajdzie. Jedyne na co mogła liczyć to śmierć. Tak, chciała skończyć agonię, przerwać
cierpienie. Koniec jest już blisko, pomyślała. Zastanawiała się co znaczy
śmierć w słusznej sprawie. Przeciwstawiając się złu, nic nie zyskała, oprócz
sińców i upokorzeń. A dobro także nic na tym nie zyskało…
Jednak
to nie posiniaczone ciało było tym na co zwracała uwagę. Ani zaciśnięte w
grubych więzach nadgarstki, ani na świszczący oddech. To nie było najgorsze. Najbardziej
bolało ją umęczone serce, świadomość, że została tak okrutnie, tak bezlitośnie
zdradzona. Przez to nie mogła oddychać, nie mogła myśleć, nie mogła czuć. Wszystkie
jej organy zamieniły się w bryły lodu.
Nic już do niej nie docierało…
„…gdyż byłam traktowana zbyt źle
zbyt długo
Aż stałam się
nietykalna…”
Ciche
kroki zadudniły na wąskim korytarzu. Po
chwili drzwi celi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.
-
Nareszcie. Zawsze musisz być taka uparta, co? – zapytał chłodny głos, niemal pieszczotliwie akcentując słowo
„uparta”. – Nie mogłaś poddać się
wcześniej, musiałaś czekać do utraty przytomności, czekać na śmierć. Ech… Tak
pewnie myślałaś, co? Że czekasz na śmierć, a ona nie przychodzi. Że dni mijają,
a ty żyjesz nadal i nadal cierpisz. Jaka jesteś naiwna, skarbie. – Zimna dłoń
delikatnie pogładziła nieprzytomną dziewczynę po policzku. Młody blondyn
podniósł się z ziemi i skinął na dwóch osiłków, którzy podnieśli bezwładne
ciało dziewczyny. Drzwi celi zamknęły się za nimi z hukiem, pozostawiając w
niej obłęd i ból, czekające na kolejną ofiarę, która miała sprzeciwić się Czarnemu
Panu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz