4 września 2012

10. Gryfoński upór i ślizgońska przekora.


   
Opowiadanie II: Oszukać przeznaczenie.


  
- Potter? Co ty tutaj robisz? – Zaskoczenie sprawiło, iż Astoria zapomniała przybrać tego charakterystycznego, ślizgońskiego syku. Co prawda, nie lubiła tego tonu głosu, tak charakterystycznego dla jej starszej siostry, jednak zasady to zasady...
Była typową Ślizgonką: inteligentną, sprytną, sarkastyczną. Posiadała jednak cechy, które sprawiały, iż wyróżniała się z tłumu srebrno-zielonych. Nigdy nie pociągało jej rzucanie pogardliwych spojrzeń i dogryzanie każdemu napotkanemu uczniowi z domu lwa. To fakt, iż z racji trwającej od wieków „tradycji” Gryfoni byli jej naturalnymi wrogami, a ona nie zamierzała łamać stereotypów o bezpodstawnej nienawiści. Ale tamci też nie byli aniołkami. Wojna pomiędzy domami trwała od lat, ale żadna ze stron nigdy nie wykazała się inicjatywą pogodzenia się.
- Zapytałbym o to samo, ale mało mnie to interesuje. – No, no, no… przez te siedem lat Potter nauczył się jak być pyskatym. Astoria nie mogła wyjść z podziwu - jego ton brzmiał niemal jak warknięcie rasowego Ślizgona.
Dziewczyna wzruszyła lekceważąco ramionami,  Potter wyminął ją i usiadł obok. Starała się patrzeć przed siebie, nie odwracając głowy w jego stronę... Chce siedzieć, niech siedzi – proszę bardzo, ale niech mu się nie wydaje, że uda mu się ją sprowokować. To było nawet zabawne. Przycupnęli obok siebie, choć na wieży było mnóstwo wolnego miejsca. Potter nie odezwał się do niej słowem, nawet na nią nie spojrzał. Ona też udawała, że nie chłopak nie istnieje. Gryfoński upór i Ślizgońska przekora wzięły górę, jednak po kilku minutach dały o sobie też znać typowe dla obu domów wścibstwo…
- Przyszedłem pomyśleć.
- Jakoś tak tutaj zawędrowałam…
Zaczęli oboje, ale słysząc swoje głosy natychmiast zamilkli. Astoria obrzuciła go swoim firmowym, podpatrzonym u siostry spojrzeniem pełnym niechęci i wpatrzyła się znowu przed siebie.
Potter zaśmiał się pod nosem, a ona nie mogła się powstrzymać od odwrócenia się w jego stronę. Miał bardzo sympatyczny śmiech, a ona, wbrew pozorom, strasznie lubiła sympatycznych ludzi.
- Z czego się śmiejesz, Potter? – zapytała ostrożnie, lecz z wyczuwalną groźbą w głosie.
- Zawsze myślałem, że jesteś inna… - Utkwił w niej badawcze spojrzenie. Zmieszała się lekko, czego się spodziewał. Był niemal pewny, że starała się jedynie zgrywać zimną i złą. Podejrzewał już wcześniej, iż trafiła do Slytherinu z innych przyczyn niż cała reszta. Rzucona do gniazda węży, nie starała się takie jak one, wręcz przeciwnie - zachowała swoją osobowość, ale też idealnie się wpasowała. Była… miła i zabawna. Nieraz podsłuchiwał jak rozmawiała z przyjaciółmi. Często na nią spoglądał, na korytarzach, w bibliotece. Wiedział, że kiedy ktoś zalazł jej za skórę, marnie kończył. Zdawał sobie, iż potrafiła wyciągnąć pazurki kiedy trzeba. Ale wiedział także, że istnieje też druga strona medalu. Czasami widział ją samą, smutną. I dlatego nie mógł przestać jej obserwować; była źródłem jego fascynacji. Dlatego po chwili wahania, dodał: -  Inna niż wszyscy Ślizgoni.
- I co w tym takiego śmiesznego? – warknęła. Jej ostra reakcja bardzo zaskoczyła Pottera.
- Bo się nie pomyliłem? – wyjąkał, chociaż z każdą chwila stawał się coraz mnie pewny swoich podejrzeń.
Uśmiechnęła się, na co wbrew sobie, odetchnął z ulgą.
- A ja zawsze wiedziałam jaki ty jesteś, Potter.
Chłopiec Który Przeżył  założył ręce na piersi i uśmiechnął się z powątpiewaniem. Przez te wszystkie lata usłyszał dość epitetów, by teraz mogłoby go coś zaskoczyć…
- No, dawaj…
- Zuchwały, idiotycznie bohaterski, nawet przyjacielski, bezczelny, w gruncie rzeczy całkiem miły… No… tego ostatniego wcześniej nie byłam pewna.
Dokończyła, a on uśmiechnął się krzywo.
- To może miałaś rację.
- Może?
Astoria zaśmiała się cicho, zaciskając usta. Popatrzył na nią z uwagą. Jego zielone oczy badawczo śledziły jej ruchy, jakby miała zaraz wyciągnąć spod szaty różdżkę i rzucić w niego Cruciatusem albo Avadą. Czuła się trochę skrepowana pod jego wzrokiem, wszak teoretycznie dopiero przed chwilą się poznali.
- Co tak się patrzysz? – zirytowała się, a on znowu się uśmiechnął.
- Nie powiedziałaś mi co tutaj robisz i próbuję się domyślić…
Wywróciła oczami, zaciskając wargi, żeby się nie uśmiechnąć. A przecież uwielbiała się uśmiechać. Ale kiedy siedziała tu z Potterem, miała dziwne wrażenie, że łamie jakieś niespisane zakazy. Z resztą… Olać zakazy, olać ich wszystkich! Miała już po dziurki w nosie całego tego zamieszania, które towarzyszyło jej od kilku tygodni.
- Przyszłam pomyśleć… - zaczęła, a Potter zachęcił ją do mówienia, przyjaznym skinieniem głowy. Nie do wiary! Uśmiechnęła się do niego nieśmiało i zaczęła mówić o kłopotach z siostrą…

***

           
Draco pędził przed siebie, nie zwracając uwagi na potrącanych przez siebie ludzi. I tak nikt nie śmiałby zwrócić mu uwagi. Nie jemu. Ludzie czuli do niego szacunek, bali się go. I nie miał nic przeciwko – wszakże sam ciężko zapracował na tę opinię.  Wyrobił sobie taką pozycję jak ojciec… ba! Była szanowany o wiele bardziej. Lucjusz Malfoy wzbudzał postrach, to prawda, lecz był już dawno przegrany. Zbyt gwałtowny, zbyt drobiazgowy… Jak na Malfoya, oczywiście. Nie to, co Draco – cichy, skupiony na zdobyciu upragnionego celu. Mszczący się powoli i boleśnie… Do czasu. Utracił niemal wszystko, kiedy tylko pozwolił Hermionie Granger wejść z buciorami w swoje życie, brudząc jego idealnie lśniące parkiety szlamem. Zmienił się, i to jak bardzo! A do starych nawyków ciężko mu było wrócić…
Całe opanowanie gdzieś zniknęło, a on nie mógł powstrzymać uczucia gniewu.  Nie wiedział co się dzieje, a  Draco Malfoy nie lubił tracić kontroli. Nigdy. Dotknął mosiężnej gałki, która pod jego dotykiem otworzyła niewidzialny zamek. Szarpnął drzwi do pomieszczenia, wpadając z impetem do swojego pokoju. Chichoty, które do tej pory rozbrzmiewały w pomieszczeniu, gwałtownie umilkły. Zrobił kilka kroków, ale po chwili stanął jak wryty. Na kanapie, pod cienkim, srebrno-zielonym kocem, leżała Granger w objęciach… Setha Watters’a.
- Cześć, Draco… - Seth wyszczerzył się do przybysza, jednocześnie przysuwając do siebie dziewczynę i dając mu wyraźnie zrozumienia, że mimo przyjaznego powitania, nie jest tu mile widziany.
Draco zignorował chłopaka, zwracając się do Hermiony:
- Granger, nie uważasz, że to nieładnie, przyprowadzać tutaj gości bez mojej wiedzy… I zgody – dodał, po namyśle. Dziewczyna zarumieniła się lekko, ale popatrzyła na niego pogardliwie, jeszcze bardziej wtulając się w klatkę piersiową Setha.
- Nie sądzę, żebym musiała cię o cokolwiek prosić – warknęła, a on niemal uśmiechnął się w myślach, wiedząc już, co przyszykuje dla niej w odwecie za tą uwagę.
- Rozumiem.
Jego chłodny uśmiech sprawił, iż oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdumienia. Nie sądziła, że pójdzie tak łatwo… Nie sądziła, że on kiedykolwiek odpuści… Widocznie, zbyt dobrze znała Dracona Malfoya, by teraz zaufać jego powierzchownemu opanowaniu…
- Nie przeszkadzajcie sobie – wycedził, wycofując się po cichu i zostawiając oniemiałą parę. Nie czuł się przegrany, o nie. Miał chytry i mściwy plan, bowiem wiedział doskonale, że zemsta najlepiej smakuje na zimno…

***

Ruszył korytarzem, nawet odrobinę odprężony. Zaczął wyobrażać sobie różne scenariusze, jednak zawsze na końcu powracał obraz Granger owiniętej wokół tego przeklętego Watters’a.
Przecież wiesz, Draco…
Malfoyowie nie płaczą. Malfoyowie nie współczują.  Malfoyowie nie odczuwają słabości.
- Malfoyowie to cyborgi i skończ z nimi, do pieprzonej cholery! – zganił się w myślach, z całej siły trąc przedramię. - Już dawno obiecałeś sobie, że przestaniesz się zachowywać jak nadęty palant.
Przecież wiesz, Draco…
Lucjusz Malfoy jest nikim. Za to ty… Tak… Ty, Draco. Możesz być kimś wielkim…
I nie możesz tego znowu zaprzepaścić. Nie tym razem…
          I wiesz to, wiesz doskonale…

***
  
 [ rok wcześniej ]

- Nie musisz tego robić. – Cichy głos zabrzmiał bardzo wyraźnie w jego obolałej głowie. Znowu przyszła. A ostrzegał ją, by tego nie robiła! Powtarzał tyle razy, by dała mu spokój, by zajęła się własnymi sprawami, ale nie…
- Niczego nie rozumiesz, naiwna szlamo – wyjęczał w przestrzeń. Usłyszał kroki i podniósł nieco głowę, co pozwoliło mu zobaczyć obraz zbliżającej się Gryfonki.
- Rozumiem o wiele więcej niż ci się wydaje… Nie musisz tego robić. Dumbledore…
 - On mnie zabije. ZABIJE! KIEDY TO ZROZUMIESZ?! Mnie, całą moją rodzinę i was wszystkich. I Dumbledore’a też. I ciebie też, słyszysz?! – Złapał ją za szatę, potrząsając nią z całej siły. Próbowała się wyrwać, ściskając  z całej siły jego zimne dłonie, lecz jego uścisk był żelazny. Patrzył jej prosto w oczy. – Ciebie też zabije, głupia!
Oszalał, zgłupiał, zwariował. Miotał się i wił, jakby targany niewiarygodnym bólem.
- On ma nade mną władzę! Nad całą moją rodziną – wył, zaciskając z bólu i oczy i zęby. Z całej siły trzymał się za przedramię. Hermiona starała się nawet nie domyślać, co się tam znajduje.
- Nie musi mieć – szepnęła, przerażona jego zachowaniem, siadając na mokrej posadzce. Na wszelki wypadek odsunęła się kilka kroków, żeby nie dosięgły jej już te zimne dłonie.
Otworzył oczy.
- Musi, Granger. Musi. – Popatrzył na nią z nienawiścią i obrzydzeniem. Tak wyraźnym i odczuwalnym, iż sama poczuła się jak coś brudnego, bezwartościowego. Wypuściła z płuc wstrzymywane powietrze i odwróciła wzrok. Nie mogła na niego spoglądać. Jak można robić coś podobnego z własnej woli? Odczuwać jednocześnie samozadowolenie, ale i ból? Jak mogła go powstrzymać…?
- Znowu tu przyszłaś. Po co? – W jego głosie nie było ani cienia sympatii.
- Do ciebie.
- Nie potrzebuję cię do szczęścia, Granger.
- Myślisz się. Malfoy… Ty… ty nie możesz…
- Nie ty będziesz mi mówiła co mogę, a czego nie! Nigdy – wycedził, a jego ręka zacisnęła się na różdżce.
Zamilkła. Powinna teraz obrócić się na pięcie i odejść, dokładnie tak. Dlatego nie miał pojęcia dlaczego tego nie zrobiła. Podniosłą się, i stanęła nieruchomo, w jej wielkich oczach czaiło się przerażenie. Bała się jego spojrzenia. Czy zauważyła w nich nienawiść, obrzydzenie, czy ból? Czy zauważyła cokolwiek? Czuł, że ledwo oddycha. Ból zelżał na chwilę. Siedział oparty o ścianę łazienki, oddychając ciężko.
- Podejdź tu, Granger…
Zawahała się, ale zrobiła kilka kroków. Powoli, tak jak podchodzi się do rozjuszonego zwierzęcia. Zacisnęła dłoń na różdżce, ale widząc, że opuścił ręce, podeszła jeszcze bliżej i osunęła się do pozycji siedzącej tuż obok niego. Jego klatka piersiowa wznosiła się i opadała ciężko, lecz jego oddech wyrównywał się.
- Przysuń się trochę.
Ani drgnęła.
- Przysuń, mówię! – Krzyk odbił się echem od ścian łazienki, krążąc jeszcze chwilę pośród czterech ścian.
- …
- Proszę…? – jęknął.
Przysunęła się kilka cali w jego stronę, ale to wystarczyło.
Złapał ją za włosy i gwałtownie przyciągnął do siebie. Wrzasnęła dziko, ale zamknął jej usta agresywnym pocałunkiem. Brutalnym, silnym, miażdżącym jej usta. Próbowała się wyrwać, ale trzymał ją mocno za ramię. Drugą rękę, tę z różdżką, wykręcił jej za plecami. Jej ból, upokorzenie i uczucie porażki dawało mu ukojenie, siłę i poczucie dominacji. Nie wiedział dlaczego, ale zatapiając się jej ustach, poczuł ulgę. Na sekundę znieruchomiała, lecz nie odważyła się go ugryźć. Rozluźnił uścisk, ale ona tylko an to czekała.
Oderwała się od niego gwałtownie, odpychając go z całej siły do tyłu. Dobyła różdżki i mierząc w niego patykiem, patrzyła nań wyzywająco. Opuścił głowę, unikając kontaktu wzrokowego.
Nie mamy sobie nic do powiedzenia…
Opuściła różdżkę.
Pożałujesz tego, Malfoy... Dyszała ciężko, wybiegając z łazienki.
            Już żałował.

***

 [ BONUS ] [ Wspomnienie Dracona Malfoya, kartka z (nieistniejącego) pamiętnika ]
To był pierwszy raz, kiedy pocałowałem Hermionę Granger. Mówiąc szczerze, nie było to nic wyjątkowego - znałem ( i całowałem) już wiele dziewczyn, bardziej „doświadczonych” od niej. Musiałem po prostu sprawdzić, zobaczyć czy… Ech… Zdaje mi się, iż była jedynie eksperymentem, poza tym w owym momencie niewyobrażalnie mocno chciałem sprawić jej ból. Dziwne? Taki już jestem. Ot, trochę nienormalny sadysta. To ze względu na moją rodzinę i osobliwe pociągi do okrucieństwa. Cóż, też się zdarza. Mogłem się przecież urodzić w rodzinie mugoli. Nie wiem co bym wtedy zrobił. A jednak wiem – drżał gaciami ze strachu przed Czarnym Panem. Nie, głupi pomysł – wszyscy się go boją, nawet Śmierciożercy. Za to wiem, czego na pewno bym nie zrobił – nigdy nie zbliżał bym się do młodego arystokraty, który próbuje dowieść, iż jest wart więcej niż… jest.  No dobra -  niż się wydaje. Oczywiście, wszystko analizuję czysto hipotetycznie. Nigdy nie będę brudną mugolaczką. A nawet jeśli już, to jestem absolutnie pewny, iż nie chodziłbym za nim, nie wmawiał, że może się zmienić. O, nie tego na pewno bym nie robił. Nawet gdybym wiedział, że mam absolutną rację. Nie jestem tym bohaterem, który pod koniec opowieści nawraca się i w epilogu macha do wszystkich z głupim uśmiechem. Ja jestem tym, który… właśnie, kim ja jestem i jak kończę? Ach, tak, już mam. Zwycięsko wypełniam swoją misję, z zimną krwią zabijam starca, który jest jedyną nadzieją tych „dobrych”  i staję się najwierniejszym sługą Czarnego Pana. Tatuś byłby dumny, nie ma co. Cholera! A może powinienem… Może to był mój błąd? Bo gdybym tego nie robił, gdybym nie realizował swojego planu, skończyłbym o wiele, wiele, lepiej…
Czas zastanowić się po której stronie stanąć…
Wracając do tematu Hermiony Granger... ( Tak nawiasem za ciekawy to on nie jest…) Powinienem był ją zabić. I nie wiem, czemu tego nie zrobiłem. Znała moje plany, no… przeczuwała, że coś kombinuję. Ale… nie powiedziała nikomu. Nie poleciała z tym do Dumbledore’a, do Pottera…
Nie mniej, mój błąd. Za to osiągnąłem coś zgoła innego: zaczęła mnie unikać. I to doskonale. Nie wiedziałem jej pięknej twarzyczki przez naprawdę długi czas. Nie wiem jak to robiła, ale mniejsza. Byłem zbyt zajęty Dafne. Wtedy. Później wszystko się zmieniło, tak nagle, z dnia na dzień. Patrzyła na mnie bez przerwy, z bolesnym wyrzutem. Nie mogłem tego oglądać. Wkurzała mnie i to jak cholera. I w końcu nie wytrzymałem. Znalazłam ją i… rozwiązałem sprawę. Jeszcze wtedy, kiedy miałem jakąś osobowość, kiedy szczyciłem się swoim wybuchowym temperamentem.
Zniszczyła mnie. Znając ją i jej gryfońskie podejście do sprawy, pewnie już dawno to wszystko zaplanowała. I jej się udało. Udało jej się wykiwać Malfoya…
 Pewnie Pottuś i spółka mieli radochę przez tydzień…
 
***

- Nie wiedziałem, że można normalnie pogadać ze Ślizgonką – mruknął Harry, podnosząc się z posadzki i podając jej rękę.
- I vice versa. – Astoria uśmiechnęła się krzywo i ignorując wyciągniętą dłoń chłopaka, sama podniosła się z posadzki.
- Cóż. Dzięki, Potter – rzuciła na odchodnym, rozstając się z nim na końcu korytarza; on szedł w górę do dormitorium Gryfonów, ona podążała do lochów. Zbiegła po schodach, czujnie rozglądając się, żeby nie wpaść na Filcha. Kilka pięter niżej usłyszała szmer i odwróciła się gwałtownie, nie przerywając marszu. Okazało się, że za plecami nikogo nie ma, lecz z przodu wpadła na coś twardego. Odbiła się od postaci i upadła na posadzkę, klnąc pod nosem.
- Astoria?
- Ugh… Draco, co ty tutaj robisz? – Pozwoliła pomóc sobie wstać, rozcierając sobie obolałe od upadku pośladki.
- Spaceruję, jak widać… - odparł sucho.
- Och, no, tak… - zmieszała się. Draco nie odezwał się, choć przeczuwała, iż czeka na jakieś wyjaśnienie. Po niespodziewanym wybuchu zaledwie dwie godziny wcześniej i rozmowie z Potterem, czuła się w towarzystwie Malfoya wyjątkowo niezręcznie. Zerknęła na Dracona, który patrzył na nią wyczekująco i ponownie utkwiła wzrok w swoich butach. Nie miała pojęcia  co powiedzieć – czuła wstyd, z drugiej strony nie miała mu się z czego tłumaczyć. Dlatego, gdy ponownie uniosła głowę i napotkała jego intensywne spojrzenie, uśmiechnęła się bez cienia radości, wyminęła go i ruszyła korytarzem, jak najszybciej potrafiła…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz