29 lipca 2012

04. Otchłań piekieł.



Opowiadanie II: Oszukać Przeznaczenie.

Ogromne, kilkumetrowe fale rozbijały się o majestatyczne klify chlapiąc lodowatą wodą i obmywając skały poniżej. Ciemnogranatowe rozjuszone morze szumiało wściekle, odstraszając tym samym prawie wszystkich śmiałków, którzy chcieli dostać się na jego drugi brzeg.
Niewysoka ciemnowłosa dziewczyna lawirowała między wystającymi skałami, uciekając w popłochu przed każdą falą, która rozbryzgiwała się tuż przed nią, mocząc ją lodowatą wodą. Nie dowierzała, że miejsce, które w ciągu słonecznego dnia, bądź jasnej, oświetlonej blaskiem księżyca nocy, potrafi tak przejmować swoim urokiem, podczas sztormu zamieniało się w istną otchłań piekieł. Rozejrzała się dookoła. Miejsce, gdzie znajdowała się plaża było prawie do połowy zatopione wodą, która cały czas posuwała się coraz dalej. Rozejrzała się uważnie i z rozpaczą stwierdziła, że nie ma szans na powrót do hotelu, który mieścił się po drugiej stronie Wyspy Chochlików. Jej wzrok natrafił na wąskie wejście do groty. Wskoczyła tam pospiesznie, czując jak osuwa się po spadzistej ścianie. Pięknie. Znalazła się w pułapce bez wyjścia. Miała nadzieję, że podczas przypływu jaskini nie zalewała woda, bo bez niczyjej pomocy nie miała szans na wydostanie się z tego miejsca.
Podniosła się na nogi i przeszła kilka kroków.
- Lumos.
 Ciemność jaskini napierała na nią z każdej strony, wywołując mimowolne dreszcze. Miała wrażenie, że ciarki na jej plecach nie spowodowane są zimnem, tylko strachem. Wąska stróżka światła z końca jej różdżki była niczym w porównaniu z wszechobecną czernią. Usiadła, wyczerpana poszukiwaniem drogi powrotnej i podwinęła nogi pod siebie. Machnęła różdżką, a na jej dłoni zatańczyły radośnie niebieskie płomyki, liżąc jej skórę przyjemnym ciepłem.
- Incendio – szepnęła, a przed nią zapłonęło niewielkie ognisko. Uśmiechnęła się i nabrała pewności, że niebieski ogień był tylko namiastką tego prawdziwego. Wyciągnęła ręce przed siebie, chłonąc ciepło niczym gąbka wodę. Przynajmniej tyle mogła zrobić, w oczekiwaniu na jakiś genialny pomysł, który sprawi, że wydostanie się z tej okropnej groty. Oparła plecy o oślizgłą, wilgotną ścianę, osuwając się do pozycji siedzącej. Płomyki rzucały na ścianę przed nią rozmigotane, złowieszcze cienie, bezlitośnie odbierając jej poczucie chwilowego sukcesu. Odwróciła wzrok, nie chcąc patrzeć w tamtą stronę. Bezsilność jaka ją ogarnęła była do niej tak niepodobna, że nie mogła powstrzymać śmiechu, jaki wyrwał się jej spomiędzy warg. Hermiona Granger, która nie potrafiła znaleźć wyjścia z sytuacji. Hermiona Granger niezdolna do pomocy samej sobie. Hermiona Granger…
            Nieco obłąkany chichot odbijałby się od ścian jaskini zapewne jeszcze długo, gdyby nie stado nietoperzy, które nagle zerwało się do lotu niewiadomo skąd.
Pisnęła ze strachu, ale po chwili zganiła się w duchu. To tylko nietoperze, uspokoiła się w myślach, kładąc dłonie na karku. Mimowolnie, w pamięci wertując kartki opasłych ksiąg, które przeczytała, zaczęła przypominać sobie jakie potwory i magiczne stworzenia mogą zamieszkiwać jaskinie, groty i przeróżnego rodzaju jamy. Rozglądając się z niepokojem, wyciągnęła przed siebie różdżkę i podniosła się z ziemi. Zebrała całą swoją odwagę i przycisnąwszy swoje ciało do ściany, przełknęła ślinę, zwalczając tym samym dziwny niepokój, który wypełnił jej umysł. Nie miała teraz ochoty słuchać niezawodnego do tej pory instynktu, który podpowiadał, że coś jest nie tak. Była tutaj skazana sama na siebie i wolała utrzymywać się w fałszywej świadomości, że wszystko jest w porządku…

***
[ Jim Dooley – Red Mist - opcjonalnie :) ]

Wyskoczył z łódki chwiejącej się niebezpiecznie na falach. Jego uwagę od razu przykuło niewielkie wejście do groty znajdujące się pomiędzy wystającymi skałami. Przełknął ślinę, ignorując przeczucie, że to właśnie tam ukryła się Gryfonka. Szybko porzucił myśl o wskakiwaniu do tej dziury, zostawiając sobie tę ewentualność jako ostateczne wyjście. 
- Hermiona! – ryknął w przestrzeń, ale nie otrzymał odpowiedzi. Pospiesznie wspiął się po wystających kamieniach, nie zwracając uwagi na ostre krawędzie, które poraniły mu dłonie. Dotarł w końcu na niewielką skalną platformę, z której uzyskał widok na całą wyspę. Ani śladu burzy potarganych, jasnobrązowych loków. Ani śladu jakiejkolwiek istoty ludzkiej. Do jego uszu docierały tylko odgłosy grzmotów i szum deszczu, spływającego kaskadami po szerokich liściach drzew palmowych. Zeskoczył ze skały, a jego wzrok jeszcze raz, zupełnie mimowolnie powędrował do wejścia do groty, zupełnie jakby namagnesowana była jakimś tajemniczym ładunkiem, który przyciągał jego wzrok. Instynkt podpowiadał mu, że ona tam jest. Że siedzi tam, trzęsąc się z zimna, strachu. Przez niego.
To wystarczyło, żeby pewnym krokiem podszedł do dziury i bez wahania wskoczył w jej ciemną czeluść… Zsunął się po skale, żeby po chwili uderzyć stopami o twardy, pewny grunt. Zrobił pospiesznie kilka kroków, aż zauważył niewielkie ognisko. Znalazł ją…
           Nagle, czas jakby spowolnił swój bieg, przypatrując się z uwagą poczynaniom młodzieńca i drwiąc z niego bezlitośnie.
Draco zatrzymał się, drżąc na całym ciele.
Zauważył ją. Zwalniała kroku. Przystanęła.
- Hermiona! - Odwróciła twarz w jego kierunku.
Jej spojrzenie jest jakieś inne, puste. Coś się nie zgadza. Jej kolana uginają się, jakby nie mogąc utrzymać dłużej ciężaru jej ciała. Upada.
Krzyczy. On krzyczy. Rzuca się w jej kierunku.
- Impedimenta!  - Niebieski promień trafia w dziewczynę.
Sekunda. Oddech. Jedno uderzenie serca. Jej ciało zwalnia w wędrówce ku twardej posadzce.
Nagle zauważa go. Oślizgłe, włochate stworzenie, do złudzenia przypominające kamień.
- Petrificius Totalus! - Potwór sztywnieje.
Draco rzuca się do przodu, żeby zamortyzować jej upadek.
Głuchy huk. Za późno. Bezwładne ciało Hermiony uderza o ziemię.
Udaje mu się jedynie przytrzymać jej głowę przed roztrzaskaniem o twarde, kamienne podłoże jaskini.
Hermiona otwiera oczy. Widzi nad sobą jego twarz. Uśmiecha się słabo.
- Draco… - Jego twarz rozpływa się w nicości. Znowu ogarnia ją ciemność…

 - Draco! – Czuła, że zaczyna spadać w dół, wirując dookoła własnej osi. Czarna otchłań pozbawiona dna porywa ją coraz gwałtowniej. Jej ciało rozpływa się, niknąc w ciemnych odmętach przepaści…


Otworzyła szeroko oczy, spazmatycznie łapiąc powietrze. Rozejrzała się po zacienionym pokoju. Książka, którą czytała przed zaśnięciem, leżała na podłodze, otoczona notatkami, które się z niej wysypały. Z zaskoczeniem pomieszanym z irytacją stwierdziła, że jej policzki są mokre od łez.
- Wołałaś mnie? – Malfoy wyszedł ze swojej sypialni, ściskając w ręku książkę do transmutacji. Szybko otarła policzki wierzchem dłoni, podciągając pod brodę szkarłatny koc, którym się okryła.
- Nie, zdawało ci się – mruknęła szybko. Miała nadzieję, że Malfoy odwróci się na pięcie i zniknie w swojej sypialni, ale ten jak na złość przystanął, przypatrując jej się uważnie. Była tak inny od tego Draco z przeszłości, tego Draco ze snów. Tamten już nie istniał. A może nie istniał nigdy, a ona podsuwała sobie tylko jego wyimaginowany obraz, łudząc się, że odnajduje w nim tak bardzo pożądane przez jej serce cechy?
„Tęsknię za czasami, kiedy byłeś przy mnie na tyle różnych sposobów.”
- O nie, Granger, wołałaś mnie. I to nie raz. Wyraźnie słyszałem, jak krzyczysz „Draco”… – zaciekawiony Malfoy zszedł ze schodów i zbliżył się do jej prowizorycznego legowiska, które stworzyła na kanapie na czas nauki. Miała wrażenie, że zakłócił jej osobistą przestrzeń, tym nagłym zbliżeniem się do jej osoby.
„Czułam się wtedy taka bezpieczna i byłam szczęśliwa. Teraz coś się zmieniło, coś, co sprawia, że jestem smutna.”
- Eeee… Naprawdę ci się zdawało, Malfoy. Nie sądzisz, że nie wołałabym cię po imieniu? Poza tym… Do czego mogłabym cię potrzebować? Żebyś pomógł mi w zaklęciach? – ostatnie słowa przeszły w ostry, kpiący ton. Zaczęła motać się w swojej wypowiedzi, a doskonale wiedziała, że najlepszą samoobroną jest atak. – Popadasz w paranoję.
Policzki Malfoya zaróżowiły się lekko, zapewne ze złości.
- Myślę, że wiem dlaczego mnie wołasz… - syknął cicho, z premedytacją napawając się przerażeniem jakie wywołały na niej jego słowa. Posłała mu twarde, gniewne spojrzenie. Nie poruszył się, bacznie ją obserwując. Mógłby przysiąc, że zauważył w jej oczach strach… Gryfonka się bała… Jego. Ta myśl napawała go samozadowoleniem. Czuł, że ma pełną kontrolę na wszystkim, gdy tylko ranił ja tak mocno, jak ona niegdyś zraniła jego. Ale nawet to nie wystarczało. Pragnął zadawać jej ból, pragnął, żeby cierpiała. Tylko to sprawiało, że potrafił dalej funkcjonować. Wrogość  w stosunku do niej była jego narkotykiem. Im silniejsza się stawała, im większą dawkę przyjmował, tym pewniej się czuł. Utwierdzał się w przekonaniu, że to właśnie dzięki temu może ją zniszczyć, a może nawet zniszczyć nić, która go z nią łączyła. Co z tego, że uczucie, które kiedyś pałało w jego sercu, do niej, zniknęło. Zostawiło za sobą smolisty ślad, w którym powiały się co jakiś czas, ostatnie, dogasające płomyki. Troska. Nadzieja. Wiara.
Kochał Dafne, kochał ją przecież tak mocno, a to uczucie było tak realne i tak na porządku dziennym, że nie miał co do niego wątpliwości. A Gryfonka? Przywłaszczyła sobie jego jestestwo, burzyła jego życie, zakłócając je swoją stałą obecnością w jego myślach. W jego wspomnieniach. W jego planach…
Dziewczyna zerwała się gwałtownie z miejsca i zmierzywszy go ostatnim, chłodnym, pełnym niewypowiedzianej nienawiści spojrzeniem, ruszyła w kierunku schodów. Poderwał się z miejsca. Drgnęła. Wiedziała, że źle zinterpretował strach, jaki zobaczył w jej oczach. Nie bała się jego. Bała się siebie, swoich uczuć. Bała się, że mimowolnie zmięknie, podda się, a co do tego powadzi, zniszczy nie tylko swoją osobę...  Wiedziała, że nie mogła być razem z nim, że musi go nienawidzić… Inny obrót spraw kosztował zbyt wiele i ta świadomość dawała jej siłę na ciągłe odmawianie sobie, na ciągłe odmawianie jemu... A to, że cierpiał, że nie otrzymał odpowiedzi na powód tego cierpienia, nie mogło już jej obchodzić. Czuła się jak sprawczyni straszliwej zbrodni. Dokonała mordu człowieka, którego nauczyła kochać, a on naiwnie w to uwierzył, przyjmując je bezkrytycznie… Któremu ofiarowała bezwarunkowe uczucie, bezwzględnie je później odbierając. Udając przed wszystkimi, że to nigdy nie istniało, śmiejąc się przy tym głośno i wytykając ich palcami naiwnych, którzy dali się nabrać…
- Jak wydostałeś nas z tej jaskini? No wiesz, tej na wyspie Chochlików…? – wyszeptała te słowa, zanim zdołała się powstrzymać. Malfoy uniósł brwi, ale odpowiedział spokojnie:
- Carpe Retractum.
 Nie musiał dodawać nic więcej. Pokiwała powoli głową i już chciała się odwrócić i odejść, odejść jak najdalej od niego, kiedy odezwał się ponownie:
- Hermiona.
Jego ton przybrał na sile. Dziewczyna zacisnęła powieki. O nie. Nienawidziła sposobu w jaki wypowiadał jej imię. Nie mógł się tak zachowywać. Nie mógł stawać się miększy, wyrozumiały, inny – zupełnie niepodobny do siebie, bo wtedy zaczynała mu wierzyć. Zaczynała mu ufać. Zaczynała ponownie go… kochać? Nie, nie. Zaczynało jej zależeć. Nigdy go nie kochała, to uczucie nie było tym czymś, zwanym miłością. Nie mogło być, bo przecież prawdziwa miłość może przetrwać wszystko, prawda…?  Nie mogła po raz drugi dać się omamić, po raz kolejny narazić życie swoje i jej najbliższych. Jak łatwo jest oszukiwać samą siebie...
- Znowu śnił ci się ten sen, tak?
Podszedł jeszcze bliżej. Dotknął jej ręki. Przeszył ją spojrzeniem.
Dlaczego sprawiał wrażenie przejętego? Niemal troskliwego w tym całym swoim wywiadzie poświęconym jej osobie…
- Daj mi w końcu spokój – krzyknęła, wyrywając dłoń z jego uścisku. Zaskoczony, cofnął się o krok. Zacisnęła zęby.
 Nie jesteś tym, kogo uważałam, że znam.
 Nie jesteś moim przyjacielem.
Malfoy, jesteś tylko snem. Koszmarem. Złudzeniem. Powtarzała sobie te zdania w myślach, niczym mantrę, hasło przewodnie jej życia.
 Wbiegła na górę, do swojej komnaty i zatrzasnęła drzwi. Omiotła wzrokiem pokój i rzuciła się na wielkie łóżko, zapadając się w miękkiej pościeli.
Skuliła się, drżąc na całym ciele. Tak długo powstrzymywane łzy chciały znaleźć ujście, lecz nadal dzielnie powstrzymywała płacz, na wypadek gdyby Malfoy podążył za nią aż tutaj.
Tik-Tak. Tik-Tak.Tik-Tak. Tik-Tak…
W bezruchu liczyła tyknięcia zegara.
Minuta.
Tik-Tak. Tik-Tak…
Nie wrócił.
Odetchnęła i podniosła się do pozycji siedzącej.  Uspokoiła oddech i sięgnęła po książkę, mając zamiar kontynuować naukę, ale zdała sobie sprawę, że podręczniki zostawiła na dole, na kanapie… Wstała powoli, cichutko otwierając drzwi i zbiegając na palcach po schodach, dotarła do ich Pokoju Wspólnego.
Siedział tam. Kiedy weszła, powoli odwrócił głowę. Wyglądał na znużonego, ale dostrzegła w jego oczach przejęcie, kiedy tylko na nią spojrzał.
Odwróciła wzrok i ignorując jego natarczywe, intensywnie wbijające się w jej plecy spojrzenie szarych tęczówek, pozbierała książki i odwróciła się na pięcie. Nie odezwał się. Dopiero kiedy postawiła stopę na schodach, usłyszała jego głos. Nie widziała jaką miał minę, gdyż nawet się do niej nie odwrócił, ale słysząc ton jego głosu odniosła wrażenie, że jest poważny, chłodny. Przełknęła ślinę, czując jak jej serce zamiera… Wbiegła z powrotem na górę, trzaskając drzwiami, a w jej głowie cały czas tłukły się jego słowa:
„Granger, naprawdę musisz zrozumieć jedno - siedzimy w tym razem. Bo czy tego chcesz, czy nie, to nasze przeznaczenie.”

***

„Pogrebiny – rosyjskie demony, osiągające najwyżej stopę wzrostu, mają włochate ciała i podobne do gnomów, nieproporcjonalnie wielkie głowy. Pogrebiny ciągnie do ludzi, kryją się w ich cieniu, a kiedy "właściciel" cienia się odwróci, kulą się i przypominają kamień. Jeśli demon będzie podążał za jednym człowiekiem przez wiele godzin, jego ofiarę w końcu ogarnie uczucie zniechęcenia, i pogrąży się w depresji. Jeśli taka ofiara się zatrzyma, opadnie na kolana i zacznie marudzić nad bezsensownością swego życia - pogrebin rzuci się na niego i będzie chciał go pożreć. Łatwo jednak się go pozbyć prostymi zaklęciami czy urokami, można też mu dać porządnego kopniaka.”  Myślę, teraz zrozumiecie o co chodziło w odcinku. ;)
Carpe Retractum - zaklęcie, które spowodowało, że z końca jego różdżki wystrzelił świetlisty sznur przypominający lasso. Owinął się wokół kamienia na zewnątrz i przyciągnął ich do siebie ( inaczej, wyciągnął z groty.) Myślę, że reszta zaklęć raczej znana, a jeśli nie, chyba udało się to wyczytać z kontekstu. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz