Opowiadanie II: Oszukać przeznaczenie.
-
Potter? Co ty tutaj robisz? – Zaskoczenie sprawiło, iż Astoria zapomniała przybrać tego
charakterystycznego, ślizgońskiego syku. Co prawda, nie lubiła tego tonu głosu,
tak charakterystycznego dla jej starszej siostry, jednak zasady to zasady...
Była
typową Ślizgonką: inteligentną, sprytną, sarkastyczną. Posiadała jednak cechy,
które sprawiały, iż wyróżniała się z tłumu srebrno-zielonych. Nigdy nie
pociągało jej rzucanie pogardliwych spojrzeń i dogryzanie każdemu napotkanemu
uczniowi z domu lwa. To fakt, iż z racji trwającej od wieków „tradycji” Gryfoni
byli jej naturalnymi wrogami, a ona nie zamierzała łamać stereotypów o
bezpodstawnej nienawiści. Ale tamci też nie byli aniołkami. Wojna pomiędzy
domami trwała od lat, ale żadna ze stron nigdy nie wykazała się inicjatywą
pogodzenia się.
-
Zapytałbym o to samo, ale mało mnie to interesuje. – No, no, no… przez te
siedem lat Potter nauczył się jak być pyskatym. Astoria nie mogła wyjść z
podziwu - jego ton brzmiał niemal jak warknięcie rasowego Ślizgona.
Dziewczyna
wzruszyła lekceważąco ramionami, Potter
wyminął ją i usiadł obok. Starała się patrzeć przed siebie, nie odwracając
głowy w jego stronę... Chce siedzieć, niech siedzi – proszę bardzo, ale niech
mu się nie wydaje, że uda mu się ją sprowokować. To było nawet zabawne.
Przycupnęli obok siebie, choć na wieży było mnóstwo wolnego miejsca. Potter nie
odezwał się do niej słowem, nawet na nią nie spojrzał. Ona też udawała, że nie
chłopak nie istnieje. Gryfoński upór i Ślizgońska przekora wzięły górę, jednak
po kilku minutach dały o sobie też znać typowe dla obu domów wścibstwo…
-
Przyszedłem pomyśleć.
-
Jakoś tak tutaj zawędrowałam…
Zaczęli
oboje, ale słysząc swoje głosy natychmiast zamilkli. Astoria obrzuciła go swoim
firmowym, podpatrzonym u siostry spojrzeniem pełnym niechęci i wpatrzyła się
znowu przed siebie.
Potter
zaśmiał się pod nosem, a ona nie mogła się powstrzymać od odwrócenia się w jego
stronę. Miał bardzo sympatyczny śmiech, a ona, wbrew pozorom, strasznie lubiła
sympatycznych ludzi.
- Z
czego się śmiejesz, Potter? – zapytała ostrożnie, lecz z wyczuwalną groźbą w
głosie.
-
Zawsze myślałem, że jesteś inna… - Utkwił w niej badawcze spojrzenie. Zmieszała
się lekko, czego się spodziewał. Był niemal pewny, że starała się jedynie
zgrywać zimną i złą. Podejrzewał już wcześniej, iż trafiła do Slytherinu z
innych przyczyn niż cała reszta. Rzucona do gniazda węży, nie starała się takie
jak one, wręcz przeciwnie - zachowała swoją osobowość, ale też idealnie się wpasowała.
Była… miła i zabawna. Nieraz podsłuchiwał jak rozmawiała z przyjaciółmi. Często
na nią spoglądał, na korytarzach, w bibliotece. Wiedział, że kiedy ktoś zalazł
jej za skórę, marnie kończył. Zdawał sobie, iż potrafiła wyciągnąć pazurki
kiedy trzeba. Ale wiedział także, że istnieje też druga strona medalu. Czasami
widział ją samą, smutną. I dlatego nie mógł przestać jej obserwować; była
źródłem jego fascynacji. Dlatego po chwili wahania, dodał: - Inna niż wszyscy Ślizgoni.
- I
co w tym takiego śmiesznego? – warknęła. Jej ostra reakcja bardzo zaskoczyła
Pottera.
- Bo
się nie pomyliłem? – wyjąkał, chociaż z każdą chwila stawał się coraz mnie
pewny swoich podejrzeń.
Uśmiechnęła
się, na co wbrew sobie, odetchnął z ulgą.
- A
ja zawsze wiedziałam jaki ty jesteś, Potter.
Chłopiec Który Przeżył założył ręce na piersi i uśmiechnął się z
powątpiewaniem. Przez te wszystkie lata usłyszał dość epitetów, by teraz
mogłoby go coś zaskoczyć…
-
No, dawaj…
-
Zuchwały, idiotycznie bohaterski, nawet przyjacielski, bezczelny, w gruncie rzeczy
całkiem miły… No… tego ostatniego wcześniej nie byłam pewna.
Dokończyła,
a on uśmiechnął się krzywo.
-
To może miałaś rację.
-
Może?
Astoria
zaśmiała się cicho, zaciskając usta. Popatrzył na nią z uwagą. Jego zielone
oczy badawczo śledziły jej ruchy, jakby miała zaraz wyciągnąć spod szaty
różdżkę i rzucić w niego Cruciatusem
albo Avadą. Czuła się trochę
skrepowana pod jego wzrokiem, wszak teoretycznie dopiero przed chwilą się
poznali.
-
Co tak się patrzysz? – zirytowała się, a on znowu się uśmiechnął.
-
Nie powiedziałaś mi co tutaj robisz i próbuję się domyślić…
Wywróciła
oczami, zaciskając wargi, żeby się nie uśmiechnąć. A przecież uwielbiała się
uśmiechać. Ale kiedy siedziała tu z Potterem, miała dziwne wrażenie, że łamie
jakieś niespisane zakazy. Z resztą… Olać zakazy, olać ich wszystkich! Miała już
po dziurki w nosie całego tego zamieszania, które towarzyszyło jej od kilku
tygodni.
-
Przyszłam pomyśleć… - zaczęła, a Potter zachęcił ją do mówienia, przyjaznym
skinieniem głowy. Nie do wiary! Uśmiechnęła się do niego nieśmiało i zaczęła
mówić o kłopotach z siostrą…
***
Draco
pędził przed siebie, nie zwracając uwagi na potrącanych przez siebie ludzi. I
tak nikt nie śmiałby zwrócić mu uwagi. Nie jemu. Ludzie czuli do niego
szacunek, bali się go. I nie miał nic przeciwko – wszakże sam ciężko zapracował
na tę opinię. Wyrobił sobie taką pozycję
jak ojciec… ba! Była szanowany o wiele bardziej. Lucjusz Malfoy wzbudzał
postrach, to prawda, lecz był już dawno przegrany. Zbyt gwałtowny, zbyt drobiazgowy…
Jak na Malfoya, oczywiście. Nie to, co Draco – cichy, skupiony na zdobyciu
upragnionego celu. Mszczący się powoli i boleśnie… Do czasu. Utracił niemal
wszystko, kiedy tylko pozwolił Hermionie Granger wejść z buciorami w swoje
życie, brudząc jego idealnie lśniące parkiety szlamem. Zmienił się, i to jak
bardzo! A do starych nawyków ciężko mu było wrócić…
Całe
opanowanie gdzieś zniknęło, a on nie mógł powstrzymać uczucia gniewu. Nie wiedział co się dzieje, a Draco Malfoy nie lubił tracić kontroli.
Nigdy. Dotknął mosiężnej gałki, która pod jego dotykiem otworzyła niewidzialny
zamek. Szarpnął drzwi do pomieszczenia, wpadając z impetem do swojego pokoju.
Chichoty, które do tej pory rozbrzmiewały w pomieszczeniu, gwałtownie umilkły.
Zrobił kilka kroków, ale po chwili stanął jak wryty. Na kanapie, pod cienkim,
srebrno-zielonym kocem, leżała Granger w objęciach… Setha Watters’a.
-
Cześć, Draco… - Seth wyszczerzył się do przybysza, jednocześnie przysuwając do
siebie dziewczynę i dając mu wyraźnie zrozumienia, że mimo przyjaznego
powitania, nie jest tu mile widziany.
Draco
zignorował chłopaka, zwracając się do Hermiony:
-
Granger, nie uważasz, że to nieładnie, przyprowadzać tutaj gości bez mojej
wiedzy… I zgody – dodał, po namyśle. Dziewczyna zarumieniła się lekko, ale
popatrzyła na niego pogardliwie, jeszcze bardziej wtulając się w klatkę
piersiową Setha.
- Nie
sądzę, żebym musiała cię o cokolwiek prosić – warknęła, a on niemal uśmiechnął
się w myślach, wiedząc już, co przyszykuje dla niej w odwecie za tą uwagę.
-
Rozumiem.
Jego
chłodny uśmiech sprawił, iż oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdumienia. Nie sądziła,
że pójdzie tak łatwo… Nie sądziła, że on kiedykolwiek odpuści… Widocznie, zbyt
dobrze znała Dracona Malfoya, by teraz zaufać jego powierzchownemu opanowaniu…
-
Nie przeszkadzajcie sobie – wycedził, wycofując się po cichu i zostawiając oniemiałą
parę. Nie czuł się przegrany, o nie. Miał chytry i mściwy plan, bowiem wiedział
doskonale, że zemsta najlepiej smakuje na zimno…
***
Ruszył
korytarzem, nawet odrobinę odprężony. Zaczął wyobrażać sobie różne scenariusze,
jednak zawsze na końcu powracał obraz Granger owiniętej wokół tego przeklętego
Watters’a.
Przecież wiesz, Draco…
Malfoyowie nie płaczą.
Malfoyowie nie współczują. Malfoyowie
nie odczuwają słabości.
- Malfoyowie to cyborgi i skończ z
nimi, do pieprzonej cholery! – zganił się w myślach, z
całej siły trąc przedramię. - Już dawno obiecałeś sobie, że przestaniesz się
zachowywać jak nadęty palant.
Przecież wiesz, Draco…
Lucjusz Malfoy jest nikim.
Za to ty… Tak… Ty, Draco. Możesz być kimś wielkim…
I nie możesz tego znowu
zaprzepaścić. Nie tym razem…
I wiesz to, wiesz doskonale…
***
[ rok wcześniej ]
- Nie musisz tego robić. – Cichy głos
zabrzmiał bardzo wyraźnie w jego obolałej głowie. Znowu przyszła. A ostrzegał
ją, by tego nie robiła! Powtarzał tyle razy, by dała mu spokój, by zajęła się
własnymi sprawami, ale nie…
- Niczego nie rozumiesz, naiwna szlamo
– wyjęczał w przestrzeń. Usłyszał kroki i podniósł nieco głowę, co pozwoliło mu
zobaczyć obraz zbliżającej się Gryfonki.
- Rozumiem o wiele więcej niż ci się
wydaje… Nie musisz tego robić. Dumbledore…
- On mnie zabije. ZABIJE! KIEDY TO
ZROZUMIESZ?! Mnie, całą moją rodzinę i was wszystkich. I Dumbledore’a też. I ciebie
też, słyszysz?! – Złapał ją za szatę, potrząsając nią z całej siły. Próbowała
się wyrwać, ściskając z całej siły jego
zimne dłonie, lecz jego uścisk był żelazny. Patrzył jej prosto w oczy. – Ciebie
też zabije, głupia!
Oszalał, zgłupiał,
zwariował. Miotał się i wił, jakby targany niewiarygodnym bólem.
- On ma nade mną władzę! Nad całą moją
rodziną – wył, zaciskając z bólu i oczy i zęby. Z całej siły trzymał się za
przedramię. Hermiona starała się nawet nie domyślać, co się tam znajduje.
- Nie musi mieć – szepnęła, przerażona
jego zachowaniem, siadając na mokrej posadzce. Na wszelki wypadek odsunęła się
kilka kroków, żeby nie dosięgły jej już te zimne dłonie.
Otworzył oczy.
- Musi, Granger. Musi. – Popatrzył na
nią z nienawiścią i obrzydzeniem. Tak wyraźnym i odczuwalnym, iż sama poczuła
się jak coś brudnego, bezwartościowego. Wypuściła z płuc wstrzymywane powietrze
i odwróciła wzrok. Nie mogła na niego spoglądać. Jak można robić coś podobnego
z własnej woli? Odczuwać jednocześnie samozadowolenie, ale i ból? Jak mogła go
powstrzymać…?
- Znowu tu przyszłaś. Po co? – W jego
głosie nie było ani cienia sympatii.
- Do ciebie.
- Nie potrzebuję cię do szczęścia,
Granger.
- Myślisz się. Malfoy… Ty… ty nie
możesz…
- Nie ty będziesz mi mówiła co mogę, a
czego nie! Nigdy – wycedził, a jego ręka zacisnęła się na różdżce.
Zamilkła. Powinna teraz
obrócić się na pięcie i odejść, dokładnie tak. Dlatego nie miał pojęcia
dlaczego tego nie zrobiła. Podniosłą się, i stanęła nieruchomo, w jej wielkich
oczach czaiło się przerażenie. Bała się jego spojrzenia. Czy zauważyła w nich
nienawiść, obrzydzenie, czy ból? Czy zauważyła cokolwiek? Czuł, że ledwo
oddycha. Ból zelżał na chwilę. Siedział oparty o ścianę łazienki, oddychając
ciężko.
- Podejdź tu, Granger…
Zawahała się, ale zrobiła
kilka kroków. Powoli, tak jak podchodzi się do rozjuszonego zwierzęcia.
Zacisnęła dłoń na różdżce, ale widząc, że opuścił ręce, podeszła jeszcze bliżej
i osunęła się do pozycji siedzącej tuż obok niego. Jego klatka piersiowa
wznosiła się i opadała ciężko, lecz jego oddech wyrównywał się.
- Przysuń się trochę.
Ani drgnęła.
- Przysuń, mówię! – Krzyk odbił się echem
od ścian łazienki, krążąc jeszcze chwilę pośród czterech ścian.
- …
- Proszę…? – jęknął.
Przysunęła się kilka cali w
jego stronę, ale to wystarczyło.
Złapał ją za włosy i
gwałtownie przyciągnął do siebie. Wrzasnęła dziko, ale zamknął jej usta
agresywnym pocałunkiem. Brutalnym, silnym, miażdżącym jej usta. Próbowała się
wyrwać, ale trzymał ją mocno za ramię. Drugą rękę, tę z różdżką, wykręcił jej
za plecami. Jej ból, upokorzenie i uczucie porażki dawało mu ukojenie, siłę i
poczucie dominacji. Nie wiedział dlaczego, ale zatapiając się jej ustach,
poczuł ulgę. Na sekundę znieruchomiała, lecz nie odważyła się go ugryźć.
Rozluźnił uścisk, ale ona tylko an to czekała.
Oderwała się od niego
gwałtownie, odpychając go z całej siły do tyłu. Dobyła różdżki i mierząc w
niego patykiem, patrzyła nań wyzywająco. Opuścił głowę, unikając kontaktu
wzrokowego.
Nie mamy sobie nic do
powiedzenia…
Opuściła różdżkę.
Pożałujesz tego, Malfoy...
Dyszała ciężko, wybiegając z łazienki.
Już
żałował.
***
[ BONUS ] [ Wspomnienie
Dracona Malfoya, kartka z (nieistniejącego) pamiętnika ]
To był pierwszy raz, kiedy
pocałowałem Hermionę Granger. Mówiąc szczerze, nie było to nic wyjątkowego -
znałem ( i całowałem) już wiele dziewczyn, bardziej „doświadczonych” od niej.
Musiałem po prostu sprawdzić, zobaczyć czy… Ech… Zdaje mi się, iż była jedynie
eksperymentem, poza tym w owym momencie niewyobrażalnie mocno chciałem sprawić
jej ból. Dziwne? Taki już jestem. Ot, trochę nienormalny sadysta. To ze względu
na moją rodzinę i osobliwe pociągi do okrucieństwa. Cóż, też się zdarza. Mogłem
się przecież urodzić w rodzinie mugoli. Nie wiem co bym wtedy zrobił. A jednak
wiem – drżał gaciami ze strachu przed Czarnym Panem. Nie, głupi pomysł –
wszyscy się go boją, nawet Śmierciożercy. Za to wiem, czego na pewno bym nie
zrobił – nigdy nie zbliżał bym się do młodego arystokraty, który próbuje
dowieść, iż jest wart więcej niż… jest.
No dobra - niż się wydaje.
Oczywiście, wszystko analizuję czysto hipotetycznie. Nigdy nie będę brudną
mugolaczką. A nawet jeśli już, to jestem absolutnie pewny, iż nie chodziłbym za
nim, nie wmawiał, że może się zmienić. O, nie tego na pewno bym nie robił.
Nawet gdybym wiedział, że mam absolutną rację. Nie jestem tym bohaterem, który pod koniec opowieści nawraca się i w
epilogu macha do wszystkich z głupim uśmiechem. Ja jestem tym, który…
właśnie, kim ja jestem i jak kończę? Ach, tak, już mam. Zwycięsko wypełniam
swoją misję, z zimną krwią zabijam starca, który jest jedyną nadzieją tych
„dobrych” i staję się najwierniejszym
sługą Czarnego Pana. Tatuś byłby dumny, nie ma co. Cholera! A może powinienem…
Może to był mój błąd? Bo gdybym tego nie robił, gdybym nie realizował swojego
planu, skończyłbym o wiele, wiele, lepiej…
Czas zastanowić się po
której stronie stanąć…
Wracając do tematu Hermiony
Granger... ( Tak nawiasem za ciekawy to on nie jest…) Powinienem był ją zabić.
I nie wiem, czemu tego nie zrobiłem. Znała moje plany, no… przeczuwała, że coś
kombinuję. Ale… nie powiedziała nikomu.
Nie poleciała z tym do Dumbledore’a, do Pottera…
Nie mniej, mój błąd. Za to
osiągnąłem coś zgoła innego: zaczęła mnie unikać. I to doskonale. Nie
wiedziałem jej pięknej twarzyczki przez naprawdę długi czas. Nie wiem jak to
robiła, ale mniejsza. Byłem zbyt zajęty Dafne. Wtedy. Później wszystko się
zmieniło, tak nagle, z dnia na dzień. Patrzyła na mnie bez przerwy, z bolesnym
wyrzutem. Nie mogłem tego oglądać. Wkurzała mnie i to jak cholera. I w końcu
nie wytrzymałem. Znalazłam ją i… rozwiązałem sprawę. Jeszcze wtedy,
kiedy miałem jakąś osobowość, kiedy szczyciłem się swoim wybuchowym
temperamentem.
Zniszczyła mnie. Znając ją
i jej gryfońskie podejście do sprawy, pewnie już dawno to wszystko zaplanowała.
I jej się udało. Udało jej się wykiwać Malfoya…
***
-
Nie wiedziałem, że można normalnie pogadać ze Ślizgonką – mruknął Harry,
podnosząc się z posadzki i podając jej rękę.
- I
vice versa. – Astoria uśmiechnęła się
krzywo i ignorując wyciągniętą dłoń chłopaka, sama podniosła się z posadzki.
-
Cóż. Dzięki, Potter – rzuciła na odchodnym, rozstając się z nim na końcu
korytarza; on szedł w górę do dormitorium Gryfonów, ona podążała do lochów.
Zbiegła po schodach, czujnie rozglądając się, żeby nie wpaść na Filcha. Kilka
pięter niżej usłyszała szmer i odwróciła się gwałtownie, nie przerywając
marszu. Okazało się, że za plecami nikogo nie ma, lecz z przodu wpadła na coś
twardego. Odbiła się od postaci i upadła na posadzkę, klnąc pod nosem.
-
Astoria?
-
Ugh… Draco, co ty tutaj robisz? – Pozwoliła pomóc sobie wstać, rozcierając
sobie obolałe od upadku pośladki.
-
Spaceruję, jak widać… - odparł sucho.
-
Och, no, tak… - zmieszała się. Draco nie odezwał się, choć przeczuwała, iż
czeka na jakieś wyjaśnienie. Po niespodziewanym wybuchu zaledwie dwie godziny wcześniej
i rozmowie z Potterem, czuła się w towarzystwie Malfoya wyjątkowo niezręcznie.
Zerknęła na Dracona, który patrzył na nią wyczekująco i ponownie utkwiła wzrok
w swoich butach. Nie miała pojęcia co
powiedzieć – czuła wstyd, z drugiej strony nie miała mu się z czego tłumaczyć.
Dlatego, gdy ponownie uniosła głowę i napotkała jego intensywne spojrzenie, uśmiechnęła
się bez cienia radości, wyminęła go i ruszyła korytarzem, jak najszybciej
potrafiła…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz