Opowiadanie
I: Oczy szeroko zamknięte.
Drewniany
sufit przypominał jej domek w górach. Brązowe deski, drewniane słoje
wyglądające jak oczy dziwnych stworów, niemal ten sam zapach. Nie zmienił się
nawet cień, który rzucała na nią siedząca obok postać.
Od
kilku sekund leżała z otwartymi oczami, ale dopiero kiedy minął pierwszy szok
związany z wydarzeniami z poprzedniego dnia, odważyła się podnieść. Napotkała
lekki opór czyjejś dłoni, która, lądując na jej obojczyku, popchnęła ją
delikatnie z powrotem na poduszki. Posłuchała niewerbalnego rozkazu i podniosła
wzrok.
-
Czekałem, aż się obudzisz.
Światło
słońca oświetlało twarz Dracona, uwydatniając delikatne nierówności skóry i
pojedynczą bliznę, która zakłócała harmonię jego idealnej, dostojnej twarzy.
Nigdy wcześniej jej nie zauważyła, gdyż ślad na policzku nie kontrastował z
jego jasną skórą, a wręcz idealnie z nią współgrał, tak, jakby natura chciała
zamaskować tą drobną niedoskonałość.
-
Wczoraj nie byłaś w nastroju na rozmowy, ale chciałbym…
Podobało
jej się, że po raz pierwszy nie był taki pewny siebie i w zabawny sposób motał
się w słowach, ale nie mogła się powstrzymać, żeby mu nie przerwać.
-
Skąd masz tę bliznę na twarzy?
-
Słucham? – Zmarszczył brwi, pragnąc uświadomić jej głupotę tego pytania.
Ale ona czuła, że musi się dowiedzieć.
-
Skąd masz bliznę na twarzy? – powtórzyła, uparcie wpatrując się we
wspomniane miejsce. Ręka chłopaka powędrowała do policzka, zakrywając cienką
szramę na kilka sekund. Hermiona miała wrażenie, że Draco przypomina sobie
moment, w którym pojawiła się tam rana. W jego oczach coś się zmieniło, ale
kamienny wyraz twarzy pozostał ten sam. Po kilku chwilach odsunął dłoń od
twarzy, chowając ją szybko. Jakby chciał ukryć tamto wydarzenie przed samym
sobą, wymazując je ze wspomnień.
-
Nie pamiętam – odpowiedział wojowniczo, wiedząc, że ona nie odpuści. Nie dziwił
się – sam chciałby wiedzieć coś takiego, gdyby zobaczył bliznę na jej twarzy.
Ale nie zamierzał dzielić się tym wspomnieniem. Było w nim coś bolesnego i
wstydliwego. Doskonale pamiętał tamten dzień, tamtą sekundę, tamto wydarzenie.
Rany goiły się w szybkim tempie, ale ból pozostawał na zawsze. Przytłumiony,
fakt – ale nigdy nie dało się go zupełnie wymazać.
Żeby
najtrafniej zobrazować całą sytuację, Draco musiałby najpierw spytać, czy Hermiona dostała kiedyś po twarzy czymś metalowym, np. rodowym pierścieniem?
Zapewne nie, zważywszy na jej perfekcyjnie gładką skórę. Pewnie nigdy nawet nie
zadrasnęła sobie tej ślicznej twarzyczki. On nie miał takiego szczęścia. Jego
ojciec łatwo wpadał w złość i pewnego razu… cóż, ta złość wymknęła się spod
kontroli i zamiast na służących skrzatach domowych… wylądowała na synu.
Niechlubny znak dałoby się usunąć zaklęciem, gdyby nie fakt, iż sygnet na dłoni
ojca był starym czarno magicznym przedmiotem – rodową pamiątką po pradziadkach.
Lucjusz nie kazał Draconowi milczeć na temat sytuacji (tylko matka przebąkiwała
coś o reputacji), gdyż wiedział, że jego syn będzie na tyle rozsądny, by zachować
całą sprawę w ścisłej tajemnicy. I miał rację – Draco nie był w stanie zawstydzić siebie i swojej rodziny. Wolał udawać, że w dzieciństwie niezdarnie
się przewrócił i narażać na przytłumiony śmiech innych, niż powiedzieć prawdę.
Na jego szczęście jeszcze nikt do tej pory nie zauważył tego piętna. Tym
bardziej, że gdyby blizna powstała od zwykłego rozcięcia, ranę dałoby się
idealnie wyleczyć, bez żadnych szpecących śladów.
Nie
wiedział, czy powinien cieszyć się czy płakać, że ktoś poznał jego twarz na
tyle, żeby móc zadać takie pytanie.
Wymijająca
odpowiedź przyniosła przewidywalny skutek. Hermiona ciskała w niego złe
spojrzenia, ale on pozostał niewzruszony.
-
Pamiętasz, nie kłam. Widziałam jak coś ci się przypomina. – Wytknęła mu, ale
zamilkła, widząc jego miażdżące spojrzenie. Nawet ona swoim wewnętrznym ogniem
nie była w stanie przekroczyć tej granicy z lodu, którą wokół siebie tworzył.
-
Zdawało cię się.
-
Najzabawniejsze jest to, że ty wiesz, że mam rację.
Dość tych ostrzegawczych
spojrzeń, Malfoy! Jeśli chcesz mnie zabić za to pytanie, nie uprzedzaj…
-
Nie masz racji. Nigdy nie miałaś – odparł chłodno, a Granger miała wrażenie, że
jego słowa nie odnoszą się wyłącznie do zaistniałej sytuacji. Ale zanim zdążyła
zapytać o co chodzi, Draco wstał, tracąc ochotę na dalszą rozmowę. Hermiona
nabrała powietrza w płuca. Nie zamierzała przypominać mu bolesnych chwil, ale
naprawdę chciała go lepiej poznać. Mimo wszystkiego, wszystkiego, naprawdę
wszystkiego co się wydarzyło w przeszłości i tego co zapewne jeszcze ich czeka,
wiedziała, że uratował jej życie już drugi raz, natomiast ona zamiast być
wdzięczna, ciągle starała się wywiercić dziurę w tym grubym murze, który wokół
siebie tworzył. Zwykle była taktowna, nie narzucała się ludziom. Ale coś
nakazywało jej natarczywie pytać, za wszelką cenę wydobywać odpowiedzi i przede
wszystkim pomagać. Chciała mu pomóc. Nie wiedziała w czym i czy da radę. Może
było to z jej strony głupotą, ale jego oczy wydawały się dla niej takie smutne.
Jak szarobłękitna powierzchnia ogromnego oceanu rozpaczy, ukrywającego w swoich
głębinach tyle tajemnic, które mogły ujrzeć światło dzienne, które mogły w
każdej sekundzie zostać unicestwione na zawsze. Wiedziała, że potrafi to
zrobić, że potrafi zniszczyć jego melancholię. Słowa miały wielką moc, gesty –
jeszcze większą. Życie nauczyło ją, żeby wyciągać dłoń do tych, którzy tego
potrzebowali. Nie pragnęła nic w zamian. Nic oprócz tego, że widziała efekty
swojej pomocy. Nie mogła znieść tylko jednego – gdy ktoś tą pomoc bezmyślnie
odrzucał… Gdy ktoś topił swoją szansę, nie pozwalając jej nawet złapać jednego
oddechu. W mimowolnym odruchu zabijał swoją nadzieję na ratunek. Nie, tego nie mogła
znieść ponad wszystko.
-
Nie chciałam…
-
Masz to wypić – oznajmił szorstko, wskazując kubek leżący na szafce i obracając
się do niej plecami, wyszedł z pokoju, pozostawiając za sobą przytłaczającą
pustkę. Hermiona sięgnęła po eliksir, pustym wzrokiem natrafiając na zamknięte
drzwi.
I
tak wiesz, że znowu mam rację, Draco.
***
To
była pierwsza i jedyna konfrontacja z Draco. Prawie go nie widywała. Nie
odwiedził jej już ani razu, ale widziała, że nie odszedł. Przez trzy kolejne
dni razem z panią Burns, kobietą u której wynajmowali pokoje, przygotowywała przyjęcie. Draco też to robił. Chcieli odwdzięczyć się za pomoc i udzielenie schronienia.
Wiedzieli,
że nikt ich nie szuka – cała misja była ściśle tajna i nawet po jej zaginięciu
o sprawie wiedzieli wyłącznie wyznaczeni ludzie. Gdyby tylko zgubili trop…
mogliby zniknąć z powierzchni ziemi. Draco nie raz marzył o tym, żeby po prostu
uciec, rozpłynąć się w powietrzu. Raz na zawsze miałby spokój!
Hermiona
natomiast zastanawiała się nad powrotem do zamku. Nie mogła uwierzyć, że
nadeszło już lato. Jeszcze tak niedawno wyruszyła z Hogwartu w towarzystwie
swoich przyjaciół. Zdarzyło się wiele niespodziewanych rzeczy, ale to nie
zmieniało jej poglądów dotyczących zakończenia misji. Czy Draco tego chciał czy
nie, ona wróci.
Pytanie
tylko, czy on będzie na tyle silny, by stawić czoło całemu światu i wrócić
razem z nią?
Do
ostatniej chwili nie chciała znać odpowiedzi…
***
-
Kochanie, nie ma mowy, żebyś tam nie poszła.
Pani
Burns – korpulentna kobieta w średnim wieku - posłała Hermionie karcące
spojrzenie. Dziewczyna westchnęła. Wiedziała, że pomagała w przygotowaniach do
tego dziwnego święta obchodzonego w tej małej, nieznanej całemu światu, wiosce,
ale była pewna, że nie będzie w nim uczestniczyć. Ba! Wydawało jej się, że
zanim w ogóle do niego dojdzie, ona zwinie się po kryjomu i bez zbędnej rozmowy
z Malfoyem, wróci do zamku.
Kobieta
machnęła różdżką i na łóżku pojawił się pakunek. Hermiona rozpakowała brązowy
papier, wyciągając ładną kolorową sukienkę. Uśmiechnęła się delikatnie i żeby
sprawić przyjemność pani Burns, przebrała się w nią szybko.
-
Tak dużo lepiej. – Brązowe oczy gospodyni zamigotały zawadiacko, kiedy
rozpuściła włosy Hermiony. – Jesteś tu
zdecydowanie najpiękniejszą dziewczyną, wykorzystaj to.
Hermiona
poczuła jak jej policzki oblewają się szkarłatem, ale pani Burns pewnie tego
oczekiwała, gdyż zaśmiała się serdecznie. Granger stęknęła coś nieśmiało, ale
kobieta machnęła ręką.
-
Moja droga, jesteśmy na końcu świata. Co się tutaj wydarzy, zostaje tutaj na
zawsze, pamiętaj.
I
z napawając się zawstydzeniem Hermiony, ulotniła się z pokoju. Wiedziała, że
musi przekonać jeszcze jedną osobę do uczestnictwa w przyjęciu. I była pewna,
że w tym drugim przypadku zdecydowanie nie pójdzie tak łatwo…
***
Hermiona
rozpostarła dłońmi dół swojej sukienki. Mimowolnie zakręciła się przed lustrem,
jak to zwykle robiła, będąc jeszcze małą dziewczynką. Zawsze, kiedy jej mama
wychodziła z domu, zakradała się do jej szafy, wyciągając najpiękniejsze
kreacje i prezentując się tacie, który zwykle zasypiał na kanapie z książką w
ręce, zamiast opiekować się swoją ośmioletnią córeczką. Pani Granger, wracając
do domu i zastając w swojej garderobie rozgardiasz, udawała wzburzenie, jednak
uśmiechała się czule do męża za plecami córki.
Mała
dziewczynka dorastała i musiała nauczyć się dopasować do sytuacji, nie
zatracając przy tym swojej wyjątkowej osobowości. Przebieranki były czymś w
rodzaju przygotowania do prawdziwego życia. Mała Hermiona musiała nauczyć się,
że w życiu nie zawsze nosimy błękitną sukienkę księżniczki, a wszyscy ludzie
nie są nastawieni tak życzliwie jak w bajkach. Zawsze znajdzie się mroczny
książę, zły czarnoksiężnik i bezimienni ludzie o okrutnym sercu. Ale mimo
całego tego osnutego ciemnością niepokoju, czającego się gdzieś w zakamarkach
świata, Hermiona wiedziała, że dobra było jest i będzie zawsze więcej. Była to
sztuka trudna do opanowania, ale dająca tyle samospełnienia, że nie łatwo było
się jej wyrzec.
Hermiona
rozejrzała się niepewnie, mrużąc oczy w słońcu. Szukała tylko jednej osoby i
wiedziała, że nie musi nawet podnosić wzroku, by wyczuć jego obecność. Coś w
jego osobie sprawiało, że zawsze przyciągał jej spojrzenie, jakby oboje byli
tylko przeciwnie naelektryzowanymi magnesami. To śmieszne, jak bardzo się
różnili, a jak wiele mieli wspólnego. Nienawidziła jego cech, o których jednak
wciąż nie mogła zapomnieć, z nostalgią przypominając sobie o nich w najbardziej
krytycznych momentach tęsknoty. Pokochała całe jego dobro, mimo że niewidoczne
i ukryte bardzo głęboko. Ale pokochała również to zewnętrzne zło, powłokę
potwora, która, składając się z tych wszystkich negatywnych odłamków, ciągle
tworzyła jego unikalną postać. Postać, która pojawiała się zawsze, gdy tylko
pragnęła o niej zapomnieć. Chciała śmiać się sama do siebie, że to głupota.
Dlaczego on, dlaczego ja? Ale nie mogła opanować głupich emocji, które na samą
myśl o nim zaczynały buzować w jej wnętrzu jak gotująca się woda. Była od niego
tak uzależniona, że każda myśl, nawet najbardziej nieuchwytna, przemykająca
przez jej głowę wiadomość miała z nim związek. To było bardzo osobliwe i
zabawne. Kiedy obserwowała niebo, widziała jego oczy, wiatr przynosił
wspomnienia ciepłych oddechów drażniących jej skórę. Kiedy patrzyła na swoje
dłonie myślała tylko o tym jak miło byłoby poczuć pod nimi dotyk jego ciała, w
jej oczach widzianych w lustrze odbijała się tęsknota i pustka, tak jakby
wszystkie emocje zostawiła tylko przy nim. Miała tego absolutnie i
nieodwołalnie dość, ale jednocześnie desperacko pragnęła więcej, i więcej…
Nie ma sekundy w której
chciałabym wyrzucić cię ze swojego umysłu.
Stał
oparty o nakryty białym obrusem stół, mrużąc w słońcu swoje szarobłękitne oczy.
Uśmiechnął się krzywo na jej widok, ale nie odwrócił wzroku.
Wyprostował się, podchodząc bliżej. Biła od
niego duma, do której tak śmiesznie się przywiązała. Zawsze stojąc obok niego
była bardziej wyprostowana, czuła się większa i bardziej znacząca, tak jakby
pokłady tej dziwnej energii spływały również na nią.
Schwycił
lekko jej dłoń, unosząc ją do ust, lecz nawet nie dotykając jej skóry wargami.
Doskonałe maniery zawsze ją onieśmielały, lecz tym razem starała się nie
przyjmować do wiadomości różnic, które ich dzieliły. Ugięła się przed nim
wdzięcznie, jednak z dziwną uległością - jak trzcina słaniająca się pod wpływem
wiatru. Z niepokojem obserwowała enigmatyczne spojrzenie, które utkwił w jej
oczach, lustrując je ze zmarszczonymi brwiami. Wyglądał dziwnie: usta zacisnęły
mu się i wygięły w taki sposób, jakby walczył z własnym sumieniem, z drugiej
strony spojrzenie jego było nad wyraz intensywnie, wręcz… przeszywające. Jasne
brwi spotkały się u nasady nosa, więc siłą rzeczy, kilka cali wyżej pojawiły
się dwa wgłębienia. Miała wrażenie, że pozostanie tam zmarszczka, ale kiedy
chwilę później odwrócił od niej wzrok, spoglądając w niebo, czoło wygładziło
się całkowicie. Zastanawiając się, dlaczego jej widok sprawia, że na jego
twarzy pojawiają się emocje, podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem i zamarła,
wpatrzona w błękit nieba, poprzecinany bielą zbierających się na nim chmur. Tak
jak podejrzewała, nie wyszukała na nieboskłonie niczego nowego i
przyciągającego wzrok, toteż zerknęła znowu na jego twarz. Szare, powodujące
ciarki na plecach, oczy były z całym skupieniem wpatrzone w jej oblicze, jakby
jego wzrok napotkał je po raz pierwszy i nie mógł oderwać się, w zachwycie nad
jej urodą. Może podejrzewałaby to, gdyby było chociaż odrobinę możliwe…
Wstrzymywała
oddech, kiedy jego ręka, która spoczęła na jej talii, przyciągnęła ją w swoją
stronę, tak, że ich ciała przylgnęły do siebie.
Przerażony
wyraz twarzy musiał wyglądać komicznie, ale on dopiero na widok jej
zdezorientowania uśmiechnął się. Poprowadził ją przez prowizoryczny parkiet, uśmiechając
się ze złośliwą satysfakcją za każdym razem, kiedy posyłała mu pełne paniki
spojrzenia. Idealnie skorelowany z muzyką taniec nie chciał się skończyć, on
nie chciał jej wypuszczać. Hermiona miała wrażenie, że ta niekończąca się
chwila zatrzymała się w miejscu i uwięziła ich pomiędzy wymiarami. Przeszłość i
wiążąca się z nią zawiła relacją, która łączyła ją z Malfoyem, była już tylko przeszłością. Przyszłość, zupełnie nieznana i czekająca na odkrycie, stała się tak bliska... niemal na wyciągnięcie ręki. Zamknęła oczy, jak zawsze, gdy ogarniało ją
nieznane dotąd uczucie. Czuła jego oddech na swojej twarzy i gdyby nie jego
bliskość, mogłaby pomyśleć, że to wiatr muska podmuchami jej twarz.
Niemal
bezwiednie podniosła dłoń i dotknęła palcami jego ust. W jednym momencie w jej
umyśle eksplodowała jakaś nieokreślona myśl, wywołując lawinę obrazów. Z
przeszłości i przyszłości. Wizje mieszały się ze sobą, a ona, jakby w
narkotycznym odurzeniu, oddawała im cały swój umysł.
Nigdy
wcześniej nie zaznała tylu doznań jednocześnie. Tylu drobnostek na które
wcześniej nie zwracała uwagi. Na odsłoniętych plecach czuła promienie słońca,
wywołujące przyjemne dreszcze. Jedna ręka chwyciła jego dłoń, splatając palce.
Usta natrafiły na miękką barierę, zatapiając się w niej w lekkim uścisku.
Odsunęła się, zmuszając się do otwarcia oczu. Draco rozchylił powieki niemal w
tym samym momencie.
Gdzieś
na wieży zegarowej, blaszany kogucik obrócił się w kierunku północy, pchany
przez porywisty wiatr.
Ten
sam wiatr, tańcząc na opustoszałych uliczkach małego szkockiego miasteczka, by
po chwili znaleźć się już zupełnie w innym miejscu, rozwiał brązowe włosy
dziewczyny.
Ten
sam wiatr, który wyznaczał kierunki, popchnął dwójkę ludzi w swoje objęcia .
Nadeszła godzina wspólnego bicia serca.
Lód
w sercu stopniał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz