Opowiadanie
II: Oszukać Przeznaczenie.
Ogromne, kilkumetrowe fale
rozbijały się o majestatyczne klify chlapiąc lodowatą wodą i obmywając skały
poniżej. Ciemnogranatowe rozjuszone morze szumiało wściekle, odstraszając tym
samym prawie wszystkich śmiałków, którzy chcieli dostać się na jego drugi
brzeg.
Niewysoka ciemnowłosa
dziewczyna lawirowała między wystającymi skałami, uciekając w popłochu przed
każdą falą, która rozbryzgiwała się tuż przed nią, mocząc ją lodowatą wodą. Nie
dowierzała, że miejsce, które w ciągu słonecznego dnia, bądź jasnej, oświetlonej
blaskiem księżyca nocy, potrafi tak przejmować swoim urokiem, podczas sztormu
zamieniało się w istną otchłań piekieł. Rozejrzała się dookoła. Miejsce, gdzie
znajdowała się plaża było prawie do połowy zatopione wodą, która cały czas
posuwała się coraz dalej. Rozejrzała się uważnie i z rozpaczą stwierdziła, że
nie ma szans na powrót do hotelu, który mieścił się po drugiej stronie Wyspy
Chochlików. Jej wzrok natrafił na wąskie wejście do groty. Wskoczyła tam
pospiesznie, czując jak osuwa się po spadzistej ścianie. Pięknie. Znalazła się
w pułapce bez wyjścia. Miała nadzieję, że podczas przypływu jaskini nie
zalewała woda, bo bez niczyjej pomocy nie miała szans na wydostanie się z tego
miejsca.
Podniosła się na nogi i przeszła kilka
kroków.
- Lumos.
Ciemność jaskini napierała na nią z każdej
strony, wywołując mimowolne dreszcze. Miała wrażenie, że ciarki na jej plecach
nie spowodowane są zimnem, tylko strachem. Wąska stróżka światła z końca jej
różdżki była niczym w porównaniu z wszechobecną czernią. Usiadła, wyczerpana
poszukiwaniem drogi powrotnej i podwinęła nogi pod siebie. Machnęła różdżką, a
na jej dłoni zatańczyły radośnie niebieskie płomyki, liżąc jej skórę przyjemnym
ciepłem.
- Incendio – szepnęła, a przed nią
zapłonęło niewielkie ognisko. Uśmiechnęła się i nabrała pewności, że niebieski
ogień był tylko namiastką tego prawdziwego. Wyciągnęła ręce przed siebie,
chłonąc ciepło niczym gąbka wodę. Przynajmniej tyle mogła zrobić, w oczekiwaniu
na jakiś genialny pomysł, który sprawi, że wydostanie się z tej okropnej groty.
Oparła plecy o oślizgłą, wilgotną ścianę, osuwając się do pozycji siedzącej.
Płomyki rzucały na ścianę przed nią rozmigotane, złowieszcze cienie,
bezlitośnie odbierając jej poczucie chwilowego sukcesu. Odwróciła wzrok, nie
chcąc patrzeć w tamtą stronę. Bezsilność jaka ją ogarnęła była do niej tak
niepodobna, że nie mogła powstrzymać śmiechu, jaki wyrwał się jej spomiędzy
warg. Hermiona Granger, która nie potrafiła znaleźć wyjścia z sytuacji.
Hermiona Granger niezdolna do pomocy samej sobie. Hermiona Granger…
Nieco obłąkany chichot odbijałby
się od ścian jaskini zapewne jeszcze długo, gdyby nie stado nietoperzy, które
nagle zerwało się do lotu niewiadomo skąd.
Pisnęła ze strachu, ale po
chwili zganiła się w duchu. To tylko nietoperze, uspokoiła się w myślach,
kładąc dłonie na karku. Mimowolnie, w pamięci wertując kartki opasłych ksiąg,
które przeczytała, zaczęła przypominać sobie jakie potwory i magiczne
stworzenia mogą zamieszkiwać jaskinie, groty i przeróżnego rodzaju jamy.
Rozglądając się z niepokojem, wyciągnęła przed siebie różdżkę i podniosła się z
ziemi. Zebrała całą swoją odwagę i przycisnąwszy swoje ciało do ściany,
przełknęła ślinę, zwalczając tym samym dziwny niepokój, który wypełnił jej
umysł. Nie miała teraz ochoty słuchać niezawodnego do tej pory instynktu, który
podpowiadał, że coś jest nie tak. Była tutaj skazana sama na siebie i wolała
utrzymywać się w fałszywej świadomości, że wszystko jest w porządku…
***
[
Jim Dooley – Red Mist - opcjonalnie :) ]
Wyskoczył z łódki chwiejącej
się niebezpiecznie na falach. Jego uwagę od razu przykuło niewielkie wejście do
groty znajdujące się pomiędzy wystającymi skałami. Przełknął ślinę, ignorując
przeczucie, że to właśnie tam ukryła się Gryfonka. Szybko porzucił myśl o
wskakiwaniu do tej dziury, zostawiając sobie tę ewentualność jako ostateczne
wyjście.
- Hermiona! – ryknął w przestrzeń, ale
nie otrzymał odpowiedzi. Pospiesznie wspiął się po wystających kamieniach, nie
zwracając uwagi na ostre krawędzie, które poraniły mu dłonie. Dotarł w końcu na
niewielką skalną platformę, z której uzyskał widok na całą wyspę. Ani śladu
burzy potarganych, jasnobrązowych loków. Ani śladu jakiejkolwiek istoty
ludzkiej. Do jego uszu docierały tylko odgłosy grzmotów i szum deszczu,
spływającego kaskadami po szerokich liściach drzew palmowych. Zeskoczył ze
skały, a jego wzrok jeszcze raz, zupełnie mimowolnie powędrował do wejścia do
groty, zupełnie jakby namagnesowana była jakimś tajemniczym ładunkiem, który
przyciągał jego wzrok. Instynkt podpowiadał mu, że ona tam jest. Że siedzi tam,
trzęsąc się z zimna, strachu. Przez niego.
To wystarczyło, żeby pewnym
krokiem podszedł do dziury i bez wahania wskoczył w jej ciemną czeluść… Zsunął
się po skale, żeby po chwili uderzyć stopami o twardy, pewny grunt. Zrobił
pospiesznie kilka kroków, aż zauważył niewielkie ognisko. Znalazł ją…
Nagle, czas jakby spowolnił swój
bieg, przypatrując się z uwagą poczynaniom młodzieńca i drwiąc z niego
bezlitośnie.
Draco zatrzymał się, drżąc
na całym ciele.
Zauważył
ją. Zwalniała kroku. Przystanęła.
- Hermiona! - Odwróciła twarz w jego
kierunku.
Jej spojrzenie jest jakieś
inne, puste. Coś się nie zgadza. Jej kolana uginają się, jakby nie mogąc utrzymać
dłużej ciężaru jej ciała. Upada.
Krzyczy.
On krzyczy. Rzuca się w jej kierunku.
- Impedimenta! - Niebieski promień trafia w dziewczynę.
Sekunda.
Oddech. Jedno uderzenie serca. Jej ciało zwalnia w wędrówce ku twardej
posadzce.
Nagle zauważa go. Oślizgłe,
włochate stworzenie, do złudzenia przypominające kamień.
- Petrificius Totalus! - Potwór
sztywnieje.
Draco rzuca się do przodu,
żeby zamortyzować jej upadek.
Głuchy
huk. Za późno. Bezwładne ciało Hermiony uderza o ziemię.
Udaje mu się jedynie
przytrzymać jej głowę przed roztrzaskaniem o twarde, kamienne podłoże jaskini.
Hermiona otwiera oczy.
Widzi nad sobą jego twarz. Uśmiecha się słabo.
- Draco… - Jego twarz rozpływa się w
nicości. Znowu ogarnia ją ciemność…
-
Draco! – Czuła, że zaczyna spadać w
dół, wirując dookoła własnej osi. Czarna otchłań pozbawiona dna porywa ją coraz
gwałtowniej. Jej ciało rozpływa się, niknąc w ciemnych odmętach przepaści…
Otworzyła
szeroko oczy, spazmatycznie łapiąc powietrze. Rozejrzała się po zacienionym
pokoju. Książka, którą czytała przed zaśnięciem, leżała na podłodze, otoczona
notatkami, które się z niej wysypały. Z zaskoczeniem pomieszanym z irytacją
stwierdziła, że jej policzki są mokre od łez.
-
Wołałaś mnie? – Malfoy wyszedł ze swojej sypialni, ściskając w ręku książkę do
transmutacji. Szybko otarła policzki wierzchem dłoni, podciągając pod brodę
szkarłatny koc, którym się okryła.
-
Nie, zdawało ci się – mruknęła szybko. Miała nadzieję, że Malfoy odwróci się na
pięcie i zniknie w swojej sypialni, ale ten jak na złość przystanął,
przypatrując jej się uważnie. Była tak inny od tego Draco z przeszłości, tego
Draco ze snów. Tamten już nie istniał. A może nie istniał nigdy, a ona
podsuwała sobie tylko jego wyimaginowany obraz, łudząc się, że odnajduje w nim
tak bardzo pożądane przez jej serce cechy?
„Tęsknię za czasami, kiedy
byłeś przy mnie na tyle różnych sposobów.”
- O
nie, Granger, wołałaś mnie. I to nie raz. Wyraźnie słyszałem, jak krzyczysz
„Draco”… – zaciekawiony Malfoy zszedł ze schodów i zbliżył się do jej
prowizorycznego legowiska, które stworzyła na kanapie na czas nauki. Miała
wrażenie, że zakłócił jej osobistą przestrzeń, tym nagłym zbliżeniem się do jej
osoby.
„Czułam się wtedy taka
bezpieczna i byłam szczęśliwa. Teraz coś się zmieniło, coś, co sprawia, że
jestem smutna.”
-
Eeee… Naprawdę ci się zdawało, Malfoy. Nie sądzisz, że nie wołałabym cię po
imieniu? Poza tym… Do czego mogłabym cię potrzebować? Żebyś pomógł mi w
zaklęciach? – ostatnie słowa przeszły w ostry, kpiący ton. Zaczęła motać się w
swojej wypowiedzi, a doskonale wiedziała, że najlepszą samoobroną jest atak. –
Popadasz w paranoję.
Policzki
Malfoya zaróżowiły się lekko, zapewne ze złości.
-
Myślę, że wiem dlaczego mnie wołasz… - syknął cicho, z premedytacją napawając
się przerażeniem jakie wywołały na niej jego słowa. Posłała mu twarde, gniewne
spojrzenie. Nie poruszył się, bacznie ją obserwując. Mógłby przysiąc, że
zauważył w jej oczach strach… Gryfonka się bała… Jego. Ta myśl napawała go
samozadowoleniem. Czuł, że ma pełną kontrolę na wszystkim, gdy tylko ranił ja
tak mocno, jak ona niegdyś zraniła jego. Ale nawet to nie wystarczało. Pragnął
zadawać jej ból, pragnął, żeby cierpiała. Tylko to sprawiało, że potrafił dalej
funkcjonować. Wrogość w stosunku do niej
była jego narkotykiem. Im silniejsza się stawała, im większą dawkę przyjmował,
tym pewniej się czuł. Utwierdzał się w przekonaniu, że to właśnie dzięki temu
może ją zniszczyć, a może nawet zniszczyć nić, która go z nią łączyła. Co z
tego, że uczucie, które kiedyś pałało w jego sercu, do niej, zniknęło.
Zostawiło za sobą smolisty ślad, w którym powiały się co jakiś czas, ostatnie,
dogasające płomyki. Troska. Nadzieja.
Wiara.
Kochał
Dafne, kochał ją przecież tak mocno, a to uczucie było tak realne i tak na
porządku dziennym, że nie miał co do niego wątpliwości. A Gryfonka?
Przywłaszczyła sobie jego jestestwo, burzyła jego życie, zakłócając je swoją
stałą obecnością w jego myślach. W jego wspomnieniach. W jego planach…
Dziewczyna
zerwała się gwałtownie z miejsca i zmierzywszy go ostatnim, chłodnym, pełnym
niewypowiedzianej nienawiści spojrzeniem, ruszyła w kierunku schodów. Poderwał
się z miejsca. Drgnęła. Wiedziała, że źle zinterpretował strach, jaki zobaczył
w jej oczach. Nie bała się jego. Bała się siebie, swoich uczuć. Bała się, że
mimowolnie zmięknie, podda się, a co do tego powadzi, zniszczy nie tylko swoją
osobę... Wiedziała, że nie mogła być
razem z nim, że musi go nienawidzić… Inny obrót spraw kosztował zbyt wiele i ta
świadomość dawała jej siłę na ciągłe odmawianie sobie, na ciągłe odmawianie
jemu... A to, że cierpiał, że nie otrzymał odpowiedzi na powód tego cierpienia,
nie mogło już jej obchodzić. Czuła się jak sprawczyni straszliwej zbrodni.
Dokonała mordu człowieka, którego nauczyła kochać, a on naiwnie w to uwierzył,
przyjmując je bezkrytycznie… Któremu ofiarowała bezwarunkowe uczucie,
bezwzględnie je później odbierając. Udając przed wszystkimi, że to nigdy nie
istniało, śmiejąc się przy tym głośno i wytykając ich palcami naiwnych, którzy
dali się nabrać…
-
Jak wydostałeś nas z tej jaskini? No wiesz, tej na wyspie Chochlików…? –
wyszeptała te słowa, zanim zdołała się powstrzymać. Malfoy uniósł brwi, ale
odpowiedział spokojnie:
-
Carpe Retractum.
Nie musiał dodawać nic więcej. Pokiwała powoli
głową i już chciała się odwrócić i odejść, odejść jak najdalej od niego, kiedy
odezwał się ponownie:
-
Hermiona.
Jego
ton przybrał na sile. Dziewczyna zacisnęła powieki. O nie. Nienawidziła sposobu
w jaki wypowiadał jej imię. Nie mógł się tak zachowywać. Nie mógł stawać się
miększy, wyrozumiały, inny – zupełnie niepodobny do siebie, bo wtedy zaczynała
mu wierzyć. Zaczynała mu ufać. Zaczynała ponownie go… kochać? Nie, nie.
Zaczynało jej zależeć. Nigdy go nie kochała, to uczucie nie było tym czymś,
zwanym miłością. Nie mogło być, bo przecież prawdziwa miłość może przetrwać
wszystko, prawda…? Nie mogła po raz
drugi dać się omamić, po raz kolejny narazić życie swoje i jej najbliższych.
Jak łatwo jest oszukiwać samą siebie...
-
Znowu śnił ci się ten sen, tak?
Podszedł
jeszcze bliżej. Dotknął jej ręki. Przeszył ją spojrzeniem.
Dlaczego sprawiał wrażenie
przejętego? Niemal troskliwego w tym całym swoim wywiadzie poświęconym jej
osobie…
-
Daj mi w końcu spokój – krzyknęła, wyrywając dłoń z jego uścisku. Zaskoczony,
cofnął się o krok. Zacisnęła zęby.
Nie jesteś tym, kogo uważałam, że znam.
Nie jesteś moim przyjacielem.
Malfoy, jesteś tylko snem.
Koszmarem. Złudzeniem. Powtarzała sobie te zdania w myślach,
niczym mantrę, hasło przewodnie jej życia.
Wbiegła na górę, do swojej komnaty i
zatrzasnęła drzwi. Omiotła wzrokiem pokój i rzuciła się na wielkie łóżko,
zapadając się w miękkiej pościeli.
Skuliła
się, drżąc na całym ciele. Tak długo powstrzymywane łzy chciały znaleźć ujście,
lecz nadal dzielnie powstrzymywała płacz, na wypadek gdyby Malfoy podążył za
nią aż tutaj.
Tik-Tak. Tik-Tak.Tik-Tak. Tik-Tak…
W
bezruchu liczyła tyknięcia zegara.
Minuta.
Tik-Tak. Tik-Tak…
Nie
wrócił.
Odetchnęła
i podniosła się do pozycji siedzącej.
Uspokoiła oddech i sięgnęła po książkę, mając zamiar kontynuować naukę,
ale zdała sobie sprawę, że podręczniki zostawiła na dole, na kanapie… Wstała
powoli, cichutko otwierając drzwi i zbiegając na palcach po schodach, dotarła
do ich Pokoju Wspólnego.
Siedział
tam. Kiedy weszła, powoli odwrócił głowę. Wyglądał na znużonego, ale dostrzegła
w jego oczach przejęcie, kiedy tylko na nią spojrzał.
Odwróciła
wzrok i ignorując jego natarczywe, intensywnie wbijające się w jej plecy
spojrzenie szarych tęczówek, pozbierała książki i odwróciła się na pięcie. Nie
odezwał się. Dopiero kiedy postawiła stopę na schodach, usłyszała jego głos.
Nie widziała jaką miał minę, gdyż nawet się do niej nie odwrócił, ale słysząc
ton jego głosu odniosła wrażenie, że jest poważny, chłodny. Przełknęła ślinę,
czując jak jej serce zamiera… Wbiegła z powrotem na górę, trzaskając drzwiami,
a w jej głowie cały czas tłukły się jego słowa:
„Granger, naprawdę musisz
zrozumieć jedno - siedzimy w tym razem. Bo czy tego chcesz, czy nie, to nasze
przeznaczenie.”
***
„Pogrebiny
– rosyjskie demony, osiągające najwyżej stopę wzrostu, mają włochate ciała i podobne
do gnomów, nieproporcjonalnie wielkie głowy. Pogrebiny ciągnie do ludzi, kryją
się w ich cieniu, a kiedy "właściciel" cienia się odwróci, kulą się i
przypominają kamień. Jeśli demon będzie podążał za jednym człowiekiem przez
wiele godzin, jego ofiarę w końcu ogarnie uczucie zniechęcenia, i pogrąży się w
depresji. Jeśli taka ofiara się zatrzyma, opadnie na kolana i zacznie marudzić
nad bezsensownością swego życia - pogrebin rzuci się na niego i będzie chciał
go pożreć. Łatwo jednak się go pozbyć prostymi zaklęciami czy urokami, można
też mu dać porządnego kopniaka.” Myślę,
teraz zrozumiecie o co chodziło w odcinku. ;)
Carpe
Retractum - zaklęcie, które spowodowało, że z końca jego różdżki wystrzelił
świetlisty sznur przypominający lasso. Owinął się wokół kamienia na zewnątrz i
przyciągnął ich do siebie ( inaczej, wyciągnął z groty.) Myślę, że reszta
zaklęć raczej znana, a jeśli nie, chyba udało się to wyczytać z kontekstu. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz