4 września 2012

25. Zawsze wygrasz gry, w które będziesz grał.


 
  Opowiadanie II: Oszukać przeznaczenie.



Schody wydawały się nie mieć końca. Jego sylwetka majaczyła w ciemności, kilka kroków przed nią. Mogłaby wyciągnąć rękę i chwycić go za sweter, sprawiając tym, że poczułaby się bardziej bezpieczna. Ale ilekroć wyciągała rękę, on umykał, rozpraszał się w ciemności. Znikał. Przyspieszała, czując jak jej serce zaczyna bić oraz mocniej – ze strachu i zmęczenia tą gonitwą. Znowu go zobaczyła – wyciągnęła przed siebie rękę, po raz ostatni chcąc spróbować go złapać… Wychyliła się do przodu, lecz nagle podłoga pod jej stopami zapadła się, a ona zaczęła spadać w dół, mknąc w kierunku nieprzeniknionej ciemności.

Usiadła na łóżku, gwałtownie zbudzona ze snu. Starała się uspokoić oddech, który praktycznie teraz rozrywał jej płuca, w wyniku strachu, jakiego nabawiła się podczas tego koszmaru.
- Coś się stało? – Wzdrygnęła się, ale jednocześnie ucieszyła, słysząc jego głos. Odwróciła głowę. Patrzył na nią, podpierając głowę na ręce. Omiotła wzrokiem jego klatkę piersiową, ukrytą pod szarą koszulką. Chciała położyć tam głowę, posłuchać bicia jego serca i wyrównać rytm swojego, które pędziło jak szalone.
- Nie, to tylko głupi sen – mruknęła, łapiąc się na tym, że nadal patrzy na napis na jego koszulce, zamiast w jego oczy. Podniosła wzrok i ułożyła się pod jego ramieniem, kładąc głowę w miejscu, dokładnie tak jak przed chwilą to sobie wymarzyła. Dobrze było czuć go przy sobie. Dobrze było budzić się z koszmaru i wiedzieć, że on jest obok. To dawało poczucie bezpieczeństwa większe niż sto zaklęć ochronnych.
„Leżąc z tobą mogłabym zostać tam,  zamknąć oczy, czuć cię tu na zawsze,  ty i ja razem,  nie ma nic lepszego…”
- Bardzo głupi? – zapytał, głaszcząc ją po włosach. Westchnęła, zaciskając mocno oczy i przytuliła policzek do jego piersi.
- Śniło mi się, że nie mogę cię dogonić i że… spadam w dół, bardzo szybko…
- I to było takie straszne? – zaśmiał się lekko. Złapała kawałek jego koszulki i przyciągnęła go do siebie.
- Było – szepnęła, kiwając gorliwie głową. Złapała jego twarz w dłonie. Jej kciuki błądziły po jego skórze. Nie oddałaby go teraz za nic na świecie. Nie chciała myśleć o przepowiedni i o przyszłości, potrzebowała go teraz jak nigdy wcześniej.
- Już w porządku. Śpij dalej, tchórzu – szepnął kpiąco i pocałował ją w czubek głowy. Przewrócił się na bok, mamrocząc na tyle głośno, żeby wyraźnie usłyszała: - A mówi się, że Gryfoni są tacy odważni…
Prychnęła, a on uśmiechnął się pod nosem. Pozwalał jej być przy sobie, ale nie wiedział jak długo to pociągnie. Chciałby móc bez żadnych konsekwencji i wymówek, być z nią właśnie teraz. Ale nie mógł pogodzić się z tym, że kiedyś, w przyszłości może będzie go czekał trudny wybór. Może jeszcze trudniejszy niż teraz. To, że ona nastawiła się na pomoc światu i wybrała dobro ogółu zamiast swojego bezpieczeństwa, zamiast niego, było tylko i wyłącznie jej sprawą. Był zmuszony pozwolić, żeby jakaś głupia przepowiednia stanęła mu na drodze. Powinien był wierzyć w to całe „tu i teraz”, powinien całować ją bez końca i powoli się w niej zakochiwać. Ale nie mógł. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał od niej odejść. I to szybko, zanim przepowiednia zacznie się sprawdzać. Tak było bezpieczniej. Dla nich, dla niego. Miał nadzieję, że Granger jakoś to przeżyje. Dla niego i tak nie było już nadziei.
„Wszystkie rzeczy, które powiedziałeś, nigdy nie były prawdziwe. I te gry, w które będziesz grał, zawsze je wygrasz, zawsze wygrasz…”

***

Draco szedł na śniadanie do Wielkiej Sali. Zastanawiał się jak dziwnie było spędzać kolejny rok w tej szkole – tym razem nie chodząc na lekcje, nie będąc już więcej uczniem. To tak, jakby czas i przestrzeń się rozdzieliły. Nie powinien teraz tutaj być. Powinien siedzieć w jakiś biurze w Ministerstwie Magii, segregować notatki kogoś wyższego rangą i w ogóle cieszyć się, że w tak młodym wieku i bez odpowiedniego doświadczenia w ogóle przyjęli go do pracy w Ministerstwie. Spodziewał się, że będzie tęsknił za wszystkim. Za Hogwartem. Czuł się dorosły i bardziej dojrzały od reszty uczniów, mimo że dopiero trzy miesiące temu ukończył naukę. Wiedział, że to co dopiero ich czeka jest już doświadczeniem, które on pozostawił za plecami.
Stół Ślizgonów był niemalże pusty. Było jeszcze bardzo wcześnie – wszyscy przychodzili na śniadanie dużo później, praktycznie zaraz przed lekcjami. On nie musiał teraz martwić się o szkolne zajęcia i mógł niemal spać do woli, bo Snape nie potrzebował go w lochach podczas trwania jego lekcji. Ale nie potrafił już spać, a przewracanie się w łóżku było tylko niepotrzebną udręką. Nie spał już od czwartej, kiedy Granger obudziła się z jakiegoś koszmaru. Po krótkiej wymianie zdań, ona zasnęła, a on już nie potrafił. Myśli skutecznie mu to uniemożliwiały.
Astoria Greengrass siedziała na swoim miejscu i z posępną miną skubała tosta. Odłożyła go na talerz, tak jakby w połowie jedzenia go, nagle straciła apetyt. Draco patrzył na nią przez chwilę – zmieniła się od czerwca bardziej niż mógłby kiedykolwiek przypuszczać.
Z wyglądu była nadal jak stara Astoria, którą znał tyle lat – jasne włosy opadały jej na twarz, która przez smutek, który na niej gościł, nabrała ostrzejszych rysów.
„Ale masz inną stronę, której nigdy nie znałem…”
- Cześć, Astorio.
Na końcu języka miał dawne zdrobnienie jej imienia, lecz teraz to już jakby zupełnie nie pasowało do tej nowej postaci jaką się stała.
Podniosła głowę. Nawet patrzyła na niego w inny sposób niż kiedyś. W jej wzroku brakowało tej iskry, która pojawiała się na jego widok. Uczucia, które w niej wzbudzał.
- Powiesz mi co się z tobą stało? – Przysiadł na ławie obok niej i oczywiście, nie przejmując się nikim i niczym, sięgnął po leżącego na jej talerzu tosta.
Astoria zacisnęła usta i pokręciła głową.
- Nie ma o czym mówić.
Draco popatrzył na nią z irytacją. Nie miał pojęcia dlaczego ludzie tak owijali wszystko w bawełnę. Albo, tak jak on – nikomu nie mówisz o swoich kłopotach, albo po prostu wyrzucasz z siebie wszystko co cię męczy. Proste. A Astoria wyglądała tak, jakby zdecydowanie potrzebowała rozmowy.
- Myślę, że jednak jest.
Dziewczyna nie odpowiedziała.
- Na Salazara, dziewczyno. Kiedy będziesz gotowa poprosić o pomoc, wiesz gdzie mnie szukać.
Podniósł się z ławy. Ugh, panny Greengrass były identyczne w swoim uporze. Była jego naprawdę dobrą przyjaciółką, ale teraz zupełnie jej nie rozumiał. Nie będzie jej zmuszał do rozmowy, ale był pewien, że dowie się dlaczego Astoria Greengrass zaczynała zamieniać się w swoją własną siostrę.
Czyżby Slytherin miał doczekać się kolejnej Królowej Śniegu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz