29 lipca 2012

05. Puste ramy.



Opowiadanie II: Oszukać Przeznaczenie.

[ NeYo - Empty Frames ]

Tej jesieni pogoda była wyjątkowo paskudna. Listopad, który nadszedł, przyniósł ze sobą porywisty wiatr, deszcz i śnieg, który przyprószył błonia Hogwartu i okoliczne wioski delikatną białą powłoczką - zupełnie jakby ktoś chcąc zrobić na złość ich mieszkańcom, obsypał je z góry cukrem pudrem. Śnieg topniał w tempie błyskawicznym, a krajobraz w szybkim czasie zamienił się w jedną wielką błotnistą kałużę. Nie było w tym nic zabawnego, zważywszy na ujemne temperatury i ciągły deszcz, który zaskakiwał Hogwartczyków w drodze do cieplarni lub na treningach quidditcha. Przemoczeni do suchej nitki zawodnicy wracali później do Pokojów Wspólnych, przynosząc ze sobą błoto, chłód i paskudne nastroje, które wkrótce udzieliły się wszystkim mieszkańcom zamku. Zagubieni w błędnym kole nauczyciele wyżywali się na uczniach, nakładając na nich ogrom prac domowych, a przytłoczone dzieciaki chcąc ulżyć sobie w stresie, nierozważnie rzucały klątwami na mniej lubianych mieszkańców innych domów ( Neville Longbottom wylądował w Skrzydle Szpitalnym już trzeci raz w tym tygodniu, z przyczyn oczywistych stając się ulubioną ofiarą rozjuszonych Ślizgonów), potęgując gniew nauczycieli i ilość szlabanów. Atmosfera w zamku stała się przesycona niepokojem i gniewem, a każdy uczeń z niecierpliwością wyczekiwał Nocy Duchów, od której nastrój w zamku miał ulec znacznej poprawie z powodu myśli o zbliżających się w szybkim tempie Świętach Bożego Narodzenia.
Starsza panna Greengrass w całej tej sytuacji starała się wyszukiwać jak najjaśniejsze strony, jednak nawet najgorsze koszmary nie oddawały paskudnej rzeczywistości w jakiej się znalazła. Zmarznięta jak nigdy w całym swoim siedemnastoletnim życiu, trzęsła się jak osika, szczekając zębami i czekając na pewnego przystojnego blondyna, którego jej obwiedzione grafitową kredką oczy miały ujrzeć już dwadzieścia minut temu. Jej ciało zmieniało się powoli w bryłę lodu. Drobne płatki śniegu opadały na jej zaróżowiony z zimna nos i roztapiały się błyskawicznie w zetknięciu z jej skórą. Jak by i tak nie była wystarczająco zimna, pomyślała ze złością Dafne, pocierając ręką nos, z gorliwą nadzieją, że jakoś zdoła przywrócić mu naturalny odcień kości słoniowej jaki miała jej cera, kiedy na dworze nie panowała temperatura chyba z  minus dwustu stopni.
Syknęła głośno, kiedy poczuła, jak zamsz jej botek poddaje się, a środek jej butów robi się nieprzyjemnie wilgotny.
Rozejrzała się po raz setny, ale tak jak poprzednim razem, jej nadzieje rozprysły jak mydlane bańki. Na białej drodze nie było żywej duszy. Wiatr, który zerwał się niespodziewanie, zadął wściekle, roznosząc w śnieżny pył zaspę stojącą przy drodze. Dafne przez chwilę zapatrzyła się na tuman wirujących płatków śniegu, przywodzących namyśl niewielką śnieżycę. Miała nadzieję, że kiedy biały „dym” opadnie, na ścieżce zobaczy spieszącego do niej Dracona. Ale kiedy krajobraz ponownie się wyostrzył, a jej oczekiwania spełzły na niczym, zmarszczyła twarz w geście głębokiego rozczarowania. Przecież nie mógł jej wystawić. Czy coś mogło mu się stać? Nigdy się nie spóźniał, a tym bardziej nie mogła sobie wyobrazić, że bez mrugnięcia okiem mógłby ją wystawić, a w dodatku na takim mrozie. Zatrzęsła się, lecz tym razem z gniewu. Gwałtownie odwróciła się na pięcie i popchnęła ciężkie drzwi frontowe, zapraszając do Gospody Pod Świńskim Łbem lodowaty podmuch wiatru. Umięśniony, łysy mężczyzna stojący za barem, ubrany w obcisły T-shirt, popatrzył na nią ze złością, czując jak na jego obnażonych przedramionach pojawia się gęsia skórka. Dziewczyna posłała mu przekorne spojrzenie. „Tylko spróbuj się odezwać, no już!” – prowokowała w myślach. Nigdy nie znosiła tego tęgiego, napakowanego tępaka, a on odpłacał się jej tym samym, nigdy nie traktując jej z należytym szacunkiem. A była przecież jego szefową… No, prawie szefową. Ale to nie zmienia faktu, iż miał się jej słuchać.
- To i tak bez różnicy. Jest tu tak samo cholernie zimno jak na zewnątrz!  – warknęła Dafne, szczerze zawiedziona, że nie dał się sprowokować. Toczyli ze sobą tę chorą gierkę od jakiegoś czasu, i jak się okazało, barman miał zadziwiająco silny charakter, zawsze zostawiając Dafne na przegranej pozycji w ich niemych potyczkach.
 Rozejrzała się z niesmakiem po obskurnym wnętrzu, rozczarowana, że w lokalu jest niewiele cieplej niż na dworze. Zmarszczyła okrutnie czerwony z zimna nos, kiedy poczuła przykry zapach stęchlizny. Oczywiście nie był to jedyny powód. Barman musi przecież zobaczyć wzgardę Dafne Melanie Greengrass. Może dzięki temu pochyli z pokorą głowę i zacznie ją traktować z należytym jej osobie respektem.
Mało prawdopodobne.
  

Objęła się ramionami. Nie lubiła przychodzić tu sama, ale i tak tysiąc razy bardziej wolała siedzieć tutaj w towarzystwie barmana i gorącego napoju, niż na dworze. Przynajmniej przestała się trząść. Mięśniak wlepił w nią swoje małe, brunatne oczy. Spojrzała na niego z irytacją.
- Co się tak gapisz? Lepiej zrób mi herbaty. I zanim dotrę do swojego apartamentu, rozpal ogień w kominku – rozkazała, kierując się na schody i rozkoszując się swoją wyższością, o której niezaprzeczalnie świadczyło nienawistne spojrzenie barmana. Sprawiało jej dziką satysfakcję rozkazywanie temu mięśniakowi i temu drugiemu, staremu. Wkrótce miała przecież odziedziczyć ten lokal na spółkę z jej przyszłym mężem, co stałoby się rodzinnym interesem Greengrassów i Malfoyów. Jej matka i Narcyza Malfoy, która pod nieobecność męża skorzystała z wolności i zajęła się jakimś przynoszącym spore dochody zajęciem, takim jak współudział w inwestycji państwa Greengrass, wspólnymi siłami „stworzyły” ten lokal. Gospoda miała być jednocześnie najmodniejszym klubem i przytulnym hotelikiem, w szczególności dla uczniów Hogwartu. Dafne uśmiechnęła się do siebie, gratulując sobie genialnego pomysłu, który podsunęła matce. Żaden prawdziwy Hogwartczyk nie pogardzi dobrą zabawą, a już na pewno nie żaden Ślizgon. Jej rodzice mieli już zacząć zajmować się lokalem, tak aby do świąt był gotowy na przyjecie pierwszych gości. Jej apartament był już w pełni przygotowany i to właśnie dzisiaj miała zobaczyć efekty starań matki. W towarzystwie swojego chłopaka. Przystojnego. Inteligentnego. Tego, którego miała ochotę zamordować i który będzie się przed nią tłumaczył, kiedy tylko go zobaczy. Dracona Malfoya.
Skrzywiła twarz, starając się, aby gorące łzy, które wezbrały w kącikach jej błękitnych oczu, nie pociekły jej po różowych policzkach. Czasami wszystko wydawało się iść nie tak jak by tego chciała. Czasami świat walił jej się na głowę, a ona miała wszystkiego dosyć, dosyć i dosyć.  Draco rozpływał się jak te płatki śniegu w zetknięciu z jej nosem, a ona znów pozostawała samotna i zła. Na siebie, na niego, na cały świat.
Ich związek był taki pewny, taki prawdziwy. Czasami chciałaby oddać wszystko, żeby móc nazwać ich relację szczeniacka miłością, chciałaby dać się ponieść lawinie namiętności, bez pewności tego, co będzie jutro. Chciałaby mieć pewność, że Malfoy darzy ja szaleńczym uczuciem, a fakt, iż nie mogła wyczytać tego z jego nieprzeniknionych oczu doprowadzał ją do pasji. Chciałaby pozbyć się przyszłości. Tak po prostu. Żeby pozostało jej tylko to słynne tu i teraz, którego nigdy nie zaznała. Miała za pewnik to, że lada dzień, Draco oświadczy się jej. Pewnie będą to najbardziej niesamowite zaręczyny świata, gdzieś w Paryżu, może na szczycie wieży Eiffla, a może w innym niesamowitym miejscu. Wiedziała, że oboje odziedziczą ogromne fortuny, zdobędą wymarzone posady, kupią dom. Ona będzie całe dnie spędzała na imprezach charytatywnych, jak na damę z towarzystwa przystało, on natomiast zapewne w Ministerstwie Magii. Zaczną się od siebie oddalać i wtedy będzie coraz bardziej tęskniła za przeszłością. Za chwilami, w których zaskakiwał ją każdym słowem. Zacznie poszukiwać siebie z dawnych lat, coraz bardziej pogrążając się w swoim wyimaginowanym problemie. Jako dwudziestopięciolatka pogrąży się w depresji. Urodzi mu uroczego syna i przestanie już odgrywać jakąkolwiek rolę z życiu Dracona Malfoya. Przestanie dla niego istnieć, będzie tylko elementem codzienności, od której tak bardzo będą chcieli uciec. Oboje… ale każde z osobna. W ciszy, a jednak z niemym krzykiem... W końcu, pewnego dnia, on powróci do domu, oznajmiając jej, że znalazł kogoś na jej zastępstwo – młodszą, piękniejszą. Pewnie zadeklaruje, że się zakochał, na co ona zaśmieje się gorzko w duchu. Bo będzie znała prawdę. Będzie wiedziała, że nie potrafi pokochać. Nikogo, nawet jej. A w końcu, kiedy Draco zorientuje się, że jego miłość była tylko złudzeniem, a ich piękny, idealny świat ulegnie zniszczeniu, które rozkładało go na kawałki przez tyle długich lat - w jednej sekundzie uderzy w niego świadomość z którą ona żyła przez tyle czasu. I do której nie mogła przyzwyczaić się nawet przez kilkanaście długich lat…
“Czy możesz usłyszeć te łzy na mojej poduszce? Teraz krwawię i znów jestem samotna.”
  Aby uniknąć skandalu, sekret nie rozejdzie się, a ona zatrzyma go w sercu, łkając przez całą noc w poduszkę. Wiedząc, że to jej wina. I, że nie zrobiła nic, żeby pomóc sobie lub jemu. Ale nie mogła… Nie umiała…
  Ich synek będzie dopytywał się, dlaczego tata nie wraca na noc do domu, a ona będzie mu cierpliwie tłumaczyła, że tatuś jest zapracowany i, że niedługo wróci. Okłamując też okrutnie samą siebie. Ale dla niej nie będzie to już miało wielkiego znaczenia. Potrafiła wierzyć w to co chciała i miała pełną świadomość, że właśnie to ją zniszczy…
„Powinnam znać właściwą drogę. Stawiałam go na pierwszym miejscu. Myślałam, że zostanie, ale on nie potrafił przetrwać burzy…”
Przed jej oczami płynął nieprzerwany potok obrazów przyszłości. Czy to wszystko miało naprawdę tak wyglądać?
„Z czasem obrazy wyblakną i zostaną tylko te puste ramy, bezsenne noce i burzliwe dni. Mam dowód na to, że ludzie się zmieniają. Daleko później uśmiechy pójdą w zapomnienie, zostanie tylko niekończący się ból i pusta przestrzeń.”
 

Wspinała się po śliskich schodach, klnąc siarczyście, gdyż co rusz traciła równowagę i musiała łapać się poręczy, żeby nie rozbić twarzy o stopnie. W końcu dotarła na najwyższe piętro.
Zdjęła z szyi mały, mosiężny kluczyk, wzdrygając się lekko, kiedy dotknęła zimnymi dłońmi karku, dotychczas chronionego szalikiem przed zimnem. Popchnęła drzwi i poczuła przyjemne ciepło. Weszła pospiesznie do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Zamknęła się od środka, wciąż czując pewien dyskomfort w przebywaniu tu samotnie. Samotność. Jedno słowo, tyle odczuć. Czasami tak bardzo jej pragnęła, a jednocześnie nigdy nie chciała jej doświadczyć. Chwilami naprawdę potrzebowała spokoju, odosobnienia, ale nigdy, przenigdy nie chciała zostać porzucona, samotna właśnie w tym znaczeniu. Nie kochana. Tak bardzo bała się, że pewnego dnia Draco odejdzie, tak jak zrobił to przed laty. Nie dlatego, że się pokłócą i rozejdą. Nie dlatego, że będą chcieli zrobić sobie przerwę. Odejdzie dlatego, bo pokocha kogoś innego. A tej miłości nie wystarczy już dla niej.
Bała się, że pokocha kogoś naprawdę, uczuciem, którym nigdy nie potrafił obdarzyć jej.
Bała się, że pokocha prawdziwie. Bezwarunkowo. Szalenie. Naiwnie. Na wieczność.
Bała się, że ktoś otrzyma w prezencie pakiet jej marzeń nawet go nie doceniając. Nie, Granger nie była w stanie docenić tego co dostała. Hermiona nie widziała w nim tego, co Dafne, dla której Draco był kimś więcej niż zwykłą miłością. Był jej drugą połówką. Jej jasnym słońcem, jej świeżym powietrzem. Był jej złocistym wieczorem i srebrzystym porankiem. Był jej cierpieniem i jej radością. Całym jej światem.
Dlatego kochała nadal, patrząc jak on odchodzi. Jej miłość. Jej przyjaźń. Jak oddala się cały jej świat i wszystko co się z nim wiązało, zgarnięte do ostatniego okruszka przez jedną, z pozoru nieważną, Gryfonkę.
Pozwoliła mu odejść, jednocześnie trzymając go cały czas przy sobie. Chowając jego twarz w pamięci, chcąc być blisko niego w każdej chwili. Cierpiała, nie wiedząc gdzie popełniła błąd, pozwalając Granger wkraść się do ich świata.
Bez słowa słuchała opowieści na jej temat. Bo kochała.
Udawała, że się nie gniewa i że wcale nie jest jej przykro, ignorując serce. Bo kochała szalenie.
Uśmiechała się, kiedy on się uśmiechał. Dlatego, że była naprawdę szczęśliwa, kiedy on był szczęśliwy. Bo kochała prawdziwie.
I kochała, patrząc jak do niej wraca. Widząc jak cierpi przez Granger i czując jaki ból sprawia jej ten widok. Nie podał powodu rozstania, ona nie pytała. Bo kochała bezwarunkowo.
Bo kochała cały ten czas i nie przestała, chociaż była w pełni świadoma, że on nie wraca do niej z miłości. Bo kochała go zawsze i będzie kochać go na zawsze. Bo Dafne Greengrass pokochała go na wieczność.
Zamknęła oczy. Obiecała sobie, że nie będzie o tym myśleć nigdy więcej. On wrócił. Nieważne dlaczego. Bo teraz znowu był. Dla niej.
Rozejrzała się dookoła, bo pogrążona w beznadziejnej rozpaczy, jaka ją ogarnęła, nie zwróciła uwagi na wygląd jej apartamentu. Wszechogarniająca biel była niebywale kojąca, dokładnie tak jak uwielbiała. Westchnęła, pozytywnie zaskoczona, widząc nieduży salon urządzony w przepychu, ze wszystkim tym za czym tęskniła przez pełnych pięć miesięcy i czego nie mogła dostać w Hogwarcie. Przeszła do sypialni połączonej z łazienką, podziwiając przestronne wnętrza. Ogromne łoże z czterema kolumienkami zachęcało do ułożenia się w wygodnej pościeli. Porozrzucane na nim kolorowe poduszki wyglądały na żywcem wyciągnięte z baśni z tysiąca i jednej nocy. Pomiędzy kolumienkami rozwieszony był śnieżnobiały, niezwykle delikatny, lejący się materiał. Skrzywiła się lekko, wiedząc, że to robota jej matki, która miała w zwyczaju przesadzać. Odwróciła się, podziwiając ogromne, zajmujące niemal całą ścianę lustro i wielki kryształowy żyrandol, który oświetlał pomieszczenie, dopieszczając pokój światłem, jakiego nie zapewniło późnojesienne słońce.
Podeszła do toaletki i położyła na niej mosiężny kluczyk, kładąc obok sznur pereł, zdjęty z szyi. Przeszła przez garderobę pełną kreacji ( z zadowoleniem stwierdzając, że matka przeniosła większość jej rzeczy z domu) i stanęła w wyłożonej białym marmurem łazience. Szybko zrzuciła ubrania, zostając w samej bieliźnie i narzuciła na siebie jedwabny szlafrok. Wróciła do salonu, zatrzymując się i patrząc przez chwilę na kominek, w którym wesoło tańczył ogień. A potem uśmiechnęła się szeroko. Apartament był dopełnieniem jej marzeń. Zaśmiała się perliście, zapominając na chwilę o swojej wściekłości i całym bólu, który wydostał się z najmroczniejszych zakamarków jej serca. Nigdy nie potrafiła skupiać się długo na tym złym, a przygnębienie, kiedy tylko ją nachodziło, odpędzała jak namolna muchę.
Jej życie było idealne. Piękna, bogata, zakochana. Z wzajemnością. Wolała sobie to wmawiać, niż poddawać tę kwestię wątpliwościom.
Mogła mieć wszystko. Oprócz jego miłości, ale to też wolała przemilczeć. Tak przecież było łatwiej, a ona doskonale wiedziała w co chce wierzyć.
Usiadła w fotelu, sięgając po porcelanową filiżankę i popijając ciepłą herbatę, zaczęła jeszcze raz przyglądać się bogatemu wnętrzu. Zapach jej perfum zmieszał się z wonią białych orchidei – jej ulubionych kwiatów, które przyozdabiały cały apartament.
Dopiła herbatę i z brzękiem odłożyła filiżankę. W biegu rzuciła się na łóżko topiąc twarz w poduszkach. Jasne włosy rozsypały się dookoła, a ona odetchnęła głęboko, czując przyjemny, liliowy zapach swojego szamponu. Teraz w każdy weekend będzie mogła odpocząć w luksusie. Zawsze lubiła być ponad innymi. Ale w końcu miała na nazwisko Greengrass i wygody były nieodłącznym elementem jej życia. To logiczne, że wszystko co najlepsze należało się właśnie Dafne. Nawet jej siostra - Astoria nie miała tak dobrze. Bo to Dafne była córeczką tatusia. To Dafne pozyskała zdolność owijania sobie ludzi wokół palca, którą bezwstydnie wykorzystywała w każdej sytuacji. I wcale nie uważała się za rozpieszczoną. Po prostu to ona zawsze była najważniejsza. I tyle. Wcale nie miała zamiaru narzekać. I dopuścić do tego, żeby ktokolwiek roił to w jej obecności.
Usłyszała donośne pukanie do drzwi. Zamknęła oczy i starała się zignorować ten odgłos, domyślając się, że tylko dwie osoby mogą zakłócić jej spokój w tej chwili. A nie chciała widzieć ani barmana ani Draco.
Pukanie nasiliło się. Cóż, oczywistym było, że barman nie byłby tak namolny, szczególnie po jej chłodnym powitaniu. A wiec to musiał być Draco. Niech sobie poczeka. Ona też czekała.
Puk. Puk. Puk. Puk. Puk.
Zaczęła nucić pod nosem melodię, która ostatnio wpadła jej w ucho.
Puk. Puk. Puk. Puk. Puk.
Przyjrzała się dokładnie swoim paznokciom, które zdobił bladoróżowy lakier.
Puk. Puk. Puk. Puk. Puk.
Nawinęła na palec kosmyk jedwabistych włosów i uśmiechnęła się promiennie do lustra w toaletce, stojącego naprzeciwko łóżka.
Bach! Bach! Bach!
Mogła się tego spodziewać. Malfoyowie nie słynęli z cierpliwości. Zastanawiała się tylko dlaczego nie użył „Alohomory”, przecież wiedział, że zawsze kiedy na niego czekała, nie zabezpieczała się czarami.
Zsunęła się z łóżka i powolnym, kocim krokiem podeszła do drzwi, otwierając je na oścież. Oparła się leniwie o framugę i ze złośliwą satysfakcją stwierdziła, że jest wściekły. Uroczo.
- Pukałeś? – zapytała niewinnym tonem, nie omieszkując zaakcentować pytania cierpkim grymasem, niemal przypominającym uśmiech. Specjalizowała się w nieszkodliwej, słodkiej zemście. Draco wlepił w nią poirytowany wzrok, co oznaczało, iż dopięła swego.
- Oszalałaś?! – Uniosła brwi na dźwięk jego głosu, dziękując mu za miłe powitanie miażdżącym spojrzeniem. Powiódł wzrokiem po jej twarzy i na widok grymasu uśmiechnął się krzywo, odgadując powód jej niezadowolenia.
- A więc się obraziłaś… – skwitował z rozbawieniem i czułością, przyciągając ją do siebie. Natychmiast wyrwała się z jego objęć, wstrząśnięta mimowolnym dreszczem zimna i jednocześnie oburzona jego nonszalancją. Miał paść jej do stóp i błagać o wybaczenie!
- Draco, jesteś cały mokry! – mruknęła, nadal udając naburmuszenie, chociaż prawda była taka, że na jego widok cała złość wyparowała.
- Tak się składa, że na dworze pada śnieg. – Wzruszył ramionami i zrzucił z siebie kurtkę. Wyciągnął ręce w jej kierunku.
- Tak się składa, że czekałam na ciebie w tym śniegu przez pół godziny! – warknęła i odwróciła się do niego plecami. Zauważyła, że przystanął i zaczął rozglądać się po apartamencie. Obróciła się szybko.
- I co? – zapytałam z błyskiem w oczach. Od samego początku była ciekawa jego reakcji.
- No… - pokiwał głową z aprobatą. – Niezły.
- Podoba ci się! – Na jej usta wpłynął uśmiech, a jej jeszcze odrobinę różowy nos, zmarszczył się lekko. Rzuciła mu się w ramiona, z taką gwałtownością, że zatoczył się lekko do tyłu.
- Widzę, że jesień przyniosła zmienne humorki - zażartował, ale ona nie słuchała.
- Chodź, pokażę ci sypialnię… - szepnęła czule, głaszcząc go po policzku. Nie protestował.

***

Śnieg zamienił się w deszcz. Słuchała miarowego odgłosu kropelek bębniących o parapet. Zatrzęsła się z zimna pod kaszmirowym kocem, pod którym leżała razem z Draco. Poczuła jego dłoń na ramieniu, a po chwili przyciągnął ją do siebie. Zetknęli się nosami. Patrzyła mu w oczy, doszukując się śladów uczucia. Muskała wzrokiem jego jasne rzęsy, wiodła spojrzeniem po bladych tęczówkach, które, ciemnoniebieskie na obwodach, zbliżając się do źrenicy robiły się coraz jaśniejsze, coraz bardziej stalowo-szare. Liczyła ciemniejsze plamki, które przypominały jej pojedyncze, malutkie wysepki, widziane na tafli oceanu z góry. Spuściła wzrok, nagle zasmucona, ale poczuła jak chwyta ją palcami za brodę i unosi jej twarz do góry, natrafiając na jej spojrzenie.
- Wiesz przecież, że cię kocham, Dafne? – zapytał głębokim głosem, który nie zadrżał ani przez chwilę. Patrzyła jak zaczarowana na jego usta, które wypowiedziały te słowa, czując jak jej oczy zaczynają się szklić od gromadzących się w nich łez. Zamrugała kilkakrotnie, nie chcąc uronić ani kropelki. Płakała tylko w samotności, nie mogłaby znieść myśli, że ktoś może zobaczyć chwile jej słabości.
- Też cię kocham. Prawdziwie, bezwarunkowo, szalenie, naiwnie, na wieczność –  wyszeptała  jednym tchem, ale on zmarszczył brwi, nie wiedząc, że te słowa dla niej nabrały innego znaczenia. W jej oczach migotały dziwne błyski, do złudzenia przypominające lęk. Pochylił się i pocałował ją delikatnie.  
- Obiecaj mi coś, Draco. Obiecaj mi, że nigdy, przenigdy mnie nie opuścisz. Nie tylko fizycznie. Obiecaj,  że nie przestaniesz mnie kochać - powiedziała poważnie, patrząc na niego z lękiem. Zaskoczony tym nagłym warunkiem, pokiwał powoli głową. A więc tego się bała. Ale… jak mógł jej to obiecać? Jak mógł ręczyć za samego siebie w innym wymiarze? Nikt nie wiedział co przyniesie przyszłość… Jednak coś w jej spojrzeniu kazało mu ulec. Może ujęła go jej ufność, może bezbronność. Może chciał wynagrodzić jej ten potworny ból, który jej zadał, zostawiając ją dla Hermiony. Sam nie wiedział, co go do tego skłoniło.
- Obiecuję – szepnął, nie wiedząc dlaczego, jednocześnie widząc przed oczami obraz ślicznej szatynki, której radosny śmiech wypełniał mu głowę. Wiedział, że jej też nigdy nie opuści, ale tylko myślami. Zbyt wiele dla niego znaczyła, żeby mógł przestać ją ranić. A miłość do niej kosztowała zbyt wiele, dlatego ją znienawidził. Za odpowiednią cenę. Cenę jej życia.

*** 


Nabrała w płuca zimnego powietrza, przesyconego zapachem zbliżającej się zimy. Poruszyła się  niespokojnie, usłyszawszy odgłos pospiesznych kroków na kamiennych stopniach. W ciemności zamajaczyła szczupła sylwetka jej przyjaciela.
- A więc przyszedłeś… – rzekła cicho, a w jej głosie zbłąkały się nuty figlarnego rozbawienia, współgrające z wyrazem jej twarzy. Odkąd zamieszkała w osobnym dormitorium widywali się bardzo rzadko, spotykając się pod osłoną nocy tutaj, na szczycie wieży Astronomicznej. Nie powiedzieli nikomu, nawet Ronowi. Ale nikt nie był w stanie zrozumieć, że dzielili ze sobą nie jeden sekret, tak jakby połączył ich wspólny ból, który musieli przeżywać każdego dnia, obojętnie czy razem, czy z osobna.
- Przyszedłem. – Harry usiadł obok niej, obejmując przyjaciółkę ramieniem i przyciągając do siebie. Oparła głowę o jego ramię i automatycznie sięgnęła po jego doń. Spletli palce, a ona jak to miała w nawyku, opuszkiem kciuka pogładziła wypukłą bliznę – pamiątkę po niekonwencjonalnych metodach karania uczniów przez Dolores Jane Umbridge. Powiodła palcem po drobnych literkach, układających się w napis „Nie będę opowiadać kłamstw.” Prychnęła cicho. Nawet Ministerstwo Magii było po przeciwnej stronie. Niekoniecznie po stronie zła. Było gdzieś daleko, na peryferiach rzeczywistości, która ich otaczała.  A zdaniem Hermiony, ci którzy nie wstawili się do walki, byli nikim. Bo czy można być bezstronnym obserwatorem w obliczu kłamstwa? To byli ludzie pozbawieni uczuć wyższych, którzy mogli stać się tylko potworami, obserwując krwawy spektakl, niczym widownia śledząca walki w Koloseum. Bo w razie nieuchronnie zbliżającej się przegranej, nie tracili nic.
A oni, ludzie, których znała i kochała, opowiadając się po stronie dobra, kontynuowali tę bezsensowna walkę. Chociaż nie sądziła, aby mogli postępować inaczej w obliczu nadchodzącej wojny.
Harry, jakby czytając jej w myślach, wypuścił ze świstem powietrze. 
- Nie wszystko jest takim, jakie się wydaje – powiedział spokojnie, ale ona poruszyła się niecierpliwie.
- Gdzieś już to słyszałam.
- Zakon mówił… - Czasami zastanawiała ją jego naiwność i bezwarunkowe oddanie do ludzi, którzy stali rzekomo po ich stronie. Ona już dawno przestała wierzyć, ufać. Nie pozwalała karmić się kłamstwami, wmawiać sobie to, co chciała usłyszeć. Miała wrażenie, że ona sama na świecie ma klarowny pogląd na sytuację, od miesięcy koloryzowaną przez autorytety. Ale co miał im powiedzieć Dumbledore? Że są bez szans? Że zginą? Odbierając im resztki nadziei miał ich wysyłać na wojnę z góry przesądzonym wynikiem?
- To nie ma znaczenia, Harry…
- Nie wierzysz w Zakon?  - W ciemnościach nie dostrzegła wyrazu jego twarzy, ale miała wrażenie, że wysoko uniósł brwi w geście niedowierzania. To śmieszne, że ta łatwowierna Hermiona Granger sprzeciwia się słowom przełożonych… Ironizuje ich nadzieję, mimowolnie siejąc dookoła pesymizm. Zmieliła się wraz z czasami, a jej świadomość porażki wzrosła wprost proporcjonalnie do przyrostu zła i kłamstwa na świecie. Dlaczego ostatnia osoba, która mogła uwierzyć, wycofała się? Bo wyrwano jej pierwszą i ostatnią szansę na lepsze jutro. Na własne życzenie pozwoliła nienawiści zająć się skwapliwie jej sercem, a to wszystko, żeby ratować tych, których kochała. I taka osoba miała znaleźć w sobie pokłady wiary? Wszystko ma swoje granice, a ona już dawno swoje przekroczyła.
- Zakon, Dumbledore… oni mówią różne rzeczy, Harry, a my ciągle błądzimy… Wierzę w ciebie, nie w nich. – Uśmiechnęła się lekko, chcąc dodać mu otuchy, chociaż wiedziała, że zadaje sobie ten trud na marne. W świetle gwiazd widać było tylko zarys jej twarzy. Ale dlaczego nie warto próbować? Zawsze znajdzie się ktoś, kto odczyta ten uśmiech, niekoniecznie potrzebując światła. Zawsze znajdzie się osoba, która powiedzie po twojej twarzy palcem i wyczuje pod palcami uniesione kąciki ust, tak jak Harry w tym momencie. Zawsze znajdzie się jakieś trzecie wyjście…
- Wszyscy na mnie liczą. A ty nawet nie wiesz jakie to trudne, Hermiono…  - Poczuła, jak zacisnął dłonie w pieści.
- Ja na ciebie nie liczę Harry, ja w ciebie wierzę. I wiem, że sobie poradzisz. Zawsze sobie radziłeś. – Pogłaskała go po twarzy wierzchem dłoni, patrząc cierpliwie w ledwo widoczne w ciemności zielone oczy, w których odbicia gwiazd migotały niczym świetliki. Jaką nadzieją i mocą napełniała ją świadomość, że jest na tyle silna, mogąc służyć za podporę komuś innemu. Komuś kogo kochała bezwarunkowo, dając z siebie wszystko i nie oczekując niczego w zamian. Przyjacielowi. Zwierzchnikowi. Harry’emu.
- Boję się, że jeśli coś zawalę… - Głos mu się załamał. Przytuliła czoło do jego piersi, on ukrył twarz w jej włosach. Splotła dłonie na jego karku, słuchając miarowego bicia jego serca. Przez chwilę milczała, ale zreflektowała się szybko, a jej głos zabrzmiał zadziwiająco stanowczo.
- Nie zawalisz.
- Hermiona… Nie ważne ile ludzi będzie za mną stało, muszę to zrobić sam, rozumiesz?
- Rozumiem – powiedziała spokojnie, odsuwając się i zaglądając mu ponownie w oczy. Zielone tęczówki błysnęły, odbijając światło gwiazd.
- I dalej mi ufasz? I dalej wierzysz? – pytał natarczywie, doskonale wiedząc jakiej potrzebuje odpowiedzi. Nie jaką chciał usłyszeć. Jaką potrzebował usłyszeć, żeby podnieść się na duchu.
- Tak. - Nadal zaskakiwał go jej stanowczy głos.
- Dlaczego? – drążył, ale Hermiona tylko westchnęła przeciągle.
- Siedzimy w tym razem, pamiętasz? – Uniosła ich splecione dłonie, a Harry uśmiechnął się lekko na wspomnienie tamtego spotkania, kiedy to sam pocieszał ją, powtarzając wypowiedziane przed chwilą słowa. Przypomniało mu się także w jakich okolicznościach musiał ją pocieszać i zmieszał się nieco. 
- Za dużo marudzę, i tak nie straciłem w tej bitwie tyle co ty…
- Daj spokój, To nic ta… – opuściła głowę, ale on przerwał jej, unosząc jej twarz palcami i starając się uchwycić uciekające spojrzenie.
- Nie mów, że to nic, Hermiono. Wiem, że jesteś odważna i twarda… Ale nie udawaj dzielnej. Chociaż przy mnie. To jest wojna i jeśli chcesz to płacz, a ja nie będę tego oceniał. Czuję się współodpowiedzialny za to co się stało. W końcu straciłaś wszystko, żeby uratować mnie, żeby uratować swoich przyjaciół…
- Harry, daj spokój, to nie twoja wina. I tak to mogłoby się stać. A gdyby nie ty… To skończyło by się znacznie gorzej – powiedziała stanowczo i zamilkła na moment, a potem dodała twardym, nieswoim głosem, który Harry słyszał już kilka razy w przeszłości, kiedy coś co miała powiedzieć przychodziło jej z trudnością: - Poza tym dlaczego miałabym się mazać, słabnąć? Pogodziłam się z tym, co się stało. Dalej śnią mi się koszmary, ale już się tym nie przejmuję. Odróżniam przeszłość i przyszłość, rozumiesz?
- Rozumiem, ale…
- Żadnych „ale”. Jest tylko jedna rzecz, której szczerze żałuję, ale i tak nie mogę z tym nic zrobić. Żałuję, że Draco nie wie nic o przepowiedni, a tak jak ja musi uporać się z bólem, jaki sobie zgotowaliśmy nawzajem…
- Ale on nie może się dowiedzieć… - mruknął ostrzegawczo Harry, przez krótki moment współczując Malfoyowi owej nieświadomości o której mówiła Hermiona.
- Nie może. I nie dowie się. Nigdy – szepnęła Hermiona, nawet nie wiedząc, że owy blondyn, wokół którego oscylowały tematy dzisiejszego wieczoru, sam kiedyś wypowiedział te same słowa…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz