4 września 2012

11. Malfoyowska duma.



Opowiadanie II: Oszukać przeznaczenie.

Uniosła kąciki ust; jej lustrzane odbicie natychmiast odwzajemniło uroczy uśmiech.  Położyła dłonie na swojej sukience w drobne, różnokolorowe kwiaty i okręciła się dookoła, patrząc jak materiał wiruje wokół jej kolan i napawając się tym, iż w końcu pogoda pozwoliła jej na założenie sukienki. Za piętnaście minut miała spotkać się z Sethem w Sali Wejściowej, by spacerem po błoniach świętować pożegnanie zimy.
Po cichu wyszła z pokoju i stanęła na schodach, patrząc na Pokój Wspólny jej i Malfoya. Jej wzrok zatrzymał się na kanapie. Wytężyła wzrok z niedowierzaniem. Oburzona, zbiegła po schodach, z  dziką zawziętością tupiąc w nie jak najgłośniej potrafiła.
Dwie długie nogi, do tej pory owinięte wokół Dracona, wypuściły go z objęć. Chłopak leniwie odsunął się od partnerki, obracając się do Hermiony ze złośliwym uśmieszkiem. Naprawdę nie spodziewała się, że prędzej czy później wywinie jej jakiś numer?
- Czego? – zapytał nieuprzejmie. Od małego incydentu kilka tygodni wcześniej, gdzieś zniknęła jego powalając kurtuazja i zaczął odnosić się do niej impertynencko.  Wiedział, że jej się to nie spodoba – zawsze wymagała od niego szacunku. Dawał jej go dopóki miał z tego korzyści, ale teraz… Teraz wszystko się zmieniło.
 Dafne wstała z kanapy, wygładzając swoją marynarską bluzkę w niebiesko-białe pasy. Hermiona zlustrowała z pogardą wyższego o pół głowy nieproszonego gościa. Greengrass odpowiedziała jej podobnym spojrzeniem. Przy wysokiej i szczupłej Dafne, ubranej w bardzo obcisłe szare spodnie i czarne buty na niebotycznie wysokim obcasie, Hermiona w swojej sukience w kwiaty wyglądała jak uboga krewna z prowincji i sprawiała wrażenie  zupełnie nie na miejscu. Odchrząknęła ze złością.
- Draco, pójdę się ogarnąć – szepnęła mu do ucha blondynka, nie omieszkując przygryźć go zębami. Wskazała znacząco na swoje rozwiane włosy, w których jeszcze kilka minut temu tkwiły palce Malfoya. Ten skinął tylko głową. Greengrass wyminęła Gryfonkę sprężystym krokiem, przez moment przystając przy dziewczynie, by rzucić jej pogardliwe spojrzenie. Hermiona skrzywiła się w odpowiedzi. Kiedy drzwi od łazienki zatrzasnęły się za Dafne, Granger nie wytrzymała:
- Jakim prawem ją tutaj sprowadzasz? – wrzasnęła, przypominając sobie nagle stare, mugolskie przysłowie: „przyganiał kocioł garnkowi”.
- Czy mi się tylko wydaje, czy to po prostu nie twój interes?
Zabolało ją to lekceważenie. Znowu był taki. Zimny, nieprzyjemny.
- Owszem mój. Zabraniam ci… - No dalej, Granger, niby jesteś taka błyskotliwa, więc pokaż na co cię stać, do cholery. - … bezczeszczenia naszej wspólnej kanapy!
 - Czyżby? – Uniósł brwi. Założyła ręce na piersi, patrząc na Ślizgona z bezgraniczną pogardą. Miała ochotę się na niego rzucić z zamiarem powyrywania mu wszystkich włosów i zapewne zrobiłaby to, gdyby nagle do pomieszczenia nie weszła ponownie Dafne.
- Draco, dokończymy do co zaczęliśmy? – Za plecami Hermiony rozległ się nudzony głos. Wściekła panna Granger wyminęła uśmiechniętą Ślizgonkę i wybiegła z dormitorium, nie omieszkując trząsnąć drzwiami z całej siły.

***

Ron Weasley miotał się niespokojnie po dormitorium Gryfonów, nieprzytomnie szepcząc sobie coś pod nosem. Podszedł do ściany i oparłszy dłonie na chłodnym kamieniu, lekko stukał głową w twardą powierzchnię, by po chwili odepchnąć się mocno na knykciach, zacisnąć pieści i podbiec do okna. Złapał się za włosy i zacisnął oczy, kuląc się do pozycji embrionalnej, jakby porażony bólem brzucha. Ale i to ułożenie nie zatrzymało go w bezruchu na długo. Wyprostował się gwałtownie i lekko zielony na twarzy rzucił się na swoje łóżko z czterema kolumienkami, kładąc się na plecach i zapadając w miękką pościel.
- Jasna cholera! – warknął, z całej siły waląc dłonią w materac.
- Ron, mówiłem ci już żebyś przestał się tak stresować… - Na dźwięk głosu przyjaciela, rudowłosy poderwał się gwałtownie z materaca. Jego dziko wytrzeszczone oczy wyraźnie poinformowały Pottera o braku wyczucia chwili.
- Harry… Nie wiedziałem, że wrócisz… - wymamrotał Ron, lecz z wyraźnie wyczuwalnym wyrzutem w głosie. Każdy czułby się upokorzony w tej, niegodnej mężczyzny, sytuacji. A Ron Weasley miał dość upokorzeń. Pomijając fakt, że przed siedem lat musiał znosić docinki kolegów, bezlitosne spojrzenia obgadujących go dziewcząt, klasyfikujących go później jako „deska ratunkowa”, pełne dezaprobaty uwagi nauczycieli i te nadopiekuńcze komentarze swojej matki, Ron Weasley wiedział, że za kilkanaście minut przeżyje największe upokorzenie swojego siedemnastoletniego żywota – i to na oczach całej szkoły.
- Spokojnie… Przyszedłem tylko po plany meczu. – Harry uśmiechnął się i podniósł dłonie do góry, co miało symbolizować dobre intencje, ale także chronić go przed ewentualnymi ciosami Rona. Wiedział, że stres źle działa na przyjaciela. – Ron, mówiłem ci, że pokonanie Ślizognów będzie łatwe jak bułka z gumochłonem… - zawahał się.  - Czy jakoś tak.
Harry wyszczerzył się, pragnąc rozbawić przyjaciela,  lecz Weasley, na którego twarzy nie widniał już żaden ślad zdrowych rumieńców, wykrzywił się, gdyż sens żartu Pottera do niego nie dotarł. Ron stresował się bardziej niż przed zwykłym meczem – wiedział, że teraz nie jest w formie, a warunki nie są zbyt dobre. Niemal widział oczami wyobraźni, jak usuwają się w cień, przełykając gorycz porażki, podczas gdy Ślizgoni będą świętowali swoje zwycięstwo...
- Nie ściemniaj. Widziałem te plany, widziałem, że kazałeś trenować Ginny dwa razy mocniej. Mają nowego obrońcę. Poza tym wygrali z Krukonami sto pięćdziesiąt do dwudziestu! – Ostatnie słowa Rona przeszły w pisk. Na szczęście, w porę się opanował, odchrząkając z zakłopotaniem.
- Mieli szczęście. – Potter wzruszył ramionami. Ron miał zamiar gwałtownie zaoponować, lecz Harry, przewidując jego reakcję, uciął szybko: - Poza tym uważaj, ktoś na ciebie czeka…
Ron zawahał się. Mógł przygadać przyjacielowi i zarzucić mu kłamstwo, albo iść zobaczyć się z dziewczyną, którą ostatnimi czasy widywał jedynie podczas lekcji… Rzucił Potterowi mordercze spojrzenie i pognał w stronę stadionu…

***

 - Powodzenia, Ron. – Hermiona uśmiechnęła się do niego ciepło, a on poczuł jak uginają się pod nim kolana. – Na pewno świetnie sobie poradzisz.
- Dzięki – odparł, odwzajemniając przyjacielski uścisk trochę mocniej, niż było to konieczne. To na szczęście, powtarzał sobie pod nosem. Na szczęście. Jaaasne.
Zagapił się w śliczne, ciemne oczy Hermiony, wyobrażając sobie, jak śledzą jego sylwetkę po boisku. Teraz to już na pewno spadnie z miotły…

***

Draco w pośpiechu pokonywał drogę do szatni. Był już spóźniony, a miał jeszcze przed meczem przedstawić zawodnikom najnowszą strategię!
Zatrzymał się przy korytarzu prowadzącym do szatni, słysząc ciche odgłosy rozmowy. Od razu rozpoznał charakterystyczny głos Hermiony. Wychylił się odrobinę zza ściany i zaczął obserwować stojącą kilka metrów dalej parę.
- Powodzenia – szepnęła słodko dziewczyna, wspinając się na palce i całując zaskoczonego Setha. Chłopak objął ją w pasie, przytrzymując przy sobie jeszcze kilka sekund.
- A myślałem, że kibicujesz Gryfonom – droczył się, łapiąc ją za ręce i splatając ich palce ze sobą.
- Oczywiście, że tak, głupolu. Ale powodzenia życzę tobie jako jednostce – wytłumaczyła mu powoli, tak ja mówi się do pięcioletniego dziecka. Zaśmiała się melodyjnie.
- Jakie to słodkie – zaświergotał Seth, idealnie przedrzeźniając głos Hermiony. Dziewczyna prychnęła, na co Draco uśmiechnął się leniwie. Ale po chwili odgłosy ich kłótni przerwał odgłos pocałunków.
Draco przysiągł sobie, że jeśli za chwilę się nie porzyga, sam wsadzi sobie palec do gardła. To ich świergotanie było obrzydliwe! Nikt nie wkurzał go bardziej niż Seth Watters.
- No już, spadaj do szatni, Watters. – Wypadł zza rogu, nakrywając zaskoczoną parę. Zdezorientowany Seth popatrzył na niego z zaskoczeniem i Draco opanował się, żeby miotnąć w niego jakąś klątwą.
- A tobie Granger radzę lepiej, żebyś zajęła sobie dobre miejsce na trybunach – warknął – żeby wyraźnie widzieć, jak twój Pottuś spada z miotły.
Jej oczy zwęziły się groźnie, jak zawsze na wzmiankę o przyjaciołach, ale on nie mógł przyznać, iż nie cieszy się na ten widok.
- Grozisz mu? – syknęła, podnosząc podbródek i zbliżając się do niego o krok.
- Oczywiście, że nie – zaśmiał się drwiąco. – Bo jeśli wystarczy mu kompetencji, żeby utrzymać się na swojej błyskawicy dłużej niż pierwsze dziesięć minut, jestem pewien, że Wieprzley na niego wleci i obaj spadną…
Miarka się przebrała. Sięgnął za pazuchę, wyciągając z niej różdżkę i przykładając mu ją do gardła. Popatrzył na nią lekceważąco. Już minęły czasy, kiedy drżał na widok wyciągniętej różdżki.
- Litości, Granger… I co, może zaatakujesz kapitana przeciwnej drużyny tuz przed samym meczem. To chyba nie wyglądałoby dobrze w twoich papierach... – zadrwił, a mściwy wyraz jej twarzy pogłębił się. Poczuł, jak jej różdżka wbija mu się w krtań.
- Nie, Malfoy. Ale mogę powtórzyć to, co zrobiłam w trzeciej klasie. Bez używania magii... – zasyczała, zbliżając twarz do jego ust.
- Oho, ciekawe od kogo mała szlama nauczyła się takiego okrucieństwa? – kpił dalej, nie dbając o to, jak daleko brnie. To była chyba najdłuższa rozmowa jaką przeprowadził z nią od dłuższego czasu. I wolał to, niż milczenie. Po stokroć bardziej, na Merlina… 

Zaczerwieniła się, słysząc przezwisko. Nie mówił tak do niej od wieków…
- Nie przeginaj, Malfoy. Dobrze wiesz, że nie było ci do twarzy z fioletowym limem – uśmiechnęła się szyderczo i zasyczała: – I tatuś już nic na to nie poradzi…
Złapał ją za nadgarstki, wykręcając je boleśnie. Z jej różdżki wystrzelił czerwony promień;  ledwo się uchylił -  zaklęcie musnęło czubek jego głowy. Jej oczy skrzyły się jak nigdy. Wykrzywiła się z wściekłością, patrząc na niego tak jak dawniej. Z pogardą, z bezbrzeżną nienawiścią, z pewnego rodzaju… bezsilnością wobec jego osoby. Ogarnęło go dziwne uczucie – nostalgia, ale także jakaś niepohamowana pasja. Nie mogąc się powstrzymać, przyciągnął ją z całych sił i przycisnął ich usta do siebie. Przestała walczyć; zamarła, przestając miotać się w jego uścisku. Puścił jej nadgarstek i przytrzymał jej głowę od tyłu. Ale zapomniał o jednej, najważniejszej rzeczy – Hermionie Granger nie można było ufać. Znienacka jej kolano ugodziło go w najczulszy punkt jego malfoyowskiej dumy. Puścił ją i aż zgiął się wpół, czując rozchodzący się po jego ciele ból. Opanował łzy cisnące się mu do oczu i zacisnął zęby, klnąc ją w duchu. Od kiedy dziewczyna miała takie silne ciosy?! Merlinie, jeśli zostanie przez nią bezpłodny, Granger gorzko tego pożałuje.
- Hej, co się tu dzieje? – Gdzieś w oddali rozległ się ostry głos Setha. Draco nie kontaktował - przed oczami nadal migały mu wszystkie gwiazdki. Z takim przygotowaniem mógłby bez problemu zdać test z astronomii na wybitny.
- Nic, nic, mieliśmy małą wymianę… zdań – warknęła zdyszana Hermiona, rzucając mu wściekłe spojrzenie.
- Zapraszam do szatni, kapitanie - mruknął Seth z przekąsem, podchodząc do Gryfonki. Nie zdając sobie trudu odsunięcia się od Malfoya, pocałował dziewczynę ostentacyjnie.
Nie, nie, nie. Draco Malfoy nie przegrywał. Dobrze Watters, wygrałeś tę bitwę… Ale wojna należy do mnie.
Hermiona rzuciła Draconowi ostatnie, pełne pogardy spojrzenie i odrzuciła włosy na plecy. Patrzył jak odchodzi, czując na wargach to znajome mrowienie. Cholera, uwielbiał ją całować wbrew jej woli. Taka była najlepsza. Rozzłoszczona, niedostępna, diabelnie seksowna… A przede wszystkim – miał świadomość, że zawsze będzie należała do niego.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz