Opowiadanie
I: Oczy szeroko zamknięte.
-
Harry! Ron!
-
Czekaj, słyszałeś to? – Harry zmarszczył brwi, nasłuchując. Wydawało mu się
przez chwilę, że słyszy z oddali krzyki Hermiony. Ron przytaknął i zastygł bez
ruchu, oczekując kolejnych sygnałów.
-
Haaary! Rooon! – Czuła jak jej coraz bardziej rozpaczliwe krzyki powoli cichną,
a głos zamiera w krtani. Szukała ich od kilku godzin. Bezskutecznie.
Przyjaciele zniknęli. Zawędrowała aż do ich dawnego obozowiska, ale i tam nie
zastała po nich śladu. Nie wiedziała już co robić. Przeszła ogromną puszczę
wzdłuż i wszerz, gubiąc się i zupełnie tracąc orientację. Ledwo trzymała się na
nogach ze zmęczenia, a jedyne co jej zostało to wołanie o pomoc. Chociaż teraz
i tak już zupełnie zachrypła, nie mogąc wydać żadnego dźwięku.
-
Hermiona?! – odkrzyknął Harry i zamilkł. Zero odpowiedzi.
-
Hermiono! – zawołał Ron, a jego głos odbił się echem po lesie. Brak
jakiegokolwiek odzewu.
-
Ron! – Z jej gardła nie wydobywał się już żaden dźwięk. – Harry?
Pełna
nadziei, zaczęła biec w kierunku z którego dochodziły odgłosy przyjaciół.
Omijała wystające korzenie i grube pnie wieloletnich drzew. Słyszała ich
nawoływania coraz wyraźniej, a w jej sercu zaczynała gościć otucha. Znalazła
ich. Znalazła! Po długich poszukiwaniach… Ze zmęczenia i głodu ledwo utrzymywała
się na nogach, ale energia powstała pod wpływem nagłego zastrzyku adrenaliny,
dodawała jej sił i pozwalała niezdarnie biec w ich kierunku.
Życie
jest jednak okrutne i skomplikowane – jak to nawet mówi wiele osób „life is brutal and full od zasadzkas”,
dlatego figlarny los nie pozwolił długo cieszyć się Hermionie nadzieją dotarcia
do przyjaciół. Podczas biegu nie zauważyła dziury w ziemi, przykrytej po części
zasuszonymi liśćmi. Wpadła do niej z impetem. Mocne uderzenie w żebra aż
pozbawiło ją tchu. Z początku, oszołomiona, próbowała się wydostać z pułapki, w
którą się wpakowała, jednak po chwili poczuła ostry ból rozchodzący się po jej
ciele. Prawa noga pulsowała wściekle, a przy każdym oddechu kręciło jej się w
głowie z powodu bólu po prawej stronie tułowia. Najbardziej jednak ubolewała
nad świadomością, że jest tak blisko przyjaciół nie mogąc ich nawet zawołać.
Gdyby pomyślała wcześniej, specjalnym zaklęciem mogłaby pogłośnić swój głos i
tym samym nie zdzierać gardła rozpaczliwymi okrzykami. Ale teraz było już za
późno. Z jej krtani nie wydostawał się żaden dźwięk, a ona mogła tylko słuchać
głosów przyjaciół, wiedząc, iż nie są świadomi, że ktoś kogo szukali tyle czasu
jest zaledwie kilkadziesiąt stóp od nich.
-
Chyba tylko mi się wdawało – wysapał Harry kilka okrzyków później.
- Ja
myślę, że po prostu tak długo jej szukamy, że nam już totalnie odwaliło. Ona
jest z Malfoyem. Harry, spójrzmy prawdzie w oczy – to nie ma najmniejszego
sensu. Wracajmy do Hogwartu po jakieś wsparcie, proszę. Nawaliliśmy… - Ronald
pokręcił głową ze smutkiem.
- Ron,
znajdziemy ich, przysięgam. Szukamy tylko w złym miejscu, Hermiona jest już
pewnie gdzieś daleko…
Hermiona syknęła. Przysięgła, że kiedy dorwie Rona, da mu odczuć na
własnej skórze, że podjął właśnie najgorszą decyzję w życiu! Jeśli nie znajdą
jej teraz, wiedziała, że nie ma szans na przeżycie. Zaczęła zastanawiać się
gorączkowo co też może uczynić, aby zwrócić na siebie uwagę przyjaciół. Może by
tak wypuścić iskry z końca różdżki? Nie, to nie mogłoby poskutkować – byli zbyt
daleko, żeby to zauważyć. Poza tym musiałaby użyć zaklęć niewerbalnych, gdyż o
wypowiadaniu formułki nie było mowy. Kiedy tylko próbowała przywołać jednego z
przyjaciół, z jej gardła wydostawały się dziwne piski i jęki bólu. Nieprzyjemne
kłucie w żebrach nasilało się z każda chwilą. Dziewczyna zastanawiała się ile
jeszcze wytrzyma…
Mijały
godziny. Zupełnie zapomniała, że jej różdżka została przecież z Malfoyem. Niech
to szlag!
Słuchała
bezradnie, jak Harry i Ron pakują namioty do plecaków i zbierają się w dalszą
drogę. W końcu odeszli. Hermiona nie umiała ukryć rozczarowania. Szukała ich
tyle długich dni, a oni po prostu odeszli. Miała kłopoty z oddychaniem, brzeg
dziury boleśnie wbijał jej się w żebra, a każdy oddech zaczerpywała z
zaciśniętymi powiekami. Zaczął padać deszcz. Przemoczona, trzęsła się z zimna,
zastanawiając się jak długo utrzyma przy sobie życie. Miała nadzieję, że kiedy
straci przytomność, śmierć nadejdzie szybko. Nie chciała wyobrażać sobie jak
rozszarpują ja dzikie zwierzęta, zamieszkujące góry. Zamknęła oczy i trzęsąc
się z zimna i bólu, czekała. Czekała na to, kiedy zrobi jej się przyjemnie
ciepło, ból przestanie dokuczać, a ją ogarnie nieprzenikniona ciemność…
Zawsze słyszała, że w
chwili śmierci przed oczami przelatuje całe życie. Zastanawiała się co ona zobaczy
kiedy w końcu przyjdzie jej czas. Nigdy nie sądziła, że stanie się to tak
szybko. Miała nadzieję na wspaniałego męża i gromadkę dzieci. Ale jak
przekonała się już wiele razy, los nie zawsze przydziela po równo.
Jednak
i tym razem życie miało spłatać jej figla.
Świat
wirował jej przed oczami. Czuła jak spada w ciemną otchłań bez dna, a zimno i
ból powoli zaczynają wygasać. Myślała o rodzicach, przyjaciołach, o chwilach
radości i o niespełnionych marzeniach… Obraz zaczynał powoli się oddalać i
znikać w ciemności. Nie tak wyobrażała sobie koniec, ale to nie było takie złe.
Przynajmniej nie czuła już strachu, bólu i przeszywającego chłodu.
Usłyszała
kroki. Ktoś wyraźnie się zbliżał. Hermiona nie reagowała. Miała nadzieję, że
jeśli to niedźwiedź, zostawi ją w spokoju. Jednakże istota, która zbliżała się
w jej stronę ani myślała zostawić jej w spokoju. Poczuła silne szturchnięcie.
Podniosła lekko głowę, wyrywając się z diabelskich sideł ciemności. W jednej
chwili powróciło wszystko. Ból, ziąb i strach. Przeraźliwy strach nad tym co
miało się wydarzyć.
Wszystkie
odczucia jakie jej towarzyszyły musiały automatycznie odmalować się na jej
bladej twarzy, którą wykrzywił przeraźliwy grymas.
-
Granger? – Hermiona podniosła w górę nieprzytomny wzrok. Obraz jej się
rozmazywał, ale kiedy zmrużyła oczy…
-
Pomóż mi – wychrypiała prawie bezgłośnie, patrząc na Malfoya z tlącą się w
oczach nadzieją. Nie zastanawiała się nad tym co tu robił, nie przyszło jej
nawet do głowy, że mogła wędrować w tym samym kierunku co on, kiedy wydawało
jej się, że od niego ucieka.
-
Nie ma mowy. – Blondyn podniósł się z usłanego liśćmi runa leśnego. Podniósł
plecak i nie oglądając się, ruszył przed siebie.
-
Umrę tutaj.
Głos,
który wydobywał się z jej gardła był tak ochrypły i rozpaczliwy, że oszołomiony
Draco przystanął. Obrócił się powoli, zastanawiając się dlaczego miałby jej
pomóc. Chciał powiedzieć „I co mnie to obchodzi?”, ale kiedy patrzył jak jej
sine wargi drżą, blada twarz krzywi się z bólu, a brązowe oczy, które skrywały
w sobie tyle ciepła, osnuwają się mgiełką, nie potrafił tego znieść. Granger
umierała na jego oczach. Nie mógł jej zostawić. Nie mógł zostawić cholernej
szlamy na pastwę losu!
-
Tak bardzo cię nienawidzę! – wyszeptał z determinacją, ale odłożył plecak i
zbliżył się do dziewczyny. Złapał ją mocno pod ręce i pociągnął. Była
zadziwiająco lekka. Kiedy ją wyciągał, płakała z bólu. Ale kiedy ułożył ją na
mokrej ziemi, jej twarz wykrzywił złośliwy grymas.
-
Chyba aż tak bardzo mnie nie nienawidzisz, skoro mnie uratowałeś – wycharczała
słabym głosem, ale na jej twarzy wciąż gościła uszczypliwość.
-
Mylisz się Granger. Po prostu żal mi tych niedźwiedzi, które mogłyby zatruć się
twoim szlamem, kosztując cię przypadkiem. – Malfoy zaśmiał się szyderczo, ale
nie doczekał się odpowiedzi. Głowa dziewczyny przechyliła się delikatnie, a
oczy zamknęły. Przez chwilę myślał, że umarła, ale klatka piersiowa unosząca
się w takt słabych oddechów przekonała go, że się myli.
- No
pięknie, rzucasz mi wyzwanie? – Spojrzał na jej nieprzytomną twarz. W jego
głosie pobrzmiewał sarkazm. – Doskonale.
Draco
założył plecak i pochylił się nad dziewczyną. Wziął ją niedbale na ręce i
ruszył przed siebie. Wiedział, że po kilku godzinach drogi będzie żałował wielu
rzeczy. Będzie żałował, dlaczego nie nauczył się zaklęcia lewitujących noszy,
dlaczego nie ćwiczył więcej w lecie i dlaczego, do cholery, uratował wroga…
„Robi się ciemno, zbyt ciemno aby widzieć…”
Zapadł zmierzch. W końcu
nadeszła, przesycona deszczem, nieunikniona. Noc. Ciemna i złowroga. Malfoy nie
wiedział jak długo niósł Gryfonkę. Z każdym krokiem robiła się coraz cięższa,
ale też oddychała coraz płyciej. Ale nie to obchodziło w tym momencie młodego
arystokratę. Chciał znaleźć schronienie przed deszczem i mrozem. Był
przemoczony do suchej nitki, a zimna październikowa noc robiła swoje.
Zastanawiał się ile jeszcze wytrzymają jego nogi, zanim ugną się pod ciężarem
dwóch ciał. Już miał zacząć rozkładać namiot na mokrej ziemi, kiedy jego uwagę
przykuł kontur małej chatki na szczycie góry. Czym prędzej ruszył w tamtym
kierunku, błagając w duchu, żeby była pusta.
„Czuję
jak pukam do drzwi nieba…”
Położył
dziewczynę na progu i zapukał w drewniane wrota. Cisza. Rozejrzał się dookoła.
W oknach nie paliły się światła, a wokoło panowała cisza. Pchnął klamkę, ale
drzwi nie ustąpiły. Zirytowany wyciągnął różdżkę.
- Alohomora – mruknął, otwierając drzwi
zaklęciem. Podniósł leżącą Granger i wszedł do środka. Kiedy tylko przekroczył
próg domu pozapalały się wszystkie światła. Nie omieszkał zauważyć, że dom
należał do mugoli, bardzo bogatych mugoli. Wszędzie leżały porozkładane dziwne
sprzęty, które Draco widział po raz pierwszy w życiu. Wnętrze było urządzone w
kolonialnym stylu. Po środku, naprzeciwko potężnego kominka, stała ogromna
zielona kanapa. Po lewej stronie dostrzegł kuchnię oddzieloną od salonu ceglanym
murkiem. Na prawo od niej zauważył drewniane zakręcone schody prowadzące na
wyższe piętro. Przez kilka chwil stał bez ruchu, oszołomiony bogatym wnętrzem
jakie skrywała skromna chatka, ale po chwili zreflektował się. Ułożył ciało
dziewczyny na kanapie. Zaklęciem zamknął drzwi przez które do pomieszczenia
wpadał zimny wiatr. Zaklęciem uruchomił kominek i wbiegł po schodach w
poszukiwaniu łazienki. Światło zapalało się przed nim automatycznie. Na górze
znalazł wyłożoną marmurem łazienkę z wielką wanną, zaraz obok której znajdowała
się niewielka sypialna z garderobą. Nie miał czasu przyglądać się pięknym
meblom czy dziwnym urządzeniom. Szybko zrzucił z siebie przemoczone ciuchy i po
przeszukaniu ogromnej garderoby znalazł pasujące spodnie i sweter. Zbiegł
szybko na dół, żeby zająć się dziewczyną. Skoro przytargał ją tutaj z takim
uporem, nie może pozwolić jej umrzeć. Przecież Draco Malfoy nigdy nie wysilał
się na marne.
Usiadł
obok dziewczyny, patrząc na jej białą jak papier twarz. Mokre kasztanowe loki
przykleiły jej się do policzków. Oddychała bardo płytko, a jej ciałem
wstrząsały dreszcze. Delikatnie ściągnął z jej ramion płaszcz, który ją
okrywał. Bluzka i spodnie, które miała lepiły się jej do ciała, zapewne
potęgowały uczucie chłodu. Musiał ją z tego wydostać…
-
Kiedyś mi za o zapłacisz Granger – warknął i podciągnął do góry jej bluzkę.
Widok jaki ukazał się jego oczom, sprawił, iż zakrztusił się powietrzem. Połowę
jej tułowia pokrywał ogromny, fioletowy siniec. Chłopak domyślił się, że
musiała mieć pęknięte żebro i przez chwilę pożałował, że niósł ją z taką
niedbałością. Mógł przecież uszkodzić ją jeszcze bardziej… Zdecydowanie
delikatniej ściągnął z niej okrycie, uważając, żeby jeszcze bardziej jej nie
skrzywdzić. Rozbierając ją, zauważył liczne siniaki i zadrapania, w tym
skręconą i zapuchniętą kostkę. W bladym świetle lamp, wydawała się taka krucha,
niczym stworzona z porcelany. Jej skóra była sina i pokryta gęsią skórką.
Przyniósł z łazienki ręcznik i ostrożnie wytarł włosy Gryfonki z których
ściekała woda. Przez chwilę zastanawiał się, czy zdjąć jej bieliznę. Ile
upokorzenia musiałaby przeżyć dziewczyna, kiedy dowiedziałby się, że leżała
przed nim w stroju Ewy, a w dodatku nieprzytomna. Przeleciał wzrokiem po jej
ciele, rozważając decyzję. Czy naprawdę byłby zdolny do czegoś takiego? Już miał
odrzucić pomysł, kiedy zauważył, że stanik wbija jej się boleśnie w siniaka.
Znalazłszy odpowiedni pretekst, uśmiechnął się pod nosem. Dotknął palcami
zapięcia i sprawnym ruchem rozpiął go. Cały czas tłumaczył sobie, że ciarki,
jakie przechodziły mu po plecach spowodowane były wyłącznie zmarznięciem.
Przecież ciało Hermiony Granger nie mogło sprawić, iż czuł dreszcze. Zerwał się
szybko z kanapy i podszedł do plecaka w którym trzymał eliksiry, które ze sobą
przytargał. Przez chwilę obracał w dłoniach różnokształtne buteleczki, aż w
końcu wybrał właściwą. Podłużna, zgniłozielona fiolka, kryła w sobie gęsty
przezroczysty eliksir. Ostrożnie wylał część jej zawartości na siniaka
dziewczyny i rozprowadził dokładnie. Chyba po raz pierwszy w życiu pomagał
komuś z własnej woli. To było dla niego nowe, ale zaskoczony stwierdził, że
wcale nie było takie złe. O ile kobieta której miał pomóc będzie piękna i
delikatna. Nawet pomimo tego, że szlamowatej krwi…
Powoli
owinął jej klatkę piersiową bandażem. Przykrył ją kocem znalezionym w sypialni.
Sam ruszył do wyłożonej marmurem łazienki, żeby zażyć długiej i gorącej
kąpieli...
To
był długi dzień. Zdecydowanie zbyt długi…
Wspaniały rozdział ;) Przyznam się szczerze, że nawet ucieszyłam się, gdy jej nie znaleźli. Jakoś nie umiałam sobie wyobrazić jak potem by spotkała znów Malfoya.
OdpowiedzUsuńNo proszę, czy tylko mi się zdaję czy w zimny sercu Dracona Malfoya jest odrobina dobra? Mam wielką nadzieję, że tak ;)
Coś mi się zdaję, że Hermiona go zabiję gdy dowie się, że widział ja nago ;P
Pozdrawiam serdecznie!