Opowidanie
I : Oczy Szeroko Zamknięte.
Hermiona
Granger przystanęła, patrząc na zachmurzone niebo. Pogoda wydawała się praktycznie
idealna w zaistniałych warunkach.
„Świat, który znaliśmy nigdy nie
wróci.”
- Hermiono!
Odwróciła się w kierunku biegnącego ku niej Rona.
Czarny strój podkreślał jego bladą twarz, pełną miliona piegów. Hermiona zamknęła
na chwilę oczy. Kiedy tylko się rozstawali, kiedy bardzo za nim tęskniła,
potrafiła wyobrazić sobie każdy, pojedynczy pieg na twarzy przyjaciela. W tych
niepewnych czasach w których żyła, zawsze zapamiętywała każdy detal twarzy
swoich bliskich, na wypadek, gdyby miałoby to być ich ostatnie spotkanie…
Wizja
szaroniebieskich oczu o przenikliwym, ostrym spojrzeniu przemknęła przez jej umysł
z prędkością błyskawicy. Nie czekała na grzmot, który miał objawić się szybszym
biciem serca. Przerwała wspominanie, otwierając oczy. I znowu widziała przed
sobą Rona. Jego trochę przydługawe już włosy rozwiewał wiatr, który sprawiał, że
w pozornie ciepły, lipcowy dzień, momentami można było poczuć bezlitosny chłód,
jak w samym środku zimy. Rudzielec miał niepewną minę, podchodząc do niej
powoli i biorąc ją delikatnie za rękę.
– Wszystko
w porządku? – zapytał tak delikatnie i bezgłośnie, że niemalże nie dosłyszała
jego słów.
Pokiwała
głową bez przekonania. Tak naprawdę nic nie było dobrze i nie miało odzyskać
dawnego porządku. Z każdym doświadczeniem, które nas nie zabije, stajemy się
przecież coraz silniejsi, żeby móc stawiać czoło coraz gorszym rzeczom, które
nas spotykają. Żadnego optymizmu, żadnej lepszej przyszłości. Tylko życie… Ale
skąd Ron miał o tym wiedzieć? On już żył tą przyszłością, która jeszcze nie
nadeszła. Widziała to w jego pełnych, niemalże dziecięcej naiwności, oczach, w
słowach, które wyrażały plany. Szkoda, że ona już nie potrafiła tego robić.
Planować przyszłości. Żyć przeszłością, jak całe pokolenie, które doświadczyło
tej wojny. Pamiętać o lepszych czasach, próbować je odtworzyć. Funkcjonować w
sposób normalny. Czuła się, jakby dziwnym trafem w ogóle wypadała z tego
obiegu, mogąc tylko beznamiętnie obserwować otaczającą ją teraźniejszość.
- Obiecałem
Harry’emu, że zaraz po pogrzebie wybierzemy się na kilka dni do Londynu. Musi
załatwić kilka spraw u Gringotta i w paru innych miejscach. Pomyślałem, że nam
też dobrze zrobi taka mała zmiana miejsca. W końcu, ciężko jest pochować tylu
bliskich i nadal jakoś funkcjonować… – Pogłaskał jej dłoń kciukiem. Miał ciepłe
ręce. Ona czuła, że jej dłonie są przerażająco lodowate – tak jakby krew już
dawno przestała do nich dopływać. Własne ciało próbowało ją zdradzić.
Znowu
pokiwała głową. Głos stał się zupełnie niepotrzebny, jakby zapomniała jak go używać.
Jakby każda część jej ciała uzyskała nagle autonomię i już nie podległa sile
jej woli.
- Przepraszam,
że nie było mnie wtedy przy tobie… – Ron opuścił wzrok, jakby myśl o tym
sprawiała mu przykrość. Oczywiście, miał na myśli czas, w którym została…
uprowadzona przez Malfoya.
- O
czym ty mówisz, Ron? – Odzyskała głos. Nie dowierzała w to co mówił. Nie mógł czuć
się winny, nie mógł brać na siebie całej odpowiedzialności za coś, na co przecież
nie miał wpływu. – Przecież wiesz, że nic z tego co się stało, nie jest z
twojej winy.
- Ale
gdybym wtedy nie zachował się jak idiota…
Pokręciła
bardzo szybko głową na znak zaprzeczenia jego słów. Chwyciła szybko jego dłoń i
zacisnęła na niej palce.
- Wszystko
to, co się wydarzyło… było… – Wzięła głęboki oddech. – Najtrudniejszym, ale
zarazem najważniejszym doświadczeniem w moim życiu, Ron. I mimo że może gdybym
miała wybór, nie chciałabym tego przeżyć ponownie, nigdy, nikomu nie oddałabym
swoich wspomnień. Swoich uczuć. Swojego bólu. To ukształtowało mnie na nowo.
Ból kształtuje człowieka na nowo. Naprawdę, Ron, gdybyś kiedykolwiek… Gdybyś wiedział
jak… jak inaczej można się poczuć. Jak bardzo można się zmienić, oddalić się od
swojego starego „ja”. Nawet Malfoy…
-
Malfoy. Nigdy nie powinienem był cię z nim zostawiać… – Ron pokręcił przepraszająco
głową. W jego oczach widziała prawdziwy smutek, który naprawdę dogłębnie ranił ją
w serce. Ale miała wrażenie, że jej słowa w ogóle do niego nie docierają. Próba
złagodzenia jego wyrzutów, wytłumaczenia tego jak się czuła, wyeksponowania
swoich emocji… spełzła na niczym.
- Nie
martw się, Ron – Uśmiechnęła się słabo, na myśl co będzie musiała mu za chwilę
powiedzieć, żeby zrozumiał. Żeby przestał się zadręczać wyrzutami sumienia.
Miała powiedzieć mu słowa, których nienawidziła najbardziej na świecie, które
były dla niej kolejnym kłamstwem ufundowanym przez życie. – Już jest dobrze. Wszystko będzie dobrze.
Tak
jak się tego spodziewała, Ron odwzajemnił blady uśmiech. Nie wiedziała
dlaczego, ale sprawiło jej to zawód większy, niż wiele przykrych rzeczy,
których doświadczyła do tej pory. Niezrozumienie było jej zdaniem największą
chorobą ludzkości. A jej najukochańszy przyjaciel był najgorszym i najbardziej nieuleczalnym
przypadkiem…
***
Draco
Malfoy odłożył klucz do swojego pokoju na recepcyjny kontuar. Ładna recepcjonistka
w przylegającym do zgrabnego ciała, jasnoniebieskim uniformie z logo drogiego,
londyńskiego hotelu na ten dźwięk uniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko na
widok Dracona.
-Cześć
– szepnęła, rozglądając się dyskretnie. Personel nie mógł tak bardzo spoufalać
się z gośćmi. Oczywiście zwykle tego nie robiła, ale ta sytuacja była wyjątkowa.
Tam, gdzie kiedyś mieszkała i pracowała, takie zasady w ogóle nie istniały. Mały
pensjonat jej rodziców, w którym pomagała doprowadzić wszystko do porządku,
miał zaledwie kilkunastu gości miesięcznie i to zazwyczaj i tak przejazdem, bo
w Farleton nie było nic godnego uwagi, co mogłoby przyciągnąć turystów do
pozostania w nim na dłużej. Tam nie było żadnych zasad, które musiała
respektować. Dyskretne spotkania ze stojącym naprzeciwko młodym, przystojnym
mężczyzną mogła przypłacić utratą pracy. Nie chciała przyznać tego nawet sama
przed sobą, ale dla niego zdecydowanie gotowa była zaryzykować. Nawet, jeśli
tylko ta głupia posada dawała jej niezbędne pieniądze na studia, które
gwarantowały jej to cudowne, samodzielne życie w wielkim Londynie. Wiedziała,
że jeśli coś pójdzie nie po jej myśli i straci tę pracę, będzie musiała
powrócić do Farleton z podkulonym ogonem, do końca życia pracować za ladą
pensjonatu jej rodziców i już zawsze znosić ciekawskie spojrzenia sąsiadów,
lustrujące kolejną młodą, narwaną dziewczynę, której nie powiodło się w życiu i
była zdana na utrzymanie rodziny. Nie mogła na to pozwolić. Ale nie mogła także
zrezygnować z n i e g o …
- Cześć.
Uśmiechnął
się do niej tym stuwatowym uśmiechem młodego dżentelmena, w którym to zaczynała
się powoli zakochiwać. Był niesamowity. Odkąd tylko zjawił się w tym hotelu,
już zawrócił jej w głowie. Na początku nawet nie zwrócił na nią uwagi. Była w
końcu zwykłą recepcjonistką, a tacy jak on, których od tak stać było na
mieszkanie w luksusowych hotelach i którzy nie musieli spędzić ani jednego dnia
w pracy, zarabiając na swoje utrzymanie, nie oglądali się za klasą pracującą.
Ale ona nie odpuszczała. Śledziła godziny jego wyjść i powrotów do hotelu. Jak
się okazało – musiała wyłudzić tę informację od koleżanki z innej zmiany w
zamian za paczkę Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta – przychodził dopiero
nad ranem. Nie zastanawiając się ani chwili, kolejnej nocy śledziła go aż do
bram jednego z ultra modnych londyńskich klubów. Nie była stałą bywalczynią
takich miejsc, ale jako osoba dosyć towarzyska, uruchomiła swoje studenckie
koneksje i za pomocą kilku członków swojego bractwa, wystrojona jak nigdy
wcześniej, dostała się do klubu w którym co noc znikał… jak sprawdziła w
hotelowym rejestrze… Draco Malfoy. Nie trudno było go wyśledzić. Nie rozproszył
się w tłumie wywijających na parkiecie ludzi. Nie obmacywał się z kobietami po
kątach sali. Jak zauważyła, siedział samotnie przy barze, od czasu do czasu konwersując
z dosiadającymi się do niego kobietami. Wiedziała, że konkurowanie z niektórymi
pięknościami nie wchodzi w grę, więc postanowiła wziąć go na sposób. Nie
chciała zostać spławiona po tym, ile wysiłku włożyła w znalezienie go. Zamówiła
dla niego drinka i czekała na jego reakcję, gdy barman za jej wcześniejszym
pozwoleniem pokazał mu, kto był dla niego na tyle uprzejmy. Draco uśmiechnął
się tylko do niej i wrócił do spokojnego, samotnego sączenia Johnnie Walkera.
Ale nie minęła godzina, kiedy zrezygnowana, już miała pozbierać się do wyjścia,
barman postawił przed nią krwiście czerwonego drinka z karteczką od Draco z
uwodzicielskim, acz lekko kąśliwym tekstem, że to raczej on jako mężczyzna
powinien stawiać jej drinki. Ich znajomość rozwinęła się szybciej niż mogła
przypuszczać i jeszcze tego samego wieczoru wylądowali w jej małym mieszkanku,
które dzieliła, na szczęście w tym czasie nieobecnymi, współlokatorkami.
Zapraszał ją do hotelu, ale sprytnie wymigała się od tego tak, że nawet nie
zorientował się, że coś nie gra. Wolała nie ryzykować. Oczywiście, następnego
dnia o mało się nie udławił własną śliną, gdy zobaczył ją przy kontuarze w
recepcji. Rozstali się zaledwie kilka godzin wcześniej, nie do końca przytomni
po namiętnej nocy. Z samego rana kazała dostarczyć mu kawę, ale on nie mógł
domyślać się, że była od niej. Pomimo zaskoczenia, jakie na nim wywołała,
zachował się w sposób opanowany, a co jeszcze bardziej ją zaskoczyło, zaprosił
ją na kolejne spotkanie. Bez wahania zgodziła się – wszystkie rozterki jakoby
była tylko panienką na jedną noc, natychmiast się rozwiały w wirze dobrej
zabawy. Miło spędzało się z nim czas, miał łatwość w nawiązywaniu rozmowy i
swobodę w stosunku do kobiet. Był dobrze wychowany, szarmancki i w ogóle
wydawał się nie zwracać uwagi na jej pracę i pochodzenie, mimo że sam pochodził
z arystokratycznej rodziny z rodowodem sięgającym aż średniowiecza. Oczywiście też
był czarodziejem. Czuła to niemal od samego początku. Poza tym, gdyby nie była
czarownicą, ktoś taki jak on nigdy nie zwróciłby na nią uwagi. Dziwiła się, że w ogóle zwrócił uwagę na prowincjonalną
dziewczynę, pochodzącą z niewielkiej miejscowości niedaleko Gór Smoczych, która
praktycznie świat magii znała tylko z opowieści rodziców. Sama uczyła się w
domu, gdyż była zbyt potrzebna rodzicom, żeby mogli puścić ją do jakiejś szkoły
magii i czarodziejstwa. Nie rozmawiali dużo, ale i tak czuła, że nawiązała się
między nimi pewnego rodzaju więź emocjonalna. Oczywiście pozwoliła zaprosić się
na jeszcze jedno spotkanie i jak na razie mogła ich relację określić jako nieformalne
spotykanie się.
- Zarezerwujesz
dla mnie dzisiejszą noc? – zapytał z uśmiechem, za którego sprawą jeszcze chyba
żadna kobieta nigdy mu nie odmówiła. Odwzajemniła uśmiech, odpowiadając
oficjalnym tonem recepcjonistki rozmawiającej z klientem, że bardzo chętnie zarezerwuje dla niego interesujący go termin. Devona Cunning naprawdę zdawała
sobie sprawę jaką była szczęściarą.
***
Devona
podniosła wzrok znad Proroka Codziennego, którego właśnie studiowała. Zamarła.
Od
razu rozpoznała czarnowłosego chłopaka, albo już raczej mężczyznę, który kilka lat
wcześniej odwiedził motel w Farleton. I to wcale nie dlatego, że ostatnio, nadrabiając
zaległości z magicznego świata (dzięki lekturze Proroka, na przykład),
zobaczyła twarz tego słynnego
Harry’ego Pottera na okładce i okazało się, że już raz go widziała na własne
oczy. Ze względu na niewielką liczbę gości odwiedzających tamto miejsce, szybko
zapamiętywała ich twarze, ale wiedziała, że jego oblicze zostanie w jej pamięci
na długo. Po prostu miał w sobie coś takiego… Nie mogła o nim zapomnieć, nawet
mimo tego, że od tamtego momentu minęły już prawie dwa lata. Był w tym samym
towarzystwie co niegdyś – wysoki rudy chłopak i śliczna, brązowooka szatynka.
Wyglądali na trójkę przyjaciół, ale Devona zastanawiała się czy ci dwoje,
którzy towarzyszą czarnowłosemu nie są parą. Rudy osobnik niemal stale mówił
coś do dziewczyny, ewidentnie starając się złapać z nią kontakt. Raz nawet złapał
ją za rękę, ale ta delikatnie wyjęła dłoń z jego dłoni i tylko uśmiechnęła się
słabo. Devona Cunning wiedziała jedno – wszyscy mieli przygnębione miny. Ich
ciemne stroje zdradzały żałobę, więc Devona sprytnie odgadła, że prawdopodobnie
wracali z pogrzebu.
- Poprosimy
trzy pokoje – odezwał się czarnowłosy, jak zwykle będąc liderem tej trójki.
Niegdyś
mieszkała w tak małej i niedoinformowanej „mediami” wiosce, że nie poznała nawet
Harry’ego Pottera. Nadal nie mogła uwierzyć we własną ignorancję.
Devona
skinęła głową i podała im trzy klucze do apartamentów na najwyższym piętrze. Rozciągały
się stamtąd przepiękne widoki na Londyn. Uważała, że zasłużyli na najlepsze
pokoje. Naprawdę wyglądali, jakby potrzebowali jakiegoś miłego i
pokrzepiającego duszę widoku. Devonna niestety tylko tyle mogła im zaoferować
ze swojej strony.
Szatynka
podniosła wzrok i napotkała spojrzenie Devony. Może nie poznałaby jej, gdyby nie
odbijająca się w światłach bogatych, kryształowych lamp, plakietka zdradzająca
jej, dosyć niespotykane imię.
-Znam
panią skądś – mruknęła Hermiona Granger, analizując w myślach twarz dziewczyny.
-Również
panią pamiętam. Pracowałam kiedyś w Farleton, w niewielkim pensjonacie moich
rodziców. – Devona uśmiechnęła się z zażenowaniem, ale twarz Hermiony rozjaśniła
się. No oczywiście!
- Miło
mi panią znowu zobaczyć.
- Proszę
mówić do mnie Devona. – Kobieta rzuciła niedyskretne spojrzenie Potterowi.
Patrzył na nią przenikliwie, tak, że miała na plecach dreszcze.
- W
takim razie, miło mi cię znowu zobaczyć, Devono. – Hermiona wyciągnęła rękę, przedstawiając
się. To samo zrobił Harry i Ron. Hermiona nie wierzyła, że jej ścieżka
skrzyżowała się po dwóch latach właśnie z tą dziewczyną. Jakie życie potrafiło
być zaskakujące.
A dopiero jak zaskakujące byłoby, gdyby
Hermiona dowiedziała się, z kim Devonna jest umówiona na wieczór…
***
Devona
skończyła zmianę. Była dopiero szesnasta, a Draco był wolny dopiero wieczorem. Przebrała
się i wyszła z hotelu. Miała jeszcze szansę zdążyć do domu i przygotować się do
wieczornego wyjścia…
Zwolniła
kroku, zauważając brązowowłosą dziewczynę, siedzącą na ławce z głową ukrytą w dłoniach.
Wydawała się zagubiona. Wrodzony altruizm panny Cunning nie pozwalał jej przejść
obojętnie obok cierpiącego człowieka.
- Wiem,
że nie znamy się dobrze i że jestem teraz pewnie okropnie bezczelna. Ale chcę,
żebyś opowiedziała mi, dlaczego jesteś taka smutna. – Devona usiadła na ławce
obok. Nie chciała wystraszyć dziewczyny, ale i tak jej nagła obecność podziałała
na Hermionę jakby zaskoczył ją sam górski troll.
Granger
podniosła głowę i lekko zakłopotana, odgarnęła włosy za uszy.
-
To naprawdę długa historia. Sama nie wiem od czego zacząć.
- Najlepiej
od początku. Mam trochę czasu. – Devona położyła swoją dłoń na jej, zimnej,
delikatnej ręce. Ten ruch widocznie dodał Hermionie siły. Granger skinęła głową
na zgodę. Zaczęła opowiadać.
- Chodzę…
a raczej, chodziłam do Hogwartu. Na pewno słyszałaś o tej szkole Magiii i Czarodziejstwa…
– Kiedy Devona skinęła z zapałem głową, Hermiona kontynuowała. – Przyjeżdżając
na siódmy rok do zamku, nie mogłam się spodziewać, że dyrektorka powierzy mi…
nam do spełnienia pewną misję… Był w to również wplątany taki chłopak, Ślizgon,
który nieźle namieszał. Jego cała rodzina opowiadała się za Voldemortem, a on,
chcąc czy nie chcąc, pomagał mu w
zleconym przez niego zadaniu. Ja, Harry i Ron mieliśmy go odnaleźć i
zatrzymać.
Kiedy
odwiedzaliśmy twój motel, byliśmy praktycznie kilka dni od złapania go. Udało nam
się. Powiem nawet, że z dziecięcą łatwością. Byliśmy we trójkę, a w dodatku działaliśmy
z zaskoczenia. Ale nie udało nam się go długo zatrzymać. Naiwnie dałam się
nabrać na jego podstęp i jeszcze tej samej dobry, w której go uwięziliśmy, on
zdołał uciec, biorąc mnie jako swojego zakładnika. Starałam się uciec, ale
stało się coś, co zaskoczyło mnie bardziej, niż to, gdyby naprawdę dało mi się
wydostać. Po prostu puścił mnie wolno. Chyba nigdy nie zgadnę dlaczego. Z
zaskoczenia nie miałam pojęcia co zrobić. Uciekając przez las, wpadłam w jakąś
dziurę, jakąś pułapkę. Coś sobie połamałam. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam
oddychać, tak bolało. Krzyczałam po pomoc, ale nikt nie mógł mnie usłyszeć. Nie
miałam różdżki, wypadła mi przy upadku i była zbyt daleko, by po nią sięgnąć.
Nieprzytomna z bólu i zimna, nie potrafiłam myśleć. Nie byłam w stanie wymyślić
niczego, co wydostałoby mnie z tej beznadziejnej sytuacji. Myślałam, że to mój
koniec. Ale nie. Niespodziewanie pojawił się tam on. Myślałam, że to wszystko
dzieje się w mojej głowie. Nie wiem co było dalej. Straciłam przytomność na
sześć miesięcy. Widzisz, organizm czarodzieja czasami robi takie rzeczy,
których nie da się wyjaśnić. Rozumiesz to, że uratował mi życie i zajmował się
mną sześć miesięcy?! Nieprzytomną. Mógł
mnie zostawić, żebym tam po prostu umarła. Ale nie zrobił tego. Tyle mi
poświęcił, a nawet nie lubiliśmy się w szkole. Nawet więcej – szczerze się
nienawidziliśmy. – Hermiona przerwała na chwilę, podnosząc lekko nieobecny
wzrok na dziewczynę przed sobą. – Devono, dziękuję, że chcesz tego słuchać.
Nigdy nikomu tego nie opowiadałam, a szczerze powiedziawszy, czuję ogromną
ulgę.
- Nie
przerywaj sobie, Hermiono. Cieszę się, że to ja mogę być osobą, która wysłucha
tego, co masz do powiedzenia.
„Życie, które mieliśmy nie będzie nasze
nigdy więcej.”
Hermiona
uśmiechnęła się delikatnie i z wdzięcznością do Devony, wzięła głęboki oddech i
zaczęła opowiadać dalej. Historię, przez którą wylała tyle łez, ale również
historię najpiękniejszych uśmiechów, które gościły na jej twarzy.
Najpiękniejszą i najsmutniejszą przygodę, jaką zdarzyło jej się usłyszeć i
opowiadać. Historię jej życia. Historię całkowitego nieporozumienia.
***
Następnego
ranka zdarzyła się rzecz, której panna Granger zupełnie się nie spodziewała. Po
powrocie do hotelu z centrum Londynu, po którym postanowiła pochodzić, ochłonąć
i zdystansować się, zauważyła coś, co kazało jej zwrócić szczególną uwagę. Zmrużyła
oczy.
Człowiek
przy recepcji wyglądał zupełnie jak on. To tak jakby obraz ze wspomnień nagle
ożył i stał kilkanaście metrów dalej, pogrążony w rozmowie z Devoną. Skarciła
się w duchu. Niespełna kilkanaście godzin temu odświeżyła wszystkie wspomnienia
z nim związane, a teraz już miała zwidy. Ale kiedy stojący przy recepcji
blondyn poruszył się, instynkt podpowiadał, że w ruchy tego człowieka
identycznie nakładają się z dynamiką jego
ruchów.
Przyspieszyła
kroku, nie oglądając się w kierunku recepcji. Nie chciała więcej mieszać sobie w
głowie. Nie potrafiła tego znieść. Szybko nacisnęła guzik windy, błagając w duchu,
żeby Devona jej nie zauważyła. Drzwi rozsunęły się w akompaniamencie charakterystycznego
dzwonka, który oznajmiał, że dźwig przybył na pożądane piętro. Z ulgą weszła do
windy. Drzwi zaczęły się za nią zasuwać, kiedy usłyszała za sobą krzyk Devony…
*
- Hermiono!
– krzyknęła Devona, niemal przerywając Draconowi w pół zdania. Wyszła zza
kontuaru, uparcie upatrując się w zamykające się drzwi windy.
- Hermiono?
– zdziwił się, gdy nagle dotarł do niego sens słów Devony i obrócił się
gwałtownie dookoła, jakby szukając wokół sobie źródła owego zamieszania. – Czy
ty właśnie powiedziałaś „Hermiono”?
To nie
mogła być żadna pomyłka. Hermiona to niespotykane imię. Tak wyjątkowe jak ona.
Drzwi windy zasunęły się już prawie do końca, ale jego wyczulony wzrok
wychwycił obraz kasztanowych włosów.
To
na pewno była ona. To musiała być Hermiona. Jego Hermiona.
-Tak,
Hermiona. Moja znajoma… No, właściwie poznałyśmy się dopiero wczoraj… – odparła szybko Devona, przenosząc wzrok z windy,
która zamknęła się już całkowicie i ruszyła w górę, na Dracona. – Właśnie miałam
zamiar was poznać. Chciałam namówić ją i jej przyjaciół na wyjście z nami
dzisiaj, ona naprawdę wygląda jakby przydałaby się jej dobra…
Draco
nie słuchał.
„Może odwrócimy to wszystko, ponieważ
nie jest za późno.”
Nie
czekając na dalsze wyjaśnienia, rzucił się w kierunku drzwi winy. Szybko nacisnął
guzik przywołujący, ale maszyna zupełnie ignorowała jego przywoływanie; winda nieubłaganie
sunęła w górę. Draco podniósł głowę, chcąc zobaczyć na którym piętrze się
zatrzyma, ale Hermiona musiała ponaciskać wszystkie guziki, gdyż, jak
wskazywały cyfry na elektronicznym wyświetlaczu, dźwig zatrzymywał się po kolei
na każdym z trzynastu pięter.
Zaklął
szpetnie i wrócił do recepcji.
-Sprawdź
w którym pokoju mieszka Hermiona Granger – rzucił, nerwowo stukając dłonią o
blat stołu.
-
Znasz ją? Jak to możliwe? – Devona miała osłupiałą minę.
- Sprawdź,
gdzie mieszka! – ofuknął ją nieuprzejmie, tak jakby była dla niego jedynie
zwykłą recepcjonistką, nie dziewczyną z którą spędził ostatnio wiele nocy.
Devona, bardziej wystraszona niż
urażona jego gwałtownym zachowaniem, posłusznie zaczęła wertować kartki w
poszukiwaniu nazwiska Hermiony i zapisu, który z trzech pokoi na ostatnim
piętrze należał do niej. Drżącymi rękami złapała długopis i kawałek kartki,
notując na niej numer. Co z tego, że przez udostępnienie tej informacji mogła
stracić pracę? Działo się coś bardzo dziwnego. Nie mogła odmówić mu pomocy. Coś
w jego głosie… w jego oczach, kazało jej udostępnić dane Hermiony Granger.
Draco
bez słowa podziękowania złapał za kartkę i nie oglądając się za siebie, pobiegł
w kierunku schodów. Z każdym krokiem wydawało się, że jest ich coraz więcej, ale z determinacją pokonywał nawet po trzy stopnie naraz.
- Draco
– sapała za nim Devona. Nie zwracał na nią uwagi. Teraz liczyła się dla niego
tylko jedna osoba.
„Może
odwrócimy to wszystko, ponieważ nie jest za późno.”
Dotarli
pod pokój 1327. Devona biegnąca za nim, położyła dłoń na falującej piersi.
Draco zawahał się, podnosząc dłoń w geście zatrzymania jej.
- Mogę
zrobić to sam?
Dziewczyna
pokiwała powoli głową, patrząc na niego z przerażeniem. W ciągu kilku ostatnich
minut, uświadomiła sobie, że jednak nigdy wcale go nie znała. Jeszcze raz zerknęła
na numer pokoju, a potem na twarz Dracona. Podeszła do niego i pocałowała go w
policzek, wiedząc, że cokolwiek się stanie, już nigdy go nie odzyska. Nie
drgnął, kiedy jej usta dotknęły skóry na jego policzku. Nie drgnął, kiedy
spojrzała mu w oczy po raz ostatni. Nie drgnął, kiedy szepnęła ciche „powodzenia”
i nie drgnął ani odrobinę, kiedy obróciła się na pięcie i odeszła, zostawiając
go, stojącego z duszą na ramieniu, pod pokojem 1327.
Devona
Cunning nie była głupia, więc szybko skojarzyła fakty. To on był tym chłopakiem
z opowieści Hermiony Granger. To on był głównym bohaterem tej nietypowej, prawie niewiarygodnej historii, którą usłyszała. Devona nie zamierzała wchodzić w drogę
osobom, które łączyła taka przeszłość.
Zależało
jej na Draco Malfoyu, jednakże on już należał do jednej kobiety. I bynajmniej
nie była to Devona.
„Czas, który straciliśmy nie zostanie
nam oddany.”
*
Draco
zapukał. Westchnął. Zapukał jeszcze raz.
Nacisnął
lekko klamkę.
Pokój
był pusty. Ani żywej duszy. Łóżko było perfekcyjnie zaścielone, szafa pusta, a na
stoliku nie leżało nic, oprócz wazonu z kwiatami.
„Ten świat nigdy nie będzie taki
jakiego oczekiwałem.”
Już
miał zejść i zrobić Devonie awanturę, że podała mu zły numer pokoju, gdy coś przykuło
jego uwagę.
Pochylił się i zerwał rosnący
pod jego nogami biało-czerwony kwiat. Zwykle nie zwracał uwagi na rośliny, lecz
ten jeden jedyny kwiat go zaintrygował. Był niewiarygodnie piękny, niemal tak
piękny jak ona. Czysta, niewinna biel płatków, coraz bliżej brzegów przechodziła
stopniowo w nasyconą, krwistą czerwień.
- To Achilleos Singulari, Krwawnik Niepospolity.
Jest bardzo rzadko występującą magiczną rośliną, ale nie jest pod ochroną.
Inaczej pewnie zaraz ministerstwo by cię namierzyło.
Nie odpowiedział. W tej
chwili miał naprawdę gdzieś ministerstwo. Dotknął rośliny różdżką, rzucając na
kwiat zaklęcie. Chciał, żeby na długo zachował to piękno i świeżość. Chciał,
żeby właśnie ta dziwna, magiczna roślina – Krwawnik Niepospolity, został
symbolem tego, co czuł do niej w tym momencie. Z uwagą wsunął kwiat w jej
włosy. Hermiona patrzyła na jego poczynania, jakby zahipnotyzowana
delikatnością jego ruchów. Pochylił się w jej kierunku; pozwoliła się
pocałować.
Pomyślał, z wewnętrznym śmiechem,
że ten kwiat jest taki jak ona. Bardzo rzadko spotykana doskonałość, a jednak
pełna przystępność. Nie była dla niego zakazana. Już nie…
Schylił
się delikatnie i uniósł w dłoniach niewielki przedmiot, obracając go w palcach.
To nie mogło upewnić go bardziej, że w tym pokoju naprawdę jeszcze chwilę temu przebywała
Hermiona Granger.
Schował
przedmiot do kieszeni i ciężkim krokiem wymaszerował z hotelowego apartamentu.
Miał
ochotę cisnąć nim przez całą długość korytarza, a następnie, podeptać, rozgnieść, zamienić w nicość, pozbyć się na zawsze. Ale tego nie zrobił.
Czerwony,
zaczarowany kwiat ciążył mu w kieszeni niemal tak, jak ciążyło mu teraz serce.
„I zostawiłem wszystko co posiadam,
abyś poczuła, że jeszcze nie jest za późno.
Może odwrócimy to wszystko, ponieważ
nie jest za późno.
Nigdy nie jest za późno.”
Kocham! Na początku nie zbyt polubiłam tą Devone ale później okazało się że dziewczyna wcale nie jest taka zła ;) Mam nadzieję że Draco i Hermiona szybko.się spotkają i wszystko sobie wyjaśnią ;)
OdpowiedzUsuń