4 września 2012

15. Echo niewypowiedzianych słów.




Opowiadanie II: Oszukać przeznaczenie.
  
‘everybody has a private world
where they can be alone.’

Szum bezlitosnych, zimnych fal go uspokajał. Uwielbiał oglądać wściekłość oceanu - istne przedstawienie, które gotowała mu pogoda. Uwielbiał zachmurzone niebo, smutek, deszcz i nienawiść i depresję. Uwielbiał, kiedy błękitne niebo najbardziej urokliwej wyspy na świecie spowijały w pełni szare i granatowe, przygnębiające, burzowe chmury. Lubił szarość firmamentu i smutek. Kochał morze, które rozbijało się w trzaskiem o skałę. Surowość krajobrazu, który w swojej prostocie rozciągał się hen daleko, a w zasięgu oka widniała tylko stara, nieczynna już latarnia morska i tropikalny, dziewiczy las. Uwielbiał samotność, którą znajdował w tym miejscu i uwielbiał tu przypływać, bo wiedział, że mu niewolno. Uwielbiał, kiedy wsypa Chochlików przeobrażała się z raju w piekło. Jednym słowem, uwielbiał wszystko, co normalny człowiek potrafił znienawidzić.
Zamachnął się, obserwując jak wypuszczony z ręki kamień szybuje na tle szarego nieba, przez kilka chwil przypominając do złudzenia jakiegoś ptaka lecącego w oddali, po czym przecinając powierzchnię wzburzonej wody, wpada do morza.
Tylko jeden dźwięk potrafił go obudzić z transu w jaki tutaj zapadał. Obecność człowieka. Był w stanie doskonale wyłapać ludzkie kroki na skale. Pośród szumu fal nie uchodził jego uwadze nawet jeden oddech. Wyczulony i doskonały niemal jak u zwierzęcia słuch sprzyjał samotności.
Teraz nie musiał nawet wysilać się, żeby usłyszeć hałas, jaki wywołało nadejście niepożądanego gościa. Bowiem gość ten, pomijając fakt, że niekoniecznie starający się ukryć swoją obecność, poślizgnął się na mokrej skale i z impetem uderzył o kamień, manifestując ból przeciągłym jęknięciem.
- Czemu ciągle za mną chodzisz? – zapytał chłodno, nie odwracając się. Nie miał ochoty jej oglądać, nawet za worek brzęczących zachęcająco galeonów. Butelka wyślizgnęła mu się z ręki, nagle dziwnie drżącej. Dźwięk tłuczonego szkła, który mógłby go wybudzić z transu, zagłuszyła kolejna fala, chciwie porywając szklane odłamki w swoje czarne czeluści.
- Dlaczego ciągle mi uciekasz? – odpowiedziała pytaniem na pytanie i sądząc po odgłosach jej kroków, domyślił się, że już się podniosła i zmierza w jego kierunku. Zamilkł. Zapatrzył się w swoją pustą dłoń, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że bursztynowy płyn, którym znieczulał gniew i rozczarowanie, zniknął wraz cofającą się falą.
Wiedział dlaczego uciekał, ale nie czuł potrzeby dzielenia się tym właśnie z nią. Przecież to ona wszystko zniszczyła. Przyszła, jak zawsze nieproszona. Wdarła się do jego odizolowanego kawałka przestrzeni, nic sobie nie robiąc z niemych, acz mocno odczuwalnych zakazów i znaków, które nie byłyby mniej widoczne nawet wtedy, gdyby desperackim posunięciem człowieka rozpaczliwie spragnionego chwili wytchnienia podświetlił je na czerwono i powiększył do rozmiarów Rogogona Węgierskiego. Ale nie. Hermiona Granger równa się zero subtelności.
- Dumbledore nie bez powodu nas tu wysłał – zaczęła Granger, sadowiąc się na skale tuż obok niego tak wygodnie, jak tylko się dało na nagim kamieniu. Chłopakowi przemknęło przez myśli, że pewnie następnym razem przyniesie koc i piknikowy koszyk z kanapkami. Skrzywił się gorzkim uśmiechu, zupełnie niezrozumiałym dla dziewczyny. Ale Gryfonka nawet nie zwróciła na to uwagi, zajęta wygłaszaniem monologu: - Chciał, żebyśmy się dogadali. Szanuję Dumbledore’a i jego decyzje, dlatego czy tego chcesz, czy nie, będę tutaj tak długo, aż cokolwiek z ciebie wyciągnę.
Draco nie był chętny do rozmowy. Właściwie miał ochotę parsknąć śmiechem, ale udawał, że wcale jej nie słucha, zbyt pogrążony w myślach. Będę tutaj tak długo, aż coś z ciebie wyciągnę? Dooobre sobie.
Nie zamierzał nic z siebie dawać i znając swój upór, był pewien, że Gryfonka nie wytrzyma przy nim długo. No bo przecież ona tutaj? Zawieszona pośród surowego krajobrazu, targana lodowatym wiatrem, będąca w stanie rozmawiać tylko ze sobą? Granger i pojęcie samotności definitywnie się wykluczały. Nie była Ślizgonem. Nie miała wbudowanego mechanizmu bycia jak i również sposobu myślenia, który odpychał ludzi. Była marną cząstką PRAWDZIWEJ rzeczywistości. Za mało znała życie w tym swoim przeidealizowanym gryfońskim światku.
Nie mógł nic na to poradzić. Tak po prostu miało być i nie miał najmniejszej ochoty robić czegoś, by to zmienić…


***
 
Przy hałaśliwym stole Slytherinu, w miejscu, gdzie zwykle panował największy gwar rozmów, tego ranka królowała cisza. Dafne i towarzysząca jej „świta” zwykle rozchichotanych przyjaciółek z Pansy na czele, milczały. Nie dość, że wszyscy byli zestresowani, bo początek maja oznaczał, że tylko miesiąc dzielił wszystkich od egzaminów końcowych, to jeszcze w dodatku Dafne była widocznie nie w humorze. A przecież wiadomo, że wściekła Dafne to niebezpieczna Dafne.
Pierwsza okazja by się o tym przekonać na własnej skórze, przypadła Zabiniemu.
- Długo będziesz się złościć, księżniczko? – zapytał drwiąco i mimo że pytanie było czysto retoryczne, widelec z kawałkiem jajecznicy zatrzymał się w połowie drogi do ust, które ułożone w dokuczliwym uśmieszku, czekały na jej reakcję. Pozornie Greengrass zmierzyła go tylko długim, lodowatym spojrzeniem, ale nie zdał egzaminu, gdyż zawstydzony nie odwrócił wzroku. Nagle przeciągle jęknął, gdy Dafne mocno kopnęła go pod stołem. Mruknął coś z wyrzutem, lecz jego słowa zagłuszył nagły szmer, który pojawił się pośród Ślizgonek.
 Draco kroczył przez Wielką Salę, kierując się w ich stronę. Jak zawsze wyglądał obłędnie w doskonale dobranym stroju, jeszcze nie ukrytym pod czarną szkolną szatą.
- Cześć, kochanie. – Dafne poczuła na policzku lekkie muśnięcie jego ust. I prawie zakrztusiła się własną śliną. Była tak zaskoczona, że nie zwróciłaby nawet uwagi, gdyby Voldemort wkroczył do Sali, tańcząc Makarenę. Czemu Draco wita się z nią tak swobodnie? Czy nie pamiętał jak przez ostatnie dni, metodycznie, bardzo skutecznie i bez zastanowienia łamał jej serce?
Pochylił się nad jej ramieniem, jak gdyby nigdy nic sięgając po nienapoczętego tosta, leżącego na jej talerzu. Dafne wciągnęła głęboko w nozdrza zapach jego perfum i niemal westchnęła, widząc jak powtarza ich małą tradycję. Sumiennie odkładała na swoim talerzu tosta, dzień w dzień, śniadanie w śniadanie, mimo że raczej schodziła na śniadanie w celach towarzyskich niż restauracyjnych.
- Skończyłaś już śniadanie? Możemy się przejść? – zapytał, jak zwykle taktownie unikając tematu jej wiecznej głodówki. Oniemiała dziewczyna zawahała się.
Tak, Draco, oczywiście, Draco, że z tobą pójdę. Jasne, że zapomnę o tym jak mnie traktowałeś.
Duma odezwała się w odpowiednim momencie i zamiast podania dłoni, Greengrass posłała mu spojrzenie pełne wyrzutu. Przy stole zapadła cisza, ale Dafne nie była pewna, czy wszystkie jej „przyjaciółki” kibicowały za nią czy przeciwko niej. Westchnęła, chcąc coś powiedzieć, ale coś w oczach Dracona błysnęło niepokojąco. Znali się tak dobrze, że Dafne bez trudu odczytała sygnał, jaki jej wysyłał. Nie przy ludziach. Porozmawiajmy, ale nie  t u t a j.
Udał, że zauważył odtrącenia i raz jeszcze wyciągnął w jej kierunku rękę. Ciekawość zwyciężyła. Zrezygnowana dziewczyna podała mu dłoń i pozwoliła się podnieść. Król i królowa nie mogli prać brudów przy stole.
Król i królowa doskonale zagrali swoje role w przedstawieniu zgotowanym widowni swoich podwładnych…
             Kiedy Dafne podniosła się w ławy, z dłonią w uścisku Malfoya, gdzieś na końcu stołu dało się słyszeć lekceważące prychnięcie Astorii, obserwującej całą scenę spod uniesionych wysoko brwi…

***
  
- A on wtedy powiedział „Pilnuj swojego nosa, Harry Potterze!”, ale było po nim totalnie widać, że się trzęsie się jak po spotkaniu trzeciego stopnia ze Sklątką Tylnowybuchową! – Hermiona parsknęła niepohamowanym śmiechem, usłyszawszy rewelację Rona. Cała trójka przyjaciół pokładała się ze śmiechu, siedząc w Pokoju Wspólnym Gryfonów i ucząc się wspólnie do OWUTEM’ów. Nauka niekoniecznie wyglądała jak nauka, lecz liczyło się to, że znowu spędzają razem czas.
- Szkoda, że już tutaj nie mieszkam. – Hermiona otarła łzy, które podczas śmiechu utworzyły się w kącikach jej oczu.  – Już zapomniałam, że z wami zawsze się coś dzieje.
- No, nie opowiadaj, że u ciebie jest tak nudno. Mieszkasz z Malfoyem! Po tylu latach przebywania z Weasleyami, mieliśmy z Harry’m nadzieję, że dosypiesz mu czegoś do szamponu, albo chociaż podrzucisz ropuchę do łóżka… - Ron popatrzył na nią znacząco, jakby zdziwiony, że jeszcze sama na to nie wpadła.
- Zrobiłabym to, gdybym sama nie bała się o swoje bezpieczeństwo – zażartowała dziewczyna, ale jej uśmiech lekko zgasł. Przyjaciele przecież nie mogli wiedzieć, że wcale nie chciała robić takich rzeczy. Nikt nie mógł zrozumieć, że zbyt mocno tęskniła, by móc obrócić go jeszcze bardziej przeciwko sobie. Tak jak tonący chwyta się brzytwy, tak ona chwytała się każdej, nawet najbardziej nieprawdopodobnej nadziei, że jeszcze wszystko się ułoży. Pogodziła się ze stratą fizyczną, ale utrata uczuć była bardziej bolesna i bardziej niebezpieczna. Uwielbiała kiedy wykazywał jawną niechęć, bo to oznaczało, że jeszcze nie zapomniał, że jeszcze jakieś emocje tliły się gdzieś głęboko w jego sercu. Nie chciała i nie była w stanie ich definiować, choć fakt, że były dodawał sił do walki. Pomimo wszystko nie zamierzała się poddawać. Ich relacja polegała na ciągłej walce, ale nie przeszkadzało jej, że to ona ciągle musi wyciągać rękę w jego kierunku.
Ron uniósł ze smutkiem wzrok, obserwując przyjaciółkę. Była tak głęboko pogrążona w myślach, że nawet nie zwróciła uwagi, że on i Harry gapią się na nią badawczo od jakiegoś czasu. Weasley rzucił czarnowłosemu zrezygnowane spojrzenie, kręcąc lekko głową.
Ona jeszcze do nas nie wróciła.
Ale wróci, Ron. Jeszcze się o tym przekonasz…
W Pokoju Wspólnym rozległo się ciche echo niewypowiedzianych słów...


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz