4 września 2012

26. Poturbowana przez los.




  Opowiadanie II : Oszukać Przeznaczenie.


            Dafne zacisnęła pasek swojego cienkiego, szarego prochowca, czując jak zimny wiatr zaczyna coraz bardziej ją wyziębiać.
Siedziała na ławce, raz po raz czytając list otrzymany tego poranka. Z lekką dozą paniki śledziła wzrokiem litery na, bardzo wymiętoszonym już, pergaminie, zastanawiając się co właściwie robi.
- Chyba się domyślasz, że przyjechałem porozmawiać.
- Nie chcę rozmawiać – powiedziała cicho i dodała w myślach „Nie z tobą”.

            Cały jej świat wyglądał jak bezsensowny żart artysty z wyjątkowo kiepską wyobraźnią. 
 Przypomniała sobie ową noc. Jego upór, jej spanikowane wycofywanie się. Wystraszył ją. Naprawdę bała się tej siły jego uczuć. Bała się, że nie będzie potrafiła ich odwzajemnić chociaż w najmniejszym stopniu. A taka już z natury była, że musiała kochać szaleńczo i całym sercem. Tak, jak kochała Draco.
A taka miłość nie przychodzi dwa razy. To po prostu niemożliwe.
Rozwinęła list. Był jeszcze z sierpniową datą. Biedna sowa – wygląda na to, że szukała jej przez dwa miesiące. Biedny Blaise.
 List był krótki. Zawierał tylko jedną informację, którą Blaise zapewne chciał jej przekazać, żeby uspokoić swoje sumienie. Żeby ją ostrzec, że on już przestał grać w te wszystkie gry, które prowadziła.
Zrezygnował z walki o nią. Ta świadomość bardzo ubodła ją w dumę.


Droga Dafne…
Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek zdołam Cię odnaleźć.
Chciałaś spokoju, więc Ci go daję. Chcę, żebyś wiedziała, że ja już z tym skończyłem. Z ciągłą gonitwą za czymś, czego nie mogę mieć. Jeśli nie chcesz, nie będę Cię szukać. Uwierz, że dałem sobie z tym spokój.
Teraz możesz bez obaw wrócić do kraju. Już nie będę Cię więcej niepokoił.

Blaise.

            Paryż i Londyn dzieliło tylko kilka godzin lotu lub… kilka sekund, jeśli miała wybrać teleportację… To była bardzo miła świadomość, móc w końcu, w spokoju wrócić do domu. Ale…
Dafne nie chciała wyjeżdżać. Nie potrafiła wrócić do Anglii i stawić czoła swojemu życiu. Czuła się zbyt zagubiona, zbyt poturbowana przez los. Nie znała swojego miejsca, nie wiedziała co chce robić, żeby chociaż w jakimś stopniu zabić myśli o Draco… i… tak, Zabinim. Ten drugi pojawiał się w jej głowie coraz częściej i coraz bardziej wypierając tego pierwszego. Dafne nie uznawała tego za zdrowy i dobry objaw.
A po tym jego liście… Coś w niej stopniało. Świadomość, że utraciła go na zawsze odbijała się na niej tak, jakby straciła jakąś cząstkę siebie. Myślała, że ulży jej, kiedy się go pozbędzie z życia. Myślała, że wtedy świat wróci do dawnego porządku. Tymczasem… bez niego wszystko było jeszcze gorzej, o ile to w ogóle możliwe.
Złapała swoją walizkę, wrzucając do niej rzeczy niemal na oślep. Tak, miała świadomość, że to ona uciekała przed nim przez trzy miesiące. Ale w tym momencie czuła, że to jeszcze nie koniec. Nie wszystko było stracone.

***

Ludzie tłumnie wychodzili z klasy transmutacji, szturchając ją niechcący, bądź też dając jej do zrozumienia, że stoi w samym przejściu. Ślizgoni nigdy nie byli subtelną grupą.
Astoria przycisnęła do piersi trzymaną w rękach książkę (poradnik transmutacji dla zaawansowanych, tom 6) Noah'a Predicteda, rozglądając się po korytarzu. Z zza rogu wyłonił się idący prężnym krokiem Seth. Był dumnie wyprostowany i wodził wzrokiem po tłumie Ślizgonów, szukając jej wzrokiem.
No nie, błagam, jęknęła w duchu i jak na komendę zanurkowała w tłumie uczniów. Nie zważając na ich głośne protesty, rozpychała się łokciami w przeciwnym kierunku. Byle nie tam, gdzie Seth.
Pobiegła korytarzem przed siebie, mając nadzieję, że nie przemierzy całego zamku na próżno. Ruszyła schodami w dół, przeskakując niemal po dwa stopnie. Ignorowała nawoływania znajomych i zaciekawione spojrzenia.
W końcu, kiedy prawie dotarła na miejsce, starała się schodzić jak najostrożniej po wilgotnych schodach prowadzących do lochów. Co chwilę jednak, ślizgając się, musiała przytrzymywać się oślizgłej ściany, żeby nie upaść. W lochach było dużo chłodniej, poczuła to tym bardziej, że była piekielnie rozgrzana po biegu przez cały zamek z ciężką książką pod pachą.
Draco, którego zastała w pustej pracowni do eliksirów, pochylonego nad jakimś wywarem, nie był wcale zaskoczony jej widokiem.
- O, przyszłaś. Myślałem, że dłużej ci to zajmie.
 Zdenerwował ją jego kpiący ton. Przyszła prosić go o pomoc, to już było i tak wystarczająco dużo jak dla jej dumy. Nie musiał się tak zachowywać.
- Zamknij się, Draco. Masz już jakiś pomysł? – Z niewyraźną miną usiadła naprzeciwko niego, czując jak badawczo mierzy ją jego wzrok.
- Pomysł? Pomysł na co?
Zaskoczyła go. Nie spodziewał się, że podejdą do sprawy od tej strony. Myślał raczej, że będzie to krótka psychoanaliza, w której Astoria wypłacze mu się w ramię, on rzuci kilka dobrych, przyjacielskich rad i wszyscy znowu będą szczęśliwi i tacy jak dawniej. Ale najwidoczniej Greengrass miała zupełnie inny pomył jak zabrać się za tą sprawę.
-  Czy masz już pomysł jak unieszkodliwić Setha Watters’a raz na zawsze?
            Draco omal nie przewrócił swojego kociołka z eliksirem dla Snape’a, który właśnie przygotowywał. Mógł przewidzieć naprawdę wiele scenariuszy, ale takiego pytania nigdy nie mógłby się spodziewać. Odłożył korzonki, które właśnie siekał, splótł palce i z zainteresowaniem utkwił wzrok w Ślizgonce.
- Opowiedz jak to się zaczęło.
***

Blaise zdmuchnął świeczkę stojącą przy jego łóżku. Nie lubił elektryczności. Oczywiście, w codziennym życiu, ten wynalazek uważał za niezbędny, nawet jeśli kwestią sporną było, czy został wynaleziony przez mugoli czy czarodziejów. Jak twierdzili ci drudzy, wynalazca żarówki, Thomas Edison, był stuprocentowym czarodziejem i bardzo chciał, niczym Prometeusz, podarować mugolom światło. Blaise miał wątpliwości co do prawdziwości tej informacji, ale nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Okrył się do połowy kołdrą i przez chwilę obserwował nocne niebo za oknem. Jego niewielka posiadłość leżała z dala od wszelkich miast i wsi, tak więc z łatwością mógł odnaleźć wzrokiem gwiazdozbiory na bezchmurnym niebie. Lubił obserwować tą nieskończoność, którą reprezentował kosmos. To zawsze pozwalało mu się zdystansować. Jak nikły musiał być jego problem na tle wszechświata? Jak bezwartościowym punktem musiał być w obliczu tego wszystkiego?
Zamknął oczy, ale pod powiekami nadal widział gwiazdy. Tym razem za sprawą swojej wyobraźni. Przewrócił się na drugi bok, wsuwając jedną rękę pod poduszkę, a drugą pod głowę. Od dziecka zasypiał w takiej pozycji. Drgnął przez sen, kiedy zdawało mu się, że usłyszał na dole jakiś dźwięk, ale nie poruszył się. Czuł się bezpiecznie - prawie nikt nie wiedział o tym miejscu, poza tym pod poduszką trzymał różdżkę. Nasłuchiwał jeszcze przez chwilę, upewniając się, że nie musi wyganiać nieproszonego gościa ze swojego domu, po czym opadł na poduszki i oddychając głęboko, pogrążył się w lekkim śnie.

***

Dafne zaklęła w duchu, kiedy potknęła się o stojak na parasole. Czy w tych wszystkich starych rodowych posiadłościach zawsze w korytarzu musiało stać tyle tych cholernych gratów?!
Nadal nie wierzyła w to, że tu jest. Że go odszukała, że w ogóle zdecydowała się do niego przyjechać. Chciała wyjaśnień, chciała zażądać od niego jakiejkolwiek rekompensaty za to, co zrobił z jej życiem. Za to, że tak uparcie chciał ją odnaleźć, że kiedy przestał, zaczęła niemal t ę s k n i ć za jego stałą obecnością w jej życiu.
Oczywiście Draco był jak zwykle pomocny w udostępnieniu informacji, które miały pozostać w sekrecie. Uh, Dafne podkreśliła w pamięci myśl, żeby już nigdy nie zdradzać mu żadnej ważnej rzeczy, jak na przykład miejsce pobytu. Jednak nie czuła się winna, że wyłudziła od Draco te informacje – czuła nawet lekką satysfakcję, że powiedział jej to bez oporów. Tak jak Blaise’owi powiedział wcześniej, że ukrywa się w Gospodzie pod Świńskim Łbem.
Zrobiła kilka kroków w ciemności. Jej wzrok jedynie błądził w kółko – nie widziała absolutnie nic. Szepnęła ciche zaklęcie, a koniec jej różdżki rozświetlił się delikatnym blaskiem. No, nareszcie jakiś postęp.
Znajdowała się w kuchni. Kierowana przeczuciem, wspięła się na spiralne schody dla służby, a później korytarzem, prosto do drzwi na końcu korytarza. Prowadziły do dużej sypialni. Dafne rozejrzała się z zachwytem. Ktoś, kto urządzał ten pokój, miał gust niemal identyczny z nią. Ale nie kontemplowała zbyt długo eleganckich mebli i drobiazgów, gdyż jej wzrok szybko powędrował w stronę łóżka. Blaise spał przykryty kołdrą do połowy. Jego naga klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytm spokojnych, głębokich oddechów.
Ten widok poruszył jakąś czułą strunę w jej sercu. Podeszła bliżej, kucając przy łóżku i zrównując ich twarze. Już powoli zaczynała zapominać jak wyglądał, ale ten widok odświeżył jej wspomnienie o jego wyraźnych, regularnych rysach twarzy, o jego ładnie skrojonych ustach, policzkach, które pokrywał delikatny, ciemny zarost.
            Wyciągnęła dłoń i jej zewnętrzną częścią pogłaskała jego twarz. Uświadomiła sobie jak głupia była, uciekając tamtej nocy z Gospody Pod Świńskim Łbem. Jak głupia była, ukrywając się przed nim, jakby mógł kiedykolwiek zrobić jej krzywdę. Była głupia, bo on oznajmił jej, że definitywnie zakończył szukanie jej, a ona wyłudziła od Draco jego adres, przyjechała tu pod osłoną nocy, włamała się do jego domu i klęczała teraz przy jego śpiącej postaci, gładząc go po twarzy i coraz bardziej uświadamiając sobie, że naprawdę jej na nim zależy. Uzmysłowiła sobie, że przed swoją własną głupotę przestała na niego zasługiwać. Zamknęła oczy, ale i tak pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Oderwała dłoń od jego twarzy, chcąc ją otrzeć i odejść z tego domu na zawsze. Zanim jednak zdołała choćby mrugnąć, poczuła jak silna dłoń zaciska się na jej przegubie.
Drgnęła przerażona, kiedy otworzył oczy i spojrzał na jej twarz, znajdującą się zaledwie kilka cali od jego twarzy.
- Cześć – szepnęła z delikatnym uśmiechem, jakby takie nocne wizyty były dla niej czymś normalnym. Nie chciała go straszyć. Nie chciała pokazywać jaka ona jest przestraszona. Może znowu zamknie oczy i pomyśli, że to tylko sen.
- Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego pod osłoną nocy? – Zaskoczył ją tym trzeźwym pytaniem. Tak, jakby nie spał, tylko na nią czekał…
W jego głosie nie było pani pretensji ani ciekawości. Po prostu chciał usłyszeć jej wytłumaczenie, obojętnie jak by brzmiało. Chciał przekonać samego siebie, że to wszystko dzieje się naprawdę. Że to nie jego wyobraźnia, a stojąca przed nim Dafne naprawdę chciała go odnaleźć.
- Wiesz, że inaczej nigdy bym się nie odważyła. Nie jestem tak bezpośrednia jak ty.
Złapał ją za rękę i uniósł do góry, dając do zrozumienia, żeby wstała. Przesunął się na wielkim łóżku, robiąc jej miejsce. Dafne wydostała się z płaszcza i zrzuciła buty. Po chwili wsunęła się obok niego pod kołdrę. Pogłaskał ją po włosach, cały czas patrząc na nią tymi swoimi zielonymi oczami, jakby nie mógł uwierzyć, że ona naprawdę się tu znalazła.
Natychmiast, gdy weszła pod kołdrę, zrobiło jej się gorąco. W Anglii o tej porze roku było już chłodno, więc miała na sobie golf, który nieznośnie grzał w towarzystwie pościeli.
Blaise zauważył, jak jej policzki robią się coraz bardziej różowe z gorąca. Sam spał bez koszulki, a i tak było mu ciepło.
- Chyba nie jest ci to potrzebne? – zapytał, wskazując na jej golf. – Nie będę zły, jeśli go ściągniesz.
Zachichotała, rozbawiona dwuznacznością sytuacji. Pocałowała go powoli, rozkoszując się tym, że może to robić bez poczucia winy. Pozwoliła, żeby wsunął ręce pod jej sweter, pomagając jej go zdjąć.
Rzeczywiście, sweter nie był jej już potrzebny.
Teraz, w jego objęciach, już nic nie było jej więcej potrzebne…


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz