Opowiadanie I : Oczy Szeroko Zamknięte.
Kontynuowała
szaloną ucieczkę przez Zakazany Las, z narastającym, niemal dzikim i
obezwładniającym całe ciało, przerażeniem przedzierając się przez ciemne zarośla.
Wszystko dookoła niej traciło kontury, stając się jedną wielką plątaniną gałęzi
i krzaków. Oddychała coraz ciężej, czując jak jej serce zaczyna szaleć,
pompując bez wytchnienia krew i doprowadzając ją do wszystkich pobudzonych
mięśni. Jej stopy uderzały rytmicznie o leśne podszycie, niemal boleśnie
odbijając się od niego z głuchym odgłosem. Słyszała za sobą równie szybkie
kroki, które motywowały ją do ucieczki bardziej niż strach, bardziej niż
instynkt. To nie pozwalało zwracać uwagi na gałęzie, które chłostały twarz, zostawiając
na policzkach głębokie nacięcia i lekkie zadrapania. Jej szata strzępiła się, we
włosy wplątały się liście i pojedyncze gałązki. Cel był jeden – nie dać się
złapać – i wszystkie zmysły za wszelką cenę chciały podporządkować się temu
zadaniu.
Był
już blisko, doganiał ją. Już czuła jak rezygnacja bierze ją w swoje objęcia, więc
zacisnęła mocno zęby i przyspieszyła ostatkiem sił, czując jak wypełnia ją adrenalina.
Potknęła się o wystający korzeń, upadając na bok tak boleśnie, że na chwilę
straciła oddech. Jednak to nie przeszkodziło jej w przeturlaniu się na kolana.
Ślizgając się dłońmi po wilgotnej ściółce leśnej, podniosła się, gotowa do
dalszej ucieczki. Nogi odmawiały posłuszeństwa, serce nie dawało rady, a w gardle
czuła okropną, bolesną suchość. Ale wytrwale uciekała. Nie mogła się teraz
poddać.
Wbiegła
na niewielką polanę, oświetloną nikłym blaskiem księżyca, który zdołał
przedrzeć się przez grubą zasłonę z koron potężnych drzew. Przystanęła, czując,
że to koniec ucieczki, że znalazła się w ślepym zaułku. Nie miała już siły, by
dalej uciekać. Przyszedł czas na konfrontację.
Czekając
na swojego przeciwnika, starała się uspokoić oddech. Jej klatka piersiowa falowała
tak gwałtownie, że niemal kręciło jej się w głowie przez łapczywe, nieregularne
oddechy. Drżącą ręką wyciągnęła różdżkę i wyprostowała rękę w łokciu, gotowa na
atak.
Zobaczyła
go. Śmierciożerca wyłonił się z pomiędzy drzew i wyszedł w krąg księżycowego światła.
Poczuła, jak żołądek zaciska się i podchodzi jej do gardła. Wzdłuż jej kręgosłupa
przeszedł mimowolny dreszcz strachu. Patrzyła, jak na jej skórze rozprzestrzenia
się gęsia skóra, jak zawsze kiedy czuła się nieswojo.
Wszystkie
jej mięśnie były boleśnie napięte. Obserwowała z uwagą stojącego naprzeciw niej
człowieka, który podniósł ręce i dotknął nimi
materiału swojego kaptura, jakby wahając się czy podnieść go i odrzucić w tył. Nie
opuszczała różdżki trzymanej w drżących palcach. Cały czas była gotowa
zaatakować. Miała dziwne przeczucie, złe
przeczucie. Nie śmiała się odezwać, wlepiając wzrok w jasne dłonie
Śmierciożercy, który zdecydował się odrzucić kaptur w tył.
- Dlaczego
kazałaś się gonić przez cały Zakazany Las, Granger? – Chłodny znajomy głos, irytująco przeciągający sylaby w jej nazwisku, zakpił z niej.
Była
w jakiś sposób pewna tego, co miała zobaczyć, ale paradoksalnie, odczuła taki szok,
iż zamarła, hałaśliwie wyciągając powietrze. Miała wrażenie, że na gardle zacieśnia
się niewidzialna pętla, powodując trudności z nabraniem powietrza do płuc. Nie
wiedziała jak zareagować. Jej umysł nakazywał nienawidzić, ale ciało dziwnie
ciągnęło ją do niego. Ale była zbyt wściekła, żeby po prostu dać się ponieść
porywom serca. Wpadł jej do głowy wspaniały pomysł, który miał przynieść upust
całej złości, jaka się w niej nagromadziła. Chrzanić zasady.
- Levicorpus! – krzyknęła, zanim Malfoy zdążył zrobić chociaż krok w jej kierunku. Przypomniało jej się zaklęcie Księcia Półkrwi,
którego Harry kiedyś używał. Wtedy wydawało jej się to mało zabawne, ale teraz,
widząc zdezorientowanego blondyna miała ochotę śmiać się w głos. Niewidzialna
ręka poderwała go w powietrze za kostkę u nogi.
- Granger!
Jego
wściekły głos rozszedł się echem po lesie. Hermiona założyła ręce na piersiach,
patrząc z mściwą satysfakcją, jak Draco wisi bezbronnie w powietrzu.
- Możesz
mnie uwolnić?
Pokręciła
przecząco głową.
- Trzeba
było myśleć wcześniej. Nie mam podstaw, żeby zaufać Śmierciożercy – prychnęła
pogardliwie, obserwując z zadowoleniem jak jego twarz robi się coraz bardziej
purpurowa przez krew napływającą do głowy.
- Przysięgam,
że nikogo tutaj nie zabiłem! – wykrzyknął wściekły. – Dawałem ci nawet fory w
pojedynku! Wiesz dobrze, że gdybym chciał, już dawno bym cię załatwił.
Hermiona
poczuła jak wściekłość zaczyna w niej buzować. To wcale nie poprawiło jej nastroju.
Pozwoliła mu boleśnie odczuć swój błąd, cofając zaklęcie i obserwując jak z
gruchotem upada na trawę. Jęk bólu, który świadczył o tym, że niestety nie
dobiła tego szczura, sprawił, że odważyła się podejść nieco bliżej.
- Po
co tu wróciłeś? Myślałam, że już nie pracujesz u Voldemorta.
- Granger…
Nie
podnosił się z ziemi. Przez kilka chwil przestraszyła się nie na żarty, myśląc,
że zrobiła mu poważną krzywdę, ale szybko się opanowała.
- Czy
ty naprawdę nadal wierzysz w to, że mógłbym dla niego pracować i tak spokojnie
z tobą rozmawiać? Przyszedłem tutaj… tylko i wyłącznie z twojego powodu.
Chciała
coś odpowiedzieć, jednak w ciszy obserwowała jak powoli podnosi się z ziemi, otrzepując
się i sprawdzając czy wszystkie kości są na swoim miejscu. Wyglądało na to, że
jest cały, tylko mocno poobijany. Przez chwilę, wiedząc jego skrzywioną z bólu
twarz, pożałowała swojej porywczości. Stała nieruchomo, bijąc się z myślami,
tymczasem on kontynuował: – Może to niewystarczający powód do fatygi… – rzucił
jej wyzywające spojrzenie, ale nie odpowiedziała, więc mówił dalej. – Ale… czy
niewystarczająco jasno się wyraziłem, że nie chcę cię skrzywdzić, kiedy dwa
razy uratowałem ci życie? Czy nie zasłużyłem na odrobinę zaufania, kiedy z a b i ł e m
Śmierciożercę, który chciał cię zlikwidować? Czy naprawdę będziesz
chciała ze mną walczyć, a może nawet mnie zabić, tylko dlatego, że ryzykując
życie przyszedłem tutaj, żeby cię zobaczyć? Tak, Granger, widzę to
niedowierzanie na twojej twarzy. Zobaczyć. Nie musiało mnie tu być, ale ty,
cholerna ty, mnie tu ściągnęłaś.
Otworzyła
usta. Zamknęła je powoli. Znowu otworzyła, lecz ponownie nie wiedziała co powiedzieć.
Nie wiedziała co robić. Miała wrażenie,
że plecy same wyginając jej się w łuk, stopy same idą w jego stronę po trawie. Przeminęło tyle
czasu, kiedy mogła płakać i żałować swojej decyzji. Tyle czasu, kiedy mogła
tęsknić. A teraz on stał zaledwie kilka metrów dalej. W pelerynie
Śmierciożercy, mówiąc, że wrócił tylko dla niej. Jej śmiertelny wróg.
Poczuła
wilgoć w kącikach oczu. Pozwoliła sobie na płacz, wiedząc, że i tak po tym, co
zaraz się stanie, on i tak będzie myślał, że to tylko farsa.
- Dlaczego
odszedłeś?
Wytarła oczy dłonią i uniosła
głowę, patrząc mu wyzywająco w twarz. Chciała doszukać się w jego szarych,
zimnych oczach najmniejszego śladu potwierdzającego jej przypuszczenie, że nie
mówił prawdy. Balansowała na cienkiej granicy – zaufać mu czy pozwolić znowu
się oszukać? Jeszcze nigdy linia między prawdą a kłamstwem nie była tak mało
dostrzegalna.
- Chciałem
naprawić swoje życie, zanim… zanim miałaś mi je zniszczyć, Granger. Zanim stanę
się kolejnym słabym głupkiem. Tylko… trochę za późno się zorientowałem, że już
ci na to pozwoliłem.
Jego
wyznanie było niechętne, tak, jakby mówił wszystko wbrew sobie, ale
jednocześnie w taki sposób, żeby przyciągnąć jej uwagę. Żeby ją zatrzymać.
Nie
wiedziała jaki ruch ma wykonać, ale on ułatwił to zadanie wyciągając ręce w jej
kierunku. Niepewnie wysunęła stopę w jego kierunku, zmniejszając odległość
pomiędzy nimi zaledwie o centymetry. On też zbliżał się powoli, może dlatego,
że nie chciał jej spłoszyć, a może z zupełnie innych powodów. Wyciągnął w jej
kierunku dłoń, ale ona zamiast ją ująć, po prostu rzuciła mu się w ramiona.
Zaskoczony siłą i ciężarem z jakim na niego naparła, zatoczył się odrobinę do
tyłu, ściskając ją z całych sił. Miał ją przy sobie! Była taka prawdziwa,
ciepła. Jej uścisk lekko go przydusił i bolał, ale był tak niezbędnie potrzeby,
tak kojący i pozwalający odetchnąć. Wiedzieli, że ból jest nieodłączną częścią
ich świata, ale doświadczali już tego tak wiele razy, żeby móc teraz przestać o
tym pamiętać. Złapał jej twarz w dłonie, nawet nie starając się być wybitnie
delikatny. Natrafił na jej usta, zakrywając je swoimi.
Te
sekundy, które pozwoliły im na odnalezienie siebie uciekły szybko. Oderwał się od
jej ust, by zaczerpnąć trochę powietrza.
- Nienawidzę
cię, Malfoy – wycedziła bez namysłu, ledwo odrywając wargi od jego ust. –
Jesteś największym, najobrzydliwszym draniem na świecie.
Mówiła
to wszystko z taką szczerą nienawiścią, a jednak nie potrafiła przestać go całować.
Miała go przy sobie, jeszcze chwilę. Mogła się nim nacieszyć zanim zniknie. Zanim o n a
zniknie…
- Co ty pleciesz, Granger? To ty zniszczyłaś mi
życie. Miałem swój plan, swoją rolę do odegrania. A ty, tak po prostu sobie wkroczyłaś do mojego porządku,
wywracając wszystko do góry nogami. Chciałem to naprawić, uciekałem od ciebie.
Ale za każdym razem czułem, że muszę do ciebie wracać. I chyba nienawidzę cię
tak mocno, jak ty mnie teraz, tak jak wtedy, kiedy zniknąłem… Ale nie mogę żyć
gdzieś… nie mogę żyć nigdzie, jeśli nie ma cię w pobliżu, rozumiesz? To jest
chore. I to w pełni twoja wina. Nie jestem sobą, kiedy mnie nie irytujesz. Nie
wytrzymuję, kiedy nie widzę cię codziennie rano i mam ochotę strzelić w ciebie
zaklęciem. Nie mogę normalnie funkcjonować, kiedy wiem, że cię zraniłem, a
jednak nie mogę cię po prostu objąć i powiedzieć ci w twarz tego wszystkiego co
o tobie myślę. Miej świadomość, że obarczam cię całą odpowiedzialnością za
niszczenie wszystkich moich planów. Nienawidzę cię tak straszliwie, że to
uczucie tak zwyczajnie uzależniło mnie od ciebie. Muszę znaleźć na to
rozwiązanie. Musimy. Inaczej… po prostu nie będę wiedział … nie wiem co się ze
mną stanie. Oszaleję. Dlatego… porozmawiajmy. O nas.
Hermiona
słuchała z uwagą. Nie wiedziała, dlaczego to mówi i robi. Przecież nie chciała go
znać, a on z każdym słowem topił jej upór. Tak bardzo przyjemnie było go
obejmować, ale każdego jego słowo bolało. Był tylko jej zagładą, zdrowy
rozsądek nie pozwalał jej zbliżać się do niego. Rozum chronił serce. Głupie
serce, które nawinie dawało kolejną szansę. Musiała zaufać rozsądkowi. Kiedy to
robiła, zawsze wychodziła na tym o wiele lepiej. Musiała grać, musiała.
- Nie
ma żadnych nas – zaśmiała się głucho. Spuściła wzrok – jego stalowe spojrzenie
przewiercało ją na wylot. Role się odwróciły, panie silny. Nieśmiało podniosła
na niego oczy, lecz szybko zapatrzyła się w ciemność lasu. Wydawało mu się, że
poczuł wahanie z jej strony. Patrzył na nią długo, lecz ona ciągle uciekała,
spoglądając na boki.
Wyciągnął
w jej kierunku rękę, ale ona zrobiła szybki unik, jakby brzydziła się jego dotyku.
Był zbyt skołowały jej zachowaniem, żeby unosić się dumą. Chcąc ją nieco
uspokoić, więc powiedział pospiesznie: - Masz rację, nie ma „nas”. Ale jesteś
ty i jestem ja. A bez ciebie nie jestem i nigdy nie będę sobą.
Próbował
załagodzić sytuację. Nie mógł teraz tak po prostu przegrać. Nie po tym
wyznaniu. Nie po tym jak się przed nią otworzył. Na swój sposób, owszem, ale
zawsze. Co z tego, że nie był specjalnie wylewny, jeśli chodzi o mówienie o
uczuciach? Co z tego, że musiał pięć
razy okrążyć temat a i tak nie dotarł do sedna? Sam nie potrafił tego dokładnie
nazwać, a co dopiero musiał jej wytłumaczyć o co tak naprawdę chodzi.
- Nie.
Już wybrałeś. Nie zamierzam dawać ci kolejnej szansy. Jeśli jest coś ważnego dla
ciebie, traktujesz to jak najdelikatniejsze szkło, obchodzisz się z tym jak z
jajkiem. Ale kiedy tak po prostu pozwalasz temu wypaść ci z rąk, to znaczy, że
o to nie dbasz. Kiedy pozwalasz się temu roztrzaskać, musisz mieć świadomość,
że bezpowrotnie to straciłeś. Nie da się czegoś przywrócić do istnienia, jeśli
tego już nie ma, jeśli to już nie istnieje. – Zacisnęła zęby, zmuszając się,
żeby patrzyć mu w oczy. Wypowiadając te słowa, nawet prawdziwe, wiedziała, że
traci wszystko, co kiedykolwiek mogła uzyskać. Dystans w jego oczach, ból jaki
mu sprawiała, widocznie zaczynał ich rozdzielać. Miała ochotę uciec stamtąd jak
najszybciej, ale musiała się upewnić, że jej słowa do niego dotrą, że nie
zacznie jej gonić. Nie mogła sobie teraz pozwolić na załamanie. - Nie ma już,
ani mnie, ani ciebie. To po prostu… zniknęło. Może kiedyś mnie miałeś. To
prawda, że przez krótki moment wydawało mi się… wydawało nam się, że należymy
do siebie. Ale ja nigdy nie będę częścią twojego świata, niezależnie od tego
jak bardzo będziesz tego pragnął.
Nawet
nie próbował jej przerywać. I uznała, że tak jest dużo lepiej. Znosił jej słowa
z uniesioną głową. Widziała jak blednie. Widziała, że go rani. Ale po raz pierwszy
ta myśl tylko ją nakręcała. Jeszcze tylko trochę i będzie po wszystkim,
przekonywała się w myślach.
-
Kiedy nie możesz istnieć beze mnie… Kiedy nie istniejesz już nawet w moim
sercu, ani w mojej pamięci, a i wspomnienia za niedługo zaczną blaknąć, będzie
to znaczyło, że przestaniesz istnieć już na zawsze. Nie będziesz żył już w
ogóle – ani w moim sercu, ani w moich
wspomnieniach. Tym razem to ja cię zniszczę, Draco. Będę z uśmiechem o tobie
zapominać, tak jakbym nigdy cię nie znała. A ty z każdym dniem będziesz coraz
bardziej nikły, staniesz się cieniem dawnego siebie. Cieniem człowieka. Pewnego
pięknego dla mnie dnia po prostu znikniesz. Nie zostanie po tobie żaden ślad. A
kiedy ktoś, może przez stare wspomnienia, zapyta mnie: czy znałaś może Draco
Malfoya, ja zawsze będę odpowiadać z zaskoczeniem: „Nie, nigdy kogoś takiego
nie poznałam.”I nie będzie to kłamstwem. Bo wyprę cię z mojego życia tak, że
już nigdy nie będziesz jego częścią. Nie pozwolę sobie dopuścić do siebie
czegoś, co będzie miało chociaż odrobinę związku z twoją osobą.
Zapomnę,
jakbym nigdy nie pamiętała. Znikniesz, jakbym nigdy cię nie znała. I mam tylko nadzieję,
że stanie się to bardzo szybko.
Każde
słowo było jak cios. Precyzyjnie wymierzony, pozbawiający tchu, cios prosto w splot
słoneczny.
- Skoro
tak ujmujesz sprawę…
- Tak.
Tego właśnie chcę.
Skinął
głową. Jego oczy były już nieobecne i puste. Niedostępne dla niej. Przygryzła wargę,
starając się utrzymać kamienny wyraz twarzy.
„Więc lepiej nie rzucać się pod wiatr.
Więc lepiej nie walczyć, gdy tak żal…
Głęboko schować prawdę…”
Draco już nie zwracał na nią uwagi. Założył na
głowę kaptur i już po chwili jego oczy zniknęły w cieniu. Twarz, która jeszcze
przed chwilą była dostępna jedynie dla niej, zniknęła za maską Śmierciożercy. A
potem, jedno machnięcie różdżką, ciche zaklęcie. Poczuła, jak niewidzialna siła
unosi ją w powietrzu. Zamknęła oczy i obojętna już na wszystko, pozwoliła łzom
popłynąć spod przymkniętych powiek. Z niewiarygodną szybkością pomknęła w tył.
Jej lecące w powietrzu ciało uderzyło tyłem w twardy pień jakiegoś świerku.
Silny ból eksplodował w jej głowie, niemal zagłuszając gruchot wszystkich jej
kości, które obiły się o twarde drzewo. Poczuła, jak osuwa się po ciemnym pniu.
Przygotowała się na kolejne zderzenie, tym razem z ziemią. Ale coś takiego nie
nastąpiło. Zaczęła osuwać się w ciemność. Ból stał się coraz mniej dokuczliwy.
I zanim zdążyła chociaż po raz ostatni pomyśleć o tym co zrobiła, straciła
przytomność.
***
Czas bitwy okazał się czasem
najważniejszej próby charakteru. Dowiodła, że pomimo wszystkich minionych wydarzeń
nadal jest nieugięta w swoich postanowieniach. Że nadal decyzje może podejmować
rozsądek, uciszając biedne, rozbite serce. Nie żałowała ani jednego słowa.
Chciała tylko zapomnieć, że jednak mimo zwycięstwa rozumu, przegrała. Tym razem
chyba coś cenniejszego niż logikę i przekonania. Swoje serce, które nadal w
jakiś sposób biło tylko dla niego.
Ale
teraz… teraz całkowicie milczało. Poddało się już wszelkim wyrokom.
A
on… On chyba naprawdę już przestał dla niej istnieć.
„Więc lepiej nie odkryć duszy już,
Nie pragnąć tak mocno,
Do utraty tchu.
Samotnie kroczyć w blasku
Tylko jak?
Powoli nie zmieniać siebie w głaz?
Żyć tak prawdziwie aż do dna!
Tańczyć na deszczu, gonić wiatr!
Wiatr…
Tylko jak?
Powoli nie zmieniać siebie w głaz?
Żyć tak prawdziwie aż do dna!
Odnaleźć się w okruchach!
Zwykłe go z Tobą dnia…
Tylko jak?
Tylko jak…?”
Ja cię normalnie zamorduję! Na Merlina dlaczego ona mu tak powiedziała ;( A już miałam nadzieję, że wszystko sobie wyjaśnią i spróbują razem, ale nie panna Granger musiała jak zwykłe posłużyć się rozumem. Jestem wściekła, a rozdział jak zwykle cudowny.
OdpowiedzUsuń