Opowiadanie
II: Oszukać
przeznaczenie.
Blaise
poruszył się lekko, dyskretnie zmieniając pozycję. Bolała go szyja od ciągłego
wyginania się, żeby dyskretnie dostrzec tył jasnowłosej głowy Dafne, z której
nie mógł spuścić wzroku. Cały poranek ją obserwował. Chciał dać jej jeszcze
jedną szansę na okazanie tego, że tamten wieczór nie był pomyłką i, że chce jej
jedynie pomóc, ale ona najzwyczajniej w świcie go ignorowała. Nie miał pojęcia
dlaczego, skoro nikt nie dowiedział się o… nich. Nie zrobił przecież nic, co
mogłoby sprawić, że nie miała ochoty widzieć go na oczy. Martwił się o nią, ale
z drugiej strony duma podpowiadała, że został tylko wykorzystany.
-
Panie Zabini, jak brzmi pierwsze prawo transmutacji naturalnej?
-
Eee… słucham? – Blaise podniósł głowę i napotkał surowe spojrzenie McGonagall.
Nie teraz, kobieto…!
Spojrzał
na Dafne, ale ona nawet nie popatrzyła na niego zaciekawiona jak reszta klasy.
Siedziała zupełnie nieruchomo. Nawet zbyt nieruchomo, tak jakby spięła
wszystkie mięśnie, byleby tylko nie odwrócić głowy w jego stronę.
-
Tak myślałam. Slytherin traci pięć punktów. I na przyszłość radzę słuchać,
panie Zabini.
Blaise
westchnął ciężko i skinął głową. Transmutacja zawsze dłużyła mu się
niemiłosiernie. Ale teraz, kiedy jego najlepszy przyjaciel zdawał się mieć w
nosie cały świat i udawał, że pilnie słucha słów nauczycielki, a Dafne nawet nie
chciała na niego spoglądać, miał już powyżej uszu siedzenia w tej gorącej,
dusznej klasie.
Zbyt
długo zabiegał o jej uwagę. Postanowił działać. I mimo że jego plan mógł
wywołać więcej złego niż dobrego, zdecydował się zacząć od rozmowy ze swoim
najlepszym przyjacielem. Został tylko tydzień do zakończenia roku. Siedem dni,
sto sześćdziesiąt osiem godzin w których mogło się zdarzyć niemal wszystko.
Tylko czego on tak naprawdę oczekiwał…?
***
- Draco.
Draco. Draco! Poczekaj…! – Pansy ruszyła za wychodzącym z klasy Malfoyem, który
w pierwszym momencie nawet jej nie zauważył. Zresztą za drugim spojrzeniem jego
stosunek był tak lekceważący, że Pansy wolałaby chyba zostać zignorowana.
-
Słucham? – Starał się być uprzejmy, ale Pansy wyłapała nerwowe spojrzenia na
zegarek. Niby taki gentelman, a nie mógłby zachowywać się wobec niej
przyzwoicie…?
-
Chciałabym porozmawiać – oznajmiła, zaciskając palce na krawędzi swojego
zielonego sweterka.
Bądź nieustępliwa, Pansy,
nie pozwól mu cię spławić. Nie tym razem, Pansy. Musi z tobą porozmawiać. Nie
pozwól…
-
Pansy, nie tera… - Draco ledwo podniósł na nią wzrok znad trzymanych w rękach
notatek. Parkinson przełknęła ślinę i pamiętając o swoim postanowieniu,
wysuwając się do przodu i zmniejszając dystans między nimi. Wysunęła podbródek
i z cichym sykiem, skierowanym wprost do jego ucha, oznajmiła:
-
To ważne.
Jej
stanowczość widocznie zaskoczyła Draco, ale utwierdziła go też w przekonaniu na
jaki temat chce rozmawiać dziewczyna. Z malującym się na twarzy niezadowoleniem
złapał ją pod ramię, niezbyt delikatnie, żeby sobie czegoś nie pomyślała i
pociągnął w stronę pustego zakamarka w korytarzu.
- Pansy, z nami koniec, to przecież logiczne.
– Pokręcił głową, jakby niedowierzając, że sama się tego nie domyśliła.
Pansy
pokiwała głową. Postanowiła, że pozwoli na to co miało się zdarzyć, przyjmując
to ze spokojem. Nigdy nie była dla niego kimś ważnym, ale liczyła na odrobinkę
lepsze traktowanie. Widocznie arystokraci, czy nie arystokraci – wszyscy faceci
potrafili być takimi samymi dupkami.
- Ale czy mógłbyś mi coś... obiecać?
Starała
się, żeby jej głos nie zadrżał ani na moment. Widocznie udało się, gdyż w
oczach Dracona dostrzegła błysk tej typowej męskiej paniki, kiedy ich romanse i
zdrady mogą wyjść na jaw, ale i zaciekawienia.
- O
co chodzi? – Draco nie musiał udawać zniecierpliwienia – teraz naprawdę zaczynał
odliczać minuty dzielące go od następnej lekcji. Doprawdy, czy Pansy musiała
wybrać sobie akurat ten moment na jakieś wywieranie na nim poważnych
deklaracji? Czekał tylko dlatego, że mogła naprawdę oznajmić mu coś ważnego,
ale z drugiej strony miał teraz cholerne runy, a nie przeczytał nawet zdania na
temat, który właśnie przerabiali.
-
Czy możemy jedynie porozmawiać? – zaczęła z nadzieją, ale widząc jego minę i
czując jak traci z nim kontakt, spanikowała i dodała: - Oczywiście nie musimy
teraz!
Draco
westchnął. Nie miał nic przeciwko Pansy, ale naprawdę było lepiej udawać, że
dziewczyna niemiłosiernie go irytuje. Skinął głową, jakby wyświadczał jej
największą łaskę na jaką było go stać.
W
oczach Pansy zabłysła nadzieja.
-
To do zobaczenia… później.
Draco
nie opowiedział, tylko ponownie skinął głową. Pansy ruszyła w przeciwną stronę,
nawet nie zauważając, że mijana przez nią postać, bacznie jej się przygląda. Na
ustach Setha Wattersa pojawił się uśmiech. I nieśmiała myśl, że w końcu
dysponuje informacjami, którymi mógłby
zniszczyć Dracona Malfoya w oczach Astorii. Raz na zawsze.
-
Dafne, co jest do jasnej cholery?! – syknął w przerwie między lekcjami, łapiąc
ją za ramię i ciągnąc w stronę pustej klasy, bo przypadkowi przechodnie zaczęli
się im przyglądać, spragnieni świeżutkich plotek o naczelnej parze domu węża.
Albo raczej o tym co z nich zaraz zostanie.
Cofnął
się, gdy Dafne niespodziewanie wyszarpała się z jego uścisku, ale chwilę
później, gdy tylko zobaczyła jego zaskoczoną minę, zrobiło jej się przykro. Nie
musiała go tak podle traktować, ale nie miała pojęcia jak inaczej mogłaby się
zachowywać. Jak inaczej zachować dystans, nie narażając się na chwilę
odpuszczenia sobie wrogości? Nie była do tego przyzwyczajona i jej umiejętności
towarzyskie niestety nie były w stanie przekroczyć tych granic.
Wyglądał
na niewyspanego, na jasnej skórze wyraźnie rysowały się sine cienie, a jej
odcień przybrał szarawy kolor. Wyraz tych tak ukochanych jej oczu był… poważny.
Draco… był na nią zły. I jakiś taki rozczarowany, żeby nie powiedzieć, że
zrezygnowany. Zdusiła ochotę by przytulić go z całych sił. Nie chciała go
krzywdzić. Tylko po prostu… po prostu… jego widok sprawiał jej ból. A nie
potrafiła bronić się inaczej niż atakiem.
-
Co jest? Ja nie robiłam żadnych problemów, kiedy miałeś ochotę się zabawić –
warknęła.
Czuła
się winna. Tak okropnie przytłoczona ciężarem swoich postępków! Ostatnie dni
obfitowały w serię ostrych flirtów, co z pewnością nie uszło uwadze jej
milczącego do tej pory chłopaka.
- Owszem,
i dziękuję za wyrozumiałość – odparł sarkastycznie - ale ja nigdy nie uwodziłem
twojej siostry! Wiem, że tego byś nie zniosła.
Dobrze,
kłamał. Hipokryta. A Pansy to co?
Pansy,
Pansy, Pansy. Pomyłka, pomyłka, pomyłka. Może nie była siostrą, owszem. Ale
była dla Dafne kimś, kim dla niego był Blaise.
Blaise
wszystko mu wyznał. Nie, nie chciał o tym teraz myśleć. Zabolała go ta zdrada,
ale między nim a Dafne układało się tak dziwnie, że nie mógł i nie chciał
wyciągać konsekwencji. Wyrzuty sumienia, mimo że schowane na dnie serca, i tak
ciążyły zbyt bardzo.
- O
czym ty mówisz? – zapytała, zaskoczona jego wiedzą, z drugiej strony modląc się
w duchu, by ta wiedza nie okazała się tym, co najbardziej na świecie chciała
ukryć.
-
Zabini?
Zbladła.
Miała tak płonną nadzieję, że nigdy nie
dowie się o tej pomyłce. Największej ze wszystkich.
Mówi
się, że każdy człowiek w życiu przyjmuje jakąś określoną rolę. Materia z której
jest stworzony, układa się w określony kształt jaki nada jej forma. Z początku
potencjał jest nieograniczony, ale im bardziej materia zaczyna dopasowywać się
do formy, tym mniejsze szanse, by nagle zapragnęła wolności, zmiany. Zależy to
oczywiście z materiału, z którego stworzony jest człowiek. Każdy posiada
mniejszy czy większy wewnętrzny upór. Każda materia ma nieokreślony kształt,
jednak wiele z nich zasadniczo się różni. Niektóre przypominają wodę, której
bezbarwność, płynność i szeroka swoboda w jej ciągłym zmienianiu pozowała na
szeroką dowolność. Glinę trzeba formować szybciej, zanim zaschnie. Później
trochę ciężej jest ją już ponownie przywrócić do poprzedniego stanu. Niektórzy
zbudowani są z takiej materii, którą można uformować tylko raz - nieporuszonej
na każdą kolejną ingerencję.
Rola
Dafne paradoksalnie zawsze ograniczała się do odgrywania kogoś, kim nigdy nie
chciała i nie była w stanie zostać, a jednocześnie tak desperacko pragnęła stać
się właśnie tą osobą – zupełnie obojętną
i wyniosłą - żeby tylko zapomnieć o wcześniejszych rozterkach. Tak długo
wcielała się w określoną formę, że nie wiedziała już kim innym mogłaby być.
Dostosowała się, zapominając o sobie, ukrytej gdzieś za granicami zbudowanej
otoczki. Ale w końcu nastąpiło przebudzenie, jakby ktoś nagle wylał jej na
głowę kubeł bardzo gorącej wody, która pozwoliła glinie zmięknąć. Nie chciała
już dłużej grać. Pragnęła jedynie, żeby forma wokół niej pękła. Chciała
odnaleźć gdzieś pod tą maską swoją twarz, nawet jeśli nie byłaby z tego
zadowolona. Chciała, żeby prawdziwa materia z której była stworzona, w końcu
wypłynęła.
Dafne
Greengrass nie pragnęła bardziej niczego innego, niż po prostu stworzyć swoją
formę jeszcze raz, od samego początku.
„Jeśli twój świat kiedykolwiek zacznie
się walić…”
-
Przepraszam, Draco. Nie potrafię tego dłużej ciągnąć. – Sama nie wiedziała czy
to tylko część przedstawienia, czy może prawda w końcu wcisnęła się jej na
usta.
Wyminęła go, zostawiając za sobą
zastygłego w osłupieniu. Miała wrażenie, że gdy tylko zniknęła za zakrętem, w
korytarzu aż zahuczało od wymienianych podnieconym szeptem uwag. A ona przecież
tak bardzo wolałaby teraz, żeby chociaż raz w jej życiu zapanowała absolutna
cisza…
„Kochaj, dopóki nie zaczniesz
nienawidzić
Bądź silna, dopóki się nie załamiesz
Wiedz, że wszyscy upadamy…”
***
Starsza
z sióstr Greengrass podwinęła nogi pod siebie, pociągając nosem. Już nie
wiedziała, czy chroniczny katar ma związek z przeziębieniem czy z jej ciągłym
płaczem. Obie opcje były prawdopodobne. Objawy, które ją dopadły, z pozoru
przypominały objawy zwykłej grypy. Jej ciało odmawiało posłuszeństwa, a przy
najprostszych ruchach miała wrażenie, że nadwyrężyła wszystkie swoje siły. Ale
grypę i depresję dzieliły dwie bardzo ważne różnice. Grypa pojawiała się zwykle
bez określonego nastojem powodu, a jej objawy były wyłącznie reakcją
osłabionego organizmu. Depresja miała bardziej skomplikowany system, który
gdzieś miał przede wszystkim swój początek. Rozwijała się długo i powoli,
wprost proporcjonalnie do ilości i miary
tragedii, których nie brakowało w życiu. Grypa, w świecie magii, znika tak samo
szybko jak się pojawia, skutecznie leczona jednym zaklęciem lub mieszanką
eliksirów leczniczych, którą potrafi przyrządzić każdy nieco bardziej
zaawansowany czarodziej. Depresja nie chce odejść i nie ma na nią lekarstwa.
Smutek zakorzenia się w duszy, a właściciel pielęgnuje go, wiedząc, że walka z
chorobą na własną rękę doprowadzi go jedynie do autodestrukcji. Bo cóż może być
lekarstwem, oprócz czasu, który prędzej czy później zasklepi każdą ranę? Czy
rozdrapywanie wspomnień, minionych chwil czy może przekonywanie samych siebie,
że „będzie dobrze”, może przypominać walkę? Bezlitosne okłamywanie swojej
naiwnej, wyczekującej nadziei, duszy nie może być dobrym rozwiązaniem. Prędzej
czy później, rezolutny rozum zawsze podpowie nadgorliwie, że to niepodobne, że
serce bzdury plecie. Uświadamia beznadziejność sytuacji, spychając chorego w
jeszcze czarniejszą otchłań, w jeszcze większą pułapkę własnych urojeń, lęków i
pragnień, wyglądających jakby dostępne były na wyciągniecie ręki, a w
rzeczywistości skazujących na wieczne, tantalowe męki.
Kiedy
nawet Snape zainteresował się jej stanem, bo zaczęła opuszczać dosłownie
wszystkie lekcje i posiłki, nie ukrywała, że nie czuje się najlepiej.
Severus
Snape na jej widok zmarszczył brwi. Wiedziała, że jego rodzina zna go od
wieków. Że jeśli się pomyli w ocenie jej stanu, ta pomyłka może go sporo
kosztować. Aż zaufanie jej rodziny, co w tych czasach liczyło się ponad miarę.
Polecił jej spotkanie z panią Pomfrey, a kiedy i to nie miało podziałać, po
konsultacji z dyrekcją, oznajmił jej, że mogłaby ewentualnie jechać wcześniej
do domu. Jakże kusząca była ta propozycja. Ale ona nie spotkała się z Pomfrey.
Nie da nafaszerować się eliksirami, „naprawić” zaklęciami i paradować po szkole
z wielkim uśmiecham paraliżującym jej wargi. Była smutna i miała być smutna, bo
sama zniszczyła sobie życie. Chciała ponosić tego konsekwencje. Paradoksalnie,
kochała swój ból. Był częścią jej życia, przypominał jej o tragicznych w
skutkach pomyłkach i przede wszystkim: należał tylko do niej. Bezustannie go
pielęgnowała, gdyż tak jak typowy człowiek w depresji, znała przerażające
konsekwencje wyparcia się wszystkich swoich odczuć.
Ignorując
ból, Blaise’a i Draco napisała wszystkie OWUTEMY, wydawało jej się, że nawet
przyzwoicie. Teraz został jej tydzień szkoły. Pięć dni podczas których musiała
skupić się całą siłą woli na tym, żeby je przeżyć.
Czuła
się jak sflaczały balon , ale miała wrażenie, że to kara za to, co zrobiła. I
chciała ją przyjąć w całym bólu, jaki ze sobą niosła. Myśl, że skrzywdziła
Draco sprawiała, że czuła się gorzej niż przy najgorszej grypie.
- Przyniosłam ci herbatę… - Tylko Pansy mogła
widzieć ją w tym stanie. Dafne nie sadziła, że jej rzekoma przyjaciółka potrafi
się o kogoś troszczyć. Nie wiedziała, że
Pansy ma wyrzuty sumienia i mimo że Greengrass nie zna prawdy, chce jakoś
wynagrodzić to, co zrobiła. Nawet jeśli już nie byli razem, a te rzeczy
wydawały się pozornie nieistotne, Pansy wiedziała, że Dafne nigdy by jej tego
nie wybaczyła. Była zbyt wyczulona na punkcie Draco, zbyt obsesyjnie zakochana.
Typowy przykład tego, jak ze zwykłego romansu, w którym z początku wcale jej
nie zależało, że chciała tylko udowodnić sobie swoją wartość, przerodziło się w
głębokie zauroczenie drugą osobą. Pasował do niej tak idealnie, że wydawało się
zawsze byli i będą razem. Tak, jakby byli parą puzzli, dopasowanych brzegami,
złączonymi ze sobą tak długo, że materiał z którego byli stworzeni, złączył
się, zlepił, nie pamiętając czasów, kiedy był tylko odrębną jednostką.
Dafne
zapatrzyła się w jeden punkt krajobrazu, tym samym kończąc okazję do dyskusji.
Kiedy Pansy wyszła, znowu po twarzy blondynki zaczęły spływać małe, tak
nieznaczące już nic, łzy. Bo to był już koniec. Wszystkiego.
„Jeśli twój świat kiedykolwiek zacznie
się walić…”
***
Draco
usłyszał ciche pukanie do drzwi.
- Można? – Hermiona nacisnęła klamkę i wsunęła
się do pomieszczenia.
Zlustrowała
spojrzeniem pokój, zatrzymując wzrok na wielkim łóżku na którym leżał. Od razu
przypomniało jej się pierwsza noc spędzona tutaj. Od tamtej poty nawet nie
zaglądała do tej komnaty, tak, jakby wchodząc do azylu Draco mogła się czymś
zarazić. To nie tak, że bała się jego reakcji. Najwyżej by ją wyrzucił,
wyzywał, znienawidził. Nie, to wszystko było już takie powszednie, minione i
zupełnie nie wywołujące wahania w tej kwestii.
Bała
się swoich odczuć. Co by się stało, gdyby nagle zapragnęła go znowu, nie
zważając na konsekwencje? Gdyby coś zawróciło jej w głowie, a rozsądek zostałby
zagłuszony resztkami dawnego przywiązania? Musiała stwarzać te wszystkie
granice. Musiała być tą silniejszą.
Ale
dzisiaj się nie bała. Wiedziała, że znowu nadszedł jej czas w jego życiu. I
mimo że wkraczała w ciemność, nie czuła ani strachu, ani chęci ucieczki.
Wiedziała, że już nigdy nie pozwoli sobie na powrót do tego, co było kiedyś,
ale nie mogła również nie czuwać przy nim, kiedy potrzebował pomocy. Taki był
ich świat. On potrzebował pomocnej dłoni, ona ją wyciągała. Byli do tego
stworzeni. Ona nie chciała niczego w zamian, a on nie potrafił się odwdzięczyć.
Ale wystarczało im to, że są przy sobie, co było niesamowite i przerażające
zarazem.
Miał
ochotę ją wyrzucić, ale tego nie zrobił. Ona przecież wiedziała najlepiej jak
bardzo może boleć rozstanie. Mimo wszystko, mimo tych wrogich gestów, niemiłych
słów i ukradkowych spojrzeń, wiedział, że za nim tęskni. Nie znał jej tak
dobrze jakby chciał, ale potrafił ją doskonale rozszyfrować. Kiedy mówiła
„nienawidzę”, w jej oczach tlił się ogień, a w głosie drżała pasja. Nie
potrafił o niej zapomnieć. Nie potrafił się pogodzić z tym, że nigdy nie będzie
mógł jej mieć, że jakaś głupia przepowiednia stanęła na drodze do ich
szczęścia. Gdyby tylko mógł to zignorować, gdyby tylko wiedział, że byłaby
bezpieczna… Nie martwił się o swój los, ani o los innych. Cóż to by było za
życie, gdyby mógł mieć to, czego pragnął, ale nie wykorzystałby tego, bojąc się
o siebie? Wolał ryzykować i żyć, a nie tylko istnieć, bez emocji i bez brawurowych,
ale dających tyle szczęścia prób… Ale nie mógł narażać jej życia. Dla własnej
zachcianki nie mógł namawiać jej na ryzyko. Nie chciał nawet pytać, w obawie,
że mogłaby się zgodzić. Jak mógłby jej pozwolić, żeby narażała to, co było dla
niego najcenniejsze? Za bardzo się dla niego liczyła, żeby mógł tak po prostu
pozwolić jej decydować samej za siebie.
Usiadła
na skraju łóżka, patrząc na jego bezsilną postać. Czując na materacu jej
ciężar, podniósł się lekko na łokciach, podnosząc nieznacznie głowę. Hermiona
poczuła jak jej wargi mimowolnie układając się w charakterystyczną podkówkę,
zmieniając twarz w maskę wykrzywioną obrzydliwym grymasem. Bolało ją to co ze
sobą zrobił. Bolało ją to jak teraz wyglądał. Bolało, że rozstanie z Dafne
odbiło się na nim bardziej niż… rozstanie z nią. Jak mogła nie podejrzewać, że
wygląd to nie wszystko, że prawdziwe emocje szaleją wewnątrz, widząc go teraz,
w takim stanie? Zrzuciła buty i przeczołgała się na czworakach, żeby być bliżej
niego. Nie czuła skrępowania, przez ani jeden moment nie poczuła także ten
niepewności, prawdopodobieństwa, że zostanie odrzucona, odepchnięta. Patrzył
obojętnie na jej ruchy czerwonymi, przekrwionymi oczami. Obserwowała jak
każdego wieczoru wraca do ich Pokoju Wspólnego. Pijany, a może naćpany. Czasami
z jakąś dziewczyną, co zawsze nie odbywało się bez interwencji panny Granger i
kończyło się ich sprzeczką, a rozsierdzony gość zwykle zostawał odprawiony za
drzwi - albo groźbami Hermiony, albo lekceważącym machnięciem ręki Dracona.
Czasami przychodził w samotności, zataczając się. A ona nie mogła dłużej tego
oglądać.
Wyciągnęła
trzęsącą się rękę i pogładziła dłonią jego bark. Nie poruszył się.
-
Draco… - zaczęła łagodnie, zastanawiając się co powiedzieć. Nie reagował.
Postanowiła rozegrać to w inny, bardziej ryzykowny sposób.
-
Chodź.
Zerknął
na nią niepewnie, nie wiedząc czy wypowiedziane słowa nie były tylko żartem.
Przysunęli się do siebie, po raz pierwszy od długiego czasu pozwalając sobie na
kontakt fizyczny. Wszystko wyglądało jak na jakimś starym filmie, z puszczoną w
tle piękną, wolną piosenką. Deszcz zacinał w okna, w pokoju panował półmrok
charakterystyczny dla typowych zimowych popołudni, mimo że był początek lata.
Położył głowę na jej kolanach, a ona odgarnęła mu z twarzy kosmyki jasnych włosów,
swoimi smukłymi palcami.
Nie
odrywała wzroku od jego twarzy. Był taki prawdziwy, taki smutny. Patrzyli na
siebie w milczeniu, jak starzy przyjaciele. Wiedzieli, że znają siebie nawzajem
gdzieś z tej dalekiej, zamierzchłej przeszłości. Ona czuła jego wewnętrzną
rozterkę, on dziękował w duchu, że niespodziewanie znalazła się przy nim.
Potrzebowali siebie nawzajem w ciszy, patrząc sobie w oczy, słuchając szumu
wichury za oknem. Bez zbędnych słów, bez nieśmiałych gestów. Czuli, że teraz
należą do siebie, jakby tak było od zawsze.
Kiedy jego klatka piersiowa zaczęła
unosić się w rytm miarowych oddechów, Hermiona zebrała się na odwagę, by wyznać
coś, co nigdy nie przeszłoby jej przez gardło, gdyby wiedziała, że jej słucha.
-
Nigdy tak naprawdę się nie rozstaliśmy. Zawsze byłeś w moich myślach, Draco –
szepnęła z uśmiechem, tak jakby stwierdzała największą oczywistość na świecie i
delikatnie pogłaskała opuszkami palców jego skroń.
Draco
poruszył się we lekkim śnie. Był całkowicie wyczerpany emocjami, nieprzespanymi
nocami, litrami alkoholu, które wlewał w siebie w ciągu ostatnich dni.
Dziewczyna popatrzyła na niego ze smutkiem i wstała z łóżka. Zawsze w niego
wierzyła, zawsze pragnęła dać im szansę. Wiedziała, że może mu pomóc. Wiedziała
też, że on może pomóc wielu ludziom. Ale nie mogła dalej tego ciągnąć. Nie
mogła nikogo narażać.
Wychodząc
z pokoju, dokładnie zamknęła za sobą drzwi. Szum deszczu zacinającego o szyby
momentalnie zamilkł. Westchnęła i zacisnęła dłoń na klamce, jakby chciała jeszcze
raz tam wejść i wsunąć się na łóżko obok niego. Chciała spleść ich palce i nie
czuć tej okropnej samotności. Seth nigdy nie zapełniał całej pustki, która
ciągle gościła gdzieś w jej sercu. Wszystkie emocje, nadzieje i pragnienia
zostawiła za szczelnie zamkniętymi drzwiami. Szczelnie zamknięte serce już nie
wystarczało…
„Jeśli twój świat kiedykolwiek zacznie
się walić
Tam właśnie znajdziesz mnie.”
***
Och,
that was so romantic…<3 *haha,
debil, no wiem, wiem, ale tak już mam w okresie „wzmożonej aktywności” , gdy
mojego biednego mózgu zaczynają docierać podszepty zrytej psychiki*
I
nareszcie, udało się! To opowiadanie już chyba wreszcie przechodzi do drugiej
etapu. ;) I nawet macie Dramione, które w tym momencie będzie już chyba tylko w
tendencji wzrastającej. ;D Było trochę użalającej się nad sobą Dafne, ale z
przykrością oznajmiam, że to już jest jej koniec, jeśli chodzi o jej
„dominację” w opowiadaniu. Pojawi się jeszcze kilka razy, ale nie zabawi długo.
Szkoda, bo wyjątkowo dobrze tworzyło mi się jej pełen sprzeczności charakterek.
;D Hmm… niektórzy pewnie mogą się czepiać odczuć Dafne… Ale zapewne niektórzy
też nigdy nie byli w depresji, więc zrozumienie pewnych rzeczy jest, cóż… bardzo
subiektywne. ;)
Pewien
pan profesor skłonił mnie dzisiaj do przemyśleń i jeśli ktoś jest
spostrzegawczy, na pewno dostrzegł rozważania (przy wątku Dafne) na temat
materii i formy, zaczerpnięte z filozofii Arystotelesa, opierającego się
platońskiemu dualizmowi rzeczy materialnych i idei. Dobra, to takie moje małe
zboczenia i słabostki dotyczące filozofii. ;D
Dobra,
dość tego dobrego. I tak już olałam dla Was matmę. ;D Love Ya. <3
PS
Kto kocha śnieg łapka w górę! *Avy unosi łapkę i rozgląda się nieśmiało w
poszukiwaniu wsparcia*
(
To, że kocham śnieg, nie znaczy, że kocham to okropne zimno, brr. ;D To tak
słowem sprostowania, żeby mnie nikt nie zjadł. ;) )
PPS
I złota rada na dziś. I na jutro. I na całą resztę zimy. Nigdy nie wychodźcie z
domu bez pomadki ochronnej. Nauczona doświadczeniem, tylko przypominam. ;D
Taak,
już skończyłam.
Skoro kochasz śnieg to pewnie mieszkasz w bloku... Wreszcie trochę D i H Miałam juz dość Astorii, a co ze spotkaniami na wieży astronomicznej Harry'ego z Hermioną?
OdpowiedzUsuńAlex
dowiesz się jak poczytasz dalej :)
Usuń