Opowiadanie
II: Oszukać przeznaczenie.
Ciche
dzwoneczki zawieszone na drzwiach oznajmiły przybycie kolejnego klienta. Do
Gospody Pod Świńskim Łbem wślizgnęła się smukła dziewczyna, szczelnie okryta
długim do kolan, czarnym płaszczem. Duży kaptur opadł jej na plecy - odrzuciła
go do tyłu rękami. Jasne włosy rozsypały się na ramiona w lekkim nieładzie, gdy
potrząsnęła nerwowo głową. W pomieszczeniu rozbrzmiało miarowe stukanie obcasów,
a po chwili cichy odgłos świadczący o zajęciu barowego stołka, na którym się
ulokowała. Odpięła guzik płaszcza i zdjęła z siebie niepotrzebne nakrycie.
Nawet nie zauważyła, kiedy peleryna, materiałem przypominająca satynę, zsunęła
się bezdźwięcznie na zabłoconą roztopionym śniegiem podłogę i momentalnie
nasiąkła brudną wodą. Dziewczyna skinęła słabo na barmana, który natychmiast
podszedł, uśmiechając się przymilnie. Dafne Greengrass zerknęła na podświetloną
niebieskim neonem (najnowszy wynalazek z wykorzystaniem pyłu z elfów
świętojańskich) ścianę z alkoholami, którą z resztą sama zaprojektowała. Po
remoncie bar prezentował się doskonale – jedynie nazwa nie pasowała do
całokształtu, ale jej rodzice postanowili jej nie zmieniać w myśl poszanowania
tradycji. Po chwili stanął przed nią kieliszek wybranego niemal na oślep Jacka
Daniel'sa, który schwyciła z wdzięcznością, wiedząc, że i tak nie będzie jej
smakować. Jednym haustem wypiła zawartość o paskudnym posmaku, krzywiąc się,
jak zawsze po whiskey. Była raczej przyzwyczajona do słodkich drinków, jakie sączyła
na imprezach…
Jedno
wspomnienie pociągnęło za sobą następne. Dafne jęknęła cichutko, co zwiastowało
nieuchronnie zbliżający się atak histerii i ukryła twarz w „koszyczku” utworzonym z leżących na barze rąk.
Nadgorliwy barman natychmiast napełnił jej szklankę. Złapała ją bezmyślnie,
wlewając w siebie jej zawartość. Jeśli ten człowiek myślał, że zamierzała się
tu upić, jak jakaś żałosna, zdesperowana… to miał rację. Była żałosna,
zdesperowana i odrzucona. Za nic w świecie nie mogła zrozumieć postępowania
Draco. Nie mogła pojąć dlaczego jej to robił. Czuła się przy nim taka bezbronna
i odkryta na wszelkie ataki z jego strony. Taka… słaba. Nie podobało jej się to
uczucie. Tylko on potrafił ją zniszczyć i tylko on potrafił postawić na nogi.
Tak jakby to tylko on mógł kierować jej uczuciami, jakby znał jakieś zaklęcie,
którego nawet ona sama nie opanowała.
Nie
wiedziała ile czasu spędziła leżąc z głową na rękach. Pamiętała tylko, że
barman nieustannie uzupełniał zapas alkoholu w szklance przed nią, a ona
łapczywie wlewała w siebie jej zawartość.
Kiedy
sięgała po piątą ( tak jej się przynajmniej zdawało) kolejkę whiskey, coś w
niej pękło i dopiero teraz poczuła ujmujący gniew. Tak, jakby parzący jej
gardło alkohol rozpalił także zbolałe serce. Odegnała od siebie upokorzenie i
skupiła się na nienawiści. Tak było jej łatwiej. Kiedy myślała ludziach jak o potencjalnych zdrajcach. Nie
musiała nikomu ufać, nie musiała nikogo kochać. Była sama ze sobą… Podniosła
się na dłoniach – alkohol jeszcze nie uderzył jej do głowy, ale postanowiła już
więcej nie pić. Zsunęła się z barowego stołka, czując pierwsze, lekkie zawroty
głowy. Zawsze miała niską tolerancję na alkohol i „łapało” ją szybciej niż
innych. Odwróciła się w stronę schodów, gdy nagle ktoś na sąsiednim stołku
barowym poruszył się i również wstał. Dafne nie zwróciłaby na to uwagi, gdyby
postać nagle nie zastąpiła jej drogi.
- Blaise? - Tylko tyle udało jej się wydusić.
Chłopak stał przed nią, gapiąc się na jej twarz z krzywym, niewesołym uśmiechem.
Jego oczy skakały po jej twarzy, jakby nie mogły ogarnąć wyrazu rozpaczy, który
się na niej malował. Dafne potrafiła udawać niewzruszoną, ale przecież każdy
aktor wraca kiedyś do domu, rzuca w kąt rolę, którą odgrywał z takim
zaangażowaniem i staje się po prostu… sobą.
- A
kogo się spodziewałaś, Dafne? Chyba nie powiesz mi, że Draco.
On
też wiedział. Tylko tyle zdołał zarejestrować jej zmęczony mózg. Mimo że w jego
słowach nie kryła się złośliwość, dziewczyna rzuciła mu wrogie spojrzenie i
spróbowała go wyminąć. Niestety, jak na zawołanie zachwiała się i musiała
przytrzymać się jego ręki, by kompletnie nie stracić równowagi. Blaise zauważył
jej zbolałą minę i z jego twarzy zniknął ten dziwny uśmiech. Złapał ją pod rękę
i mruknął:
–
Chodź.
Zachwiała
się ponownie, ale na szczęście mocne ramiona przytrzymywały ją w talii. Z
wdzięcznością uczepiła się jego umięśnionej ręki. Czuła pod palcami ciepło jego
ciała, mimo iż był w swetrze. I to jakim ładnym – ciemnozielonym i dopasowanym.
Już zapomniała, że zawsze podziwiała wyczucie stylu Blaise’a. Kiedyś dobrze się
znali, może nawet przyjaźnili w pewien dziwny sposób. Zanim pojawił się Draco…
On zajmował większość jej czasu. Draco przebijał wszystko i wszystkich. Był
chodzącym ideałem. Jej jasnowłosym aniołem. Jej jedyną miłością. Przez to
prawie zapomniała o tym jak w dzieciństwie przyjaźniła się z Zabinim i fakt, że
ciągle jej dogryzał przyjęła jako coś zupełnie naturalnego. Nie był to może akt
adoracji, ale przynajmniej miała z nim jakiś kontakt.
-
No już, idziemy – szepnął uspokajająco Blaise, jakby wyczuwając narastającą w
dziewczynie panikę. Uczepiła się go jak mała małpka, wbijając zaciśnięte palce
w sweter na jego piersi. Przez głowę chłopaka przeleciała myśl, że jeśli Dafne
miałaby dłuższe paznokcie, te z pewnością wbiłyby mu się w skórę, jednak
przycisnął ją mocniej do siebie. Wyglądała na tak przerażająco zagubioną, że
naturalnym ludzkim odruchem było zapewnienie jej ułudnego bezpieczeństwa. Mimo
że przez ostatnie kilka lat za każdym razem kiedy ją widział, miał ochotę
sprawić, żeby przestała zachowywać się jak głupia, rozkapryszona księżniczka.
Mimo że drażniła go całą swoją osobą. Chciał jej pomóc.
Dafne
czuła, jak pod wpływem alkoholu przestaje nad sobą panować, co zupełnie jej nie
pasowało. Blaise pociągnął ją lekko i ruszyła się z miejsca, ale zamiast iść w
stronę drzwi, ruszyli po schodach, w górę.
-
Gdzie idziemy? – wysapała słabo, jednak z widocznym protestem w głosie,
wspierając się na nim. Tak naprawdę było jej wszystko jedno. Kręciło jej się w
głowie i z każdym ruchem czuła coraz intensywniejsze mdłości. Żołądek buntował
się, nawet mimo tego, że nie zjadła zbyt wiele przez cały dzień. Pić na pusty
żołądek? Gratuluję rozumu, panno Greengrass.
-
Odprowadzę cię do pokoju – wyjaśnił, co nieco ją uspokoiło. Chciała jedynie
zakopać się w białej pościeli, pachnącej odurzającym zapachem jej ulubionych
kwiatów - białych orchidei, i zwyczajnie zapomnieć o całym świecie. Było jej
tak strasznie źle. Chciała płakać i spać na przemian, rozmyślać nad swoim
życiem i czytać smutne książki. Chciała użalać się nad sobą w samotności i
chciała, żeby Draco do niej przyszedł i błagał, żeby do niego wróciła. Żeby nie
był tak przerażająco obojętny…
- I
nie zamierzasz zrobić mi krzywdy? – zapytała, chichocząc głupio. Oczywiście,
takie głupie pytania mogła zadawać tylko w stanie niepełnej trzeźwości. Starała
się zmienić temat, zrobić cokolwiek, co odciągnęłoby jej uwagę od Draco.
-
Oczywiście, że zamierzam. Po to z tobą tam idę – powiedział sarkastycznie tonem
rasowego gwałciciela. Poczuła, jak jego ciało trzęsie się lekko od
powstrzymywanego śmiechu i sama wygięła lekko kąciki ust.
[ Marching On – Timbaland. ]
[ Marching On – Timbaland. ]
Dotarli
do szczytu schodów – Blaise przekręcił w zamku wzięty od barmana klucz i
wprowadził dziewczynę do pomieszczenia. Ale zanim zdołała cokolwiek zrobić,
złapała się za usta i pobiegła w kierunku łazienki. Mdłości stały się zbyt
intensywne.
-
Merlinie, Dafne – rozległo się za jej plecami. – Fuj.
Mimo
wyczerpania, Dafne oburzyła się. Po co szedł za nią do łazienki, skoro nie mógł
powstrzymać się od komentarzy? Skoro się nią brzydził? Był bezlitosny.
Musiał poniżać ją jeszcze bardziej?!
Otarła
usta i łzy, które pociekły jej po twarzy i odwróciła się.
-
Po co za mną przyszedłeś? Po co mnie upokarzasz? Wynoś się stad, Blaise.
-
Uspokój się – odparł jedynie. Miała nieodpartą chęć czymś w niego rzucić, ale
była zbyt zaskoczona, gdy podszedł do niej i zebrał delikatnie jej jasne włosy
z jej mokrego od potu karku. Miała ochotę go odepchnąć i zaprotestować, ale
ogarnęła ją tak potężna fala mdłości, że znowu pochyliła się nad muszlą. Miał
rację: fuj. Taki wstyd... Pewnie Blaise powtórzy to wszystkim w Hogwarcie. I
była pewna, że nie obejdzie się bez komentarzy…
Dafne
miała ochotę jedynie umrzeć. Po kilka minutach niespokojnego łapania oddechu,
kiedy jej żołądek nie miał już czego zwrócić, oparła się o głową ścianę i
zaczęła płakać. Było jej słabo i tak źle jak jeszcze nigdy w całym życiu. Jak
gdyby nigdy nic, łzy spływały sobie po jej twarzy, pozwalając by widział je
chłopak.
Wbrew
temu czego się spodziewała, nie zaczęła się śmiać, ani nawet się nie zmieszał.
Wyglądał na lekko zniesmaczonego, ale była dziwnie pewna, że nie z powodu tego,
że przed chwilą zwróciła połowę zawartości żołądka. Cały czas trzymał jej włosy
i głaskał po plecach. Tak, jakby odrzucał go fakt, że Dafne płacze, że poddaje
się bezsilności. Podał jej płyn do płukania ust, nadal się nie odzywając.
Schwyciła go z wdzięcznością. Rzucił w jej stronę biały ręcznik, nie złapała go
i dostała nim w twarz. Nie odezwała się, poniżona. Ale Blaise się nie zaśmiał.
Podniosła wzrok, zaskoczona, że nagle zniknął. Wyszedł z łazienki. Miała ochotę
zawołać „Idź, tak, zniszcz moją reputację jeszcze bardziej”, ale tylko jej się
odbiło. Zapłakała jeszcze bardziej, chowając twarz w białym materiale ręcznika.
Była taka żałosna.
Nawet
nie zauważyła, że podsunął jej pod nos kubek z wodą. Złapała go szybko i upiła
kilka małych łyczków. Nie za dużo, żeby żołądek znowu się nie zbuntował. Od
razu poczuła się lepiej. Blaise bez słowa, ani zbędnych ceremonii owinął ją w
koc. Nawet nie dotarło do niej, że pozwoliła się podnieść. Ledwo zarejestrowała
całą sytuację, zamykając oczy i kładąc głowę na jego obojczyku.
Wziął
ją na ręce, kładąc na kanapie i owijając troskliwie białym kaszmirowym kocem.
Oberwała oniemiała jego ruchy, dokonujące ostatnich poprawek zawinięcia jej w
ciasny kokon, który miał opanować dreszcze. Jedno zaklęcie i ogień w kominku
zapłonął wesołym blaskiem. Daf utkwiła w nim wzrok, co pozwoliło jej się na
chwilę oderwać od ponurych myśli. Usiadł na kanapie i położył sobie na kolanach
jej nogi zawinięte kocem.
-
Nie dziwię się, że jest ci tak zimno. Jesteś przeraźliwie chuda – mruknął
Blaise, patrząc z dezaprobatą na jej patykowate ręce. Zerknęła na nie
przelotnie. Wcześniej wydawało jej się, że odkąd przeszła na nową dietę,
wygląda doskonale, ale uświadomiła sobie, że w rzeczywistości jest wiotka i
słaba. Poczuła się dotknięta, że Blaise patrzy na nią ze współczuciem, nie z
zachwytem. Przywykła do tego, że jest nieustannie adorowana.
-
Tak już mam – odburknęła chłodno, myśląc o wszystkich opuszczonych posiłkach w
Wielkiej Sali. Nagle zrobiła się głodna. Postanowiła zmienić temat i wyciągnąć
z chłopaka informacje, których potrzebowała. - Powiedz mi lepiej, jak wygląda
sytuacja.
-
Wyglądasz jak jakiś pająkowaty Bogin. – Zupełnie jej nie słuchał.
Dafne
rzuciła mu mordercze spojrzenie.
-
Chodziło mi o Draco.
Nigdy
w życiu jej słowa nie zabrzmiały bardziej chłodno, a bywało, że nie raz mroziła
innych. Blaise wytrzeszczył lekko oczy, obracając się całkowicie w jej stronę.
Brwi delikatnie zbiegły się w kierunku nosa, a na czole uwidoczniły się trzy
pionowe kreski.
-
Ty naprawdę nic nie wiesz? – zapytał ponuro. Ostatnio zbyt często widywał
przyjaciela w niewłaściwych objęciach. Po chwili jednak ożywił się – niestety
nie na jej korzyść. Słowa, które wypowiedział w następnej kolejności zabrzmiały
ostro i nieprzyjemnie. - Zbyt mocno odcinasz się od tego świata, Dafne. Za
bardzo wyłączasz.
Dafne
przełknęła ślinę. Dlaczego musiał ją teraz krytykować? Nie mogła już znieść
złych wiadomości.
-
Tak mniej boli. - Wzruszyła ramionami, odpowiadając na pytanie wyjątkowo
szczerze.
-
Nie. Nieprawda. Tylko tak ci się zdaje. Ból znajduje sobie inne wejście. On
nigdy nie odchodzi, czeka tylko na dobry moment, żeby zaatakować. Tak naprawdę nie chcesz wiedzieć, co się
dzieje – wolisz to ignorować i udawać, że wszystko jest idealnie. Nie można
ignorować problemów, Dafne. One nie znikną same.
- A
ty tak sobie z tym wszystkim doskonale radzisz – warknęła w odwecie.
Dość,
dość, dość!
-
Nie powiedziałem tego. – Przestał się uśmiechać. I dobrze – czuła satysfakcję,
że w końcu to ona ma wpływ na tę rozmowę.
-
Ale mnie ganisz!
Popatrzył
na nią spod zmarszczonych brwi.
-
Nie jesteś miła – stwierdził w typowy dla siebie sposób, nie odpowiadając w
konwencjonalnym toku dyskusji. Dafne obrzuciła go wrogim spojrzeniem. To był
pierwszy człowiek, który w ogóle nie przejmował się jej wrogością i praktycznie
ignorował wszystkie zaczepki. Ciężki rozmówca.
-
Nigdy nie byłam. Poza tym, może lubię to jaka jestem.
-
Nie. Ty się tak bronisz. Przed tym, czego nie chcesz usłyszeć.
-
Absurd – prychała. Była coraz bardziej przerażona wnikliwymi i trafnymi uwagami
chłopaka. Jakim cudem poznał ją tak dobrze…?
-
Czyli mam rację. Nie kłam, zdążyłem cię rozgryźć przez te sześć lat.
Dafne zamilkła. Po raz pierwszy
ktoś zdołał ją zapędzić w taki stan, w którego nie potrafiła wybrnąć. Czuła się
niezręcznie pod jego spojrzeniem i czuła jak jej jasne policzki zaczynają
płonąć czerwonym rumieńcem. Szybko podciągnęła koc, zakrywając nim pół twarzy.
-
Nawet się tak dobrze nie znaliśmy… -
wydukała, starając się zdystansować Blaise’a i jego pozycję, jaką posiadł w tej
dyspucie.
- Kiedyś
się znaliśmy, całkiem dobrze. Nasze rodziny mieszkały niedaleko – nie pamiętasz
ile razy przychodziłaś z rodzicami i siostrą na obiady do mojego domu? Nigdy
nie chciałaś ze mną rozmawiać, byłaś zbyt wielką damą, żeby spojrzeć na mnie z
drugiego końca stołu. Ale Astoria była inna. Opowiadała mi trochę o tobie, bo
zawsze pytałem z ciekawością o tą wyniosłą osobę, która jako jedenastolatka
wolała raczej przesiadywać z moimi rodzicami niż ze mną. Dowiedziałem się
trochę o tobie – Astoria zdecydowanie nie ma problemu z opowiadaniem. A
później, w Hogwarcie? Wkurzałaś mnie, zawsze. Ja ciebie też, nie myśl, że tego
nie wiedziałem. Wiesz przecież, że lubię ci dokuczać. Bardzo szybko się
złościsz, więc mam z tego niewiarygodną frajdę. – Uchylił się przed jej dłonią
wycelowaną w jego głowę i kontynuował z szerokim uśmiechem, który zwiastował
jedynie to, że Dafne rozzłości się lub zawstydzi jeszcze bardziej. - A w
sylwestra cię pocałowałem.
Zupełnie
ją zatkało. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Pamiętała to jak przez mgłę, ale
była pewna, że on zrobił to zupełnie nieświadomie. Nigdy o tym przecież nie
wspominał, a to mógłby być wspaniały powód do żartów.
-
Miło, że to pamiętasz – wykrztusiła tylko, reagując dokładnie tak, jak się tego
spodziewał. Ona niestety nie mogła wymazać tego z pamięci, mimo że było to tak
dawno.
Sylwester. Szukała Draco.
Zniknął w połowie przyjęcia. Fakt, nie byli już razem, ale miała nadzieję
pogodzić się z nim właśnie tej nocy. Równiutko o północy.
Kilkadziesiąt minut przed
dwunastą pospiesznie wybiegła z dormitorium, kierując się w stronę Wielkiej
Sali, ale w połowie drogi, przystanęła, gdyż wydawało jej się, że zauważyła
jego blond włosy. Już miała zawołać, kiedy ujrzała jak jego dłoń uniosła się, a
on sam pochylił się odrobinkę. Kiedy zaciekawiona wychyliła się trochę bardziej
zza ściany, zamarła z wrażenia. Zraniona i pełna sprzecznych emocji, wycofała
się chyłkiem i powstrzymując gorzki grymas, wróciła do dormitorium, łapiąc za
pierwszy alkohol, jaki wpadł jej w ręce. Miała poczekać na szampana o północy,
ale zdecydowanie musiała sobie pozwolić na chwilę zapomnienia.
Kiedy wybiła północ, nie
była nawet w pełni świadoma tego co robi. Blaise, który stał tuż obok wydawał
się być idealnym zadośćuczynieniem. Pochyliła się lekko w jego kierunku. A
kiedy zamknęła oczy, przestała myśleć o Hermionie Granger i o tym czyje usta
całowały ją tej nocy…
- A niby dlaczego nie? – Blaise uśmiechał się
zbyt bezczelnie jak na jej gust. Miała ochotę urwać mu głowę!
-
Byłeś całkowicie zalany.
Broniła
się swoim opanowaniem. Czuła, że nie tylko straciła swoja pozycję, ale także
miała nieodparte wrażenie, że zaraz znowu stanie się obiektem żartów chłopaka.
Spanikowana, starała się coraz bardziej zobojętnieć, żeby Blaise przypadkiem
nie zauważył swojej przewagi. I jej rumieńców.
-
Ty też – zachichotał. – Zataczałaś się jak pijany Hipogryf. I nie rzygałaś.
-
Zabawne.
-
Tęsknię za tymi czasami, kiedy wybijała północ, a każdy łapał każdego, kto
tylko znalazł się pod ręką. I to kogo całujesz nie miało znaczenia. Nie było
później wyrzutów sumienia, nic…
-
Myślisz chyba o sobie.
Dafne
zirytowała się na wspomnienie sylwestrowej nocy. W jej wspomnieniach ciągle gościły
te sprawiające ból obrazy…
-
Owszem.
Znowu się uśmiechnął. Nie wiedziała co powiedzieć, za to szaleńczo
zapragnęła zmienić temat. Jej uwagę przykuły zielone butelki ukryte za szklaną
szybką.
- Wino – szepnęła, wychylając się w stronę
barku. Musiała się napić. Chociaż tak odrobinę. Jej żołądek całkowicie się
uspokoił. Czuła się nawet dobrze.
-
O, nie. Na pewno nie.
-
Błagam, Blaise. Odrobineczkę.
Do
kieliszka nalał jej tylko wodę. Nieco ją to zirytowało, jednak była pod
wrażeniem stanowczości i troski z jaką ją traktował. Było nawet przyjemnie czuć
się tą stuprocentowo kobiecą, słabszą stroną. Była pewna, że Draco nalałby jej
wina, nie zważając na to, że mogłaby później znowu się pochorować. Nie
przewidziałby tego. A może przewidziałby, tylko zupełnie by go to nie obeszło…?
Blaise
zadbał o nią, mimo że nawet sobie nie zasłużyła.
A
może po prostu nie chciał znowu patrzeć, jak ją mdli…? Rozbawiła ją ta myśl.
To
zaskakujące, lecz była mu naprawdę wdzięczna. Nawet ją samą zaskakiwało, ile
ludzkich odruchów w niej siedziało.
-
Dziękuję, Blaise. Za to, że posłuchałeś – mruknęła, kładąc głowę na jego ręce.
Mruknął w odpowiedzi coś kojącego. I objął ją. Poczuła ciepło. Przyjemne,
poczucie bezpieczeństwa. I nawet już jej nie irytował. Kiedy się nie odzywał,
był całkiem znośny. Podniosła się na łokciach, nie patrząc mu w oczy. Na linii
jej wzroku znalazły się jedynie jego usta. Położyła mu dłonie na barkach,
czując pod placami napięte mięśnie. Miał inną budowę niż Draco… A potem, nie
myśląc już o tym, że pewnie wygląda okropnie z czerwonymi oczami i że może
chłopak jej się teraz brzydzi, zbliżyła się lekko, przykładając wargi do kącika
jego ust. Nieco zaskoczony odsunął lekko głowę, ale tylko po to, by położyć
dłoń na jej policzku i przyciągnąć jej twarz do siebie. Nawet nie wyobrażała
sobie jak okropnie poczułaby się, gdyby ja teraz odepchnął…
Poczuła
jego usta na swoich wargach. Miękkie i długie pocałunki sprawiały, że coraz
bardziej się rozluźniała. Nie miała ochoty się odrywać, była całkowicie
świadoma tego co robi. Jego dłoń, którą położył jej w pasie i pociągnął lekko
ku sobie, sprawiała, że nie miała ochoty go puszczać. Rozkosznie było całować
kogoś obcego, kogoś kto nie mógł jej zranić, bo nic nie znaczył. Najważniejsze,
że odwzajemnił pocałunek. Delikatnie, niezobowiązująco. Właśnie tego
potrzebowała.
Tak
jak w sylwestra.
***
W
ustach czuła paskudny posmak. Uniosła się na łokciach. Leżała wtulona w tors
Blaise’a, śpiącego tuż obok na dużej kanapie. Jęknęła, czując potężny ból
głowy. Wydany przez nią odgłos obudził chłopaka, który natychmiast się
podniósł.
-
Daf?
-
Merlinie i wszyscy święci, czuję się fatalnie – wyjęczała, z twarzą wtuloną w
jego brzuch. Blaise zerknął na nią współczująco, głaskając ją po głowie. Nie
mógł zrozumieć dlaczego wcześniej tak surowo ją oceniał. Była jaka była, ale
cały czas rozdzierał ją ból. Wczoraj rozmawiali do później nocy, wymieniający
się uwagami na temat życia i tak zwanej miłości. Wymienili się kilkoma słodkimi
pocałunkami, które przypomniały stare czasy. Blaise nawet nie przypuszczał, że
można spędzić tak miły wieczór w towarzystwie ślizgońskiej Królowej Śniegu.
Dafne
jak na zawołanie podniosła się i przeturlała przez jego ciało, biegnąc do
łazienki. Blaise wstał, chcąc za nią podążyć, ale dziewczyna pospiesznie
zatrzasnęła drzwi. Usłyszał tylko jak wymiotuje, a po dźwięku spuszczanej wody
widocznie weszła pod prysznic. Odczekał cierpliwie, aż Daf dojdzie do siebie.
Kiedy wyszła, jej twarz wyglądała niemal normalnie. Jedynie co przypominało o
wczorajszym wieczorze to poszarzała cera i zaczerwienione oczy, których to nie
dało się ukryć makijażem.
-
Powinieneś już iść – oznajmiła, podchodząc do kanapy. Złapał ją za rękę, ale
ona wyrwała ją pospiesznie, patrząc na niego nagląco. Bała się TEJ troski w
jego spojrzeniu. Czy on nie rozumiał, że dzisiaj jest już nowy dzień?
Blaise wstał. Nie miał jej za złe tego, że
chciała zostać sama, chociaż nie ukrywał, że poczuł się lekko urażony tak jawną
niechęcią do jego osoby. Ale ugiął się, gdyż Dafne sprawiała wrażenie
przerażonej. Miała niespokojne spojrzenie, a
głos jej drżał. Nie miał najmniejszej ochoty zostawiać jej samej, ale
widział także, że dziewczyna wyjątkowo tego potrzebuje.
Kiedy
tylko wyszedł, zwinęła się w kłębek na swoim wielkim łóżku i pozwoliła sobie zapłakać nad swoim losem. Blaise mógł bez problemu usłyszeć jej
łkanie, wychodząc. Miała to gdzieś. Naprawdę, głęboko gdzieś, zagłuszone
świadomością tego, co wczoraj zrobiła…
A
przecież Draco z taką łatwością mógłby udzielić jej lekcji pozbywania się
wyrzutów sumienia…
***
„Jeszcze
raz leżymy tutaj twarzą w twarz, a cisza tnie nasze udawanie; zastanawiam się
kto pierwszy powie to, co już oboje wiemy. Zatrzymywaliśmy to co mogło
być, zamiast odpuścić.”
Dafne
całą noc wierciła się na wielkim, wygodnym łóżku Dracona. Obracała się z boku
na bok, starając się pozbyć obrazów, które nawiedzały jej głowę. Kiedy na
wielkim zegarze wybiła równo druga w nocy, załkała w poduszkę. Nie mogła już o
tym myśleć! Toksyczne wizje ich przyszłości, nawiedzały ją jak senne koszmary.
Wszyscy
są nieszczęśliwi!
Czego
ty tak naprawdę chcesz? – pytała. To było zawsze zasadnicze pytanie w każdej
sytuacji. Paskudna egoistka. Ale logiczne było, że chce szczęścia. I dla siebie
i dla Draco.
Wysunęła
się z fałd pościeli i sięgnęła po biały szlafrok z satyny, który niedbałym
ruchem zarzuciła na ramiona. Zerknęła na śpiącego Draco i poczuła, jak ściska
jej się żołądek. Głowę podparł na rękach, ułożonych na białej poduszce. Spał na
boku, lekko skulony na kształt księżyca w nowiu. Zawsze lubiła przytulać się do
niego podczas snu, odnajdując sobie miejsce w tym zagłębieniu.
W
nosie poczuła to znajome łaskotanie, kiedy łzy chciały wypłynąć, pomimo woli.
Wyglądał na wyczerpanego. Wieczorem przyszła do niego z całą pokorą na jaką
było ją stać, długo rozmawiali. Czuła wyrzuty sumienia i oddałaby wszystko, by
się z nim pogodzić. Jak zwykle nic nie wyjaśnili, ale chyba obojgu trochę im
ulżyło. Draco był spięty, więc dała mu spokój w wyjaśnieniami. Wtuliła się w
jego bok, słuchając bicia jego serca. Czuła niepokój i zawód, spowodowany całą
tą sytuacją. Przecież wszystko tak się popsuło…
Poszła spać tuż obok niego, jak kiedyś, kiedy
wszystko układało się tak cudownie…
„Kiedy leżysz tu ze mną dzisiejszej
nocy, czuję jakbyś był milion mil stąd. Nie mogę znaleźć słów do wypowiedzenia,
nie mogę znaleźć sposobu, by wszytko naprawić - oboje wiemy, że ta historia się
kończy. Wciąż gramy swoje role, ale tylko udajemy. I nie mogę ukryć łez, bo
nawet kiedy myślę, że jesteś tutaj, czuję jakbyś był milion mil stąd.”
Wyszła
na niewielki balkon z widokiem na góry otaczające zamek. Jego dormitorium było fantastyczne. Noc była chłodna, więc
owinęła się mocniej materiałem. Objęła się ramionami, drżąc z zimna, lecz
ochota, by wrócić do środka, nie przychodziła. Nocne niebo chłonęło jej smutki.
Bardzo długo doszukiwała się gwiazd na czarnym nieboskłonie. Nie znalazła ani
jednej. Dlaczego coś podpowiadało jej, że to znak? Głupie podszepty umysłu,
chciały utwierdzić ją w przekonaniu, że nie ma już dla niej nadziei, że
wykorzystała już to, co los dla niej wyznaczył. Może to była prawda. Za bardzo
uczepiła się przyszłości. Myśli, że może być idealnie. Żyła jedynie
wyobrażeniami, nie zdając sobie sprawy, że rzeczywistość już dawno zdawała się
runąć z impetem o ziemię, krusząc się na drobne kawałki.
Duże
łzy potoczyły się po jej policzkach i spływały na kamienny parapet, który
wyglądał jakby wsiąkał jej żal w postaci tak ludzkich i jednocześnie tak
irracjonalnych łez. Oparła dłonie o zimną balustradę i zaciskała palce na
kamieniu, tak, jakby spodziewała się tam poczuć ciepło jego dłoni. Kochała go
za mocno. Tak bardzo, iż wiedziała, że on nigdy nie będzie w stanie odwzajemnić
jej miłości. A ona potrzebowała uczucia. Silnego i gorącego, które sama dawała.
Zasługiwała na nie! Zbyt bardzo ją osłabiało, by nie mogła dostać jakiegoś
uczucia w zamian. Rozchodzili się i wracali do siebie. Kłócili się nieustannie.
Zawsze był jej punktem wyjścia. Ale to musiało się skończyć. Jej psychika nie
wytrzymałaby jeszcze jednego, zatoczonego zupełnie bez sensu, koła.
Dafne
Greengrass nie godziła się na kompromisy.
Kiedy
wybiła piata rano i przyszedł świt, Dafne zwlokła się z łóżka i ruszyła do
swojego dormitorium. Przecież nie mógł zobaczyć jej w takim stanie.
Zaczerwienione oczy, roztrzęsione dłonie. Nie musiała się nawet ubierać. Z
żalem doszła do wniosku, że byli ze sobą tak blisko, że wystarczała im nawet
sama obecność. Kiedyś trzeba było rozpalić ich uczucie. Teraz żal było jej
zostawić tyle pracy, tyle uczucia i tyle przywiązania w tyle. Coś co udało im
się stworzyć od zera, teraz musiało się zakończyć. Nie pasowali do siebie, albo
wręcz przeciwnie – pasowali zbyt bardzo. Byli identyczni, a więc ich
podobieństwa boleśnie na siebie nachodziły.
Pocałowała
go lekko w usta i wyszła z pokoju, zamykając cicho drzwi.
***
Dedykacja:
Li,
która czekała i Muffka, która pytała.
I
IsaDona, która po prostu była w najlepszym momencie, w którym tylko mogła być
(czego nie da się inaczej określić, chociaż brzmi dziwnie). ;*
A
także dla wszystkich, od których dostałam wsparcie. Zwykłe „dziękuję” to zwykle
za mało, by wyrazić tak wiele…
Skróciłam
odcinek, bo nie miałam siły już go dopracować. Jestem zadowolona. Jest o Dafne,
szczerze lubię o niej pisać, bo jej charakter ma wiele ciekawych odsłon. Raz
jej współczuję, raz mnie denerwuje, a raz mam ochotę się z niej śmiać. Jak zwykle sama tłumaczyłam, ale tak wolę.
Muzyka bardzo lekka, dobrana już bardzo dawno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz