Opowiadanie II: Oszukać przeznaczenie.
[wspomnienie]
Dwa ostre, przyciszone
głosy rozdzierały ciszę panującą w gabinecie dyrektora Hogwartu. Gryfonka i
Ślizgon kłócili się szeptem, rzucając sobie nienawistne spojrzenia. Profesora
Dumbledore’a nie było w gabinecie, co w pełni wyjaśniało brak skrępowania w kwestii
obrzucania siebie nawzajem barwnymi wyzwiskami.
- Nie boisz się odpowiedzialności za
to, co zrobiłaś? – Draco zaśmiał się gorzko, obrzucając ją niechętnym
spojrzeniem. To oczywiste, że się nie bała, choć bardzo powinna. Naraziła się
nie jednej osobie, krzyżując plany Czarnego Pana. Ale wyraz niewzruszenia na
jej twarzy mówił sam za siebie – była wręcz przekonana, że postąpiła słusznie.
- Nie, Draco. – Dziewczyna zamknęła
oczy i nabrała powietrza w płuca, jakby utwierdzając się w tym, co miała za
chwilę wyznać. – Nie powiesz nikomu.
- Nie powiesz nikomu? – zawtórował,
marszcząc groźnie brwi. Niewiarygodnie drażnił go ten spokój i pewność, które
wypływały z jej ust. Tak, jakby wiedziała, że jest bezpieczna. Jakby sadziła,
że będzie ją chronił za o co zrobiła! – Myślisz, że twoje prośby wywrą na mnie
wrażenie? Granger, ja…
- To nie była prośba, tylko
stwierdzenie faktu – przerwała mu chłodno, irytując się lekko i unosząc dłoń w
geście oznaczającym nic innego, jak „daruj sobie, bo jestem już zmęczona”.
Kopnął stojące przed nim
biurko, ignorując pełne dezaprobaty spojrzenia wiszących na ścianach portretów.
Te stare zgredy mogły sobie swoje sugestie wsadzić w…
- Wiem, że nic nikomu nie powiesz.
Udawała, że zupełnie nie
zauważyła jego „drobnego” wybuchu, który uszkodził wyposażenie gabinetu
dyrektora. Zdziwił się, bo zwykle to właśnie od niej wypływało najwięcej
karcących spojrzeń i niewiarygodnie denerwujących, pouczających uwag, których
tak nienawidził. Była irytująca. A nawet więcej. Po prostu przykra w obejściu.
Tak zwany zestaw wyłącznie dla masochistów -
w myślach zaśmiał się perfidnie.
- I na pewno masz powody, żeby tak
uważać – zakpił szyderczo, przechylając się w jej kierunku na krześle. Był
rozdrażniony i każdy doszedłby do wniosku, że przebywanie w człowiekiem w takim
stanie jest niebezpieczne. Ale nie Hermiona. Ona zbliżyła się jeszcze bardziej,
patrząc mu twardo w oczy. Tak, jakby nie krępowała jej ta bliskość. Musiała być
naprawdę wściekła.
- Oczywiście, że mam powody, Draco. A
nawet, gdybym ich nie miała, czy myślisz, że tylko ty potrafisz szantażować? – W jej głosie zabrzmiała
nieznana do tej pory nuta. Tak, jakby bawiło ją jego zdanie na jej temat. Tak,
jakby była zdolna do czegoś więcej niż tylko bierne prośby o powrót na stronę
dobra.
Zamilkł. Jego usta
rozchyliły się jeszcze kilka razy, ale za każdym razem zamykał je, bo słowa
uciekały zanim zdążył je wypowiedzieć. Nie spodziewał się takiej reakcji. Była
odważniejsza i bardziej wyrachowana niż myślał. Fakt, iż taka mała cnotka
mogłaby go szantażować, był co najmniej śmieszny. A jednak na tyle realny, że
wywołał na nim wrażenie i nawet cień strachu. Co by się stało, gdyby wszyscy
dowiedzieli się, że zdradził swój plan tej małej szlamie? Że pozwolił na to, by
pobiegła do pieprzonego Pottera i pokrzyżowała szyki jemu i reszcie
Śmierciożerców? Och tak, była uczciwa. Obiecała, że nikomu nie powie i nie
powiedziała, fakt. Ale sprawiła, że Potter i stary Drops nie wyszli z zamku. W
takim wypadku Dumbledore byłby w pełni sił, nawet gdyby Draco próbował go
zabić. A po co Śmierciożercy mieliby dostać się do zamku, pełnego
przygotowanych na to nauczycieli?
Och tak, z innej
perspektywy można by stwierdzić, że go uratowała. Uratowała go przed
popełnieniem zbrodni w sposób, który nie sprowadzał na niego gniewu Czarnego
Pana. Voldemort postanowił zmienić strategię i Draco został oddalony do tego
zadania. Zemsta na jego ojcu nie miała znaczenia teraz, kiedy nagrodą było coś
zupełnie innego. Teraz, kiedy Harry Potter był w zasięgu ręki. Draco mógł
zostać marionetką w rękach Czarnego Pana po raz drugi, ale zawiódł. I może
dzięki temu został ocalony.
Ale to nie zmienia faktu,
że Granger wepchnęła ten swój mały nosek w nie swoje sprawy. Draco nie był w
stanie pojąć, dlaczego tak uczepiła się myśli, żeby mu pomóc. Dlaczego tak
cholernie obstawała przy tym głupim postanowieniu, że może go uratować?!
Głupia Granger. Doigrała
się. Tym razem naprawdę się doigrała.
***
Ślizgońskie
dormitoria, tak jak i Pokój Wspólny Slytherinu, ulokowane były w lochach, czyli
głęboko pod ziemią. Ich mieszkańcy wiecznie narzekali na chłód i wilgoć, jednak
mieli doskonałe pojęcie, że ta miejscówka jest najbardziej ustronnym miejscem w
zamku. Ślizgoni uważali się za elitę i jak na elitę przystało, ukrywali się w
największym i najbardziej ukrytym i zacisznym pokoju w całym Hogwarcie. Wielu z
nich często powtarzało, że Salazar wiedział, co robi, wybierając właśnie to
miejsce na dom swoich przyszłych uczniów. I mimo wyrzeczeń w postaci ciepła i
światła, mieszkańcy domu węża lubili swój podziemny świat, tonący w zieleni,
miejscami poprzecinanej ostrym srebrem, wijącym się w nieregularnych kształtach
na obiciach foteli, zasłonach lub ścianach w kolorze butelkowej zieleni.
Ich
dormitorium znajdowało się prawdopodobnie w okolicach jeziora, skąd brała się
odpowiedź na kapiącą z różnych miejsc wodę, morską poświatę rozpostartą w
pomieszczeniach, wpadającą przez wychodzące do wnętrza jeziora okrągłe okna, i
tą błogą, cenną ciszę.
Dormitorium,
w którym mieszkała Pansy, Dafne i trzy inne współlokatorki znajdowało się na
samym końcu korytarza pełnego drzwi prowadzących do innych pokojów dziewcząt.
Duże okno umieszczone w ich pokoju i wychodzące na środek jeziora, pozwalało im
przyglądać się podwodnym istotom i roślinom żyjącym na głębinach. Były tak
przyzwyczajone do tego miejsca, że nie robiło już na nich wrażenia, kiedy
wielka kałamarnica przebywała w pobliżu ich okna, zaglądając do środka swoim
wielkim okiem.
Wilgoć
i chłód dało się wytrzymać, a kryzys ze światłem został zażegnany, gdy Dafne
wpadła na genialny pomysł porozwieszania po całym pokoju małych lampek,
działających dzięki zaklęciu, sprawiającemu, że nigdy się nie wypalały.
Ze
względu na wystrój, pomieszczenie przypominało trochę garderobę jakiejś
gwiazdy, niż sypialnię pięciu uczennic. Ślizgonki wiedziały jak zadbać o
odpowiedni nastrój. W pokoju walały się tony srebrnych, czarnych i zielonych
poduszek. Na ścianach udrapowały płachty materiału w kolorach swojego domu,
który spływał delikatnie aż do kamiennej podłogi, zakrywając gołą ścianę. Pokój
Dafne Greengrass był zdecydowanie najgustowniejszym dormitorium w całym
Hogwarcie. Ale w przeciwieństwie do siostry, Astoria zawsze czuła się tu lekko
nieswojo. Nigdzie nie wiedziała śladów osobowości lokatorek. Ściany jej
dormitorium zdobiły setki ruchomych fotografii i plakatów ulubionych zespołów.
Po pokoju walały się setki urządzeń, często znoszonych przez jej współlokatorkę
– Taylor. I panował w nim wieczny bałagan, co nadawało mu wygląd naprawdę zamieszkanego…
Zielonkawa
poświata padła na twarz opartej na stosie poduszek Dafne. Dziewczyna wyglądała
na wykończoną. Blada cera była poszarzała, a oczy straciły blask. Każdy jej
ruch świadczył o coraz większym pogrążaniu się w katatonii.
-
Nawet nie wiesz jakie masz szczęście – prychnęła Astoria, zeskakując z łóżka
Pansy na którym leżała i wskakując na pokryty beżowym pledem materac siostry.
Obróciła się twarzą do Dafne, obrzucając ją krytycznym spojrzeniem. Teraz obie
panny Greengrass oraz panna Parkinson siedziały po turecku w dormitorium
siódmoklasistek, a Pansy bawiła się na przemian włosami obu blondynek. Czyżby słabość do platynowych włosów?
-
Nie rozumiecie o czym mówię – zirytowała się Dafne, machając zadbaną dłonią. –
To nie jest proste do wytłumaczenia… Czuję po prostu, że coś jest nie tak…
Jakby coś się stało między nami. I cały czas mam wrażenie, że to wina Granger.
Astoria
i Pansy wymieniły sceptyczne spojrzenia. Przerabiały to już tyle razy i nigdy
nie potrafiły wyperswadować Dafne jej głupich przekonań. Była strasznie uparta,
kiedy chciała. Dlatego zwykle dyskusja kończyła w ten sam sposób. Obojętnie na
jaki temat rozmawiały, Dafne wychodziła z pokoju z przeświadczeniem o swojej
racji.
- Daj
już spokój, Daf. Powiedział ci przecież, że już mu na niej nie zależy. Nic a
nic. – Astoria uniosła jasne brwi, patrząc badawczo na siostrę i odliczając
sekundy do kolejnej serii marudzenia. Miała szczerą ochotę rzucić w nią
poduszką. Dlaczego siedziała jak głupia w dormitorium, stwarzając sobie
nieistniejące problemy, zamiast iść i po prostu porozmawiać z Draco?!
-
Niby tak, ale…
-
Daf, wrzuć na luz, dobra? Widać, że on za tobą szaleje – mruknęła gniewnie
Pansy, akcentując swoją wypowiedź lekkim szarpnięciem przyjaciółki za włosy.
Dalej nie mogła wybaczyć Dafne tego, iż przyjaciółka odbiła jej chłopaka na
balu bożonarodzeniowym w czwartej klasie. I mimo wszystko, natura Ślizgonki
zwyciężyła, bo czuła lekką satysfakcję z faktu, że im się nie układa. Dzięki
temu Draco ostatnio nawet zauważył, że Pansy zmieniła fryzurę i pochwalił jej
wygląd. No, pochwalił to za dużo powiedziane, ale w języku Malfoya było to
wielkie wyróżnienie. Robili zdecydowane postępy. Rozmawiali ze sobą.
-
Nie, Pansy. Coś jest nie tak.
Dafne
sturlała się z łóżka i wstała. Uniosła głowę, patrząc na siostrę i przyjaciółkę
wyzywająco.
-
Słońce, nie masz czasami wrażenia, że przesadzasz? – Astoria westchnęła, nie
ukrywając znudzenia. Po co wałkować temat, który nie ma sensu?
-
Przykro mi, że nie potraficie tego pojąć
- oświadczyła Dafne, całkowicie ignorując pytanie siostry i odwróciwszy
się na pięcie, wybiegła z dormitorium.
Pansy
przeniosła zagubiony wzrok na Astorię. Wydawała się już zmęczona humorami
swojej przyjaciółki.
-
Myślisz, że tym razem będzie się długo dąsać?
Astoria
pokiwała bezwiednie głową, patrząc w bliżej nieokreślony punkt na ścianie,
jakby wyświetlały się tam właśnie odpowiedzi na wszystkie dręczące pytania.
-
Myślę, że tak – odpowiedziała w zamyśleniu, przenosząc wzrok na zamknięte
drzwi, którymi przed momentem trzasnęła Dafne. – Zdecydowanie tak.
***
Hermiona
sapnęła, uginając się pod naręczem książek. Z ulgą rzuciła tomy na stolik,
który jęknął pod ich ciężarem. Zerknęła na swoją listę, z rozpaczą
stwierdzając, że nie przytaszczyła nawet połowy z potrzebnych pozycji, a
łupanie w krzyżu utwierdzało ją w przekonaniu, że więcej książek już nie da
rady unieść. Z niezadowoloną miną opadła na fotel i gdyby mogła, w celu ulżenia
sobie, obrzuciłaby teraz kogoś rozsierdzonym spojrzeniem. Jak zwykle biblioteka
nie obfitowała w uczących się ludzi ( a jakżeby inaczej, była przecież sobota).
Całe pomieszczenie świeciło pustkami, tak jak lubiła. Cisza sprzyjała nauce…
-
Cześć.
Ktoś
opadł na fotel naprzeciwko. Podniosła wzrok, automatycznie rozpoznając głos
człowieka, który zakłócił jej spokój. Zacisnęła usta na widok Setha, który na
dodatek nie sprawiał wrażenia ani odrobinkę skruszonego.
-
Ty? – stwierdzenie przypomniało bardziej jęknięcie. Nie miała ochoty z nim
rozmawiać po ostatnim incydencie. Więcej – nie miała ochoty widzieć go na oczy.
Zachował się jak dupek, a ona dupków nie tolerowała. Powinna wiedzieć, że
zażyłość ze Ślizgonem to nic dobrego. Chociażby z doświadczenia.
-
Na to wygląda.
Rzucił
jej błagalne spojrzenie maślanych oczu, ale nie ugięła się pod jego urokiem.
-
Idź sobie, Seth – burknęła jedynie, patrząc na niego spod byka i do złudzenia
przypominając niezadowolone dziecko. – Muszę się uczyć.
Chłopak
uśmiechnął się szeroko, jakby tylko czekał na taką reakcję. Szturchnął palcem
jedną książkę, przesuwając ją w stronę Hermiony.
-
Ucz się, nie będą ci przeszkadzał. Lubię na ciebie patrzeć, kiedy przekopujesz
się przez te wszystkie księgi. Poza tym, miałem nadzieję, że już się nie
gniewasz – zagaił, spuszczając wzrok, ale po chwili znowu go podnosząc i
intensywnie wpatrując się w jej tęczówki. Kto jak kto, ale Seth Watters sztukę
flirtu opanował do perfekcji.
Hermiona
parsknęła śmiechem na te słowa. Właśnie to było w nim najciekawsze. Nie
opuszczał go dobry humor, zawsze potrafił ją rozbawić. Był innym Ślizgonem.
Beztroskim i nie zważającym na zasady. Był inny niż Draco. Król Slytherinu
wyznaczał zasady, a Seth je łamał.
-
Nadal nie jestem zadowolona z tego, co się stało… – zaczęła powoli, ale Seth
wyczuł w jej głosie, że sprawa została uznana za zamkniętą. – Mam pomysł, w
jaki sposób możesz mi to wynagrodzić.
Uśmiechnęła
się przebiegle, rzucając mu zapisaną swoim drobnym pismem listę. Seth
zmarszczył brwi, sięgając po zwitek papieru zawierający chyba z dwadzieścia
najcięższych pozycji, jakie znajdowały się w bibliotecznych zbiorach. Jęknął
głucho i zerknął na nią z miną „zapamiętam to sobie”. Kiedy zniknął między
regałami, Hermiona uśmiechnęła się. To, że widocznie mu zależało, wprawiło ją w
dobry nastrój.
Szkoda
tylko, że nie mogła się bardziej mylić.
***
Gdyby Draco Malfoy zaczął w tym
momencie machać rękami, wyglądałby jak człowiek, który odpędza się od
natarczywych much, bowiem wokół niego krążyło chyba pół żeńskiej populacji domu
węża. Jednak on, wbrew powszechnemu przekonaniu, że jest już niedostępny, gdyż
„zarezerwowany” przez samą Dafne Greengrass, z uśmiechem reagował na słowne
zaczepki i wcale nie przeszkadzały mu obsiadające jego przestrzeń tabuny
liczących na flirt dziewczyn.
Dafne
zacisnęła pięści, patrząc ze złością w stronę swojego chłopaka, który nie robił
sobie absolutnie niczego z jej ostrzegawczych spojrzeń. Zachowywał się tak,
jakby chciał dopiec jej za ich ostatnią wymianę zdań. A o ile Dafne dobrze
pamiętała, to ona powinna się teraz na nim mścić za publiczne upokorzenie.
- Idź tam i zakończ tę parodię, jeśli chcesz.
– Tuż nad uchem usłyszała znajomy, kpiący głos. Odwróciła głowę, mrużąc oczy do
Astorii, której twarz zdobił sardoniczny uśmieszek, zaakcentowany dodatkowo
zaciśnięciem warg i uniesieniem jasnych brwi. Ugh. Z całego serca nienawidziła
momentów, gdy młodsza siostra się z niej nabijała.
-
Przecież oni tylko rozmawiają – łagodziła Dafne, takim tonem, jakby chciała
przekonać o tym nie tylko siostrę, ale także samą siebie. Wmawiaj sobie,
wmawiaj, że nic się nie dzieje. A w rzeczywistości wszystko toczyło się w
kierunku, który najbardziej ją przerażał. Oddalali się od siebie, bezpowrotnie
tracąc to, co najważniejsze. Ich relacja, złożona z pajęczej siateczki
delikatnych nici, z której każda symbolizowała coś wyjątkowego, coś, co ich
łączyło, zaczynała się strzępić. Nici popękały, zostały bezpowrotnie zerwane.
-
Yhmm… – Astoria podważyła jej słowa w momencie, kiedy Amy Kyles, największa
zdzira z szóstego roku, pochyliła się
nad Draco, kładąc mu dłoń na ramieniu i szepcząc coś zalotnie do ucha.
Dafne
zerwała się z kanapy. Na jej twarzy malowała się żądza mordu. Astoria właśnie z
takiej siostry była dumna. Lubiła obserwować jak Dafne z zawziętością walczy o
swoje, nawet jeśli jej celem był chłopak, który podobał się Astorii bardziej,
niż ktokolwiek inny.
-
On musi odreagować – zamruczała Pansy, próbując uspokoić przyjaciółkę. Ale Daf
już nie słuchała. Astoria niemal z dumą obserwowała, jak jej siostra
zamaszystym krokiem podchodzi do Draco, lecz w ostatniej chwili skręca w stronę
wyjścia do dormitorium. Dafne przeszła ostentacyjnie przed nosem swojego
chłopaka, który ledwo co na nią zerknął, i wypadając z dormitorium, z całej
siły trzasnęła drzwiami.
Nikt
w Pokoju Wspólnym nawet nie podniósł głowy znad wykonywanej czynności…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz