4 września 2012

18. Szczelnie zamknięte serce.





Opowiadanie II:  Oszukać przeznaczenie.

Blaise poruszył się lekko, dyskretnie zmieniając pozycję. Bolała go szyja od ciągłego wyginania się, żeby dyskretnie dostrzec tył jasnowłosej głowy Dafne, z której nie mógł spuścić wzroku. Cały poranek ją obserwował. Chciał dać jej jeszcze jedną szansę na okazanie tego, że tamten wieczór nie był pomyłką i, że chce jej jedynie pomóc, ale ona najzwyczajniej w świcie go ignorowała. Nie miał pojęcia dlaczego, skoro nikt nie dowiedział się o… nich. Nie zrobił przecież nic, co mogłoby sprawić, że nie miała ochoty widzieć go na oczy. Martwił się o nią, ale z drugiej strony duma podpowiadała, że został tylko wykorzystany.
- Panie Zabini, jak brzmi pierwsze prawo transmutacji naturalnej?
- Eee… słucham? – Blaise podniósł głowę i napotkał surowe spojrzenie McGonagall. Nie teraz, kobieto…!
Spojrzał na Dafne, ale ona nawet nie popatrzyła na niego zaciekawiona jak reszta klasy. Siedziała zupełnie nieruchomo. Nawet zbyt nieruchomo, tak jakby spięła wszystkie mięśnie, byleby tylko nie odwrócić głowy w jego stronę.
- Tak myślałam. Slytherin traci pięć punktów. I na przyszłość radzę słuchać, panie Zabini.
Blaise westchnął ciężko i skinął głową. Transmutacja zawsze dłużyła mu się niemiłosiernie. Ale teraz, kiedy jego najlepszy przyjaciel zdawał się mieć w nosie cały świat i udawał, że pilnie słucha słów nauczycielki, a Dafne nawet nie chciała na niego spoglądać, miał już powyżej uszu siedzenia w tej gorącej, dusznej klasie.
Zbyt długo zabiegał o jej uwagę. Postanowił działać. I mimo że jego plan mógł wywołać więcej złego niż dobrego, zdecydował się zacząć od rozmowy ze swoim najlepszym przyjacielem. Został tylko tydzień do zakończenia roku. Siedem dni, sto sześćdziesiąt osiem godzin w których mogło się zdarzyć niemal wszystko. Tylko czego on tak naprawdę oczekiwał…?


***

- Draco. Draco. Draco! Poczekaj…! – Pansy ruszyła za wychodzącym z klasy Malfoyem, który w pierwszym momencie nawet jej nie zauważył. Zresztą za drugim spojrzeniem jego stosunek był tak lekceważący, że Pansy wolałaby chyba zostać zignorowana.
- Słucham? – Starał się być uprzejmy, ale Pansy wyłapała nerwowe spojrzenia na zegarek. Niby taki gentelman, a nie mógłby zachowywać się wobec niej przyzwoicie…?
- Chciałabym porozmawiać – oznajmiła, zaciskając palce na krawędzi swojego zielonego sweterka.
Bądź nieustępliwa, Pansy, nie pozwól mu cię spławić. Nie tym razem, Pansy. Musi z tobą porozmawiać. Nie pozwól…
- Pansy, nie tera… - Draco ledwo podniósł na nią wzrok znad trzymanych w rękach notatek. Parkinson przełknęła ślinę i pamiętając o swoim postanowieniu, wysuwając się do przodu i zmniejszając dystans między nimi. Wysunęła podbródek i z cichym sykiem, skierowanym wprost do jego ucha, oznajmiła:
- To ważne.
Jej stanowczość widocznie zaskoczyła Draco, ale utwierdziła go też w przekonaniu na jaki temat chce rozmawiać dziewczyna. Z malującym się na twarzy niezadowoleniem złapał ją pod ramię, niezbyt delikatnie, żeby sobie czegoś nie pomyślała i pociągnął w stronę pustego zakamarka w korytarzu.
 - Pansy, z nami koniec, to przecież logiczne. – Pokręcił głową, jakby niedowierzając, że sama się tego nie domyśliła.
Pansy pokiwała głową. Postanowiła, że pozwoli na to co miało się zdarzyć, przyjmując to ze spokojem. Nigdy nie była dla niego kimś ważnym, ale liczyła na odrobinkę lepsze traktowanie. Widocznie arystokraci, czy nie arystokraci – wszyscy faceci potrafili być takimi samymi dupkami.
 - Ale czy mógłbyś mi coś... obiecać?
Starała się, żeby jej głos nie zadrżał ani na moment. Widocznie udało się, gdyż w oczach Dracona dostrzegła błysk tej typowej męskiej paniki, kiedy ich romanse i zdrady mogą wyjść na jaw, ale i zaciekawienia.
- O co chodzi? – Draco nie musiał udawać zniecierpliwienia – teraz naprawdę zaczynał odliczać minuty dzielące go od następnej lekcji. Doprawdy, czy Pansy musiała wybrać sobie akurat ten moment na jakieś wywieranie na nim poważnych deklaracji? Czekał tylko dlatego, że mogła naprawdę oznajmić mu coś ważnego, ale z drugiej strony miał teraz cholerne runy, a nie przeczytał nawet zdania na temat, który właśnie przerabiali. 
- Czy możemy jedynie porozmawiać? – zaczęła z nadzieją, ale widząc jego minę i czując jak traci z nim kontakt, spanikowała i dodała: - Oczywiście nie musimy teraz!
Draco westchnął. Nie miał nic przeciwko Pansy, ale naprawdę było lepiej udawać, że dziewczyna niemiłosiernie go irytuje. Skinął głową, jakby wyświadczał jej największą łaskę na jaką  było go stać.
W oczach Pansy zabłysła nadzieja.
- To do zobaczenia… później.
Draco nie opowiedział, tylko ponownie skinął głową. Pansy ruszyła w przeciwną stronę, nawet nie zauważając, że mijana przez nią postać, bacznie jej się przygląda. Na ustach Setha Wattersa pojawił się uśmiech. I nieśmiała myśl, że w końcu dysponuje informacjami, którymi  mógłby zniszczyć Dracona Malfoya w oczach Astorii. Raz na zawsze.
  

- Dafne, co jest do jasnej cholery?! – syknął w przerwie między lekcjami, łapiąc ją za ramię i ciągnąc w stronę pustej klasy, bo przypadkowi przechodnie zaczęli się im przyglądać, spragnieni świeżutkich plotek o naczelnej parze domu węża. Albo raczej o tym co z nich zaraz zostanie.
Cofnął się, gdy Dafne niespodziewanie wyszarpała się z jego uścisku, ale chwilę później, gdy tylko zobaczyła jego zaskoczoną minę, zrobiło jej się przykro. Nie musiała go tak podle traktować, ale nie miała pojęcia jak inaczej mogłaby się zachowywać. Jak inaczej zachować dystans, nie narażając się na chwilę odpuszczenia sobie wrogości? Nie była do tego przyzwyczajona i jej umiejętności towarzyskie niestety nie były w stanie przekroczyć tych granic.
Wyglądał na niewyspanego, na jasnej skórze wyraźnie rysowały się sine cienie, a jej odcień przybrał szarawy kolor. Wyraz tych tak ukochanych jej oczu był… poważny. Draco… był na nią zły. I jakiś taki rozczarowany, żeby nie powiedzieć, że zrezygnowany. Zdusiła ochotę by przytulić go z całych sił. Nie chciała go krzywdzić. Tylko po prostu… po prostu… jego widok sprawiał jej ból. A nie potrafiła bronić się inaczej niż atakiem.
- Co jest? Ja nie robiłam żadnych problemów, kiedy miałeś ochotę się zabawić – warknęła.
Czuła się winna. Tak okropnie przytłoczona ciężarem swoich postępków! Ostatnie dni obfitowały w serię ostrych flirtów, co z pewnością nie uszło uwadze jej milczącego do tej pory chłopaka.
- Owszem, i dziękuję za wyrozumiałość – odparł sarkastycznie - ale ja nigdy nie uwodziłem twojej siostry! Wiem, że tego byś nie zniosła.
Dobrze, kłamał. Hipokryta. A Pansy to co?
Pansy, Pansy, Pansy. Pomyłka, pomyłka, pomyłka. Może nie była siostrą, owszem. Ale była dla Dafne kimś, kim dla niego był Blaise.
Blaise wszystko mu wyznał. Nie, nie chciał o tym teraz myśleć. Zabolała go ta zdrada, ale między nim a Dafne układało się tak dziwnie, że nie mógł i nie chciał wyciągać konsekwencji. Wyrzuty sumienia, mimo że schowane na dnie serca, i tak ciążyły zbyt bardzo.
- O czym ty mówisz? – zapytała, zaskoczona jego wiedzą, z drugiej strony modląc się w duchu, by ta wiedza nie okazała się tym, co najbardziej na świecie chciała ukryć.
- Zabini?
Zbladła. Miała  tak płonną nadzieję, że nigdy nie dowie się o tej pomyłce. Największej ze wszystkich.
Mówi się, że każdy człowiek w życiu przyjmuje jakąś określoną rolę. Materia z której jest stworzony, układa się w określony kształt jaki nada jej forma. Z początku potencjał jest nieograniczony, ale im bardziej materia zaczyna dopasowywać się do formy, tym mniejsze szanse, by nagle zapragnęła wolności, zmiany. Zależy to oczywiście z materiału, z którego stworzony jest człowiek. Każdy posiada mniejszy czy większy wewnętrzny upór. Każda materia ma nieokreślony kształt, jednak wiele z nich zasadniczo się różni. Niektóre przypominają wodę, której bezbarwność, płynność i szeroka swoboda w jej ciągłym zmienianiu pozowała na szeroką dowolność. Glinę trzeba formować szybciej, zanim zaschnie. Później trochę ciężej jest ją już ponownie przywrócić do poprzedniego stanu. Niektórzy zbudowani są z takiej materii, którą można uformować tylko raz - nieporuszonej na każdą kolejną ingerencję.
Rola Dafne paradoksalnie zawsze ograniczała się do odgrywania kogoś, kim nigdy nie chciała i nie była w stanie zostać, a jednocześnie tak desperacko pragnęła stać się właśnie tą osobą  – zupełnie obojętną i wyniosłą - żeby tylko zapomnieć o wcześniejszych rozterkach. Tak długo wcielała się w określoną formę, że nie wiedziała już kim innym mogłaby być. Dostosowała się, zapominając o sobie, ukrytej gdzieś za granicami zbudowanej otoczki. Ale w końcu nastąpiło przebudzenie, jakby ktoś nagle wylał jej na głowę kubeł bardzo gorącej wody, która pozwoliła glinie zmięknąć. Nie chciała już dłużej grać. Pragnęła jedynie, żeby forma wokół niej pękła. Chciała odnaleźć gdzieś pod tą maską swoją twarz, nawet jeśli nie byłaby z tego zadowolona. Chciała, żeby prawdziwa materia z której była stworzona, w końcu wypłynęła.
Dafne Greengrass nie pragnęła bardziej niczego innego, niż po prostu stworzyć swoją formę jeszcze raz, od samego początku.
„Jeśli twój świat kiedykolwiek zacznie się walić…”
- Przepraszam, Draco. Nie potrafię tego dłużej ciągnąć. – Sama nie wiedziała czy to tylko część przedstawienia, czy może prawda w końcu wcisnęła się jej na usta.
            Wyminęła go, zostawiając za sobą zastygłego w osłupieniu. Miała wrażenie, że gdy tylko zniknęła za zakrętem, w korytarzu aż zahuczało od wymienianych podnieconym szeptem uwag. A ona przecież tak bardzo wolałaby teraz, żeby chociaż raz w jej życiu zapanowała absolutna cisza…

„Kochaj, dopóki nie zaczniesz nienawidzić
Bądź silna, dopóki się nie załamiesz
Wiedz, że wszyscy upadamy…”

***

Starsza z sióstr Greengrass podwinęła nogi pod siebie, pociągając nosem. Już nie wiedziała, czy chroniczny katar ma związek z przeziębieniem czy z jej ciągłym płaczem. Obie opcje były prawdopodobne. Objawy, które ją dopadły, z pozoru przypominały objawy zwykłej grypy. Jej ciało odmawiało posłuszeństwa, a przy najprostszych ruchach miała wrażenie, że nadwyrężyła wszystkie swoje siły. Ale grypę i depresję dzieliły dwie bardzo ważne różnice. Grypa pojawiała się zwykle bez określonego nastojem powodu, a jej objawy były wyłącznie reakcją osłabionego organizmu. Depresja miała bardziej skomplikowany system, który gdzieś miał przede wszystkim swój początek. Rozwijała się długo i powoli, wprost proporcjonalnie do  ilości i miary tragedii, których nie brakowało w życiu. Grypa, w świecie magii, znika tak samo szybko jak się pojawia, skutecznie leczona jednym zaklęciem lub mieszanką eliksirów leczniczych, którą potrafi przyrządzić każdy nieco bardziej zaawansowany czarodziej. Depresja nie chce odejść i nie ma na nią lekarstwa. Smutek zakorzenia się w duszy, a właściciel pielęgnuje go, wiedząc, że walka z chorobą na własną rękę doprowadzi go jedynie do autodestrukcji. Bo cóż może być lekarstwem, oprócz czasu, który prędzej czy później zasklepi każdą ranę? Czy rozdrapywanie wspomnień, minionych chwil czy może przekonywanie samych siebie, że „będzie dobrze”, może przypominać walkę? Bezlitosne okłamywanie swojej naiwnej, wyczekującej nadziei, duszy nie może być dobrym rozwiązaniem. Prędzej czy później, rezolutny rozum zawsze podpowie nadgorliwie, że to niepodobne, że serce bzdury plecie. Uświadamia beznadziejność sytuacji, spychając chorego w jeszcze czarniejszą otchłań, w jeszcze większą pułapkę własnych urojeń, lęków i pragnień, wyglądających jakby dostępne były na wyciągniecie ręki, a w rzeczywistości skazujących na wieczne, tantalowe męki.
Kiedy nawet Snape zainteresował się jej stanem, bo zaczęła opuszczać dosłownie wszystkie lekcje i posiłki, nie ukrywała, że nie czuje się najlepiej.
Severus Snape na jej widok zmarszczył brwi. Wiedziała, że jego rodzina zna go od wieków. Że jeśli się pomyli w ocenie jej stanu, ta pomyłka może go sporo kosztować. Aż zaufanie jej rodziny, co w tych czasach liczyło się ponad miarę. Polecił jej spotkanie z panią Pomfrey, a kiedy i to nie miało podziałać, po konsultacji z dyrekcją, oznajmił jej, że mogłaby ewentualnie jechać wcześniej do domu. Jakże kusząca była ta propozycja. Ale ona nie spotkała się z Pomfrey. Nie da nafaszerować się eliksirami, „naprawić” zaklęciami i paradować po szkole z wielkim uśmiecham paraliżującym jej wargi. Była smutna i miała być smutna, bo sama zniszczyła sobie życie. Chciała ponosić tego konsekwencje. Paradoksalnie, kochała swój ból. Był częścią jej życia, przypominał jej o tragicznych w skutkach pomyłkach i przede wszystkim: należał tylko do niej. Bezustannie go pielęgnowała, gdyż tak jak typowy człowiek w depresji, znała przerażające konsekwencje wyparcia się wszystkich swoich odczuć.
Ignorując ból, Blaise’a i Draco napisała wszystkie OWUTEMY, wydawało jej się, że nawet przyzwoicie. Teraz został jej tydzień szkoły. Pięć dni podczas których musiała skupić się całą siłą woli na tym, żeby je przeżyć.
Czuła się jak sflaczały balon , ale miała wrażenie, że to kara za to, co zrobiła. I chciała ją przyjąć w całym bólu, jaki ze sobą niosła. Myśl, że skrzywdziła Draco sprawiała, że czuła się gorzej niż przy najgorszej grypie.
 - Przyniosłam ci herbatę… - Tylko Pansy mogła widzieć ją w tym stanie. Dafne nie sadziła, że jej rzekoma przyjaciółka potrafi się o kogoś troszczyć.  Nie wiedziała, że Pansy ma wyrzuty sumienia i mimo że Greengrass nie zna prawdy, chce jakoś wynagrodzić to, co zrobiła. Nawet jeśli już nie byli razem, a te rzeczy wydawały się pozornie nieistotne, Pansy wiedziała, że Dafne nigdy by jej tego nie wybaczyła. Była zbyt wyczulona na punkcie Draco, zbyt obsesyjnie zakochana. Typowy przykład tego, jak ze zwykłego romansu, w którym z początku wcale jej nie zależało, że chciała tylko udowodnić sobie swoją wartość, przerodziło się w głębokie zauroczenie drugą osobą. Pasował do niej tak idealnie, że wydawało się zawsze byli i będą razem. Tak, jakby byli parą puzzli, dopasowanych brzegami, złączonymi ze sobą tak długo, że materiał z którego byli stworzeni, złączył się, zlepił, nie pamiętając czasów, kiedy był tylko odrębną jednostką.

Dafne zapatrzyła się w jeden punkt krajobrazu, tym samym kończąc okazję do dyskusji. Kiedy Pansy wyszła, znowu po twarzy blondynki zaczęły spływać małe, tak nieznaczące już nic, łzy. Bo to był już koniec. Wszystkiego.
  
„Jeśli twój świat kiedykolwiek zacznie się walić…”

***


Draco usłyszał ciche pukanie do drzwi.
 - Można? – Hermiona nacisnęła klamkę i wsunęła się do pomieszczenia.
Zlustrowała spojrzeniem pokój, zatrzymując wzrok na wielkim łóżku na którym leżał. Od razu przypomniało jej się pierwsza noc spędzona tutaj. Od tamtej poty nawet nie zaglądała do tej komnaty, tak, jakby wchodząc do azylu Draco mogła się czymś zarazić. To nie tak, że bała się jego reakcji. Najwyżej by ją wyrzucił, wyzywał, znienawidził. Nie, to wszystko było już takie powszednie, minione i zupełnie nie wywołujące wahania w tej kwestii.
Bała się swoich odczuć. Co by się stało, gdyby nagle zapragnęła go znowu, nie zważając na konsekwencje? Gdyby coś zawróciło jej w głowie, a rozsądek zostałby zagłuszony resztkami dawnego przywiązania? Musiała stwarzać te wszystkie granice. Musiała być tą silniejszą.
Ale dzisiaj się nie bała. Wiedziała, że znowu nadszedł jej czas w jego życiu. I mimo że wkraczała w ciemność, nie czuła ani strachu, ani chęci ucieczki. Wiedziała, że już nigdy nie pozwoli sobie na powrót do tego, co było kiedyś, ale nie mogła również nie czuwać przy nim, kiedy potrzebował pomocy. Taki był ich świat. On potrzebował pomocnej dłoni, ona ją wyciągała. Byli do tego stworzeni. Ona nie chciała niczego w zamian, a on nie potrafił się odwdzięczyć. Ale wystarczało im to, że są przy sobie, co było niesamowite i przerażające zarazem.
Miał ochotę ją wyrzucić, ale tego nie zrobił. Ona przecież wiedziała najlepiej jak bardzo może boleć rozstanie. Mimo wszystko, mimo tych wrogich gestów, niemiłych słów i ukradkowych spojrzeń, wiedział, że za nim tęskni. Nie znał jej tak dobrze jakby chciał, ale potrafił ją doskonale rozszyfrować. Kiedy mówiła „nienawidzę”, w jej oczach tlił się ogień, a w głosie drżała pasja. Nie potrafił o niej zapomnieć. Nie potrafił się pogodzić z tym, że nigdy nie będzie mógł jej mieć, że jakaś głupia przepowiednia stanęła na drodze do ich szczęścia. Gdyby tylko mógł to zignorować, gdyby tylko wiedział, że byłaby bezpieczna… Nie martwił się o swój los, ani o los innych. Cóż to by było za życie, gdyby mógł mieć to, czego pragnął, ale nie wykorzystałby tego, bojąc się o siebie? Wolał ryzykować i żyć, a nie tylko istnieć, bez emocji i bez brawurowych, ale dających tyle szczęścia prób… Ale nie mógł narażać jej życia. Dla własnej zachcianki nie mógł namawiać jej na ryzyko. Nie chciał nawet pytać, w obawie, że mogłaby się zgodzić. Jak mógłby jej pozwolić, żeby narażała to, co było dla niego najcenniejsze? Za bardzo się dla niego liczyła, żeby mógł tak po prostu pozwolić jej decydować samej za siebie.
Usiadła na skraju łóżka, patrząc na jego bezsilną postać. Czując na materacu jej ciężar, podniósł się lekko na łokciach, podnosząc nieznacznie głowę. Hermiona poczuła jak jej wargi mimowolnie układając się w charakterystyczną podkówkę, zmieniając twarz w maskę wykrzywioną obrzydliwym grymasem. Bolało ją to co ze sobą zrobił. Bolało ją to jak teraz wyglądał. Bolało, że rozstanie z Dafne odbiło się na nim bardziej niż… rozstanie z nią. Jak mogła nie podejrzewać, że wygląd to nie wszystko, że prawdziwe emocje szaleją wewnątrz, widząc go teraz, w takim stanie? Zrzuciła buty i przeczołgała się na czworakach, żeby być bliżej niego. Nie czuła skrępowania, przez ani jeden moment nie poczuła także ten niepewności, prawdopodobieństwa, że zostanie odrzucona, odepchnięta. Patrzył obojętnie na jej ruchy czerwonymi, przekrwionymi oczami. Obserwowała jak każdego wieczoru wraca do ich Pokoju Wspólnego. Pijany, a może naćpany. Czasami z jakąś dziewczyną, co zawsze nie odbywało się bez interwencji panny Granger i kończyło się ich sprzeczką, a rozsierdzony gość zwykle zostawał odprawiony za drzwi - albo groźbami Hermiony, albo lekceważącym machnięciem ręki Dracona. Czasami przychodził w samotności, zataczając się. A ona nie mogła dłużej tego oglądać.
Wyciągnęła trzęsącą się rękę i pogładziła dłonią jego bark. Nie poruszył się.
- Draco… - zaczęła łagodnie, zastanawiając się co powiedzieć. Nie reagował. Postanowiła rozegrać to w inny, bardziej ryzykowny sposób.
- Chodź.
Zerknął na nią niepewnie, nie wiedząc czy wypowiedziane słowa nie były tylko żartem. Przysunęli się do siebie, po raz pierwszy od długiego czasu pozwalając sobie na kontakt fizyczny. Wszystko wyglądało jak na jakimś starym filmie, z puszczoną w tle piękną, wolną piosenką. Deszcz zacinał w okna, w pokoju panował półmrok charakterystyczny dla typowych zimowych popołudni, mimo że był początek lata. Położył głowę na jej kolanach, a ona odgarnęła mu z twarzy kosmyki jasnych włosów, swoimi smukłymi palcami.
Nie odrywała wzroku od jego twarzy. Był taki prawdziwy, taki smutny. Patrzyli na siebie w milczeniu, jak starzy przyjaciele. Wiedzieli, że znają siebie nawzajem gdzieś z tej dalekiej, zamierzchłej przeszłości. Ona czuła jego wewnętrzną rozterkę, on dziękował w duchu, że niespodziewanie znalazła się przy nim. Potrzebowali siebie nawzajem w ciszy, patrząc sobie w oczy, słuchając szumu wichury za oknem. Bez zbędnych słów, bez nieśmiałych gestów. Czuli, że teraz należą do siebie, jakby tak było od zawsze. 
            Kiedy jego klatka piersiowa zaczęła unosić się w rytm miarowych oddechów, Hermiona zebrała się na odwagę, by wyznać coś, co nigdy nie przeszłoby jej przez gardło, gdyby wiedziała, że jej słucha.
- Nigdy tak naprawdę się nie rozstaliśmy. Zawsze byłeś w moich myślach, Draco – szepnęła z uśmiechem, tak jakby stwierdzała największą oczywistość na świecie i delikatnie pogłaskała opuszkami palców jego skroń.
Draco poruszył się we lekkim śnie. Był całkowicie wyczerpany emocjami, nieprzespanymi nocami, litrami alkoholu, które wlewał w siebie w ciągu ostatnich dni. Dziewczyna popatrzyła na niego ze smutkiem i wstała z łóżka. Zawsze w niego wierzyła, zawsze pragnęła dać im szansę. Wiedziała, że może mu pomóc. Wiedziała też, że on może pomóc wielu ludziom. Ale nie mogła dalej tego ciągnąć. Nie mogła nikogo narażać.
Wychodząc z pokoju, dokładnie zamknęła za sobą drzwi. Szum deszczu zacinającego o szyby momentalnie zamilkł. Westchnęła i zacisnęła dłoń na klamce, jakby chciała jeszcze raz tam wejść i wsunąć się na łóżko obok niego. Chciała spleść ich palce i nie czuć tej okropnej samotności. Seth nigdy nie zapełniał całej pustki, która ciągle gościła gdzieś w jej sercu. Wszystkie emocje, nadzieje i pragnienia zostawiła za szczelnie zamkniętymi drzwiami. Szczelnie zamknięte serce już nie wystarczało…
„Jeśli twój świat kiedykolwiek zacznie się walić
Tam właśnie znajdziesz mnie.”


***

Och, that was so romantic…<3   *haha, debil, no wiem, wiem, ale tak już mam w okresie „wzmożonej aktywności” , gdy mojego biednego mózgu zaczynają docierać podszepty zrytej psychiki*
I nareszcie, udało się! To opowiadanie już chyba wreszcie przechodzi do drugiej etapu. ;) I nawet macie Dramione, które w tym momencie będzie już chyba tylko w tendencji wzrastającej. ;D Było trochę użalającej się nad sobą Dafne, ale z przykrością oznajmiam, że to już jest jej koniec, jeśli chodzi o jej „dominację” w opowiadaniu. Pojawi się jeszcze kilka razy, ale nie zabawi długo. Szkoda, bo wyjątkowo dobrze tworzyło mi się jej pełen sprzeczności charakterek. ;D Hmm… niektórzy pewnie mogą się czepiać odczuć Dafne… Ale zapewne niektórzy też nigdy nie byli w depresji, więc zrozumienie pewnych rzeczy jest, cóż… bardzo subiektywne. ;)
Pewien pan profesor skłonił mnie dzisiaj do przemyśleń i jeśli ktoś jest spostrzegawczy, na pewno dostrzegł rozważania (przy wątku Dafne) na temat materii i formy, zaczerpnięte z filozofii Arystotelesa, opierającego się platońskiemu dualizmowi rzeczy materialnych i idei. Dobra, to takie moje małe zboczenia i słabostki dotyczące filozofii. ;D
Dobra, dość tego dobrego. I tak już olałam dla Was matmę. ;D Love Ya. <3
PS Kto kocha śnieg łapka w górę! *Avy unosi łapkę i rozgląda się nieśmiało w poszukiwaniu wsparcia*
( To, że kocham śnieg, nie znaczy, że kocham to okropne zimno, brr. ;D To tak słowem sprostowania, żeby mnie nikt nie zjadł. ;) )
PPS I złota rada na dziś. I na jutro. I na całą resztę zimy. Nigdy nie wychodźcie z domu bez pomadki ochronnej. Nauczona doświadczeniem, tylko przypominam. ;D
Taak, już skończyłam.

2 komentarze:

  1. Skoro kochasz śnieg to pewnie mieszkasz w bloku... Wreszcie trochę D i H Miałam juz dość Astorii, a co ze spotkaniami na wieży astronomicznej Harry'ego z Hermioną?
    Alex

    OdpowiedzUsuń