1 sierpnia 2012

17. Czas bitwy czasem próby, czyli rozum kontra... serce.


Opowiadanie  I : Oczy Szeroko Zamknięte.
  

 Kontynuowała szaloną ucieczkę przez Zakazany Las, z narastającym, niemal dzikim i obezwładniającym całe ciało, przerażeniem przedzierając się przez ciemne zarośla. Wszystko dookoła niej traciło kontury, stając się jedną wielką plątaniną gałęzi i krzaków. Oddychała coraz ciężej, czując jak jej serce zaczyna szaleć, pompując bez wytchnienia krew i doprowadzając ją do wszystkich pobudzonych mięśni. Jej stopy uderzały rytmicznie o leśne podszycie, niemal boleśnie odbijając się od niego z głuchym odgłosem. Słyszała za sobą równie szybkie kroki, które motywowały ją do ucieczki bardziej niż strach, bardziej niż instynkt. To nie pozwalało zwracać uwagi na gałęzie, które chłostały twarz, zostawiając na policzkach głębokie nacięcia i lekkie zadrapania. Jej szata strzępiła się, we włosy wplątały się liście i pojedyncze gałązki. Cel był jeden – nie dać się złapać – i wszystkie zmysły za wszelką cenę chciały podporządkować się temu zadaniu.
Był już blisko, doganiał ją. Już czuła jak rezygnacja bierze ją w swoje objęcia, więc zacisnęła mocno zęby i przyspieszyła ostatkiem sił, czując jak wypełnia ją adrenalina. Potknęła się o wystający korzeń, upadając na bok tak boleśnie, że na chwilę straciła oddech. Jednak to nie przeszkodziło jej w przeturlaniu się na kolana. Ślizgając się dłońmi po wilgotnej ściółce leśnej, podniosła się, gotowa do dalszej ucieczki. Nogi odmawiały posłuszeństwa, serce nie dawało rady, a w gardle czuła okropną, bolesną suchość. Ale wytrwale uciekała. Nie mogła się teraz poddać.
Wbiegła na niewielką polanę, oświetloną nikłym blaskiem księżyca, który zdołał przedrzeć się przez grubą zasłonę z koron potężnych drzew. Przystanęła, czując, że to koniec ucieczki, że znalazła się w ślepym zaułku. Nie miała już siły, by dalej uciekać. Przyszedł czas na konfrontację.
Czekając na swojego przeciwnika, starała się uspokoić oddech. Jej klatka piersiowa falowała tak gwałtownie, że niemal kręciło jej się w głowie przez łapczywe, nieregularne oddechy. Drżącą ręką wyciągnęła różdżkę i wyprostowała rękę w łokciu, gotowa na atak.
Zobaczyła go. Śmierciożerca wyłonił się z pomiędzy drzew i wyszedł w krąg księżycowego światła. Poczuła, jak żołądek zaciska się i podchodzi jej do gardła. Wzdłuż jej kręgosłupa przeszedł mimowolny dreszcz strachu. Patrzyła, jak na jej skórze rozprzestrzenia się gęsia skóra, jak zawsze kiedy czuła się nieswojo.
Wszystkie jej mięśnie były boleśnie napięte. Obserwowała z uwagą stojącego naprzeciw niej człowieka, który podniósł ręce i dotknął nimi materiału swojego kaptura, jakby wahając się czy podnieść go i odrzucić w tył. Nie opuszczała różdżki trzymanej w drżących palcach. Cały czas była gotowa zaatakować. Miała dziwne przeczucie, złe przeczucie. Nie śmiała się odezwać, wlepiając wzrok w jasne dłonie Śmierciożercy, który zdecydował się odrzucić kaptur w tył.
- Dlaczego kazałaś się gonić przez cały Zakazany Las, Granger? – Chłodny znajomy głos, irytująco przeciągający sylaby w jej nazwisku, zakpił z niej.
Była w jakiś sposób pewna tego, co miała zobaczyć, ale paradoksalnie, odczuła taki szok, iż zamarła, hałaśliwie wyciągając powietrze. Miała wrażenie, że na gardle zacieśnia się niewidzialna pętla, powodując trudności z nabraniem powietrza do płuc. Nie wiedziała jak zareagować. Jej umysł nakazywał nienawidzić, ale ciało dziwnie ciągnęło ją do niego. Ale była zbyt wściekła, żeby po prostu dać się ponieść porywom serca. Wpadł jej do głowy wspaniały pomysł, który miał przynieść upust całej złości, jaka się w niej nagromadziła. Chrzanić zasady.
- Levicorpus! – krzyknęła, zanim Malfoy zdążył zrobić chociaż krok w jej kierunku.  Przypomniało jej się zaklęcie Księcia Półkrwi, którego Harry kiedyś używał. Wtedy wydawało jej się to mało zabawne, ale teraz, widząc zdezorientowanego blondyna miała ochotę śmiać się w głos. Niewidzialna ręka poderwała go w powietrze za kostkę u nogi.
- Granger!
Jego wściekły głos rozszedł się echem po lesie. Hermiona założyła ręce na piersiach, patrząc z mściwą satysfakcją, jak Draco wisi bezbronnie w powietrzu.
- Możesz mnie uwolnić?
Pokręciła przecząco głową.
- Trzeba było myśleć wcześniej. Nie mam podstaw, żeby zaufać Śmierciożercy – prychnęła pogardliwie, obserwując z zadowoleniem jak jego twarz robi się coraz bardziej purpurowa przez krew napływającą do głowy.
- Przysięgam, że nikogo tutaj nie zabiłem! – wykrzyknął wściekły. – Dawałem ci nawet fory w pojedynku! Wiesz dobrze, że gdybym chciał, już dawno bym cię załatwił.
Hermiona poczuła jak wściekłość zaczyna w niej buzować. To wcale nie poprawiło jej nastroju. Pozwoliła mu boleśnie odczuć swój błąd, cofając zaklęcie i obserwując jak z gruchotem upada na trawę. Jęk bólu, który świadczył o tym, że niestety nie dobiła tego szczura, sprawił, że odważyła się podejść nieco bliżej.
- Po co tu wróciłeś? Myślałam, że już nie pracujesz u Voldemorta.
- Granger…
Nie podnosił się z ziemi. Przez kilka chwil przestraszyła się nie na żarty, myśląc, że zrobiła mu poważną krzywdę, ale szybko się opanowała.
- Czy ty naprawdę nadal wierzysz w to, że mógłbym dla niego pracować i tak spokojnie z tobą rozmawiać? Przyszedłem tutaj… tylko i wyłącznie z twojego powodu.
Chciała coś odpowiedzieć, jednak w ciszy obserwowała jak powoli podnosi się z ziemi, otrzepując się i sprawdzając czy wszystkie kości są na swoim miejscu. Wyglądało na to, że jest cały, tylko mocno poobijany. Przez chwilę, wiedząc jego skrzywioną z bólu twarz, pożałowała swojej porywczości. Stała nieruchomo, bijąc się z myślami, tymczasem on kontynuował: – Może to niewystarczający powód do fatygi… – rzucił jej wyzywające spojrzenie, ale nie odpowiedziała, więc mówił dalej. – Ale… czy niewystarczająco jasno się wyraziłem, że nie chcę cię skrzywdzić, kiedy dwa razy uratowałem ci życie? Czy nie zasłużyłem na odrobinę zaufania, kiedy  z a b i ł e m  Śmierciożercę, który chciał cię zlikwidować? Czy naprawdę będziesz chciała ze mną walczyć, a może nawet mnie zabić, tylko dlatego, że ryzykując życie przyszedłem tutaj, żeby cię zobaczyć? Tak, Granger, widzę to niedowierzanie na twojej twarzy. Zobaczyć. Nie musiało mnie tu być, ale ty, cholerna ty, mnie tu ściągnęłaś.


Otworzyła usta. Zamknęła je powoli. Znowu otworzyła, lecz ponownie nie wiedziała co powiedzieć. Nie wiedziała co robić. Miała wrażenie, że plecy same wyginając jej się w łuk, stopy same  idą w jego stronę po trawie. Przeminęło tyle czasu, kiedy mogła płakać i żałować swojej decyzji. Tyle czasu, kiedy mogła tęsknić. A teraz on stał zaledwie kilka metrów dalej. W pelerynie Śmierciożercy, mówiąc, że wrócił tylko dla niej. Jej śmiertelny wróg.
Poczuła wilgoć w kącikach oczu. Pozwoliła sobie na płacz, wiedząc, że i tak po tym, co zaraz się stanie, on i tak będzie myślał, że to tylko farsa.
- Dlaczego odszedłeś?
            Wytarła oczy dłonią i uniosła głowę, patrząc mu wyzywająco w twarz. Chciała doszukać się w jego szarych, zimnych oczach najmniejszego śladu potwierdzającego jej przypuszczenie, że nie mówił prawdy. Balansowała na cienkiej granicy – zaufać mu czy pozwolić znowu się oszukać? Jeszcze nigdy linia między prawdą a kłamstwem nie była tak mało dostrzegalna.
- Chciałem naprawić swoje życie, zanim… zanim miałaś mi je zniszczyć, Granger. Zanim stanę się kolejnym słabym głupkiem. Tylko… trochę za późno się zorientowałem, że już ci na to pozwoliłem.
Jego wyznanie było niechętne, tak, jakby mówił wszystko wbrew sobie, ale jednocześnie w taki sposób, żeby przyciągnąć jej uwagę. Żeby ją zatrzymać.
Nie wiedziała jaki ruch ma wykonać, ale on ułatwił to zadanie wyciągając ręce w jej kierunku. Niepewnie wysunęła stopę w jego kierunku, zmniejszając odległość pomiędzy nimi zaledwie o centymetry. On też zbliżał się powoli, może dlatego, że nie chciał jej spłoszyć, a może z zupełnie innych powodów. Wyciągnął w jej kierunku dłoń, ale ona zamiast ją ująć, po prostu rzuciła mu się w ramiona. Zaskoczony siłą i ciężarem z jakim na niego naparła, zatoczył się odrobinę do tyłu, ściskając ją z całych sił. Miał ją przy sobie! Była taka prawdziwa, ciepła. Jej uścisk lekko go przydusił i bolał, ale był tak niezbędnie potrzeby, tak kojący i pozwalający odetchnąć. Wiedzieli, że ból jest nieodłączną częścią ich świata, ale doświadczali już tego tak wiele razy, żeby móc teraz przestać o tym pamiętać. Złapał jej twarz w dłonie, nawet nie starając się być wybitnie delikatny. Natrafił na jej usta, zakrywając je swoimi.
Te sekundy, które pozwoliły im na odnalezienie siebie uciekły szybko. Oderwał się od jej ust, by zaczerpnąć trochę powietrza.
- Nienawidzę cię, Malfoy – wycedziła bez namysłu, ledwo odrywając wargi od jego ust. – Jesteś największym, najobrzydliwszym draniem na świecie.
Mówiła to wszystko z taką szczerą nienawiścią, a jednak nie potrafiła przestać go całować. Miała go przy sobie, jeszcze chwilę. Mogła się nim nacieszyć zanim zniknie. Zanim  o n a  zniknie…
 - Co ty pleciesz, Granger? To ty zniszczyłaś mi życie. Miałem swój plan, swoją rolę do odegrania. A ty, tak po prostu sobie wkroczyłaś do mojego porządku, wywracając wszystko do góry nogami. Chciałem to naprawić, uciekałem od ciebie. Ale za każdym razem czułem, że muszę do ciebie wracać. I chyba nienawidzę cię tak mocno, jak ty mnie teraz, tak jak wtedy, kiedy zniknąłem… Ale nie mogę żyć gdzieś… nie mogę żyć nigdzie, jeśli nie ma cię w pobliżu, rozumiesz? To jest chore. I to w pełni twoja wina. Nie jestem sobą, kiedy mnie nie irytujesz. Nie wytrzymuję, kiedy nie widzę cię codziennie rano i mam ochotę strzelić w ciebie zaklęciem. Nie mogę normalnie funkcjonować, kiedy wiem, że cię zraniłem, a jednak nie mogę cię po prostu objąć i powiedzieć ci w twarz tego wszystkiego co o tobie myślę. Miej świadomość, że obarczam cię całą odpowiedzialnością za niszczenie wszystkich moich planów. Nienawidzę cię tak straszliwie, że to uczucie tak zwyczajnie uzależniło mnie od ciebie. Muszę znaleźć na to rozwiązanie. Musimy. Inaczej… po prostu nie będę wiedział … nie wiem co się ze mną stanie. Oszaleję. Dlatego… porozmawiajmy. O nas.
Hermiona słuchała z uwagą. Nie wiedziała, dlaczego to mówi i robi. Przecież nie chciała go znać, a on z każdym słowem topił jej upór. Tak bardzo przyjemnie było go obejmować, ale każdego jego słowo bolało. Był tylko jej zagładą, zdrowy rozsądek nie pozwalał jej zbliżać się do niego. Rozum chronił serce. Głupie serce, które nawinie dawało kolejną szansę. Musiała zaufać rozsądkowi. Kiedy to robiła, zawsze wychodziła na tym o wiele lepiej. Musiała grać, musiała.
- Nie ma żadnych nas – zaśmiała się głucho. Spuściła wzrok – jego stalowe spojrzenie przewiercało ją na wylot. Role się odwróciły, panie silny. Nieśmiało podniosła na niego oczy, lecz szybko zapatrzyła się w ciemność lasu. Wydawało mu się, że poczuł wahanie z jej strony. Patrzył na nią długo, lecz ona ciągle uciekała, spoglądając na boki.
Wyciągnął w jej kierunku rękę, ale ona zrobiła szybki unik, jakby brzydziła się jego dotyku. Był zbyt skołowały jej zachowaniem, żeby unosić się dumą. Chcąc ją nieco uspokoić, więc powiedział pospiesznie: - Masz rację, nie ma „nas”. Ale jesteś ty i jestem ja. A bez ciebie nie jestem i nigdy nie będę sobą.
Próbował załagodzić sytuację. Nie mógł teraz tak po prostu przegrać. Nie po tym wyznaniu. Nie po tym jak się przed nią otworzył. Na swój sposób, owszem, ale zawsze. Co z tego, że nie był specjalnie wylewny, jeśli chodzi o mówienie o uczuciach? Co  z tego, że musiał pięć razy okrążyć temat a i tak nie dotarł do sedna? Sam nie potrafił tego dokładnie nazwać, a co dopiero musiał jej wytłumaczyć o co tak naprawdę chodzi.
- Nie. Już wybrałeś. Nie zamierzam dawać ci kolejnej szansy. Jeśli jest coś ważnego dla ciebie, traktujesz to jak najdelikatniejsze szkło, obchodzisz się z tym jak z jajkiem. Ale kiedy tak po prostu pozwalasz temu wypaść ci z rąk, to znaczy, że o to nie dbasz. Kiedy pozwalasz się temu roztrzaskać, musisz mieć świadomość, że bezpowrotnie to straciłeś. Nie da się czegoś przywrócić do istnienia, jeśli tego już nie ma, jeśli to już nie istnieje. – Zacisnęła zęby, zmuszając się, żeby patrzyć mu w oczy. Wypowiadając te słowa, nawet prawdziwe, wiedziała, że traci wszystko, co kiedykolwiek mogła uzyskać. Dystans w jego oczach, ból jaki mu sprawiała, widocznie zaczynał ich rozdzielać. Miała ochotę uciec stamtąd jak najszybciej, ale musiała się upewnić, że jej słowa do niego dotrą, że nie zacznie jej gonić. Nie mogła sobie teraz pozwolić na załamanie. - Nie ma już, ani mnie, ani ciebie. To po prostu… zniknęło. Może kiedyś mnie miałeś. To prawda, że przez krótki moment wydawało mi się… wydawało nam się, że należymy do siebie. Ale ja nigdy nie będę częścią twojego świata, niezależnie od tego jak bardzo będziesz tego pragnął.
Nawet nie próbował jej przerywać. I uznała, że tak jest dużo lepiej. Znosił jej słowa z uniesioną głową. Widziała jak blednie. Widziała, że go rani. Ale po raz pierwszy ta myśl tylko ją nakręcała. Jeszcze tylko trochę i będzie po wszystkim, przekonywała się w myślach.
- Kiedy nie możesz istnieć beze mnie… Kiedy nie istniejesz już nawet w moim sercu, ani w mojej pamięci, a i wspomnienia za niedługo zaczną blaknąć, będzie to znaczyło, że przestaniesz istnieć już na zawsze. Nie będziesz żył już w ogóle –  ani w moim sercu, ani w moich wspomnieniach. Tym razem to ja cię zniszczę, Draco. Będę z uśmiechem o tobie zapominać, tak jakbym nigdy cię nie znała. A ty z każdym dniem będziesz coraz bardziej nikły, staniesz się cieniem dawnego siebie. Cieniem człowieka. Pewnego pięknego dla mnie dnia po prostu znikniesz. Nie zostanie po tobie żaden ślad. A kiedy ktoś, może przez stare wspomnienia, zapyta mnie: czy znałaś może Draco Malfoya, ja zawsze będę odpowiadać z zaskoczeniem: „Nie, nigdy kogoś takiego nie poznałam.”I nie będzie to kłamstwem. Bo wyprę cię z mojego życia tak, że już nigdy nie będziesz jego częścią. Nie pozwolę sobie dopuścić do siebie czegoś, co będzie miało chociaż odrobinę związku z twoją osobą.
Zapomnę, jakbym nigdy nie pamiętała. Znikniesz, jakbym nigdy cię nie znała. I mam tylko nadzieję, że stanie się to bardzo szybko.


Każde słowo było jak cios. Precyzyjnie wymierzony, pozbawiający tchu, cios prosto w splot słoneczny.
- Skoro tak ujmujesz sprawę…
- Tak. Tego właśnie chcę.
Skinął głową. Jego oczy były już nieobecne i puste. Niedostępne dla niej. Przygryzła wargę, starając się utrzymać kamienny wyraz twarzy.

„Więc lepiej nie rzucać się pod wiatr.
Więc lepiej nie walczyć, gdy tak żal…
Głęboko schować prawdę…”

 Draco już nie zwracał na nią uwagi. Założył na głowę kaptur i już po chwili jego oczy zniknęły w cieniu. Twarz, która jeszcze przed chwilą była dostępna jedynie dla niej, zniknęła za maską Śmierciożercy. A potem, jedno machnięcie różdżką, ciche zaklęcie. Poczuła, jak niewidzialna siła unosi ją w powietrzu. Zamknęła oczy i obojętna już na wszystko, pozwoliła łzom popłynąć spod przymkniętych powiek. Z niewiarygodną szybkością pomknęła w tył. Jej lecące w powietrzu ciało uderzyło tyłem w twardy pień jakiegoś świerku. Silny ból eksplodował w jej głowie, niemal zagłuszając gruchot wszystkich jej kości, które obiły się o twarde drzewo. Poczuła, jak osuwa się po ciemnym pniu. Przygotowała się na kolejne zderzenie, tym razem z ziemią. Ale coś takiego nie nastąpiło. Zaczęła osuwać się w ciemność. Ból stał się coraz mniej dokuczliwy. I zanim zdążyła chociaż po raz ostatni pomyśleć o tym co zrobiła, straciła przytomność.

***
            Czas bitwy okazał się czasem najważniejszej próby charakteru. Dowiodła, że pomimo wszystkich minionych wydarzeń nadal jest nieugięta w swoich postanowieniach. Że nadal decyzje może podejmować rozsądek, uciszając biedne, rozbite serce. Nie żałowała ani jednego słowa. Chciała tylko zapomnieć, że jednak mimo zwycięstwa rozumu, przegrała. Tym razem chyba coś cenniejszego niż logikę i przekonania. Swoje serce, które nadal w jakiś sposób biło tylko dla niego.
Ale teraz… teraz całkowicie milczało. Poddało się już wszelkim wyrokom.
A on… On chyba naprawdę już przestał dla niej istnieć. 

„Więc lepiej nie odkryć duszy już,
Nie pragnąć tak mocno,
Do utraty tchu.
Samotnie kroczyć w blasku
Tylko jak?
Powoli nie zmieniać siebie w głaz?
Żyć tak prawdziwie aż do dna!
Tańczyć na deszczu, gonić wiatr!
Wiatr…
Tylko jak?
Powoli nie zmieniać siebie w głaz?
Żyć tak prawdziwie aż do dna!
Odnaleźć się w okruchach!
Zwykłe go z Tobą dnia…
Tylko jak?
Tylko jak…?”
   

1 komentarz:

  1. Ja cię normalnie zamorduję! Na Merlina dlaczego ona mu tak powiedziała ;( A już miałam nadzieję, że wszystko sobie wyjaśnią i spróbują razem, ale nie panna Granger musiała jak zwykłe posłużyć się rozumem. Jestem wściekła, a rozdział jak zwykle cudowny.

    OdpowiedzUsuń