Opowiadanie
II: Oszukać przeznaczenie.
Draco przechylił szklankę i
bursztynowy płyn spłynął do jego rozchylonych ust. Głowa opadła mu lekko, nieznośnie
ciążąc na szyi. Teraz mógł podziwiać wzrokiem zawartość trzymanego w dłoniach
naczynia, lecz resztki Ognistej Whisky raczej nie zwróciły jego należytej
uwagi. Kątem oka wychwycił znajomą sylwetkę.
-
Co tu robisz, Pansy? – Uniósł nieco głowę, by w pełni zobaczyć postać, która podeszła
do niego od prawej strony. Dźwięk jej kroków zupełnie wzbudził go z transu w
który zapadł zaraz po wyjściu z Hogwartu. To tak, jakby rzeczywistość… nagle
powróciła. W jednej sekundzie uderzyło go co robi, gdzie jest i co się do jasnej cholery tutaj
dzieje. Zerknął przelotnie na przedmiot trzymany w dłoni. Jedynym śladem po
ulubionym trunku był zapach alkoholu wydobywający się ze szklanki. Westchnął
ciężko, acz ze śladem irytacji, z hukiem odstawiając naczynie na bar.
-
To samo co ty, jak widać. – Podniosła do góry szklankę, wznosząc samotny toast
i uśmiechnęła się niepewnie. Draco otaksował ją spojrzeniem. Była ubrana w
typowo imprezowy sposób. Nie wulgarnie, ale zdecydowanie pociągająco.
Uświadomił sobie, że znalazł się w samym środku imprezy. Dookoła niego huczała
głośna muzyka, a Ślizgoni zalegali w kątach sali, półprzytomni od nadmiaru
alkoholu. Atmosfera była dość przygnębiająca, gdyż wszystkim ciążyła przegrana
w meczu, lecz nikt nie zrezygnował z okazji, by wyrwać się chociaż na chwilę z
zamku.
-
Pijesz, żeby zalać się w trupa i zapomnieć o swoim popieprzonym życiu? –
parsknął chłopak, a jego brwi automatycznie uniosły się. Jak zwykle sarkazm
przychodził mu równie łatwo co oddychanie.
-
Niekoniecznie. – Pansy przechyliła nieco głowę, co nadało jej zabawny wygląd
zwierzątka oglądającego swój obiad przed schrupaniem go. – Ale coś w tym
guście.
Widząc
jej uśmiech, odwzajemnił go. Nieczęsto rozmawiał z Pansy. W rzeczywistości
niezbyt za nią przepadał; zwykle działała mu na nerwy swoją pretensjonalnością,
poza tym pozostawała w cieniu sióstr Greengrass. Ale teraz zachowywała się na
tyle przyzwoicie, że potrafił zdobyć się na… powiedzmy, że na tolerowanie jej
towarzystwa.
-
Powiedz mi, Pansy… co w twoim życiu może być takiego beznadziejnego, co? - zapytał od niechcenia i skinął na barmana,
wskazując swoją pustą szklankę. Zaśmiał
się w duchu, myśląc nad absurdalnością pytania. Dafne, albo Astoria w
odpowiedzi pewnie obrzuciłyby go przewrotnym spojrzeniem i wywróciłyby oczami.
Ale Pansy widocznie potraktowała go poważnie, gdyż po niedługiej chwili padła
zadziwiająco cięta odpowiedź: - Pomyślmy, Draco. Moja rodzina rozpada się.
Matka ostatnio straciła pracę, co nie spodobało się mojemu apodyktycznemu ojcu.
Jakby miała na to wpływ! – Pansy zaśmiała się gorzko, ale Draco zerknął na nią
z litością. Rzeczywiście, zrobiło mu się żal koleżanki. Ale daleko temu było do
współczucia. Zdecydowanie daleko. – Moja przyjaciółka dziwnie się zachowuje, a
ja ze stresu zaczęłam uczyć się coraz gorzej. Sama nie wiem jak zdam OWUTEMY.
Acha, i dochodzi do tego fakt, że chłopak, który podoba mi się od dobrych
siedmiu lat, w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy… - dokończyła, zaciskając
wargi w sposób, który przywodził na myśl uśmiech. Bardzo smutny uśmiech.
Draco
podejrzewał, że Pansy nigdy nie otworzyłaby się przed nim, gdyby nie wypity
alkohol, lecz pomimo dziwności tej sytuacji, było w niej coś pokrzepiającego.
Nie obchodziły go problemy innych, bo przecież sam udawał, że jego nie
istnieją. Nie potrafił doradzać, wysłuchiwać i współczuć. Nie był stworzony do
tego, by odczuwać chociażby odrobinę empatii. A jednak wypowiedź Pansy wywołała
w nim mieszane uczucia. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, co czują inni.
Zwykle kierował się tylko swoimi odczuciami, ale teraz, kiedy miał możliwość
wyjść na chwilę ze swojej idealnej, mydlanej bańki, której epicentrum stanowił
Draco Malfoy, zauważył coś dziwnego. Zauważył innych ludzi. Może dla
normalnego, współżyjącego w normalnych relacjach, człowieka nie byłoby to żadne
odkrycie. Ale Draco nigdy nie był normalny, ani, tym bardziej, zwyczajny. Nie
chodziło już nawet o to, że nikt nie pokazał mu, że można dbać nie tylko i
wyłącznie o siebie. Chodziło bardziej o to, że uświadomił sobie otaczające go
problemy. I wtedy, dotarła do niego straszna wiadomość, że jest taki sam jak
wszyscy. Nie jest odporny na zwykłe ludzkie problemy i emocje. Jego też dopada
pech i nieszczęścia i mimo że tak długo wpierał sobie, że jest inaczej,
wiedział, że nie da rady już dłużej kłamać. Świadomość, że siedząca obok Pansy
też miała swój mały świat pełen problemów, dodawała nadziei. Nie dlatego, że
cieszył się z cudzego nieszczęścia. Raczej nie obchodziło go nic, co cudze.
Chodziło raczej o fakt, że nie jest sam z całym tym popieprzonym życiem, które
waliło mu się na głowę.
- A
ty, Draco?
Otworzył
usta, zupełnie nie wiedząc co powiedzieć. Świadomość, że mógłby zacząć się
uzewnętrzniać komuś… kto nie był Draco Malfoyem, napawała go paniką i czymś w
rodzaju obrzydzenia. Formułował już zdanie, które miało zdradzić część problemu,
jednak wiedział, że nie zdobędzie się na taką szczerą wypowiedź, w stylu tej,
którą usłyszał przed momentem. Kiedy myśl już miała ułożyć się w słowa,
zawitała w nim dziwna ulga. Nie sądził, że podzielenie się z kimś problemem,
może odnieść taki skutek. Jakby problem był tylko czyś słabym, co można było
podzielić, pomniejszyć. I każdy z przyjaciół, biorąc go na swoje barki, pomagał
w jego dźwiganiu…
-
Draco. – Tym razem nie był to głos Pansy. Dafne położyła mu dłoń na ramieniu.
Skąd ona się tam wzięła, do cholery…? Nieodczuwalny ciężar jej palców nagle
zaczął mu doskwierać. Chciał, żeby zwyczajnie zabrała dłoń i odeszła. Żeby
zostawiła go w spokoju. Żeby zwróciła mu ostatnią szansę, by sobie ulżyć…
- Tylko rozmawialiśmy – powiedział szorstko,
odwracając się do blondynki i patrząc na nią wyczekująco. Po co przyszła? Czego
znowu chciała?! Miał dość obowiązków i zobowiązań.
Dafne
zmieszała się na dźwięk jego głosu. Zerknęła na Pansy, obrzucając ją chłodnym
spojrzeniem. Parkinson wyglądała jakby skurczyła się o kilka cali pod jej
wzrokiem, co, niewiadomo dlaczego, jeszcze bardziej rozwścieczyło Dracona.
- O
czym, jeśli mogę wiedzieć? – Dafne postarała się, by jej ton zabrzmiał lekko,
ale i tak pytanie nadal sprawiało wrażenie takiego „nie na miejscu”. Nie bez
powodu Greengrass poczuła się w tej sytuacji wyjątkowo idiotycznie. Czuła, że
przesadzała, tak sprawdzając swojego chłopaka. Owszem, już kiedyś ją zdradził,
ale czy dał jej chociaż jeden powód do wątpliwości w ciągu ostatnich kilku
miesięcy?
-
Nieistotne. – Chłopak podniósł się ze stołka, patrząc Dafne w oczy. Zacisnęła
wargi w grymasie niezadowolenia. Dobra, wiedziała przecież, że nie musiała
pytać, ale po co ta złość?
- Draco. – To było wyraźne pierwsze
ostrzeżenie. Nie, nie miał zamiaru ulec. Nie miał najmniejszej ochoty się
odwracać. Nie tym razem.
Wiedział,
że Pansy przygląda się ich wymianie zdań z otwartymi ustami.
-
Powiedziałem, że nieistotne – mruknął w przestrzeń. I nie odwróciwszy się ani
razu, zniknął w ciemnościach.
***
Każdy
jej krok wywoływał szmer. Każdy szmer – drganie serca. Nie miała ochoty dać się
przyłapać Filchowi. Zresztą, kto by miał ochotę na to, żeby jego brudne łapska
zacisnęły się na jego ramieniu? Astoria nie wzdrygnęła się. Jej twarz nie
wykrzywił najmniejszy nawet grymas, ale ktoś, kto znał ją doskonale, wziąłby za
pewnik to, że dziewczyna poczuła w owym momencie obrzydzenie. Nie tylko na myśl
o starym woźnym, ale także o konsekwencjach, jakie mogłaby ponieść, dając się
złapać na krążeniu po zamku w środku nocy.
Wciągnęła
mocno powietrze, kiedy wypadła za róg, wpadając z impetem na równie
zdezorientowaną postać. Jak widać, pełna konspiracja podczas nocnych
przechadzek po zamku dotyczyła nie tylko Ślizgonów, bo Astoria od razu poznała
Pottera w chłopaku, którego przez chwilą pozbawiła tchu. On również nie miał
problemu z rozpoznaniem jej, bo odsunąwszy ją na odległość ramienia i
przyjrzawszy się dokładnie jej twarzy (co w ciemnościach było dość trudnym
zadaniem), wyszeptał:
-
Astoria?
Dziewczyna
powstrzymała parsknięcie. To zdecydowanie mogło przywołać Filcha. Albo Panią
Norris. Merlinie, jak ona nie lubiła tego zapchlonego kocura – kapusia.
-
Taa, a kto inny skradałby się nocą po Hogwarcie? – zapytała retorycznie,
starając się wyswobodzić z uścisku Pottera, który nadal trzymał ręce na jej
ramionach. Harry wyszczerzył lekko zęby, puszczając ją. Ruszyli korytarzem,
stykając się ramionami.
-
Powinienem był wiedzieć, że nie tylko ja mam takie pomysły – westchnął z
udawanym żalem, na co Astoria zakryła sobie usta dłonią, wiedząc, że jeśli
zaraz czegoś mu nie odpowie, wybuchnie śmiechem.
- Powiedz mi lepiej, dlaczego zawsze na siebie
wpadamy?
Harry
tym razem wzruszył ramionami. Ledwo dostrzegalny w poświacie księżyca uśmiech
zniknął z jego twarzy tak szybko jak się pojawił. Wiedziała, że nie było to
spowodowane jej pytaniem, jednak jak na osobę ciekawską, nie mogła się
powstrzymać od drążenia sprawy.
-
Coś się stało? – spytała łagodniej. Nie miała najmniejszej ochoty zachowywać
się w ten totalnie miły i urażający ślizgoński honor sposób, ale spojrzenie,
które rzucił jej Potter, totalnie zmiękczyło jej serce. Znała ten wyraz
twarzy. Widziała go nie raz, kiedy
oglądała w lustrze swoje odbicie. Zrezygnowanie. W swojej pełnej, najbardziej
obezwładniającej postaci.
-
Mecz – odpowiedział krótko Harry. Astoria pokiwała głową ze zrozumieniem.
Chłopak chyba w całej swojej karierze szukającego przegrał. Znaczy się, nie
złapał znicza. Bo przecież Gryfoni wygrali mecz. Zmarszczyła brwi. Może i
rozumiała jego problemy, ale z drugiej strony… przecież wygrał, będąc w jednej
drużynie z przyjaciółmi, więc co z tego, że jako jednostka trochę zawalił? A z
trzeciej strony… Co kogo obchodzi głupi quidditch?!
Harry
widocznie zrozumiał jej rozterki, bo zerknął na nią z litością. Lekki ból w
boku dał mu znać, że Astorii nie do końca się to spodobało.
-
Przegrałem swoją dumę – wyjaśnił z lekkim westchnieniem. Astoria tym razem się
skrzywiła. I to naprawdę mocno.
-
Pieprzysz. – Tylko na tyle było ją stać w tym momencie. Stojąc tam, po środku
korytarza na drugim piętrze i rozmawiając z Gryfonem, którego teoretycznie
powinna nienawidzić, doszła do wniosku, że nigdy nie słyszała z niczyich ust
większych bzdur. Nawet pijany Nott nie palnął nigdy nic tak idiotycznego, a i
tak uznawany był za króla głupich pijackich powiedzonek.
-
Może – zaśmiał się Harry, jakby zdając sobie sprawę jak kretyńsko zabrzmiały
jego słowa.
-
Nie odpowiedziałeś mi dlaczego włóczysz się po nocach. – Postanowiła zmienić
temat i nie drążyć tajemnic męskiego umysłu. Nawet jej ciekawość miała swoje
granice.
-
Nie pytałaś – padła przekorna odpowiedź.
-
Ach, no tak. No dobra, nie rób już ze mnie idiotki. Więc pytam teraz: po co
włóczysz się w nocy po zamku? – Uśmiechnęła się łobuzersko.
- Idę do Hermiony – odparł szybko, na co
Astoria zwolniła kroku. Jak mogła zapomnieć, że Potter przyjaźni się również z
Granger?
- A
ty? – Uniósł ciemne brwi, co ledwo zauważyła przez nikłe światło. Jej oczy nie
były jeszcze w pełni przyzwyczajone do ciemności.
-
Co ja? – mruknęła pod nosem, zatopiona we własnych myślach. Już zapomniała, że
Hogwart miał swoje cztery granice rozdzielające ludzi. Każdy dom był jak
rodzina. Tylko, że w owej rodzinie nie było miejsca na genetyczne podobieństwa.
Ludzie mieli wspólne poglądy, podobne cele. Nie różniły ich cechy charakteru,
ani zachowanie i dlatego potrafili znaleźć wspólny język. Astoria, która zwykle
nie respektowała zasad „ten jest dobry, a ten zły”, w tym momencie poczuła, jak
bardzo są sobie obcy ze stojącym obok Gryfonem. Jak bardzo pomyliła się,
zadając się z Harry’m Potterem.
-
Po co włóczysz się w nocy po zamku? – powtórzył jej wcześniejsze pytanie.
-
Właśnie wracałam do dormitorium. – Z niewiadomych przyczyn ogarnęła ją złość.
Zupełnie straciła ochotę na dalszą rozmowę. – Muszę już iść.
Bez
pożegnania odwróciła się i skręciła w inny korytarz. Nie słuchała stłumionych
protestów, które rzucał w jej kierunku Potter. Niech sobie gada, może złapie go
woźny. Albo lepiej: może to będzie Snape. Tak, życzyła mu tego z całego serca i
wcale nie byłoby jej żal, gdyby dostał tygodniowy szlaban. Może czyszczenie
kociołków przywróciłoby mu trzeźwość umysłu i zrozumiałby z kim się przyjaźni,
kim tak naprawdę jest Hermiona Granger. Manipulantką. Dziewczyną, która dla
własnej wygody niszczyła innym życie. Która niszczyła życie najbliższym
Astorii.
Zrezygnowana,
ale i lekko nabuzowana złością, zawróciła w stronę dormitorium Ślizgonów. Nie
zamierzała wkraczać do pokoju, teoretycznie w połowie należącego do Dracona,
lecz i tak pełnego Gryfonów. Gdyby jakimś cudem wywołała konflikt z Granger,
było oczywiste po czyjej stronie stanąłby Potter…
Mimo
że ten chłopak był Gryfonem, zdecydowanie nie chciała tracić tej znajomości…
***
Dafne
wpadła do zatłoczonego dormitorium, dopychając się do miejsca, gdzie siedział
Draco. Zatrzymała się dopiero na fotelem w którym siedział i wojowniczo
założyła ręce na klatce piersiowej. Oddychała ciężko, zmęczona gonitwą swojego
chłopaka od gospody, aż do zamku. Chyba miała prawo oczekiwać wyjaśnień,
prawda?
-
Myślę, że musimy porozmawiać. - Jej ton brzmiał zdecydowanie ostro i stanowczo.
Nikt inny w całym dormitorium nie byłby w stanie jej teraz odmówić. Dafne
potrafiła wzbudzać strach, kiedy tyko tego zapragnęła. Niestety nigdy nie u
tych ludzi, u których zależało jej na tym najbardziej. Należała do nich jej
własna siostra i właśnie… Draco.
-
Tylko ty tak uważasz.
Jak
podejrzewała, zupełnie nie przejął się jej słowami. W dłoniach trzymał jakiś
dziwny przedmiot, jakby mały model żaglówki. Wiedziała, że znalazł to gdzieś w Pokoju
Wspólnym, gdzie walało się dużo takich idiotycznych dziwactw.
-
Draco… - jęknęła, czując jak wszystkie rozmowy cichną, a ich kłótnia staje się
rozrywką wieczoru. Chłopak uparcie nie podnosił na nią wzroku. Smukłe palce
delikatnie gładziły drewniany przedmiot, a on wyglądał, jakby nigdy w życiu nic
go tak nie zafrapowało. Wiedziała, że to tylko pozory, co zresztą okazało się,
gdy z trzaskiem odłożył żaglówkę na stolik. Dafne nawet nie spojrzała w tamtą
stronę, ale była pewna, że siła uderzenia złamała delikatnej łódeczce maszt,
czy jak to się tam nazywało.
-
Wszystko jest w porządku, okej?! – Zerwał się na równe nogi, podnosząc głos.
Dziewczyna cofnęła się, zaskoczona nagłym wybuchem. Draco patrzył jej prosto w
oczy; jego spojrzenie było wściekłe i pełne dziwnego, zaciętego wyrazu. Nigdy
wcześniej nie dostrzegła tego bólu, który czaił się w oceanie jego bajecznie
przenikliwych tęczówek. Nie, była całkowicie pewna, że nigdy wcześniej nie było
w nich tego bólu.
- Draco, uspokój się. – Położyła chłopakowi
dłoń na ramieniu. Drżał pod jej dotykiem. Każdy mięsień jego ciała był
naprężony i jakby gotowy do walki. Daf pragnęła go jedynie uspokoić, pocieszyć.
Wiedziała, że ostatnio Malfoy często się wścieka i niełatwo jest mu poskromić
gniew, ale zawsze cierpliwie znosiła jego wybuchy. Jednak dawno nic go nie
rozwścieczyło tak, żeby tak jak w tym momencie, strzepnął jej dłoń z ramienia i
warknął: - Nie będziesz mi mówiła co mam robić, Dafne.
Większa
część ich „widowni” wciągnęła głośno powietrze. Dziewczyna cofnęła dłoń, nie
ukrywając, że zaskoczyły i zabolały ją te słowa. Wobec niej Malfoy zawsze był
szarmancki. Była przyzwyczajona do jego szorstkości wobec przyjaciół i
„służących”, ale ich rodziny przyjaźniły się od wieków i od zawsze byli z Draco
nauczeni wzajemnego szacunku. Ręka, którą odrzucił, zaczęła jej ciążyć, jakby
teraz każde miejsce w które miała je położyć nie miało być odpowiednie.
Wiedziała, że to głupie, ale nie mogła powstrzymać uczucia, które podpowiadało
jej, że jej wartość spadła, że przestała być dla niego ważna. Najważniejsza…
-
Skoro tak uważasz… - odparła lodowatym tonem, twardo patrząc mu w oczy. Dafne
zdecydowanie potrafiła się bronić. A najlepszą formą ochrony swojego wrażliwego
ego jest, oczywiście, atak. Jak oczekiwała, chłód był czymś, co odrobinę go
otrzeźwiło. Szybko zreflektował się, otwierając usta, by coś odpowiedzieć. Ale
Dafne nie czekała. Została odrzucona, poniżona
i to w dodatku na oczach wszystkich, ale jej duma nadal tkwiła na swoim
miejscu. Nie była gotowa na tak ostre słowa i wiedziała, że nie jest w stanie
przebywać w jego towarzystwie ani chwili dłużej, bez ukazywania swoich
prawdziwych uczuć. Uczuć, które nie były tylko nie wyrażającymi absolutnie nic
pogardliwymi spojrzeniami, albo lodowatymi uśmieszkami. Uczuć, które poprzez
swoją moc, potrafiły pokazać, co dzieje się w jej wnętrzu. Które wraz z jednym
spojrzeniem lub jedną łzą potrafiły wydostać się na zewnątrz. I jedna z tych
wspomnianych emocji, które nie były w stanie znaleźć ujścia, zwana czasami
głębokim zawodem, nadal ciążyła jej na sercu, kiedy pod ostrzałem spojrzeń
opuszczała Pokój Wspólny Ślizgonów. Przełykając gorycz upokorzenia, która wobec
tego co działo się w jej wnętrzu była tylko marnym tłem, wymknęła się przez
drzwi i warcząc na jakichś pierwszoroczniaków wślizgnęła się w jakiś ciemny
zaułek. Dopiero tam pozwoliła sobie załkać. Nigdy nie pozwalała ludziom oglądać
swoich łez. Była zbyt dumna, ale kiedy ktoś zastawał ją w takiej sytuacji, nie
bez powodu czuła wstyd. Jakby po prostu przegrała swoją dumę.
-
Dafne.
Nawet
nie podnosiła głowy, by wiedzieć, kto do niej przyszedł. Nie miał znaczenia
charakterystyczny ton głosu, czy znajomy zapach kwiatowych perfum. Dafne po
prostu wiedziała, że nikt inny nie wybiegłby za nią z dormitorium.
-
Odejdź, Astorio – załkała, ale pomimo wszystko w jej głosie zabrzmiała
rozkazująca nuta.
-
Nie. Mimo że jesteś wredna i upierdliwa, nie zostawię cię teraz, Daf. Jesteś
moją siostrą, zapomniałaś? – Mimo że głos blondynki przepełniony był ironią,
Astoria usiadła na schodku obok siostry i objęła ją ramieniem. Dafne oparła
głowę o jej bark, pociągając nosem. Zastanawiała się dlaczego to właśnie
Astoria zawsze była tą silniejszą siostrą. To Astoria rzadko płakała, rzadko
bała się irracjonalnych rzeczy, które nękają większość nastolatków. Nawet jej
bogin nie przypominał stworów z legend, które zwykle nawiedzały innych w
starciu z tym potworem. Dafne była nieuprzejma i kąśliwa, ale zdecydowanie
bardziej wrażliwa na to, co usłyszy w swoim kierunku. A Astoria? Po co była tak
dobrze nastawiona do życia i nawet uprzejma wobec ludzi, jeśli i tak nie
obchodziła jej ich opinia? Zdaniem Dafne to wszystko zwyczajnie nie trzymało
się kupy. Po jej policzkach potoczyły się kolejne łzy. Już zapomniała, jak
blisko były kiedyś z siostrą. Kiedyś… Przyjaźniły się – potrafiły powiedzieć
sobie o wszystkim, pod osłoną nocy odwiedzając się nawzajem w pokojach i
wskakując do swoich wielkich łóżek, całymi nocami chichotając i wymieniając się
uwagami. Pamiętała, kiedy oceniały każdego znajomego chłopaka w skali jeden do
dziesięć. Draco… on dostał pełne dziesięć punktów, oczywiście. Mimo że było to
na tak dawno, iż nie wyglądał jeszcze tak doskonale jak teraz. Astoria
przypomniała sobie, jak z chorobliwą ciekawością spijała każde słowo z opowieści o pierwszym pocałunku Dafne, o jej
pierwszej miłości. Słuchała tego z bólem serca, ale wbrew pozorom, była taka
szczęśliwa, wręcz upojona radością swojej starszej siostry, że nie miała nawet
ani chwili na zazdrość. Bo skoro ona nie mogła być szczęśliwa, dlaczego nie
miało dostać się to najbliższej osobie pod słońcem?
Obie
zastanawiały się co je poróżniło. Brak czasu czy może oziębłość Dafne? Każda z
nich podświadomie wiedziała, kto był ową granicą. Kto był rysą na szkle,
dzielącą ich, z pozoru perfekcyjną, relację? Mimo niechcianej i bolesnej
wiedzy, nie wystarczyło im odwagi, by przyznać to nawet w myślach.
Dafne
znowu zaszlochała, na co Astoria poruszyła się. Złapała siostrę za głowę, tak,
by mogły patrzeć sobie prosto w oczy i kciukami otarła jej łzy.
-
Dafne, przestań – rozkazała, czując, jak zaszklone oczy jej starszej siostry
wywołują w niej falę bezradności. Ale dziewczyna nie posłuchała. Pokręciła
tylko jasnowłosą głową, a na palce Astorii skapnęły kolejne łzy.
-
Daf, posłuchaj. – Astoria sprawiała wrażenie zirytowanej. W rzeczywistości było
to ostatnie uczucie, jakie mogłoby ją nawiedzić w tym momencie. Po prostu za
wszelką cenę starała się ukryć fakt, że nie ma pojęcia co zrobić z załamaną
siostrą. – Nikt nie jest wart twoich łez, rozumiesz to? Nikt, nikt, nikt. Nawet
Draco Malfoy.
Astoria
nie myślała o Malfoyu w kategoriach „nikt”, jednak jakaś jej część chciała
nieźle mu dokopać za to, co odstawił chwilę temu. To naraziło chorą ambicję Dafne,
która dla były niemal wszystkim. Ale mimo tego co robił jej siostrze, nie
potrafiła go nienawidzić. Sama nawet nie wiedziała, czy chce go nienawidzić.
Owszem, solidaryzowała się z Dafne, ale czuła, że siostra tez nie jest w stanie
mieć do niego żal choć w połowie taki jak powinna. Ewidentnie zawrócił im w
głowach.
Dafne
pociągnęła nosem i utkwiła spojrzenie pełne ufnej nadziei w szarozielonych
oczach siostry.
-
Naprawdę?
Astoria
powstrzymała się od wywrócenia oczami. Drażniły ją takie głupie pytania, ale
powstrzymała się, by nie zrobić przykrości roztrzęsionej siostrze.
-
Tak – powiedziała miękko i spokojnie, a Daf zrewanżowała się bladym uśmiechem.
Objęła siostrę w talii, ściskając ją mocno. Tori odwzajemniła uścisk.
- Kocham
cię, królowo śniegu. – Astoria wyszeptała to we włosy siostry i zaśmiała się.
Daf odsunęła się od niej odrobinę i posłała jej na wpół rozbawione, na wpół
urażone spojrzenie.
-
Też cię kocham, mała denerwująca siostrzyczko. – Dafne zmierzwiła siostrze
włosy. Miała pełną i satysfakcjonującą świadomość tego, że Astoria nienawidzi
owego gestu. Nie była zaskoczona, gdy i tym razem Tori strzepnęła z głowy jej
rękę, ale zamiast oddać, jak to miała w zwyczaju, zaśmiała się cicho. Dafne
objęła ją ramieniem, uświadamiając sobie, że sprawia jej przyjemność oglądanie
siostry szczęśliwej. Po tylu miesiącach wmawiania sobie, że zupełnie nie
obchodzi jej to, co czuje druga połowa rodzeństwa Greengrass.
Dafne
i Astoria w końcu zawarły pokój.
***
Zadowolona.
Pierwotnie odcinek miał się nazywać „Przegrana duma.”, ale ktoś skutecznie
wyperswadował mi ten pomysł, mówiąc, że „Rysa na szkle.” jest mniej banalny.
Cóż, dla mnie oba pasują. ;)
Acha!
Zapomniałabym. Jeśli ktoś i chciałby poczytać coś z perspektywy Jake’a ze
Zmierzchu, zapraszam Was na www.total-eclipse.blog.onet.pl. Piszę dla odmiany w
pierwszej osobie, więc może to kogoś zainteresuje. ;P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz