Opowiadanie
II: Oszukać przeznaczenie.
Uniosła
kąciki ust; jej lustrzane odbicie natychmiast odwzajemniło uroczy uśmiech. Położyła dłonie na swojej sukience w drobne,
różnokolorowe kwiaty i okręciła się dookoła, patrząc jak materiał wiruje wokół
jej kolan i napawając się tym, iż w końcu pogoda pozwoliła jej na założenie
sukienki. Za piętnaście minut miała spotkać się z Sethem w Sali Wejściowej, by
spacerem po błoniach świętować pożegnanie zimy.
Po
cichu wyszła z pokoju i stanęła na schodach, patrząc na Pokój Wspólny jej i
Malfoya. Jej wzrok zatrzymał się na kanapie. Wytężyła wzrok z niedowierzaniem. Oburzona,
zbiegła po schodach, z dziką
zawziętością tupiąc w nie jak najgłośniej potrafiła.
Dwie
długie nogi, do tej pory owinięte wokół Dracona, wypuściły go z objęć. Chłopak
leniwie odsunął się od partnerki, obracając się do Hermiony ze złośliwym
uśmieszkiem. Naprawdę nie spodziewała się, że prędzej czy później wywinie jej
jakiś numer?
-
Czego? – zapytał nieuprzejmie. Od małego incydentu kilka tygodni wcześniej,
gdzieś zniknęła jego powalając kurtuazja i zaczął odnosić się do niej
impertynencko. Wiedział, że jej się to
nie spodoba – zawsze wymagała od niego szacunku. Dawał jej go dopóki miał z
tego korzyści, ale teraz… Teraz wszystko się zmieniło.
Dafne wstała z kanapy, wygładzając swoją
marynarską bluzkę w niebiesko-białe pasy. Hermiona zlustrowała z pogardą
wyższego o pół głowy nieproszonego gościa. Greengrass odpowiedziała jej
podobnym spojrzeniem. Przy wysokiej i szczupłej Dafne, ubranej w bardzo obcisłe
szare spodnie i czarne buty na niebotycznie wysokim obcasie, Hermiona w swojej
sukience w kwiaty wyglądała jak uboga krewna z prowincji i sprawiała
wrażenie zupełnie nie na miejscu.
Odchrząknęła ze złością.
-
Draco, pójdę się ogarnąć – szepnęła mu do ucha blondynka, nie omieszkując
przygryźć go zębami. Wskazała znacząco na swoje rozwiane włosy, w których
jeszcze kilka minut temu tkwiły palce Malfoya. Ten skinął tylko głową.
Greengrass wyminęła Gryfonkę sprężystym krokiem, przez moment przystając przy
dziewczynie, by rzucić jej pogardliwe spojrzenie. Hermiona skrzywiła się w
odpowiedzi. Kiedy drzwi od łazienki zatrzasnęły się za Dafne, Granger nie
wytrzymała:
-
Jakim prawem ją tutaj sprowadzasz? – wrzasnęła, przypominając sobie nagle
stare, mugolskie przysłowie: „przyganiał kocioł garnkowi”.
- Czy
mi się tylko wydaje, czy to po prostu nie twój interes?
Zabolało
ją to lekceważenie. Znowu był taki. Zimny, nieprzyjemny.
-
Owszem mój. Zabraniam ci… - No dalej, Granger, niby jesteś taka błyskotliwa,
więc pokaż na co cię stać, do cholery. - … bezczeszczenia naszej wspólnej
kanapy!
- Czyżby? – Uniósł brwi. Założyła ręce na
piersi, patrząc na Ślizgona z bezgraniczną pogardą. Miała ochotę się na niego
rzucić z zamiarem powyrywania mu wszystkich włosów i zapewne zrobiłaby to,
gdyby nagle do pomieszczenia nie weszła ponownie Dafne.
-
Draco, dokończymy do co zaczęliśmy? – Za plecami Hermiony rozległ się nudzony
głos. Wściekła panna Granger wyminęła uśmiechniętą Ślizgonkę i wybiegła z
dormitorium, nie omieszkując trząsnąć drzwiami z całej siły.
***
Ron
Weasley miotał się niespokojnie po dormitorium Gryfonów, nieprzytomnie szepcząc
sobie coś pod nosem. Podszedł do ściany i oparłszy dłonie na chłodnym kamieniu,
lekko stukał głową w twardą powierzchnię, by po chwili odepchnąć się mocno na
knykciach, zacisnąć pieści i podbiec do okna. Złapał się za włosy i zacisnął
oczy, kuląc się do pozycji embrionalnej, jakby porażony bólem brzucha. Ale i to
ułożenie nie zatrzymało go w bezruchu na długo. Wyprostował się gwałtownie i
lekko zielony na twarzy rzucił się na swoje łóżko z czterema kolumienkami,
kładąc się na plecach i zapadając w miękką pościel.
-
Jasna cholera! – warknął, z całej siły waląc dłonią w materac.
-
Ron, mówiłem ci już żebyś przestał się tak stresować… - Na dźwięk głosu
przyjaciela, rudowłosy poderwał się gwałtownie z materaca. Jego dziko
wytrzeszczone oczy wyraźnie poinformowały Pottera o braku wyczucia chwili.
-
Harry… Nie wiedziałem, że wrócisz… - wymamrotał Ron, lecz z wyraźnie
wyczuwalnym wyrzutem w głosie. Każdy czułby się upokorzony w tej, niegodnej
mężczyzny, sytuacji. A Ron Weasley miał dość upokorzeń. Pomijając fakt, że
przed siedem lat musiał znosić docinki kolegów, bezlitosne spojrzenia
obgadujących go dziewcząt, klasyfikujących go później jako „deska ratunkowa”,
pełne dezaprobaty uwagi nauczycieli i te nadopiekuńcze komentarze swojej matki,
Ron Weasley wiedział, że za kilkanaście minut przeżyje największe upokorzenie
swojego siedemnastoletniego żywota – i to na oczach całej szkoły.
-
Spokojnie… Przyszedłem tylko po plany meczu. – Harry uśmiechnął się i podniósł
dłonie do góry, co miało symbolizować dobre intencje, ale także chronić go
przed ewentualnymi ciosami Rona. Wiedział, że stres źle działa na przyjaciela.
– Ron, mówiłem ci, że pokonanie Ślizognów będzie łatwe jak bułka z gumochłonem…
- zawahał się. - Czy jakoś tak.
Harry
wyszczerzył się, pragnąc rozbawić przyjaciela,
lecz Weasley, na którego twarzy nie widniał już żaden ślad zdrowych
rumieńców, wykrzywił się, gdyż sens żartu Pottera do niego nie dotarł. Ron
stresował się bardziej niż przed zwykłym meczem – wiedział, że teraz nie jest w
formie, a warunki nie są zbyt dobre. Niemal widział oczami wyobraźni, jak
usuwają się w cień, przełykając gorycz porażki, podczas gdy Ślizgoni będą
świętowali swoje zwycięstwo...
-
Nie ściemniaj. Widziałem te plany, widziałem, że kazałeś trenować Ginny dwa
razy mocniej. Mają nowego obrońcę. Poza tym wygrali z Krukonami sto
pięćdziesiąt do dwudziestu! – Ostatnie słowa Rona przeszły w pisk. Na
szczęście, w porę się opanował, odchrząkając z zakłopotaniem.
-
Mieli szczęście. – Potter wzruszył ramionami. Ron miał zamiar gwałtownie
zaoponować, lecz Harry, przewidując jego reakcję, uciął szybko: - Poza tym
uważaj, ktoś na ciebie czeka…
Ron
zawahał się. Mógł przygadać przyjacielowi i zarzucić mu kłamstwo, albo iść
zobaczyć się z dziewczyną, którą ostatnimi czasy widywał jedynie podczas
lekcji… Rzucił Potterowi mordercze spojrzenie i pognał w stronę stadionu…
***
- Powodzenia, Ron. – Hermiona uśmiechnęła się
do niego ciepło, a on poczuł jak uginają się pod nim kolana. – Na pewno
świetnie sobie poradzisz.
-
Dzięki – odparł, odwzajemniając przyjacielski uścisk trochę mocniej, niż było
to konieczne. To na szczęście, powtarzał sobie pod nosem. Na szczęście.
Jaaasne.
Zagapił
się w śliczne, ciemne oczy Hermiony, wyobrażając sobie, jak śledzą jego
sylwetkę po boisku. Teraz to już na pewno spadnie z miotły…
***
Draco
w pośpiechu pokonywał drogę do szatni. Był już spóźniony, a miał jeszcze przed
meczem przedstawić zawodnikom najnowszą strategię!
Zatrzymał
się przy korytarzu prowadzącym do szatni, słysząc ciche odgłosy rozmowy. Od
razu rozpoznał charakterystyczny głos Hermiony. Wychylił się odrobinę zza
ściany i zaczął obserwować stojącą kilka metrów dalej parę.
-
Powodzenia – szepnęła słodko dziewczyna, wspinając się na palce i całując
zaskoczonego Setha. Chłopak objął ją w pasie, przytrzymując przy sobie jeszcze
kilka sekund.
- A
myślałem, że kibicujesz Gryfonom – droczył się, łapiąc ją za ręce i splatając
ich palce ze sobą.
-
Oczywiście, że tak, głupolu. Ale powodzenia życzę tobie jako jednostce –
wytłumaczyła mu powoli, tak ja mówi się do pięcioletniego dziecka. Zaśmiała się
melodyjnie.
-
Jakie to słodkie – zaświergotał Seth, idealnie przedrzeźniając głos Hermiony.
Dziewczyna prychnęła, na co Draco uśmiechnął się leniwie. Ale po chwili odgłosy
ich kłótni przerwał odgłos pocałunków.
Draco
przysiągł sobie, że jeśli za chwilę się nie porzyga, sam wsadzi sobie palec do
gardła. To ich świergotanie było obrzydliwe! Nikt nie wkurzał go bardziej niż
Seth Watters.
-
No już, spadaj do szatni, Watters. – Wypadł zza rogu, nakrywając zaskoczoną
parę. Zdezorientowany Seth popatrzył na niego z zaskoczeniem i Draco opanował
się, żeby miotnąć w niego jakąś klątwą.
- A
tobie Granger radzę lepiej, żebyś zajęła sobie dobre miejsce na trybunach –
warknął – żeby wyraźnie widzieć, jak twój Pottuś spada z miotły.
Jej
oczy zwęziły się groźnie, jak zawsze na wzmiankę o przyjaciołach, ale on nie
mógł przyznać, iż nie cieszy się na ten widok.
-
Grozisz mu? – syknęła, podnosząc podbródek i zbliżając się do niego o krok.
-
Oczywiście, że nie – zaśmiał się drwiąco. – Bo jeśli wystarczy mu kompetencji,
żeby utrzymać się na swojej błyskawicy dłużej niż pierwsze dziesięć minut,
jestem pewien, że Wieprzley na niego wleci i obaj spadną…
Miarka
się przebrała. Sięgnął za pazuchę, wyciągając z niej różdżkę i przykładając mu
ją do gardła. Popatrzył na nią lekceważąco. Już minęły czasy, kiedy drżał na
widok wyciągniętej różdżki.
-
Litości, Granger… I co, może zaatakujesz kapitana przeciwnej drużyny tuz przed
samym meczem. To chyba nie wyglądałoby dobrze w twoich papierach... – zadrwił,
a mściwy wyraz jej twarzy pogłębił się. Poczuł, jak jej różdżka wbija mu się w
krtań.
-
Nie, Malfoy. Ale mogę powtórzyć to, co zrobiłam w trzeciej klasie. Bez używania
magii... – zasyczała, zbliżając twarz do jego ust.
-
Oho, ciekawe od kogo mała szlama nauczyła się takiego okrucieństwa? – kpił
dalej, nie dbając o to, jak daleko brnie. To była chyba najdłuższa rozmowa jaką
przeprowadził z nią od dłuższego czasu. I wolał to, niż milczenie. Po stokroć
bardziej, na Merlina…
Zaczerwieniła
się, słysząc przezwisko. Nie mówił tak do niej od wieków…
-
Nie przeginaj, Malfoy. Dobrze wiesz, że nie było ci do twarzy z fioletowym
limem – uśmiechnęła się szyderczo i zasyczała: – I tatuś już nic na to nie
poradzi…
Złapał
ją za nadgarstki, wykręcając je boleśnie. Z jej różdżki wystrzelił czerwony
promień; ledwo się uchylił - zaklęcie musnęło czubek jego głowy. Jej oczy
skrzyły się jak nigdy. Wykrzywiła się z wściekłością, patrząc na niego tak jak dawniej. Z pogardą, z bezbrzeżną
nienawiścią, z pewnego rodzaju… bezsilnością wobec jego osoby. Ogarnęło go
dziwne uczucie – nostalgia, ale także jakaś niepohamowana pasja. Nie mogąc się
powstrzymać, przyciągnął ją z całych sił i przycisnął ich usta do siebie.
Przestała walczyć; zamarła, przestając miotać się w jego uścisku. Puścił jej
nadgarstek i przytrzymał jej głowę od tyłu. Ale zapomniał o jednej,
najważniejszej rzeczy – Hermionie Granger nie można było ufać. Znienacka jej
kolano ugodziło go w najczulszy punkt jego malfoyowskiej dumy. Puścił ją i aż zgiął
się wpół, czując rozchodzący się po jego ciele ból. Opanował łzy cisnące się mu
do oczu i zacisnął zęby, klnąc ją w duchu. Od kiedy dziewczyna miała takie
silne ciosy?! Merlinie, jeśli zostanie przez nią bezpłodny, Granger gorzko tego
pożałuje.
-
Hej, co się tu dzieje? – Gdzieś w oddali rozległ się ostry głos Setha. Draco
nie kontaktował - przed oczami nadal migały mu wszystkie gwiazdki. Z takim
przygotowaniem mógłby bez problemu zdać test z astronomii na wybitny.
-
Nic, nic, mieliśmy małą wymianę… zdań – warknęła zdyszana Hermiona, rzucając mu
wściekłe spojrzenie.
-
Zapraszam do szatni, kapitanie - mruknął Seth z przekąsem, podchodząc do
Gryfonki. Nie zdając sobie trudu odsunięcia się od Malfoya, pocałował
dziewczynę ostentacyjnie.
Nie, nie, nie. Draco Malfoy
nie przegrywał. Dobrze Watters, wygrałeś tę bitwę… Ale wojna należy do mnie.
Hermiona
rzuciła Draconowi ostatnie, pełne pogardy spojrzenie i odrzuciła włosy na
plecy. Patrzył jak odchodzi, czując na wargach to znajome mrowienie. Cholera,
uwielbiał ją całować wbrew jej woli. Taka była najlepsza. Rozzłoszczona,
niedostępna, diabelnie seksowna… A przede wszystkim – miał świadomość, że
zawsze będzie należała do niego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz