Opowiadanie
II: Oszukać przeznaczenie.
‘everybody
has a private world
where
they can be alone.’
Szum bezlitosnych, zimnych
fal go uspokajał. Uwielbiał oglądać wściekłość oceanu - istne przedstawienie,
które gotowała mu pogoda. Uwielbiał zachmurzone niebo, smutek, deszcz i
nienawiść i depresję. Uwielbiał, kiedy błękitne niebo najbardziej urokliwej
wyspy na świecie spowijały w pełni szare i granatowe, przygnębiające, burzowe
chmury. Lubił szarość firmamentu i smutek. Kochał morze, które rozbijało się w
trzaskiem o skałę. Surowość krajobrazu, który w swojej prostocie rozciągał się
hen daleko, a w zasięgu oka widniała tylko stara, nieczynna już latarnia morska
i tropikalny, dziewiczy las. Uwielbiał samotność, którą znajdował w tym miejscu
i uwielbiał tu przypływać, bo wiedział, że mu niewolno. Uwielbiał, kiedy wsypa
Chochlików przeobrażała się z raju w piekło. Jednym słowem, uwielbiał wszystko,
co normalny człowiek potrafił znienawidzić.
Zamachnął się, obserwując
jak wypuszczony z ręki kamień szybuje na tle szarego nieba, przez kilka chwil
przypominając do złudzenia jakiegoś ptaka lecącego w oddali, po czym
przecinając powierzchnię wzburzonej wody, wpada do morza.
Tylko jeden dźwięk potrafił
go obudzić z transu w jaki tutaj zapadał. Obecność człowieka. Był w stanie
doskonale wyłapać ludzkie kroki na skale. Pośród szumu fal nie uchodził jego
uwadze nawet jeden oddech. Wyczulony i doskonały niemal jak u zwierzęcia słuch
sprzyjał samotności.
Teraz nie musiał nawet
wysilać się, żeby usłyszeć hałas, jaki wywołało nadejście niepożądanego gościa.
Bowiem gość ten, pomijając fakt, że niekoniecznie starający się ukryć swoją
obecność, poślizgnął się na mokrej skale i z impetem uderzył o kamień, manifestując
ból przeciągłym jęknięciem.
- Czemu ciągle za mną chodzisz? –
zapytał chłodno, nie odwracając się. Nie miał ochoty jej oglądać, nawet za
worek brzęczących zachęcająco galeonów. Butelka wyślizgnęła mu się z ręki,
nagle dziwnie drżącej. Dźwięk tłuczonego szkła, który mógłby go wybudzić z
transu, zagłuszyła kolejna fala, chciwie porywając szklane odłamki w swoje
czarne czeluści.
- Dlaczego ciągle mi uciekasz? –
odpowiedziała pytaniem na pytanie i sądząc po odgłosach jej kroków, domyślił
się, że już się podniosła i zmierza w jego kierunku. Zamilkł. Zapatrzył się w
swoją pustą dłoń, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że bursztynowy płyn,
którym znieczulał gniew i rozczarowanie, zniknął wraz cofającą się falą.
Wiedział dlaczego uciekał,
ale nie czuł potrzeby dzielenia się tym właśnie z nią. Przecież to ona wszystko
zniszczyła. Przyszła, jak zawsze nieproszona. Wdarła się do jego odizolowanego
kawałka przestrzeni, nic sobie nie robiąc z niemych, acz mocno odczuwalnych
zakazów i znaków, które nie byłyby mniej widoczne nawet wtedy, gdyby
desperackim posunięciem człowieka rozpaczliwie spragnionego chwili wytchnienia
podświetlił je na czerwono i powiększył do rozmiarów Rogogona Węgierskiego. Ale
nie. Hermiona Granger równa się zero subtelności.
- Dumbledore nie bez powodu nas tu
wysłał – zaczęła Granger, sadowiąc się na skale tuż obok niego tak wygodnie,
jak tylko się dało na nagim kamieniu. Chłopakowi przemknęło przez myśli, że
pewnie następnym razem przyniesie koc i piknikowy koszyk z kanapkami. Skrzywił
się gorzkim uśmiechu, zupełnie niezrozumiałym dla dziewczyny. Ale Gryfonka
nawet nie zwróciła na to uwagi, zajęta wygłaszaniem monologu: - Chciał, żebyśmy
się dogadali. Szanuję Dumbledore’a i jego decyzje, dlatego czy tego chcesz, czy
nie, będę tutaj tak długo, aż cokolwiek z ciebie wyciągnę.
Draco nie był chętny do
rozmowy. Właściwie miał ochotę parsknąć śmiechem, ale udawał, że wcale jej nie
słucha, zbyt pogrążony w myślach. Będę tutaj tak długo, aż coś z ciebie
wyciągnę? Dooobre sobie.
Nie zamierzał nic z siebie
dawać i znając swój upór, był pewien, że Gryfonka nie wytrzyma przy nim długo.
No bo przecież ona tutaj? Zawieszona pośród surowego krajobrazu, targana
lodowatym wiatrem, będąca w stanie rozmawiać tylko ze sobą? Granger i pojęcie
samotności definitywnie się wykluczały. Nie była Ślizgonem. Nie miała
wbudowanego mechanizmu bycia jak i również sposobu myślenia, który odpychał
ludzi. Była marną cząstką PRAWDZIWEJ rzeczywistości. Za mało znała życie w tym
swoim przeidealizowanym gryfońskim światku.
Nie mógł nic na to
poradzić. Tak po prostu miało być i nie miał najmniejszej ochoty robić czegoś,
by to zmienić…
***
Przy
hałaśliwym stole Slytherinu, w miejscu, gdzie zwykle panował największy gwar
rozmów, tego ranka królowała cisza. Dafne i towarzysząca jej „świta” zwykle
rozchichotanych przyjaciółek z Pansy na czele, milczały. Nie dość, że wszyscy
byli zestresowani, bo początek maja oznaczał, że tylko miesiąc dzielił
wszystkich od egzaminów końcowych, to jeszcze w dodatku Dafne była widocznie
nie w humorze. A przecież wiadomo, że wściekła Dafne to niebezpieczna Dafne.
Pierwsza
okazja by się o tym przekonać na własnej skórze, przypadła Zabiniemu.
-
Długo będziesz się złościć, księżniczko? – zapytał drwiąco i mimo że pytanie
było czysto retoryczne, widelec z kawałkiem jajecznicy zatrzymał się w połowie
drogi do ust, które ułożone w dokuczliwym uśmieszku, czekały na jej reakcję.
Pozornie Greengrass zmierzyła go tylko długim, lodowatym spojrzeniem, ale nie
zdał egzaminu, gdyż zawstydzony nie odwrócił wzroku. Nagle przeciągle jęknął,
gdy Dafne mocno kopnęła go pod stołem. Mruknął coś z wyrzutem, lecz jego słowa
zagłuszył nagły szmer, który pojawił się pośród Ślizgonek.
Draco kroczył przez Wielką Salę, kierując się
w ich stronę. Jak zawsze wyglądał obłędnie w doskonale dobranym stroju, jeszcze
nie ukrytym pod czarną szkolną szatą.
-
Cześć, kochanie. – Dafne poczuła na policzku lekkie muśnięcie jego ust. I
prawie zakrztusiła się własną śliną. Była tak zaskoczona, że nie zwróciłaby
nawet uwagi, gdyby Voldemort wkroczył do Sali, tańcząc Makarenę. Czemu Draco
wita się z nią tak swobodnie? Czy nie pamiętał jak przez ostatnie dni,
metodycznie, bardzo skutecznie i bez zastanowienia łamał jej serce?
Pochylił
się nad jej ramieniem, jak gdyby nigdy nic sięgając po nienapoczętego tosta,
leżącego na jej talerzu. Dafne wciągnęła głęboko w nozdrza zapach jego perfum i
niemal westchnęła, widząc jak powtarza ich małą tradycję. Sumiennie odkładała
na swoim talerzu tosta, dzień w dzień, śniadanie w śniadanie, mimo że raczej
schodziła na śniadanie w celach towarzyskich niż restauracyjnych.
-
Skończyłaś już śniadanie? Możemy się przejść? – zapytał, jak zwykle taktownie
unikając tematu jej wiecznej głodówki. Oniemiała dziewczyna zawahała się.
Tak,
Draco, oczywiście, Draco, że z tobą pójdę. Jasne, że zapomnę o tym jak mnie
traktowałeś.
Duma
odezwała się w odpowiednim momencie i zamiast podania dłoni, Greengrass posłała
mu spojrzenie pełne wyrzutu. Przy stole zapadła cisza, ale Dafne nie była
pewna, czy wszystkie jej „przyjaciółki” kibicowały za nią czy przeciwko niej.
Westchnęła, chcąc coś powiedzieć, ale coś w oczach Dracona błysnęło niepokojąco.
Znali się tak dobrze, że Dafne bez trudu odczytała sygnał, jaki jej wysyłał.
Nie przy ludziach. Porozmawiajmy, ale nie
t u t a j.
Udał,
że zauważył odtrącenia i raz jeszcze wyciągnął w jej kierunku rękę. Ciekawość
zwyciężyła. Zrezygnowana dziewczyna podała mu dłoń i pozwoliła się podnieść.
Król i królowa nie mogli prać brudów przy stole.
Król
i królowa doskonale zagrali swoje role w przedstawieniu zgotowanym widowni
swoich podwładnych…
Kiedy Dafne podniosła się w ławy,
z dłonią w uścisku Malfoya, gdzieś na końcu stołu dało się słyszeć lekceważące
prychnięcie Astorii, obserwującej całą scenę spod uniesionych wysoko brwi…
***
- A
on wtedy powiedział „Pilnuj swojego nosa, Harry Potterze!”, ale było po nim
totalnie widać, że się trzęsie się jak po spotkaniu trzeciego stopnia ze
Sklątką Tylnowybuchową! – Hermiona parsknęła niepohamowanym śmiechem,
usłyszawszy rewelację Rona. Cała trójka przyjaciół pokładała się ze śmiechu,
siedząc w Pokoju Wspólnym Gryfonów i ucząc się wspólnie do OWUTEM’ów. Nauka
niekoniecznie wyglądała jak nauka, lecz liczyło się to, że znowu spędzają razem
czas.
-
Szkoda, że już tutaj nie mieszkam. – Hermiona otarła łzy, które podczas śmiechu
utworzyły się w kącikach jej oczu. – Już
zapomniałam, że z wami zawsze się coś dzieje.
-
No, nie opowiadaj, że u ciebie jest tak nudno. Mieszkasz z Malfoyem! Po tylu
latach przebywania z Weasleyami, mieliśmy z Harry’m nadzieję, że dosypiesz mu
czegoś do szamponu, albo chociaż podrzucisz ropuchę do łóżka… - Ron popatrzył
na nią znacząco, jakby zdziwiony, że jeszcze sama na to nie wpadła.
-
Zrobiłabym to, gdybym sama nie bała się o swoje bezpieczeństwo – zażartowała
dziewczyna, ale jej uśmiech lekko zgasł. Przyjaciele przecież nie mogli
wiedzieć, że wcale nie chciała robić takich rzeczy. Nikt nie mógł zrozumieć, że
zbyt mocno tęskniła, by móc obrócić go jeszcze bardziej przeciwko sobie. Tak
jak tonący chwyta się brzytwy, tak ona chwytała się każdej, nawet najbardziej
nieprawdopodobnej nadziei, że jeszcze wszystko się ułoży. Pogodziła się ze stratą
fizyczną, ale utrata uczuć była bardziej bolesna i bardziej niebezpieczna.
Uwielbiała kiedy wykazywał jawną niechęć, bo to oznaczało, że jeszcze nie
zapomniał, że jeszcze jakieś emocje tliły się gdzieś głęboko w jego sercu. Nie
chciała i nie była w stanie ich definiować, choć fakt, że były dodawał sił do
walki. Pomimo wszystko nie zamierzała się poddawać. Ich relacja polegała na
ciągłej walce, ale nie przeszkadzało jej, że to ona ciągle musi wyciągać rękę w
jego kierunku.
Ron
uniósł ze smutkiem wzrok, obserwując przyjaciółkę. Była tak głęboko pogrążona w
myślach, że nawet nie zwróciła uwagi, że on i Harry gapią się na nią badawczo
od jakiegoś czasu. Weasley rzucił czarnowłosemu zrezygnowane spojrzenie, kręcąc
lekko głową.
Ona
jeszcze do nas nie wróciła.
Ale
wróci, Ron. Jeszcze się o tym przekonasz…
W
Pokoju Wspólnym rozległo się ciche echo niewypowiedzianych słów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz