31 lipca 2012

08. Diabelskie sidła ciemności.



Opowiadanie I: Oczy szeroko zamknięte.

- Harry! Ron!
- Czekaj, słyszałeś to? – Harry zmarszczył brwi, nasłuchując. Wydawało mu się przez chwilę, że słyszy z oddali krzyki Hermiony. Ron przytaknął i zastygł bez ruchu, oczekując kolejnych sygnałów.

- Haaary! Rooon! – Czuła jak jej coraz bardziej rozpaczliwe krzyki powoli cichną, a głos zamiera w krtani. Szukała ich od kilku godzin. Bezskutecznie. Przyjaciele zniknęli. Zawędrowała aż do ich dawnego obozowiska, ale i tam nie zastała po nich śladu. Nie wiedziała już co robić. Przeszła ogromną puszczę wzdłuż i wszerz, gubiąc się i zupełnie tracąc orientację. Ledwo trzymała się na nogach ze zmęczenia, a jedyne co jej zostało to wołanie o pomoc. Chociaż teraz i tak już zupełnie zachrypła, nie mogąc wydać żadnego dźwięku.

- Hermiona?! – odkrzyknął Harry i zamilkł. Zero odpowiedzi.
- Hermiono! – zawołał Ron, a jego głos odbił się echem po lesie. Brak jakiegokolwiek odzewu.

- Ron! – Z jej gardła nie wydobywał się już żaden dźwięk. – Harry?
Pełna nadziei, zaczęła biec w kierunku z którego dochodziły odgłosy przyjaciół. Omijała wystające korzenie i grube pnie wieloletnich drzew. Słyszała ich nawoływania coraz wyraźniej, a w jej sercu zaczynała gościć otucha. Znalazła ich. Znalazła! Po długich poszukiwaniach… Ze zmęczenia i głodu ledwo utrzymywała się na nogach, ale energia powstała pod wpływem nagłego zastrzyku adrenaliny, dodawała jej sił i pozwalała niezdarnie biec w ich kierunku.
Życie jest jednak okrutne i skomplikowane – jak to nawet mówi wiele osób „life is brutal and full od zasadzkas”, dlatego figlarny los nie pozwolił długo cieszyć się Hermionie nadzieją dotarcia do przyjaciół. Podczas biegu nie zauważyła dziury w ziemi, przykrytej po części zasuszonymi liśćmi. Wpadła do niej z impetem. Mocne uderzenie w żebra aż pozbawiło ją tchu. Z początku, oszołomiona, próbowała się wydostać z pułapki, w którą się wpakowała, jednak po chwili poczuła ostry ból rozchodzący się po jej ciele. Prawa noga pulsowała wściekle, a przy każdym oddechu kręciło jej się w głowie z powodu bólu po prawej stronie tułowia. Najbardziej jednak ubolewała nad świadomością, że jest tak blisko przyjaciół nie mogąc ich nawet zawołać. Gdyby pomyślała wcześniej, specjalnym zaklęciem mogłaby pogłośnić swój głos i tym samym nie zdzierać gardła rozpaczliwymi okrzykami. Ale teraz było już za późno. Z jej krtani nie wydostawał się żaden dźwięk, a ona mogła tylko słuchać głosów przyjaciół, wiedząc, iż nie są świadomi, że ktoś kogo szukali tyle czasu jest zaledwie kilkadziesiąt stóp od nich.
  
- Chyba tylko mi się wdawało – wysapał Harry kilka okrzyków później.
- Ja myślę, że po prostu tak długo jej szukamy, że nam już totalnie odwaliło. Ona jest z Malfoyem. Harry, spójrzmy prawdzie w oczy – to nie ma najmniejszego sensu. Wracajmy do Hogwartu po jakieś wsparcie, proszę. Nawaliliśmy… - Ronald pokręcił głową ze smutkiem.
- Ron, znajdziemy ich, przysięgam. Szukamy tylko w złym miejscu, Hermiona jest już pewnie gdzieś daleko…

            Hermiona syknęła. Przysięgła, że kiedy dorwie Rona, da mu odczuć na własnej skórze, że podjął właśnie najgorszą decyzję w życiu! Jeśli nie znajdą jej teraz, wiedziała, że nie ma szans na przeżycie. Zaczęła zastanawiać się gorączkowo co też może uczynić, aby zwrócić na siebie uwagę przyjaciół. Może by tak wypuścić iskry z końca różdżki? Nie, to nie mogłoby poskutkować – byli zbyt daleko, żeby to zauważyć. Poza tym musiałaby użyć zaklęć niewerbalnych, gdyż o wypowiadaniu formułki nie było mowy. Kiedy tylko próbowała przywołać jednego z przyjaciół, z jej gardła wydostawały się dziwne piski i jęki bólu. Nieprzyjemne kłucie w żebrach nasilało się z każda chwilą. Dziewczyna zastanawiała się ile jeszcze wytrzyma…

Mijały godziny. Zupełnie zapomniała, że jej różdżka została przecież z Malfoyem. Niech to szlag!
Słuchała bezradnie, jak Harry i Ron pakują namioty do plecaków i zbierają się w dalszą drogę. W końcu odeszli. Hermiona nie umiała ukryć rozczarowania. Szukała ich tyle długich dni, a oni po prostu odeszli. Miała kłopoty z oddychaniem, brzeg dziury boleśnie wbijał jej się w żebra, a każdy oddech zaczerpywała z zaciśniętymi powiekami. Zaczął padać deszcz. Przemoczona, trzęsła się z zimna, zastanawiając się jak długo utrzyma przy sobie życie. Miała nadzieję, że kiedy straci przytomność, śmierć nadejdzie szybko. Nie chciała wyobrażać sobie jak rozszarpują ja dzikie zwierzęta, zamieszkujące góry. Zamknęła oczy i trzęsąc się z zimna i bólu, czekała. Czekała na to, kiedy zrobi jej się przyjemnie ciepło, ból przestanie dokuczać, a ją ogarnie nieprzenikniona ciemność…

  
            Zawsze słyszała, że w chwili śmierci przed oczami przelatuje całe życie. Zastanawiała się co ona zobaczy kiedy w końcu przyjdzie jej czas. Nigdy nie sądziła, że stanie się to tak szybko. Miała nadzieję na wspaniałego męża i gromadkę dzieci. Ale jak przekonała się już wiele razy, los nie zawsze przydziela po równo.
Jednak i tym razem życie miało spłatać jej figla.
Świat wirował jej przed oczami. Czuła jak spada w ciemną otchłań bez dna, a zimno i ból powoli zaczynają wygasać. Myślała o rodzicach, przyjaciołach, o chwilach radości i o niespełnionych marzeniach… Obraz zaczynał powoli się oddalać i znikać w ciemności. Nie tak wyobrażała sobie koniec, ale to nie było takie złe. Przynajmniej nie czuła już strachu, bólu i przeszywającego chłodu.
Usłyszała kroki. Ktoś wyraźnie się zbliżał. Hermiona nie reagowała. Miała nadzieję, że jeśli to niedźwiedź, zostawi ją w spokoju. Jednakże istota, która zbliżała się w jej stronę ani myślała zostawić jej w spokoju. Poczuła silne szturchnięcie. Podniosła lekko głowę, wyrywając się z diabelskich sideł ciemności. W jednej chwili powróciło wszystko. Ból, ziąb i strach. Przeraźliwy strach nad tym co miało się wydarzyć.
Wszystkie odczucia jakie jej towarzyszyły musiały automatycznie odmalować się na jej bladej twarzy, którą wykrzywił przeraźliwy grymas.
- Granger? – Hermiona podniosła w górę nieprzytomny wzrok. Obraz jej się rozmazywał, ale kiedy zmrużyła oczy…
- Pomóż mi – wychrypiała prawie bezgłośnie, patrząc na Malfoya z tlącą się w oczach nadzieją. Nie zastanawiała się nad tym co tu robił, nie przyszło jej nawet do głowy, że mogła wędrować w tym samym kierunku co on, kiedy wydawało jej się, że od niego ucieka.
- Nie ma mowy. – Blondyn podniósł się z usłanego liśćmi runa leśnego. Podniósł plecak i nie oglądając się, ruszył przed siebie.
- Umrę tutaj.
Głos, który wydobywał się z jej gardła był tak ochrypły i rozpaczliwy, że oszołomiony Draco przystanął. Obrócił się powoli, zastanawiając się dlaczego miałby jej pomóc. Chciał powiedzieć „I co mnie to obchodzi?”, ale kiedy patrzył jak jej sine wargi drżą, blada twarz krzywi się z bólu, a brązowe oczy, które skrywały w sobie tyle ciepła, osnuwają się mgiełką, nie potrafił tego znieść. Granger umierała na jego oczach. Nie mógł jej zostawić. Nie mógł zostawić cholernej szlamy na pastwę losu!
- Tak bardzo cię nienawidzę! – wyszeptał z determinacją, ale odłożył plecak i zbliżył się do dziewczyny. Złapał ją mocno pod ręce i pociągnął. Była zadziwiająco lekka. Kiedy ją wyciągał, płakała z bólu. Ale kiedy ułożył ją na mokrej ziemi, jej twarz wykrzywił złośliwy grymas.
- Chyba aż tak bardzo mnie nie nienawidzisz, skoro mnie uratowałeś – wycharczała słabym głosem, ale na jej twarzy wciąż gościła uszczypliwość.
- Mylisz się Granger. Po prostu żal mi tych niedźwiedzi, które mogłyby zatruć się twoim szlamem, kosztując cię przypadkiem. – Malfoy zaśmiał się szyderczo, ale nie doczekał się odpowiedzi. Głowa dziewczyny przechyliła się delikatnie, a oczy zamknęły. Przez chwilę myślał, że umarła, ale klatka piersiowa unosząca się w takt słabych oddechów przekonała go, że się myli.
- No pięknie, rzucasz mi wyzwanie? – Spojrzał na jej nieprzytomną twarz. W jego głosie pobrzmiewał sarkazm. – Doskonale.
Draco założył plecak i pochylił się nad dziewczyną. Wziął ją niedbale na ręce i ruszył przed siebie. Wiedział, że po kilku godzinach drogi będzie żałował wielu rzeczy. Będzie żałował, dlaczego nie nauczył się zaklęcia lewitujących noszy, dlaczego nie ćwiczył więcej w lecie i dlaczego, do cholery, uratował wroga…
 „Robi się ciemno, zbyt ciemno aby widzieć…”
                  Zapadł zmierzch. W końcu nadeszła, przesycona deszczem, nieunikniona. Noc. Ciemna i złowroga. Malfoy nie wiedział jak długo niósł Gryfonkę. Z każdym krokiem robiła się coraz cięższa, ale też oddychała coraz płyciej. Ale nie to obchodziło w tym momencie młodego arystokratę. Chciał znaleźć schronienie przed deszczem i mrozem. Był przemoczony do suchej nitki, a zimna październikowa noc robiła swoje. Zastanawiał się ile jeszcze wytrzymają jego nogi, zanim ugną się pod ciężarem dwóch ciał. Już miał zacząć rozkładać namiot na mokrej ziemi, kiedy jego uwagę przykuł kontur małej chatki na szczycie góry. Czym prędzej ruszył w tamtym kierunku, błagając w duchu, żeby była pusta.
„Czuję jak pukam do drzwi nieba…”      
Położył dziewczynę na progu i zapukał w drewniane wrota. Cisza. Rozejrzał się dookoła. W oknach nie paliły się światła, a wokoło panowała cisza. Pchnął klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Zirytowany wyciągnął różdżkę.
- Alohomora – mruknął, otwierając drzwi zaklęciem. Podniósł leżącą Granger i wszedł do środka. Kiedy tylko przekroczył próg domu pozapalały się wszystkie światła. Nie omieszkał zauważyć, że dom należał do mugoli, bardzo bogatych mugoli. Wszędzie leżały porozkładane dziwne sprzęty, które Draco widział po raz pierwszy w życiu. Wnętrze było urządzone w kolonialnym stylu. Po środku, naprzeciwko potężnego kominka, stała ogromna zielona kanapa. Po lewej stronie dostrzegł kuchnię oddzieloną od salonu ceglanym murkiem. Na prawo od niej zauważył drewniane zakręcone schody prowadzące na wyższe piętro. Przez kilka chwil stał bez ruchu, oszołomiony bogatym wnętrzem jakie skrywała skromna chatka, ale po chwili zreflektował się. Ułożył ciało dziewczyny na kanapie. Zaklęciem zamknął drzwi przez które do pomieszczenia wpadał zimny wiatr. Zaklęciem uruchomił kominek i wbiegł po schodach w poszukiwaniu łazienki. Światło zapalało się przed nim automatycznie. Na górze znalazł wyłożoną marmurem łazienkę z wielką wanną, zaraz obok której znajdowała się niewielka sypialna z garderobą. Nie miał czasu przyglądać się pięknym meblom czy dziwnym urządzeniom. Szybko zrzucił z siebie przemoczone ciuchy i po przeszukaniu ogromnej garderoby znalazł pasujące spodnie i sweter. Zbiegł szybko na dół, żeby zająć się dziewczyną. Skoro przytargał ją tutaj z takim uporem, nie może pozwolić jej umrzeć. Przecież Draco Malfoy nigdy nie wysilał się na marne.
Usiadł obok dziewczyny, patrząc na jej białą jak papier twarz. Mokre kasztanowe loki przykleiły jej się do policzków. Oddychała bardo płytko, a jej ciałem wstrząsały dreszcze. Delikatnie ściągnął z jej ramion płaszcz, który ją okrywał. Bluzka i spodnie, które miała lepiły się jej do ciała, zapewne potęgowały uczucie chłodu. Musiał ją z tego wydostać…
- Kiedyś mi za o zapłacisz Granger – warknął i podciągnął do góry jej bluzkę. Widok jaki ukazał się jego oczom, sprawił, iż zakrztusił się powietrzem. Połowę jej tułowia pokrywał ogromny, fioletowy siniec. Chłopak domyślił się, że musiała mieć pęknięte żebro i przez chwilę pożałował, że niósł ją z taką niedbałością. Mógł przecież uszkodzić ją jeszcze bardziej… Zdecydowanie delikatniej ściągnął z niej okrycie, uważając, żeby jeszcze bardziej jej nie skrzywdzić. Rozbierając ją, zauważył liczne siniaki i zadrapania, w tym skręconą i zapuchniętą kostkę. W bladym świetle lamp, wydawała się taka krucha, niczym stworzona z porcelany. Jej skóra była sina i pokryta gęsią skórką. Przyniósł z łazienki ręcznik i ostrożnie wytarł włosy Gryfonki z których ściekała woda. Przez chwilę zastanawiał się, czy zdjąć jej bieliznę. Ile upokorzenia musiałaby przeżyć dziewczyna, kiedy dowiedziałby się, że leżała przed nim w stroju Ewy, a w dodatku nieprzytomna. Przeleciał wzrokiem po jej ciele, rozważając decyzję. Czy naprawdę byłby zdolny do czegoś takiego? Już miał odrzucić pomysł, kiedy zauważył, że stanik wbija jej się boleśnie w siniaka. Znalazłszy odpowiedni pretekst, uśmiechnął się pod nosem. Dotknął palcami zapięcia i sprawnym ruchem rozpiął go. Cały czas tłumaczył sobie, że ciarki, jakie przechodziły mu po plecach spowodowane były wyłącznie zmarznięciem. Przecież ciało Hermiony Granger nie mogło sprawić, iż czuł dreszcze. Zerwał się szybko z kanapy i podszedł do plecaka w którym trzymał eliksiry, które ze sobą przytargał. Przez chwilę obracał w dłoniach różnokształtne buteleczki, aż w końcu wybrał właściwą. Podłużna, zgniłozielona fiolka, kryła w sobie gęsty przezroczysty eliksir. Ostrożnie wylał część jej zawartości na siniaka dziewczyny i rozprowadził dokładnie. Chyba po raz pierwszy w życiu pomagał komuś z własnej woli. To było dla niego nowe, ale zaskoczony stwierdził, że wcale nie było takie złe. O ile kobieta której miał pomóc będzie piękna i delikatna. Nawet pomimo tego, że szlamowatej krwi…
Powoli owinął jej klatkę piersiową bandażem. Przykrył ją kocem znalezionym w sypialni. Sam ruszył do wyłożonej marmurem łazienki, żeby zażyć długiej i gorącej kąpieli...
To był długi dzień. Zdecydowanie zbyt długi…

1 komentarz:

  1. Wspaniały rozdział ;) Przyznam się szczerze, że nawet ucieszyłam się, gdy jej nie znaleźli. Jakoś nie umiałam sobie wyobrazić jak potem by spotkała znów Malfoya.
    No proszę, czy tylko mi się zdaję czy w zimny sercu Dracona Malfoya jest odrobina dobra? Mam wielką nadzieję, że tak ;)
    Coś mi się zdaję, że Hermiona go zabiję gdy dowie się, że widział ja nago ;P
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń