1 sierpnia 2012

19. Nigdy nie jest za późno.

Opowidanie I : Oczy Szeroko Zamknięte.


Hermiona Granger przystanęła, patrząc na zachmurzone niebo. Pogoda wydawała się praktycznie idealna w zaistniałych warunkach.

„Świat, który znaliśmy nigdy nie wróci.”

- Hermiono!
 Odwróciła się w kierunku biegnącego ku niej Rona. Czarny strój podkreślał jego bladą twarz, pełną miliona piegów. Hermiona zamknęła na chwilę oczy. Kiedy tylko się rozstawali, kiedy bardzo za nim tęskniła, potrafiła wyobrazić sobie każdy, pojedynczy pieg na twarzy przyjaciela. W tych niepewnych czasach w których żyła, zawsze zapamiętywała każdy detal twarzy swoich bliskich, na wypadek, gdyby miałoby to być ich ostatnie spotkanie…
Wizja szaroniebieskich oczu o przenikliwym, ostrym spojrzeniu przemknęła przez jej umysł z prędkością błyskawicy. Nie czekała na grzmot, który miał objawić się szybszym biciem serca. Przerwała wspominanie, otwierając oczy. I znowu widziała przed sobą Rona. Jego trochę przydługawe już włosy rozwiewał wiatr, który sprawiał, że w pozornie ciepły, lipcowy dzień, momentami można było poczuć bezlitosny chłód, jak w samym środku zimy. Rudzielec miał niepewną minę, podchodząc do niej powoli i biorąc ją delikatnie za rękę.
– Wszystko w porządku? – zapytał tak delikatnie i bezgłośnie, że niemalże nie dosłyszała jego słów.
Pokiwała głową bez przekonania. Tak naprawdę nic nie było dobrze i nie miało odzyskać dawnego porządku. Z każdym doświadczeniem, które nas nie zabije, stajemy się przecież coraz silniejsi, żeby móc stawiać czoło coraz gorszym rzeczom, które nas spotykają. Żadnego optymizmu, żadnej lepszej przyszłości. Tylko życie… Ale skąd Ron miał o tym wiedzieć? On już żył tą przyszłością, która jeszcze nie nadeszła. Widziała to w jego pełnych, niemalże dziecięcej naiwności, oczach, w słowach, które wyrażały plany. Szkoda, że ona już nie potrafiła tego robić. Planować przyszłości. Żyć przeszłością, jak całe pokolenie, które doświadczyło tej wojny. Pamiętać o lepszych czasach, próbować je odtworzyć. Funkcjonować w sposób normalny. Czuła się, jakby dziwnym trafem w ogóle wypadała z tego obiegu, mogąc tylko beznamiętnie obserwować otaczającą ją teraźniejszość.
- Obiecałem Harry’emu, że zaraz po pogrzebie wybierzemy się na kilka dni do Londynu. Musi załatwić kilka spraw u Gringotta i w paru innych miejscach. Pomyślałem, że nam też dobrze zrobi taka mała zmiana miejsca. W końcu, ciężko jest pochować tylu bliskich i nadal jakoś funkcjonować… – Pogłaskał jej dłoń kciukiem. Miał ciepłe ręce. Ona czuła, że jej dłonie są przerażająco lodowate – tak jakby krew już dawno przestała do nich dopływać. Własne ciało próbowało ją zdradzić.
Znowu pokiwała głową. Głos stał się zupełnie niepotrzebny, jakby zapomniała jak go używać. Jakby każda część jej ciała uzyskała nagle autonomię i już nie podległa sile jej woli.
- Przepraszam, że nie było mnie wtedy przy tobie… – Ron opuścił wzrok, jakby myśl o tym sprawiała mu przykrość. Oczywiście, miał na myśli czas, w którym została… uprowadzona przez Malfoya.
- O czym ty mówisz, Ron? – Odzyskała głos. Nie dowierzała w to co mówił. Nie mógł czuć się winny, nie mógł brać na siebie całej odpowiedzialności za coś, na co przecież nie miał wpływu. – Przecież wiesz, że nic z tego co się stało, nie jest z twojej winy.
- Ale gdybym wtedy nie zachował się jak idiota…
Pokręciła bardzo szybko głową na znak zaprzeczenia jego słów. Chwyciła szybko jego dłoń i zacisnęła na niej palce.
- Wszystko to, co się wydarzyło… było… – Wzięła głęboki oddech. – Najtrudniejszym, ale zarazem najważniejszym doświadczeniem w moim życiu, Ron. I mimo że może gdybym miała wybór, nie chciałabym tego przeżyć ponownie, nigdy, nikomu nie oddałabym swoich wspomnień. Swoich uczuć. Swojego bólu. To ukształtowało mnie na nowo. Ból kształtuje człowieka na nowo. Naprawdę, Ron, gdybyś kiedykolwiek… Gdybyś wiedział jak… jak inaczej można się poczuć. Jak bardzo można się zmienić, oddalić się od swojego starego „ja”. Nawet Malfoy…
- Malfoy. Nigdy nie powinienem był cię z nim zostawiać… – Ron pokręcił przepraszająco głową. W jego oczach widziała prawdziwy smutek, który naprawdę dogłębnie ranił ją w serce. Ale miała wrażenie, że jej słowa w ogóle do niego nie docierają. Próba złagodzenia jego wyrzutów, wytłumaczenia tego jak się czuła, wyeksponowania swoich emocji… spełzła na niczym.
- Nie martw się, Ron – Uśmiechnęła się słabo, na myśl co będzie musiała mu za chwilę powiedzieć, żeby zrozumiał. Żeby przestał się zadręczać wyrzutami sumienia. Miała powiedzieć mu słowa, których nienawidziła najbardziej na świecie, które były dla niej kolejnym kłamstwem ufundowanym przez życie. – Już jest dobrze. Wszystko będzie dobrze.
Tak jak się tego spodziewała, Ron odwzajemnił blady uśmiech. Nie wiedziała dlaczego, ale sprawiło jej to zawód większy, niż wiele przykrych rzeczy, których doświadczyła do tej pory. Niezrozumienie było jej zdaniem największą chorobą ludzkości. A jej najukochańszy przyjaciel był najgorszym i najbardziej nieuleczalnym przypadkiem…

***


Draco Malfoy odłożył klucz do swojego pokoju na recepcyjny kontuar. Ładna recepcjonistka w przylegającym do zgrabnego ciała, jasnoniebieskim uniformie z logo drogiego, londyńskiego hotelu na ten dźwięk uniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko na widok Dracona.
-Cześć – szepnęła, rozglądając się dyskretnie. Personel nie mógł tak bardzo spoufalać się z gośćmi. Oczywiście zwykle tego nie robiła, ale ta sytuacja była wyjątkowa. Tam, gdzie kiedyś mieszkała i pracowała, takie zasady w ogóle nie istniały. Mały pensjonat jej rodziców, w którym pomagała doprowadzić wszystko do porządku, miał zaledwie kilkunastu gości miesięcznie i to zazwyczaj i tak przejazdem, bo w Farleton nie było nic godnego uwagi, co mogłoby przyciągnąć turystów do pozostania w nim na dłużej. Tam nie było żadnych zasad, które musiała respektować. Dyskretne spotkania ze stojącym naprzeciwko młodym, przystojnym mężczyzną mogła przypłacić utratą pracy. Nie chciała przyznać tego nawet sama przed sobą, ale dla niego zdecydowanie gotowa była zaryzykować. Nawet, jeśli tylko ta głupia posada dawała jej niezbędne pieniądze na studia, które gwarantowały jej to cudowne, samodzielne życie w wielkim Londynie. Wiedziała, że jeśli coś pójdzie nie po jej myśli i straci tę pracę, będzie musiała powrócić do Farleton z podkulonym ogonem, do końca życia pracować za ladą pensjonatu jej rodziców i już zawsze znosić ciekawskie spojrzenia sąsiadów, lustrujące kolejną młodą, narwaną dziewczynę, której nie powiodło się w życiu i była zdana na utrzymanie rodziny. Nie mogła na to pozwolić. Ale nie mogła także zrezygnować z  n i e g o …
- Cześć.
Uśmiechnął się do niej tym stuwatowym uśmiechem młodego dżentelmena, w którym to zaczynała się powoli zakochiwać. Był niesamowity. Odkąd tylko zjawił się w tym hotelu, już zawrócił jej w głowie. Na początku nawet nie zwrócił na nią uwagi. Była w końcu zwykłą recepcjonistką, a tacy jak on, których od tak stać było na mieszkanie w luksusowych hotelach i którzy nie musieli spędzić ani jednego dnia w pracy, zarabiając na swoje utrzymanie, nie oglądali się za klasą pracującą. Ale ona nie odpuszczała. Śledziła godziny jego wyjść i powrotów do hotelu. Jak się okazało – musiała wyłudzić tę informację od koleżanki z innej zmiany w zamian za paczkę Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta – przychodził dopiero nad ranem. Nie zastanawiając się ani chwili, kolejnej nocy śledziła go aż do bram jednego z ultra modnych londyńskich klubów. Nie była stałą bywalczynią takich miejsc, ale jako osoba dosyć towarzyska, uruchomiła swoje studenckie koneksje i za pomocą kilku członków swojego bractwa, wystrojona jak nigdy wcześniej, dostała się do klubu w którym co noc znikał… jak sprawdziła w hotelowym rejestrze… Draco Malfoy. Nie trudno było go wyśledzić. Nie rozproszył się w tłumie wywijających na parkiecie ludzi. Nie obmacywał się z kobietami po kątach sali. Jak zauważyła, siedział samotnie przy barze, od czasu do czasu konwersując z dosiadającymi się do niego kobietami. Wiedziała, że konkurowanie z niektórymi pięknościami nie wchodzi w grę, więc postanowiła wziąć go na sposób. Nie chciała zostać spławiona po tym, ile wysiłku włożyła w znalezienie go. Zamówiła dla niego drinka i czekała na jego reakcję, gdy barman za jej wcześniejszym pozwoleniem pokazał mu, kto był dla niego na tyle uprzejmy. Draco uśmiechnął się tylko do niej i wrócił do spokojnego, samotnego sączenia Johnnie Walkera. Ale nie minęła godzina, kiedy zrezygnowana, już miała pozbierać się do wyjścia, barman postawił przed nią krwiście czerwonego drinka z karteczką od Draco z uwodzicielskim, acz lekko kąśliwym tekstem, że to raczej on jako mężczyzna powinien stawiać jej drinki. Ich znajomość rozwinęła się szybciej niż mogła przypuszczać i jeszcze tego samego wieczoru wylądowali w jej małym mieszkanku, które dzieliła, na szczęście w tym czasie nieobecnymi, współlokatorkami. Zapraszał ją do hotelu, ale sprytnie wymigała się od tego tak, że nawet nie zorientował się, że coś nie gra. Wolała nie ryzykować. Oczywiście, następnego dnia o mało się nie udławił własną śliną, gdy zobaczył ją przy kontuarze w recepcji. Rozstali się zaledwie kilka godzin wcześniej, nie do końca przytomni po namiętnej nocy. Z samego rana kazała dostarczyć mu kawę, ale on nie mógł domyślać się, że była od niej. Pomimo zaskoczenia, jakie na nim wywołała, zachował się w sposób opanowany, a co jeszcze bardziej ją zaskoczyło, zaprosił ją na kolejne spotkanie. Bez wahania zgodziła się – wszystkie rozterki jakoby była tylko panienką na jedną noc, natychmiast się rozwiały w wirze dobrej zabawy. Miło spędzało się z nim czas, miał łatwość w nawiązywaniu rozmowy i swobodę w stosunku do kobiet. Był dobrze wychowany, szarmancki i w ogóle wydawał się nie zwracać uwagi na jej pracę i pochodzenie, mimo że sam pochodził z arystokratycznej rodziny z rodowodem sięgającym aż średniowiecza. Oczywiście też był czarodziejem. Czuła to niemal od samego początku. Poza tym, gdyby nie była czarownicą, ktoś taki jak on nigdy nie zwróciłby na nią uwagi. Dziwiła się, że w ogóle zwrócił uwagę na prowincjonalną dziewczynę, pochodzącą z niewielkiej miejscowości niedaleko Gór Smoczych, która praktycznie świat magii znała tylko z opowieści rodziców. Sama uczyła się w domu, gdyż była zbyt potrzebna rodzicom, żeby mogli puścić ją do jakiejś szkoły magii i czarodziejstwa. Nie rozmawiali dużo, ale i tak czuła, że nawiązała się między nimi pewnego rodzaju więź emocjonalna. Oczywiście pozwoliła zaprosić się na jeszcze jedno spotkanie i jak na razie mogła ich relację określić jako nieformalne spotykanie się.
- Zarezerwujesz dla mnie dzisiejszą noc? – zapytał z uśmiechem, za którego sprawą jeszcze chyba żadna kobieta nigdy mu nie odmówiła. Odwzajemniła uśmiech, odpowiadając oficjalnym tonem recepcjonistki rozmawiającej z klientem, że bardzo chętnie zarezerwuje dla niego interesujący go termin. Devona Cunning naprawdę zdawała sobie sprawę jaką była szczęściarą.

***

Devona podniosła wzrok znad Proroka Codziennego, którego właśnie studiowała. Zamarła.
Od razu rozpoznała czarnowłosego chłopaka, albo już raczej mężczyznę, który kilka lat wcześniej odwiedził motel w Farleton. I to wcale nie dlatego, że ostatnio, nadrabiając zaległości z magicznego świata (dzięki lekturze Proroka, na przykład), zobaczyła twarz tego słynnego Harry’ego Pottera na okładce i okazało się, że już raz go widziała na własne oczy. Ze względu na niewielką liczbę gości odwiedzających tamto miejsce, szybko zapamiętywała ich twarze, ale wiedziała, że jego oblicze zostanie w jej pamięci na długo. Po prostu miał w sobie coś takiego… Nie mogła o nim zapomnieć, nawet mimo tego, że od tamtego momentu minęły już prawie dwa lata. Był w tym samym towarzystwie co niegdyś – wysoki rudy chłopak i śliczna, brązowooka szatynka. Wyglądali na trójkę przyjaciół, ale Devona zastanawiała się czy ci dwoje, którzy towarzyszą czarnowłosemu nie są parą. Rudy osobnik niemal stale mówił coś do dziewczyny, ewidentnie starając się złapać z nią kontakt. Raz nawet złapał ją za rękę, ale ta delikatnie wyjęła dłoń z jego dłoni i tylko uśmiechnęła się słabo. Devona Cunning wiedziała jedno – wszyscy mieli przygnębione miny. Ich ciemne stroje zdradzały żałobę, więc Devona sprytnie odgadła, że prawdopodobnie wracali z pogrzebu.
- Poprosimy trzy pokoje – odezwał się czarnowłosy, jak zwykle będąc liderem tej trójki.
Niegdyś mieszkała w tak małej i niedoinformowanej „mediami” wiosce, że nie poznała nawet Harry’ego Pottera. Nadal nie mogła uwierzyć we własną ignorancję.
Devona skinęła głową i podała im trzy klucze do apartamentów na najwyższym piętrze. Rozciągały się stamtąd przepiękne widoki na Londyn. Uważała, że zasłużyli na najlepsze pokoje. Naprawdę wyglądali, jakby potrzebowali jakiegoś miłego i pokrzepiającego duszę widoku. Devonna niestety tylko tyle mogła im zaoferować ze swojej strony.
Szatynka podniosła wzrok i napotkała spojrzenie Devony. Może nie poznałaby jej, gdyby nie odbijająca się w światłach bogatych, kryształowych lamp, plakietka zdradzająca jej, dosyć niespotykane imię.
-Znam panią skądś – mruknęła Hermiona Granger, analizując w myślach twarz dziewczyny.
-Również panią pamiętam. Pracowałam kiedyś w Farleton, w niewielkim pensjonacie moich rodziców. – Devona uśmiechnęła się z zażenowaniem, ale twarz Hermiony rozjaśniła się. No oczywiście!
- Miło mi panią znowu zobaczyć.
- Proszę mówić do mnie Devona. – Kobieta rzuciła niedyskretne spojrzenie Potterowi. Patrzył na nią przenikliwie, tak, że miała na plecach dreszcze.
- W takim razie, miło mi cię znowu zobaczyć, Devono. – Hermiona wyciągnęła rękę, przedstawiając się. To samo zrobił Harry i Ron. Hermiona nie wierzyła, że jej ścieżka skrzyżowała się po dwóch latach właśnie z tą dziewczyną. Jakie życie potrafiło być zaskakujące.
            A dopiero jak zaskakujące byłoby, gdyby Hermiona dowiedziała się, z kim Devonna jest umówiona na wieczór…

***
Devona skończyła zmianę. Była dopiero szesnasta, a Draco był wolny dopiero wieczorem. Przebrała się i wyszła z hotelu. Miała jeszcze szansę zdążyć do domu i przygotować się do wieczornego wyjścia…
Zwolniła kroku, zauważając brązowowłosą dziewczynę, siedzącą na ławce z głową ukrytą w dłoniach. Wydawała się zagubiona. Wrodzony altruizm panny Cunning nie pozwalał jej przejść obojętnie obok cierpiącego człowieka.
- Wiem, że nie znamy się dobrze i że jestem teraz pewnie okropnie bezczelna. Ale chcę, żebyś opowiedziała mi, dlaczego jesteś taka smutna. – Devona usiadła na ławce obok. Nie chciała wystraszyć dziewczyny, ale i tak jej nagła obecność podziałała na Hermionę jakby zaskoczył ją sam górski troll.
Granger podniosła głowę i lekko zakłopotana, odgarnęła włosy za uszy.
- To naprawdę długa historia. Sama nie wiem od czego zacząć.
- Najlepiej od początku. Mam trochę czasu. – Devona położyła swoją dłoń na jej, zimnej, delikatnej ręce. Ten ruch widocznie dodał Hermionie siły. Granger skinęła głową na zgodę. Zaczęła opowiadać.
- Chodzę… a raczej, chodziłam do Hogwartu. Na pewno słyszałaś o tej szkole Magiii i Czarodziejstwa… – Kiedy Devona skinęła z zapałem głową, Hermiona kontynuowała. – Przyjeżdżając na siódmy rok do zamku, nie mogłam się spodziewać, że dyrektorka powierzy mi… nam do spełnienia pewną misję… Był w to również wplątany taki chłopak, Ślizgon, który nieźle namieszał. Jego cała rodzina opowiadała się za Voldemortem, a on, chcąc czy nie chcąc, pomagał mu w  zleconym przez niego zadaniu. Ja, Harry i Ron mieliśmy go odnaleźć i zatrzymać.
Kiedy odwiedzaliśmy twój motel, byliśmy praktycznie kilka dni od złapania go. Udało nam się. Powiem nawet, że z dziecięcą łatwością. Byliśmy we trójkę, a w dodatku działaliśmy z zaskoczenia. Ale nie udało nam się go długo zatrzymać. Naiwnie dałam się nabrać na jego podstęp i jeszcze tej samej dobry, w której go uwięziliśmy, on zdołał uciec, biorąc mnie jako swojego zakładnika. Starałam się uciec, ale stało się coś, co zaskoczyło mnie bardziej, niż to, gdyby naprawdę dało mi się wydostać. Po prostu puścił mnie wolno. Chyba nigdy nie zgadnę dlaczego. Z zaskoczenia nie miałam pojęcia co zrobić. Uciekając przez las, wpadłam w jakąś dziurę, jakąś pułapkę. Coś sobie połamałam. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam oddychać, tak bolało. Krzyczałam po pomoc, ale nikt nie mógł mnie usłyszeć. Nie miałam różdżki, wypadła mi przy upadku i była zbyt daleko, by po nią sięgnąć. Nieprzytomna z bólu i zimna, nie potrafiłam myśleć. Nie byłam w stanie wymyślić niczego, co wydostałoby mnie z tej beznadziejnej sytuacji. Myślałam, że to mój koniec. Ale nie. Niespodziewanie pojawił się tam on. Myślałam, że to wszystko dzieje się w mojej głowie. Nie wiem co było dalej. Straciłam przytomność na sześć miesięcy. Widzisz, organizm czarodzieja czasami robi takie rzeczy, których nie da się wyjaśnić. Rozumiesz to, że uratował mi życie i zajmował się mną sześć miesięcy?!  Nieprzytomną. Mógł mnie zostawić, żebym tam po prostu umarła. Ale nie zrobił tego. Tyle mi poświęcił, a nawet nie lubiliśmy się w szkole. Nawet więcej – szczerze się nienawidziliśmy. – Hermiona przerwała na chwilę, podnosząc lekko nieobecny wzrok na dziewczynę przed sobą. – Devono, dziękuję, że chcesz tego słuchać. Nigdy nikomu tego nie opowiadałam, a szczerze powiedziawszy, czuję ogromną ulgę.
- Nie przerywaj sobie, Hermiono. Cieszę się, że to ja mogę być osobą, która wysłucha tego, co masz do powiedzenia.
„Życie, które mieliśmy nie będzie nasze nigdy więcej.”
Hermiona uśmiechnęła się delikatnie i z wdzięcznością do Devony, wzięła głęboki oddech i zaczęła opowiadać dalej. Historię, przez którą wylała tyle łez, ale również historię najpiękniejszych uśmiechów, które gościły na jej twarzy. Najpiękniejszą i najsmutniejszą przygodę, jaką zdarzyło jej się usłyszeć i opowiadać. Historię jej życia. Historię całkowitego nieporozumienia.

***


Następnego ranka zdarzyła się rzecz, której panna Granger zupełnie się nie spodziewała. Po powrocie do hotelu z centrum Londynu, po którym postanowiła pochodzić, ochłonąć i zdystansować się, zauważyła coś, co kazało jej zwrócić szczególną uwagę. Zmrużyła oczy.
Człowiek przy recepcji wyglądał zupełnie jak on. To tak jakby obraz ze wspomnień nagle ożył i stał kilkanaście metrów dalej, pogrążony w rozmowie z Devoną. Skarciła się w duchu. Niespełna kilkanaście godzin temu odświeżyła wszystkie wspomnienia z nim związane, a teraz już miała zwidy. Ale kiedy stojący przy recepcji blondyn poruszył się, instynkt podpowiadał, że w ruchy tego człowieka identycznie nakładają się z dynamiką jego ruchów.
Przyspieszyła kroku, nie oglądając się w kierunku recepcji. Nie chciała więcej mieszać sobie w głowie. Nie potrafiła tego znieść. Szybko nacisnęła guzik windy, błagając w duchu, żeby Devona jej nie zauważyła. Drzwi rozsunęły się w akompaniamencie charakterystycznego dzwonka, który oznajmiał, że dźwig przybył na pożądane piętro. Z ulgą weszła do windy. Drzwi zaczęły się za nią zasuwać, kiedy usłyszała za sobą krzyk Devony…

*

- Hermiono! – krzyknęła Devona, niemal przerywając Draconowi w pół zdania. Wyszła zza kontuaru, uparcie upatrując się w zamykające się drzwi windy.
- Hermiono? – zdziwił się, gdy nagle dotarł do niego sens słów Devony i obrócił się gwałtownie dookoła, jakby szukając wokół sobie źródła owego zamieszania. – Czy ty właśnie powiedziałaś „Hermiono”?
To nie mogła być żadna pomyłka. Hermiona to niespotykane imię. Tak wyjątkowe jak ona. Drzwi windy zasunęły się już prawie do końca, ale jego wyczulony wzrok wychwycił obraz kasztanowych włosów.
To na pewno była ona. To musiała być Hermiona. Jego Hermiona.
-Tak, Hermiona. Moja znajoma… No, właściwie poznałyśmy się dopiero wczoraj…  – odparła szybko Devona, przenosząc wzrok z windy, która zamknęła się już całkowicie i ruszyła w górę, na Dracona. – Właśnie miałam zamiar was poznać. Chciałam namówić ją i jej przyjaciół na wyjście z nami dzisiaj, ona naprawdę wygląda jakby przydałaby się jej dobra…
Draco nie słuchał.
„Może odwrócimy to wszystko, ponieważ nie jest za późno.”
Nie czekając na dalsze wyjaśnienia, rzucił się w kierunku drzwi winy. Szybko nacisnął guzik przywołujący, ale maszyna zupełnie ignorowała jego przywoływanie; winda nieubłaganie sunęła w górę. Draco podniósł głowę, chcąc zobaczyć na którym piętrze się zatrzyma, ale Hermiona musiała ponaciskać wszystkie guziki, gdyż, jak wskazywały cyfry na elektronicznym wyświetlaczu, dźwig zatrzymywał się po kolei na każdym z trzynastu pięter.

Zaklął szpetnie i wrócił do recepcji.
-Sprawdź w którym pokoju mieszka Hermiona Granger – rzucił, nerwowo stukając dłonią o blat stołu.
- Znasz ją? Jak to możliwe? – Devona miała osłupiałą minę.
- Sprawdź, gdzie mieszka! – ofuknął ją nieuprzejmie, tak jakby była dla niego jedynie zwykłą recepcjonistką, nie dziewczyną z którą spędził ostatnio wiele nocy.
            Devona, bardziej wystraszona niż urażona jego gwałtownym zachowaniem, posłusznie zaczęła wertować kartki w poszukiwaniu nazwiska Hermiony i zapisu, który z trzech pokoi na ostatnim piętrze należał do niej. Drżącymi rękami złapała długopis i kawałek kartki, notując na niej numer. Co z tego, że przez udostępnienie tej informacji mogła stracić pracę? Działo się coś bardzo dziwnego. Nie mogła odmówić mu pomocy. Coś w jego głosie… w jego oczach, kazało jej udostępnić dane Hermiony Granger.
Draco bez słowa podziękowania złapał za kartkę i nie oglądając się za siebie, pobiegł w kierunku schodów. Z każdym krokiem wydawało się, że jest ich coraz więcej, ale z determinacją pokonywał nawet po trzy stopnie naraz.
- Draco – sapała za nim Devona. Nie zwracał na nią uwagi. Teraz liczyła się dla niego tylko jedna osoba.
 „Może odwrócimy to wszystko, ponieważ nie jest za późno.”
Dotarli pod pokój 1327. Devona biegnąca za nim, położyła dłoń na falującej piersi. Draco zawahał się, podnosząc dłoń w geście zatrzymania jej.
- Mogę zrobić to sam?
Dziewczyna pokiwała powoli głową, patrząc na niego z przerażeniem. W ciągu kilku ostatnich minut, uświadomiła sobie, że jednak nigdy wcale go nie znała. Jeszcze raz zerknęła na numer pokoju, a potem na twarz Dracona. Podeszła do niego i pocałowała go w policzek, wiedząc, że cokolwiek się stanie, już nigdy go nie odzyska. Nie drgnął, kiedy jej usta dotknęły skóry na jego policzku. Nie drgnął, kiedy spojrzała mu w oczy po raz ostatni. Nie drgnął, kiedy szepnęła ciche „powodzenia” i nie drgnął ani odrobinę, kiedy obróciła się na pięcie i odeszła, zostawiając go, stojącego z duszą na ramieniu, pod pokojem 1327.
Devona Cunning nie była głupia, więc szybko skojarzyła fakty. To on był tym chłopakiem z opowieści Hermiony Granger. To on był głównym bohaterem tej nietypowej, prawie niewiarygodnej historii, którą usłyszała. Devona nie zamierzała wchodzić w drogę osobom, które łączyła taka przeszłość.

Zależało jej na Draco Malfoyu, jednakże on już należał do jednej kobiety. I bynajmniej nie była to Devona. 

„Czas, który straciliśmy nie zostanie nam oddany.”

*
Draco zapukał. Westchnął. Zapukał jeszcze raz.
Nacisnął lekko klamkę.
Pokój był pusty. Ani żywej duszy. Łóżko było perfekcyjnie zaścielone, szafa pusta, a na stoliku nie leżało nic, oprócz wazonu z kwiatami.
„Ten świat nigdy nie będzie taki jakiego oczekiwałem.”
Już miał zejść i zrobić Devonie awanturę, że podała mu zły numer pokoju, gdy coś przykuło jego uwagę.
Pochylił się i zerwał rosnący pod jego nogami biało-czerwony kwiat. Zwykle nie zwracał uwagi na rośliny, lecz ten jeden jedyny kwiat go zaintrygował. Był niewiarygodnie piękny, niemal tak piękny jak ona. Czysta, niewinna biel płatków, coraz bliżej brzegów przechodziła stopniowo w nasyconą, krwistą czerwień.
- To Achilleos Singulari, Krwawnik Niepospolity. Jest bardzo rzadko występującą magiczną rośliną, ale nie jest pod ochroną. Inaczej pewnie zaraz ministerstwo by cię namierzyło.
Nie odpowiedział. W tej chwili miał naprawdę gdzieś ministerstwo. Dotknął rośliny różdżką, rzucając na kwiat zaklęcie. Chciał, żeby na długo zachował to piękno i świeżość. Chciał, żeby właśnie ta dziwna, magiczna roślina – Krwawnik Niepospolity, został symbolem tego, co czuł do niej w tym momencie. Z uwagą wsunął kwiat w jej włosy. Hermiona patrzyła na jego poczynania, jakby zahipnotyzowana delikatnością jego ruchów. Pochylił się w jej kierunku; pozwoliła się pocałować.
Pomyślał, z wewnętrznym śmiechem, że ten kwiat jest taki jak ona. Bardzo rzadko spotykana doskonałość, a jednak pełna przystępność. Nie była dla niego zakazana. Już nie…

Schylił się delikatnie i uniósł w dłoniach niewielki przedmiot, obracając go w palcach. To nie mogło upewnić go bardziej, że w tym pokoju naprawdę jeszcze chwilę temu przebywała Hermiona Granger.
Schował przedmiot do kieszeni i ciężkim krokiem wymaszerował z hotelowego apartamentu.
Miał ochotę cisnąć nim przez całą długość korytarza, a następnie, podeptać, rozgnieść, zamienić w nicość, pozbyć się na zawsze. Ale tego nie zrobił.
Czerwony, zaczarowany kwiat ciążył mu w kieszeni niemal tak, jak ciążyło mu teraz serce.
„I zostawiłem wszystko co posiadam, abyś poczuła, że jeszcze nie jest za późno.
Może odwrócimy to wszystko, ponieważ nie jest za późno.
Nigdy nie jest za późno.”

  

1 komentarz:

  1. Kocham! Na początku nie zbyt polubiłam tą Devone ale później okazało się że dziewczyna wcale nie jest taka zła ;) Mam nadzieję że Draco i Hermiona szybko.się spotkają i wszystko sobie wyjaśnią ;)

    OdpowiedzUsuń