1 sierpnia 2012

20. Ucieczka przed własnym sumieniem, część I.

   

Opowiadanie  I : Oczy Szeroko Zamknięte.



Pięć miesięcy później.

Dni mijały normalnie, spokojnie. Zbyt normalnie. I zbyt spokojnie. Świat wrócił do dawnego porządku, jakby zapominając o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Oczywiście, nie miała na myśli ani gazet, ani wymyślnych reakcji ludzi, kiedy czasami wybierała się z Harry’m na spacer. Oni zawsze potrafili doszukać się sensacji. Całe jej życie było dla nich tylko trzymającą w napięciu stronicą opowieści kryminalnej, niczym więcej. Czasami dołował ją brak ich delikatności, kiedy pytali o szczegóły spraw, o których ona bardzo chciałaby zapomnieć. Na szczęście, z każdym dniem gazety coraz mniej interesowały się Chłopcem Który Przeżył i jego przyjaciółmi, żerując na mniej wyświechtanych tematach.
 W próbie podratowania swojego zdrowia psychicznego Hermiona zamieszkała u Weasleyów. Jej rodzice zgodnie stwierdzili, że dobrze zrobi jej towarzystwo przyjaciół. Ale odkąd wróciła, wszyscy ci, których kochała obchodzili się z nią tak ostrożnie, zupełnie jakby była jakąś kruchą, porcelanową figurką. A ona przecież nie była z porcelany! Tym bardziej NIE BYŁA krucha. Chciała być widziana taką, jaka czuła się w środku – silna. Roztrzaskana na kawałki, ale na tyle potężna, żeby sobie z tym poradzić. Przecież cały czas walczyła. Była tak samo silna, odważna i zdolna do tłumienia emocji jak Harry czy Ron. Gdyby się poddała, nie siedziałaby teraz z rodziną swojego przyjaciela przy stole, śmiejąc się, nucąc kolędy i pomagając pani Weasley przy sporządzaniu świątecznych potraw.
            W tej rodzinie nie mówiło się o tej  sprawie, jakby w ogóle nie istniała. Nikt nie nakładał tabu, a jednak nie było osoby, która odważyłaby się przekroczyć niewidzialną granicę. Tak było lepiej, tak było lżej.
Zbliżała się Wigilia Bożego Narodzenia. Pani Weasley od samego rana krzątała się po kuchni, nucąc pod nosem kolędy. Jej zaczarowane radio wyło piosenki, którym ona radośnie wtórowała, ku przerażeniu innych domowników. Atmosfera była coraz bardziej świąteczna. Hermiona czuła w powietrzu smak sensacji. Przypadkiem dowiedziała się o zamiarach Ronalda względem niej. Kiedy znalazła pierścionek zaręczynowy, zawinięty w skarpetkę, z bijącym sercem pognała do Harry’ego, ale ten zaprzeczył, jakoby miał jeszcze teraz myśleć o zaręczynach z Ginny. Powiedział, że poczeka aż ta skończy Hogwart. Jednak, po naciskach ze strony przyjaciółki, podsunął jej, że to Ron podłapał od niego pomysł ukrywania rzeczy w skarpetkach. I wtedy wszystko stało się jasne. Przerażająco jasne. Ale ona przecież nie mogła zostać żoną Rona. Może kiedyś tego chciała. Może kiedyś o tym marzyła. Ale to było zanim spotkała kogoś, kto naprawdę ją rozumiał. Tego potrzebowała najbardziej, a Ron nie potrafił jej tego dać. Bardzo chciała, żeby Ron potrafił. Ron był dobry i na pewno kochałby ją najpewniejszą i najwierniejszą miłością, jaką mogła sobie wyobrazić. Ale…
Z jej strony to nie mogła być miłość. A ona chciała miłości. I wiedziała, że może znaleźć ją tylko u jednej osoby, która była teraz zapewne bardzo daleko…
Może gdyby wtedy nie uciekła w przerażeniu… Może wszystko byłoby inaczej. Z drugiej strony… Nie mogła uciec. Ich spotkanie nie mogłoby dojść do skutku. Co by sobie powiedzieli, stając ze sobą twarzą w twarz?
Zaczęła unikać Rona. Na jej nieszczęście, o ile siebie znała, wiedziała, że zgodzi się na jego propozycję. Żeby uniknąć stresu i ciekawskich spojrzeń, starała się wychodzić z domu jak najczęściej. Tym razem było tak samo. Był przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia. Po sklepach miotali się jeszcze ostatni maruderzy, którzy nie zdążyli zrobić świątecznych zakupów. Kolejki sięgały niemal na kilkanaście metrów, ale ludzie nie okazywali zniecierpliwienia. Magia świąt rzeczywiście udzieliła się wszystkim.
  


Przechadzała się białą, głośną ulicą. Obserwowała ludzi składających sobie nawzajem życzenia świąteczne, oglądała witryny sklepów.
Śnieg skrzypiał pod jej stopami, jakby dawno nikt nie stąpał po nim z tak ciężkim sercem. Podniosła twarz do góry, wodząc wzrokiem za wirującymi płatkami śniegu, które powolnym kolistym ruchem sypały się z nieba, osiadając na obszytych futrem kołnierzach eleganckich kobiet, łysych głowach podstarzałych czarodziejów lub na rumianych twarzach biegających wesoło dzieci, które w swoich czerwonych i zielonych czapkach przypominały małe rozbrykane skrzaty. Do jej podświadomości dolatywały melodyjne dźwięki kolęd, granych gdzieś w oddali. Świat znalazł się na drugim planie, zagłuszony myślami. Wszystkie obrazy i dźwięki przestały docierać do jej zmysłów. Wyłączyła umysł na przyjmowanie jakichkolwiek bodźców z przesyconego świąteczną atmosferą otoczenia. O ile podobne sytuacje zdarzały jej się dość często, zważywszy na nieopatrzną naturę romantyka, tym razem to uczucie przybrało inny, zgoła osobliwy wyraz. Mogłaby rozpoznać każdą, pojedynczą nutę usłyszanej melodii, mogłaby odczytać myśli każdego człowieka, którego mijała. Świat zwolnił, ale nie w taki piękny, refleksyjny sposób, by można było podziwiać jego piękno. Spowolnił, boleśnie ukazując każdy ruch i każdą chwilę, każąc zwrócić jej uwagę na własne poczynania. Oszukiwała siebie zbyt długo, żeby mogła wierzyć, że ten moment nie nadejdzie. Naiwności! Nigdy nie ustrzeżemy się przed własnych sumieniem.

Cień padł na twarz Śmierciożercy stojącego przed nią. Zadrżała, a wszystkie myśli, które mknęły gorączkowo na przód, zwolniły. Jej umysł przeczyścił się, pozwalając działać pierwotnym instynktom drapieżnika. Czekała na atak i gotowa była atakować. Atakować, by unieszkodliwić Śmierciożercę, który zabiłby ją bez wahania.

Weszła do bogato ozdobionego holu. Znalazła się w najdroższym i zapewne najpiękniejszym hotelu do jakiego zbłądziła w całym swoim życiu. Z pobłażliwym uśmiechem dla swojej własnej głupoty, zbyła myśl, która nakazała jej natychmiast wrócić do Weasleyów. Nie, nie, nie! Już miała przed oczami twarze przyjaciół, za wszelką cenę chcących pomóc. Czy oni potrafili zrozumieć, że ich natarczywa pomoc… boli?
Poprosiła szefa sali o stolik najbliżej okna, chcąc obserwować świat za zaparowaną szybą. Usiadła w fotelu obitym miękkim materiałem, odwijając z szyi wełniany szalik -  prezent od pani Weasley. Po kilku chwilach zjawił się kelner, uśmiechając się pobłażliwie. A może tylko jej się zdawało. Przecież nie mógł wiedzieć, że jedna noc w takim hotelu pozbawiłaby ją środków do życia przez tydzień. Kiedy zamówiła jedynie gorącą czekoladę skinął usłużnie głową i odszedł bezszelestnie.
Przecież musiał zorientować się, chociażby po niewymyślnym stroju, że nie miała zbyt wiele pieniędzy, a jednak przyniósł jej filiżankę z czekoladą i już ani razu nie spojrzał na nią z powątpiewaniem.
 Hotel posiadał doskonałą obsługę i fenomenalne zaplecze gastronomiczne, o czym przekonała się pięć minut później, popijając doskonałą gorącą czekoladę i słuchając w milczeniu grającego świąteczne piosenki radia.
Zapatrzyła się w dal, próbując odgadnąć który z przechodniów wejdzie do jakiego sklepu. Dość marna zabawa, lecz przynajmniej to odrywało ją od myślenia jak mogłaby odmówić Ronaldowi. Nie miała zbyt wiele czasu, mógł poprosić ją o rękę niemal w każdej chwili, a ona musiała mieć przygotowaną dobrą wymówkę…
- Czy to miejsce jest wolne?
Niechętnie oderwała wzrok od szyby. Skinęła lekko głową, nie wiedząc co powiedzieć. Zdziwiona swoją swobodną reakcją, uśmiechnęła się. Nie był to jeden z tych znaczących uśmiechów, którymi chcemy przekazać nasze uczucia. Był to ten specyficzny rodzaj uniesienia kącików ust, który sam w sobie pozostaje zagadką nawet dla nas samych. Mówiący coś w rodzaju „Cieszę się, że cię widzę, chociaż zraniłeś mnie tak mocno, że do tej pory nie mogę się pozbierać.”, a jednocześnie „Dlaczego pojawiasz się właśnie teraz, właśnie tutaj?” i mający na celu zamaskowanie skrepowania i chęci szybkiej ucieczki. Może on czuł dokładnie to samo, kiedy odwzajemnił ten dziwny, zupełnie pozbawiony radości, uśmiech.
Draco dosiadł się do jej stolika i skinął na kelnera. Ten podszedł jak za zawołanie. Hermiona domyśliła się, że Draco musi być stałym bywalcem tego hotelu i wydaje dużo pieniędzy w hotelowej restauracji… lub barze.
Poruszyła się w zajmowanym przez siebie fotelu. Był przygotowany na jej pytanie, więc odpowiedział, zanim zdążyła otworzyć usta.
- Tak. Też uważam, że powinniśmy porozmawiać…
  
Koniec części pierwszej. Ciąg dalszy nastąpi.



1 komentarz:

  1. Tylko nie Ron! No jestem bardzo ciekawa o czym będą rozmawiali i co z tego wyniknie ;)

    OdpowiedzUsuń