4 września 2012

17. Odgłos niszczonej rzeczywistości.



 Opowiadanie II: Oszukać przeznaczenie.
  
Ciche dzwoneczki zawieszone na drzwiach oznajmiły przybycie kolejnego klienta. Do Gospody Pod Świńskim Łbem wślizgnęła się smukła dziewczyna, szczelnie okryta długim do kolan, czarnym płaszczem. Duży kaptur opadł jej na plecy - odrzuciła go do tyłu rękami. Jasne włosy rozsypały się na ramiona w lekkim nieładzie, gdy potrząsnęła nerwowo głową. W pomieszczeniu rozbrzmiało miarowe stukanie obcasów, a po chwili cichy odgłos świadczący o zajęciu barowego stołka, na którym się ulokowała. Odpięła guzik płaszcza i zdjęła z siebie niepotrzebne nakrycie. Nawet nie zauważyła, kiedy peleryna, materiałem przypominająca satynę, zsunęła się bezdźwięcznie na zabłoconą roztopionym śniegiem podłogę i momentalnie nasiąkła brudną wodą. Dziewczyna skinęła słabo na barmana, który natychmiast podszedł, uśmiechając się przymilnie. Dafne Greengrass zerknęła na podświetloną niebieskim neonem (najnowszy wynalazek z wykorzystaniem pyłu z elfów świętojańskich) ścianę z alkoholami, którą z resztą sama zaprojektowała. Po remoncie bar prezentował się doskonale – jedynie nazwa nie pasowała do całokształtu, ale jej rodzice postanowili jej nie zmieniać w myśl poszanowania tradycji. Po chwili stanął przed nią kieliszek wybranego niemal na oślep Jacka Daniel'sa, który schwyciła z wdzięcznością, wiedząc, że i tak nie będzie jej smakować. Jednym haustem wypiła zawartość o paskudnym posmaku, krzywiąc się, jak zawsze po whiskey. Była raczej przyzwyczajona do słodkich drinków, jakie sączyła na imprezach…
Jedno wspomnienie pociągnęło za sobą następne. Dafne jęknęła cichutko, co zwiastowało nieuchronnie zbliżający się atak histerii i ukryła twarz w „koszyczku”  utworzonym z leżących na barze rąk. Nadgorliwy barman natychmiast napełnił jej szklankę. Złapała ją bezmyślnie, wlewając w siebie jej zawartość. Jeśli ten człowiek myślał, że zamierzała się tu upić, jak jakaś żałosna, zdesperowana… to miał rację. Była żałosna, zdesperowana i odrzucona. Za nic w świecie nie mogła zrozumieć postępowania Draco. Nie mogła pojąć dlaczego jej to robił. Czuła się przy nim taka bezbronna i odkryta na wszelkie ataki z jego strony. Taka… słaba. Nie podobało jej się to uczucie. Tylko on potrafił ją zniszczyć i tylko on potrafił postawić na nogi. Tak jakby to tylko on mógł kierować jej uczuciami, jakby znał jakieś zaklęcie, którego nawet ona sama nie opanowała. 

Nie wiedziała ile czasu spędziła leżąc z głową na rękach. Pamiętała tylko, że barman nieustannie uzupełniał zapas alkoholu w szklance przed nią, a ona łapczywie wlewała w siebie jej zawartość.
            Kiedy sięgała po piątą ( tak jej się przynajmniej zdawało) kolejkę whiskey, coś w niej pękło i dopiero teraz poczuła ujmujący gniew. Tak, jakby parzący jej gardło alkohol rozpalił także zbolałe serce. Odegnała od siebie upokorzenie i skupiła się na nienawiści. Tak było jej łatwiej. Kiedy myślała  ludziach jak o potencjalnych zdrajcach. Nie musiała nikomu ufać, nie musiała nikogo kochać. Była sama ze sobą… Podniosła się na dłoniach – alkohol jeszcze nie uderzył jej do głowy, ale postanowiła już więcej nie pić. Zsunęła się z barowego stołka, czując pierwsze, lekkie zawroty głowy. Zawsze miała niską tolerancję na alkohol i „łapało” ją szybciej niż innych. Odwróciła się w stronę schodów, gdy nagle ktoś na sąsiednim stołku barowym poruszył się i również wstał. Dafne nie zwróciłaby na to uwagi, gdyby postać nagle nie zastąpiła jej drogi.
         
 - Blaise? - Tylko tyle udało jej się wydusić. Chłopak stał przed nią, gapiąc się na jej twarz z krzywym, niewesołym uśmiechem. Jego oczy skakały po jej twarzy, jakby nie mogły ogarnąć wyrazu rozpaczy, który się na niej malował. Dafne potrafiła udawać niewzruszoną, ale przecież każdy aktor wraca kiedyś do domu, rzuca w kąt rolę, którą odgrywał z takim zaangażowaniem i staje się po prostu… sobą.
- A kogo się spodziewałaś, Dafne? Chyba nie powiesz mi, że Draco.
On też wiedział. Tylko tyle zdołał zarejestrować jej zmęczony mózg. Mimo że w jego słowach nie kryła się złośliwość, dziewczyna rzuciła mu wrogie spojrzenie i spróbowała go wyminąć. Niestety, jak na zawołanie zachwiała się i musiała przytrzymać się jego ręki, by kompletnie nie stracić równowagi. Blaise zauważył jej zbolałą minę i z jego twarzy zniknął ten dziwny uśmiech. Złapał ją pod rękę i mruknął:
– Chodź.
Zachwiała się ponownie, ale na szczęście mocne ramiona przytrzymywały ją w talii. Z wdzięcznością uczepiła się jego umięśnionej ręki. Czuła pod palcami ciepło jego ciała, mimo iż był w swetrze. I to jakim ładnym – ciemnozielonym i dopasowanym. Już zapomniała, że zawsze podziwiała wyczucie stylu Blaise’a. Kiedyś dobrze się znali, może nawet przyjaźnili w pewien dziwny sposób. Zanim pojawił się Draco… On zajmował większość jej czasu. Draco przebijał wszystko i wszystkich. Był chodzącym ideałem. Jej jasnowłosym aniołem. Jej jedyną miłością. Przez to prawie zapomniała o tym jak w dzieciństwie przyjaźniła się z Zabinim i fakt, że ciągle jej dogryzał przyjęła jako coś zupełnie naturalnego. Nie był to może akt adoracji, ale przynajmniej miała z nim jakiś kontakt.
- No już, idziemy – szepnął uspokajająco Blaise, jakby wyczuwając narastającą w dziewczynie panikę. Uczepiła się go jak mała małpka, wbijając zaciśnięte palce w sweter na jego piersi. Przez głowę chłopaka przeleciała myśl, że jeśli Dafne miałaby dłuższe paznokcie, te z pewnością wbiłyby mu się w skórę, jednak przycisnął ją mocniej do siebie. Wyglądała na tak przerażająco zagubioną, że naturalnym ludzkim odruchem było zapewnienie jej ułudnego bezpieczeństwa. Mimo że przez ostatnie kilka lat za każdym razem kiedy ją widział, miał ochotę sprawić, żeby przestała zachowywać się jak głupia, rozkapryszona księżniczka. Mimo że drażniła go całą swoją osobą. Chciał jej pomóc.
Dafne czuła, jak pod wpływem alkoholu przestaje nad sobą panować, co zupełnie jej nie pasowało. Blaise pociągnął ją lekko i ruszyła się z miejsca, ale zamiast iść w stronę drzwi, ruszyli po schodach, w górę.
- Gdzie idziemy? – wysapała słabo, jednak z widocznym protestem w głosie, wspierając się na nim. Tak naprawdę było jej wszystko jedno. Kręciło jej się w głowie i z każdym ruchem czuła coraz intensywniejsze mdłości. Żołądek buntował się, nawet mimo tego, że nie zjadła zbyt wiele przez cały dzień. Pić na pusty żołądek? Gratuluję rozumu, panno Greengrass.
- Odprowadzę cię do pokoju – wyjaśnił, co nieco ją uspokoiło. Chciała jedynie zakopać się w białej pościeli, pachnącej odurzającym zapachem jej ulubionych kwiatów - białych orchidei, i zwyczajnie zapomnieć o całym świecie. Było jej tak strasznie źle. Chciała płakać i spać na przemian, rozmyślać nad swoim życiem i czytać smutne książki. Chciała użalać się nad sobą w samotności i chciała, żeby Draco do niej przyszedł i błagał, żeby do niego wróciła. Żeby nie był tak przerażająco obojętny…
- I nie zamierzasz zrobić mi krzywdy? – zapytała, chichocząc głupio. Oczywiście, takie głupie pytania mogła zadawać tylko w stanie niepełnej trzeźwości. Starała się zmienić temat, zrobić cokolwiek, co odciągnęłoby jej uwagę od Draco.
- Oczywiście, że zamierzam. Po to z tobą tam idę – powiedział sarkastycznie tonem rasowego gwałciciela. Poczuła, jak jego ciało trzęsie się lekko od powstrzymywanego śmiechu i sama wygięła lekko kąciki ust.


     [ Marching On – Timbaland. ]
Dotarli do szczytu schodów – Blaise przekręcił w zamku wzięty od barmana klucz i wprowadził dziewczynę do pomieszczenia. Ale zanim zdołała cokolwiek zrobić, złapała się za usta i pobiegła w kierunku łazienki. Mdłości stały się zbyt intensywne.
- Merlinie, Dafne – rozległo się za jej plecami. – Fuj.
Mimo wyczerpania, Dafne oburzyła się. Po co szedł za nią do łazienki, skoro nie mógł powstrzymać się od komentarzy? Skoro się nią brzydził? Był bezlitosny.
 Musiał poniżać ją jeszcze bardziej?!
Otarła usta i łzy, które pociekły jej po twarzy i odwróciła się.
- Po co za mną przyszedłeś? Po co mnie upokarzasz? Wynoś się stad, Blaise.
- Uspokój się – odparł jedynie. Miała nieodpartą chęć czymś w niego rzucić, ale była zbyt zaskoczona, gdy podszedł do niej i zebrał delikatnie jej jasne włosy z jej mokrego od potu karku. Miała ochotę go odepchnąć i zaprotestować, ale ogarnęła ją tak potężna fala mdłości, że znowu pochyliła się nad muszlą. Miał rację: fuj. Taki wstyd... Pewnie Blaise powtórzy to wszystkim w Hogwarcie. I była pewna, że nie obejdzie się bez komentarzy…
Dafne miała ochotę jedynie umrzeć. Po kilka minutach niespokojnego łapania oddechu, kiedy jej żołądek nie miał już czego zwrócić, oparła się o głową ścianę i zaczęła płakać. Było jej słabo i tak źle jak jeszcze nigdy w całym życiu. Jak gdyby nigdy nic, łzy spływały sobie po jej twarzy, pozwalając by widział je chłopak.
Wbrew temu czego się spodziewała, nie zaczęła się śmiać, ani nawet się nie zmieszał. Wyglądał na lekko zniesmaczonego, ale była dziwnie pewna, że nie z powodu tego, że przed chwilą zwróciła połowę zawartości żołądka. Cały czas trzymał jej włosy i głaskał po plecach. Tak, jakby odrzucał go fakt, że Dafne płacze, że poddaje się bezsilności. Podał jej płyn do płukania ust, nadal się nie odzywając. Schwyciła go z wdzięcznością. Rzucił w jej stronę biały ręcznik, nie złapała go i dostała nim w twarz. Nie odezwała się, poniżona. Ale Blaise się nie zaśmiał. Podniosła wzrok, zaskoczona, że nagle zniknął. Wyszedł z łazienki. Miała ochotę zawołać „Idź, tak, zniszcz moją reputację jeszcze bardziej”, ale tylko jej się odbiło. Zapłakała jeszcze bardziej, chowając twarz w białym materiale ręcznika. Była taka żałosna.
Nawet nie zauważyła, że podsunął jej pod nos kubek z wodą. Złapała go szybko i upiła kilka małych łyczków. Nie za dużo, żeby żołądek znowu się nie zbuntował. Od razu poczuła się lepiej. Blaise bez słowa, ani zbędnych ceremonii owinął ją w koc. Nawet nie dotarło do niej, że pozwoliła się podnieść. Ledwo zarejestrowała całą sytuację, zamykając oczy i kładąc głowę na jego obojczyku.
Wziął ją na ręce, kładąc na kanapie i owijając troskliwie białym kaszmirowym kocem. Oberwała oniemiała jego ruchy, dokonujące ostatnich poprawek zawinięcia jej w ciasny kokon, który miał opanować dreszcze. Jedno zaklęcie i ogień w kominku zapłonął wesołym blaskiem. Daf utkwiła w nim wzrok, co pozwoliło jej się na chwilę oderwać od ponurych myśli. Usiadł na kanapie i położył sobie na kolanach jej nogi zawinięte kocem.
- Nie dziwię się, że jest ci tak zimno. Jesteś przeraźliwie chuda – mruknął Blaise, patrząc z dezaprobatą na jej patykowate ręce. Zerknęła na nie przelotnie. Wcześniej wydawało jej się, że odkąd przeszła na nową dietę, wygląda doskonale, ale uświadomiła sobie, że w rzeczywistości jest wiotka i słaba. Poczuła się dotknięta, że Blaise patrzy na nią ze współczuciem, nie z zachwytem. Przywykła do tego, że jest nieustannie adorowana.
- Tak już mam – odburknęła chłodno, myśląc o wszystkich opuszczonych posiłkach w Wielkiej Sali. Nagle zrobiła się głodna. Postanowiła zmienić temat i wyciągnąć z chłopaka informacje, których potrzebowała. - Powiedz mi lepiej, jak wygląda sytuacja.
- Wyglądasz jak jakiś pająkowaty Bogin. – Zupełnie jej nie słuchał.
Dafne rzuciła mu mordercze spojrzenie.
- Chodziło mi o Draco.
Nigdy w życiu jej słowa nie zabrzmiały bardziej chłodno, a bywało, że nie raz mroziła innych. Blaise wytrzeszczył lekko oczy, obracając się całkowicie w jej stronę. Brwi delikatnie zbiegły się w kierunku nosa, a na czole uwidoczniły się trzy pionowe kreski.
- Ty naprawdę nic nie wiesz? – zapytał ponuro. Ostatnio zbyt często widywał przyjaciela w niewłaściwych objęciach. Po chwili jednak ożywił się – niestety nie na jej korzyść. Słowa, które wypowiedział w następnej kolejności zabrzmiały ostro i nieprzyjemnie. - Zbyt mocno odcinasz się od tego świata, Dafne. Za bardzo wyłączasz.
Dafne przełknęła ślinę. Dlaczego musiał ją teraz krytykować? Nie mogła już znieść złych wiadomości.
- Tak mniej boli. - Wzruszyła ramionami, odpowiadając na pytanie wyjątkowo szczerze.
- Nie. Nieprawda. Tylko tak ci się zdaje. Ból znajduje sobie inne wejście. On nigdy nie odchodzi, czeka tylko na dobry moment, żeby zaatakować.  Tak naprawdę nie chcesz wiedzieć, co się dzieje – wolisz to ignorować i udawać, że wszystko jest idealnie. Nie można ignorować problemów, Dafne. One nie znikną same.
- A ty tak sobie z tym wszystkim doskonale radzisz – warknęła w odwecie.
Dość, dość, dość!
- Nie powiedziałem tego. – Przestał się uśmiechać. I dobrze – czuła satysfakcję, że w końcu to ona ma wpływ na tę rozmowę.
- Ale mnie ganisz!
Popatrzył na nią spod zmarszczonych brwi.
- Nie jesteś miła – stwierdził w typowy dla siebie sposób, nie odpowiadając w konwencjonalnym toku dyskusji. Dafne obrzuciła go wrogim spojrzeniem. To był pierwszy człowiek, który w ogóle nie przejmował się jej wrogością i praktycznie ignorował wszystkie zaczepki. Ciężki rozmówca.

- Nigdy nie byłam. Poza tym, może lubię to jaka jestem.
- Nie. Ty się tak bronisz. Przed tym, czego nie chcesz usłyszeć.
- Absurd – prychała. Była coraz bardziej przerażona wnikliwymi i trafnymi uwagami chłopaka. Jakim cudem poznał ją tak dobrze…?
- Czyli mam rację. Nie kłam, zdążyłem cię rozgryźć przez te sześć lat.
            Dafne zamilkła. Po raz pierwszy ktoś zdołał ją zapędzić w taki stan, w którego nie potrafiła wybrnąć. Czuła się niezręcznie pod jego spojrzeniem i czuła jak jej jasne policzki zaczynają płonąć czerwonym rumieńcem. Szybko podciągnęła koc, zakrywając nim pół twarzy.
- Nawet się tak dobrze nie znaliśmy…  - wydukała, starając się zdystansować Blaise’a i jego pozycję, jaką posiadł w tej dyspucie.
- Kiedyś się znaliśmy, całkiem dobrze. Nasze rodziny mieszkały niedaleko – nie pamiętasz ile razy przychodziłaś z rodzicami i siostrą na obiady do mojego domu? Nigdy nie chciałaś ze mną rozmawiać, byłaś zbyt wielką damą, żeby spojrzeć na mnie z drugiego końca stołu. Ale Astoria była inna. Opowiadała mi trochę o tobie, bo zawsze pytałem z ciekawością o tą wyniosłą osobę, która jako jedenastolatka wolała raczej przesiadywać z moimi rodzicami niż ze mną. Dowiedziałem się trochę o tobie – Astoria zdecydowanie nie ma problemu z opowiadaniem. A później, w Hogwarcie? Wkurzałaś mnie, zawsze. Ja ciebie też, nie myśl, że tego nie wiedziałem. Wiesz przecież, że lubię ci dokuczać. Bardzo szybko się złościsz, więc mam z tego niewiarygodną frajdę. – Uchylił się przed jej dłonią wycelowaną w jego głowę i kontynuował z szerokim uśmiechem, który zwiastował jedynie to, że Dafne rozzłości się lub zawstydzi jeszcze bardziej. - A w sylwestra cię pocałowałem.
Zupełnie ją zatkało. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Pamiętała to jak przez mgłę, ale była pewna, że on zrobił to zupełnie nieświadomie. Nigdy o tym przecież nie wspominał, a to mógłby być wspaniały powód do żartów.
- Miło, że to pamiętasz – wykrztusiła tylko, reagując dokładnie tak, jak się tego spodziewał. Ona niestety nie mogła wymazać tego z pamięci, mimo że było to tak dawno.
Sylwester. Szukała Draco. Zniknął w połowie przyjęcia. Fakt, nie byli już razem, ale miała nadzieję pogodzić się z nim właśnie tej nocy. Równiutko o północy.
Kilkadziesiąt minut przed dwunastą pospiesznie wybiegła z dormitorium, kierując się w stronę Wielkiej Sali, ale w połowie drogi, przystanęła, gdyż wydawało jej się, że zauważyła jego blond włosy. Już miała zawołać, kiedy ujrzała jak jego dłoń uniosła się, a on sam pochylił się odrobinkę. Kiedy zaciekawiona wychyliła się trochę bardziej zza ściany, zamarła z wrażenia. Zraniona i pełna sprzecznych emocji, wycofała się chyłkiem i powstrzymując gorzki grymas, wróciła do dormitorium, łapiąc za pierwszy alkohol, jaki wpadł jej w ręce. Miała poczekać na szampana o północy, ale zdecydowanie musiała sobie pozwolić na chwilę zapomnienia.
Kiedy wybiła północ, nie była nawet w pełni świadoma tego co robi. Blaise, który stał tuż obok wydawał się być idealnym zadośćuczynieniem. Pochyliła się lekko w jego kierunku. A kiedy zamknęła oczy, przestała myśleć o Hermionie Granger i o tym czyje usta całowały ją tej nocy…

 - A niby dlaczego nie? – Blaise uśmiechał się zbyt bezczelnie jak na jej gust. Miała ochotę urwać mu głowę!
- Byłeś całkowicie zalany.
Broniła się swoim opanowaniem. Czuła, że nie tylko straciła swoja pozycję, ale także miała nieodparte wrażenie, że zaraz znowu stanie się obiektem żartów chłopaka. Spanikowana, starała się coraz bardziej zobojętnieć, żeby Blaise przypadkiem nie zauważył swojej przewagi. I jej rumieńców.
- Ty też – zachichotał. – Zataczałaś się jak pijany Hipogryf. I nie rzygałaś.
- Zabawne.
- Tęsknię za tymi czasami, kiedy wybijała północ, a każdy łapał każdego, kto tylko znalazł się pod ręką. I to kogo całujesz nie miało znaczenia. Nie było później wyrzutów sumienia, nic…
- Myślisz chyba o sobie.
Dafne zirytowała się na wspomnienie sylwestrowej nocy. W jej wspomnieniach ciągle gościły te sprawiające ból obrazy…
- Owszem.
 Znowu się uśmiechnął.  Nie wiedziała co powiedzieć, za to szaleńczo zapragnęła zmienić temat. Jej uwagę przykuły zielone butelki ukryte za szklaną szybką.
 - Wino – szepnęła, wychylając się w stronę barku. Musiała się napić. Chociaż tak odrobinę. Jej żołądek całkowicie się uspokoił. Czuła się nawet dobrze.
- O, nie. Na pewno nie.
- Błagam, Blaise. Odrobineczkę.
Do kieliszka nalał jej tylko wodę. Nieco ją to zirytowało, jednak była pod wrażeniem stanowczości i troski z jaką ją traktował. Było nawet przyjemnie czuć się tą stuprocentowo kobiecą, słabszą stroną. Była pewna, że Draco nalałby jej wina, nie zważając na to, że mogłaby później znowu się pochorować. Nie przewidziałby tego. A może przewidziałby, tylko zupełnie by go to nie obeszło…?
Blaise zadbał o nią, mimo że nawet sobie nie zasłużyła.
A może po prostu nie chciał znowu patrzeć, jak ją mdli…? Rozbawiła ją ta myśl.
To zaskakujące, lecz była mu naprawdę wdzięczna. Nawet ją samą zaskakiwało, ile ludzkich odruchów w niej siedziało.
- Dziękuję, Blaise. Za to, że posłuchałeś – mruknęła, kładąc głowę na jego ręce. Mruknął w odpowiedzi coś kojącego. I objął ją. Poczuła ciepło. Przyjemne, poczucie bezpieczeństwa. I nawet już jej nie irytował. Kiedy się nie odzywał, był całkiem znośny. Podniosła się na łokciach, nie patrząc mu w oczy. Na linii jej wzroku znalazły się jedynie jego usta. Położyła mu dłonie na barkach, czując pod placami napięte mięśnie. Miał inną budowę niż Draco… A potem, nie myśląc już o tym, że pewnie wygląda okropnie z czerwonymi oczami i że może chłopak jej się teraz brzydzi, zbliżyła się lekko, przykładając wargi do kącika jego ust. Nieco zaskoczony odsunął lekko głowę, ale tylko po to, by położyć dłoń na jej policzku i przyciągnąć jej twarz do siebie. Nawet nie wyobrażała sobie jak okropnie poczułaby się, gdyby ja teraz odepchnął…
Poczuła jego usta na swoich wargach. Miękkie i długie pocałunki sprawiały, że coraz bardziej się rozluźniała. Nie miała ochoty się odrywać, była całkowicie świadoma tego co robi. Jego dłoń, którą położył jej w pasie i pociągnął lekko ku sobie, sprawiała, że nie miała ochoty go puszczać. Rozkosznie było całować kogoś obcego, kogoś kto nie mógł jej zranić, bo nic nie znaczył. Najważniejsze, że odwzajemnił pocałunek. Delikatnie, niezobowiązująco. Właśnie tego potrzebowała.
Tak jak w sylwestra.

***

             [ Mazzy Star – Into Dust. ]

W ustach czuła paskudny posmak. Uniosła się na łokciach. Leżała wtulona w tors Blaise’a, śpiącego tuż obok na dużej kanapie. Jęknęła, czując potężny ból głowy. Wydany przez nią odgłos obudził chłopaka, który natychmiast się podniósł.
- Daf?
- Merlinie i wszyscy święci, czuję się fatalnie – wyjęczała, z twarzą wtuloną w jego brzuch. Blaise zerknął na nią współczująco, głaskając ją po głowie. Nie mógł zrozumieć dlaczego wcześniej tak surowo ją oceniał. Była jaka była, ale cały czas rozdzierał ją ból. Wczoraj rozmawiali do później nocy, wymieniający się uwagami na temat życia i tak zwanej miłości. Wymienili się kilkoma słodkimi pocałunkami, które przypomniały stare czasy. Blaise nawet nie przypuszczał, że można spędzić tak miły wieczór w towarzystwie ślizgońskiej Królowej Śniegu.
Dafne jak na zawołanie podniosła się i przeturlała przez jego ciało, biegnąc do łazienki. Blaise wstał, chcąc za nią podążyć, ale dziewczyna pospiesznie zatrzasnęła drzwi. Usłyszał tylko jak wymiotuje, a po dźwięku spuszczanej wody widocznie weszła pod prysznic. Odczekał cierpliwie, aż Daf dojdzie do siebie. Kiedy wyszła, jej twarz wyglądała niemal normalnie. Jedynie co przypominało o wczorajszym wieczorze to poszarzała cera i zaczerwienione oczy, których to nie dało się ukryć makijażem.
- Powinieneś już iść – oznajmiła, podchodząc do kanapy. Złapał ją za rękę, ale ona wyrwała ją pospiesznie, patrząc na niego nagląco. Bała się TEJ troski w jego spojrzeniu. Czy on nie rozumiał, że dzisiaj jest już nowy dzień?
 Blaise wstał. Nie miał jej za złe tego, że chciała zostać sama, chociaż nie ukrywał, że poczuł się lekko urażony tak jawną niechęcią do jego osoby. Ale ugiął się, gdyż Dafne sprawiała wrażenie przerażonej. Miała niespokojne spojrzenie, a  głos jej drżał. Nie miał najmniejszej ochoty zostawiać jej samej, ale widział także, że dziewczyna wyjątkowo tego potrzebuje.
  
Kiedy tylko wyszedł, zwinęła się w kłębek na swoim wielkim łóżku i pozwoliła sobie zapłakać nad swoim losem. Blaise mógł bez problemu usłyszeć jej łkanie, wychodząc. Miała to gdzieś. Naprawdę, głęboko gdzieś, zagłuszone świadomością tego, co wczoraj zrobiła…
A przecież Draco z taką łatwością mógłby udzielić jej lekcji pozbywania się wyrzutów sumienia…

***


 „Jeszcze raz leżymy tutaj twarzą w twarz, a cisza tnie nasze udawanie; zastanawiam się kto pierwszy powie to, co już oboje wiemy. Zatrzymywaliśmy to co mogło być,  zamiast odpuścić.”


Dafne całą noc wierciła się na wielkim, wygodnym łóżku Dracona. Obracała się z boku na bok, starając się pozbyć obrazów, które nawiedzały jej głowę. Kiedy na wielkim zegarze wybiła równo druga w nocy, załkała w poduszkę. Nie mogła już o tym myśleć! Toksyczne wizje ich przyszłości, nawiedzały ją jak senne koszmary.
Wszyscy są nieszczęśliwi!
Czego ty tak naprawdę chcesz? – pytała. To było zawsze zasadnicze pytanie w każdej sytuacji. Paskudna egoistka. Ale logiczne było, że chce szczęścia. I dla siebie i dla Draco.
Wysunęła się z fałd pościeli i sięgnęła po biały szlafrok z satyny, który niedbałym ruchem zarzuciła na ramiona. Zerknęła na śpiącego Draco i poczuła, jak ściska jej się żołądek. Głowę podparł na rękach, ułożonych na białej poduszce. Spał na boku, lekko skulony na kształt księżyca w nowiu. Zawsze lubiła przytulać się do niego podczas snu, odnajdując sobie miejsce w tym zagłębieniu.
W nosie poczuła to znajome łaskotanie, kiedy łzy chciały wypłynąć, pomimo woli. Wyglądał na wyczerpanego. Wieczorem przyszła do niego z całą pokorą na jaką było ją stać, długo rozmawiali. Czuła wyrzuty sumienia i oddałaby wszystko, by się z nim pogodzić. Jak zwykle nic nie wyjaśnili, ale chyba obojgu trochę im ulżyło. Draco był spięty, więc dała mu spokój w wyjaśnieniami. Wtuliła się w jego bok, słuchając bicia jego serca. Czuła niepokój i zawód, spowodowany całą tą sytuacją. Przecież wszystko tak się popsuło…
             Poszła spać tuż obok niego, jak kiedyś, kiedy wszystko układało się tak cudownie…

„Kiedy leżysz tu ze mną dzisiejszej nocy, czuję jakbyś był milion mil stąd. Nie mogę znaleźć słów do wypowiedzenia, nie mogę znaleźć sposobu, by wszytko naprawić - oboje wiemy, że ta historia się kończy. Wciąż gramy swoje role, ale tylko udajemy. I nie mogę ukryć łez, bo nawet kiedy myślę, że jesteś tutaj, czuję jakbyś był milion mil stąd.”

Wyszła na niewielki balkon z widokiem na góry otaczające zamek. Jego dormitorium było fantastyczne. Noc była chłodna, więc owinęła się mocniej materiałem. Objęła się ramionami, drżąc z zimna, lecz ochota, by wrócić do środka, nie przychodziła. Nocne niebo chłonęło jej smutki. Bardzo długo doszukiwała się gwiazd na czarnym nieboskłonie. Nie znalazła ani jednej. Dlaczego coś podpowiadało jej, że to znak? Głupie podszepty umysłu, chciały utwierdzić ją w przekonaniu, że nie ma już dla niej nadziei, że wykorzystała już to, co los dla niej wyznaczył. Może to była prawda. Za bardzo uczepiła się przyszłości. Myśli, że może być idealnie. Żyła jedynie wyobrażeniami, nie zdając sobie sprawy, że rzeczywistość już dawno zdawała się runąć z impetem o ziemię, krusząc się na drobne kawałki.
Duże łzy potoczyły się po jej policzkach i spływały na kamienny parapet, który wyglądał jakby wsiąkał jej żal w postaci tak ludzkich i jednocześnie tak irracjonalnych łez. Oparła dłonie o zimną balustradę i zaciskała palce na kamieniu, tak, jakby spodziewała się tam poczuć ciepło jego dłoni. Kochała go za mocno. Tak bardzo, iż wiedziała, że on nigdy nie będzie w stanie odwzajemnić jej miłości. A ona potrzebowała uczucia. Silnego i gorącego, które sama dawała. Zasługiwała na nie! Zbyt bardzo ją osłabiało, by nie mogła dostać jakiegoś uczucia w zamian. Rozchodzili się i wracali do siebie. Kłócili się nieustannie. Zawsze był jej punktem wyjścia. Ale to musiało się skończyć. Jej psychika nie wytrzymałaby jeszcze jednego, zatoczonego zupełnie bez sensu, koła.
Dafne Greengrass nie godziła się na kompromisy.
Kiedy wybiła piata rano i przyszedł świt, Dafne zwlokła się z łóżka i ruszyła do swojego dormitorium. Przecież nie mógł zobaczyć jej w takim stanie. Zaczerwienione oczy, roztrzęsione dłonie. Nie musiała się nawet ubierać. Z żalem doszła do wniosku, że byli ze sobą tak blisko, że wystarczała im nawet sama obecność. Kiedyś trzeba było rozpalić ich uczucie. Teraz żal było jej zostawić tyle pracy, tyle uczucia i tyle przywiązania w tyle. Coś co udało im się stworzyć od zera, teraz musiało się zakończyć. Nie pasowali do siebie, albo wręcz przeciwnie – pasowali zbyt bardzo. Byli identyczni, a więc ich podobieństwa boleśnie na siebie nachodziły.
Pocałowała go lekko w usta i wyszła z pokoju, zamykając cicho drzwi.

***

Dedykacja:
Li, która czekała i Muffka, która pytała.
I IsaDona, która po prostu była w najlepszym momencie, w którym tylko mogła być (czego nie da się inaczej określić, chociaż brzmi dziwnie). ;*
A także dla wszystkich, od których dostałam wsparcie. Zwykłe „dziękuję” to zwykle za mało, by wyrazić tak wiele…
Skróciłam odcinek, bo nie miałam siły już go dopracować. Jestem zadowolona. Jest o Dafne, szczerze lubię o niej pisać, bo jej charakter ma wiele ciekawych odsłon. Raz jej współczuję, raz mnie denerwuje, a raz mam ochotę się z niej śmiać.  Jak zwykle sama tłumaczyłam, ale tak wolę. Muzyka bardzo lekka, dobrana już bardzo dawno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz