29 lipca 2012

03. Obiekt pożądania.



Opowiadanie II : Oszukać Przeznaczenie.
 
Obserwował ją ukradkiem. Wodził jasnymi oczami za jej sylwetką, nie mogąc  przestać podziwiać jej pięknego ciała. Jego wzrok mimowolnie podążał za długimi, zgrabnymi nogami, kobiecymi biodrami i kołyszącym się lekko biustem. W końcu natrafił na jej spojrzenie. Zrozumiał. Pospiesznie zeskoczył z parapetu na którym siedział i z lekkim uśmiechem na ustach podążył za dziewczyną w głąb korytarza. Od kilku dni toczył z nią swoistego rodzaju zabawę. Grę, której zwycięzcę miał poznać już za moment. Dziewczyna zwinnie prześlizgiwała się przez tłum, co rusz znikając mu z oczu. Rozpychał się łokciami, bez zastanowienia prąc na przód, bezmyślnie poddając się jej zalotom. Miał wrażenie, że wszystkie otaczające go dźwięki nagle ucichły. Liczyła się tylko ona i on. Całkowicie pochłonięci zabawą, której zasady znali tylko oni.
Skręciła w stronę pustego korytarza i rozejrzawszy się uprzednio, przystanęła.
Nie czekał.
W jednym skoku pokonał dystans, który dzielił jego usta od jej różanych warg. Wpił się w nie energicznie, można by rzec, że łapczywie. Odpowiedziała na to zagranie jedynie odchyleniem głowy, tak, że jego usta pieściły teraz jej szyję.
Szach.
- Wiedziałem, że nie możemy tego tak zostawić – wysapał chłopak, odrywając wargi od jej skóry. Pociągnął lekko nosem, wdychając przyjemną, zmysłową woń jej delikatnych perfum.
-  Nie mam nic przeciwko, żebyśmy to kontynuowali – wymruczała zalotnie piękna blondynka i obdarzyła Dracona kolejnym pocałunkiem.
- Doskonale – podsumował i uśmiechnął się.
Szach mat.
- Doskonale – powtórzyła.
Dafne Greengrass odwzajemniła uśmiech.
Gra skończona, złotko.

***

- Tak, słyszałam, że do siebie wrócili!
- Są najpiękniejszą parą w szkole!
- Merlinie, jak ja zazdroszczę tej zdzirze…
Szepty Ślizgonek, a nawet niektórych dziewcząt z pozostałych domów  towarzyszyły Hermionie w drodze do Wielkiej Sali. Zastanawiała się dlaczego tylko ona nie zna najnowszych plotek. Ach, już wiedziała. Ponieważ całą przerwę na lunch spędziła w gabinecie profesor McGonagall, prosząc o zamianę pokoju. Z marnym skutkiem.
Opadła na ławę przy stole Gryfonów i z żądzą mordu w oczach zaczęła nakładać sobie na talerz pieczone ziemniaki.
- Hej, Hermiono – przywitał ją Harry, uśmiechając się przyjacielsko. Ron tylko wymamrotał coś z pełną buzią. Dziewczyna rzuciła mu spojrzenie pełne dezaprobaty i ponownie zwróciła twarz ku okularnikowi.
- I jak? Udało ci się przekonać McGonagall do zmiany pokoju? – zapytał, wkładając sobie do ust kawałek pieczeni.
Hermiona w odpowiedzi prychnęła ze złością.
- Powiedziała mi, że nie ma takiej możliwości! – warknęła rozjuszona, gwałtownie wbijając nóż w kawałek mięsa na talerzu. Ron powiódł rozbawionym spojrzeniem od jej talerza, na którym właśnie zaatakowała kawałek pieczeni, na twarz. Po chwili jednak spoważniał.
- I macie niby spać w jednym łóżku?! – szepnął oburzony rudzielec. Zdołał już przełknąć przeżuwaną porcję.
Panna Granger spojrzała na niego z litością.
- McGonagall powiedziała, że w dormitorium znajdują się aż dwie sypialnie, wyobrażasz sobie?! Dwie! Wczoraj nie widziałam więcej niż jednych cholernych drzwi!
Przyjaciele spojrzeli po sobie. Hermiona musiała być naprawdę wściekła, skoro zaczynała odzywać się niewłaściwie, czego nigdy dotąd nie robiła.
- To naprawdę podejrzana sprawa, ale to już koniec niespodzianek. Macie na szczęście dwie sypialnie i wszystko jest tak jak być powinno – zakończył dyskusję Ron i ponownie zajął się swoim talerzem. Granger właśnie podnosiła do ust puchar z sokiem dyniowym, ale nagle odstawiła go z trzaskiem. Kilka kropel soku wylało się jej na dłoń, ale zdawała się tego nie zauważać.
- Nie, Ron. To jeszcze nie koniec – syknęła i zerwała się z miejsca. Rudowłosy obserwował ją oniemiały, a kiedy zniknęła mu z oczu, mruknął pod nosem coś o kobietach i paranojach. Potter, który przypatrywał się tylko zaistniałej sytuacji, parsknął śmiechem i w końcu zajął się swoim apetycznie wyglądającym posiłkiem.

***
 [ Kilka dni później… ]
Byłoby jeszcze całkiem ciepło, gdyby nie porywisty wiatr, targający szatami uczniów zdecydowanych na popołudniowy spacer po błoniach.
- Tak więc…? – zaczął rudowłosy, patrząc na przyjaciółkę katem oka. Przystanęła, on zrobił to samo.
- Sama już nie wiem, Ron – westchnęła, a głos jej zadrżał. – Totalnie pogubiłam się w tym całym bałaganie. Czuję, że nie mam już siły przebywać z Malfoyem. Nie, żeby on coś dla mnie znaczył, co to, to nie. Tylko… chodzi o wspomnienia, które przez jego obecność nie chcą odejść.
Objęła się ramionami, zagryzając wargę. Ron nie odpowiedział. Patrzył przed siebie, analizując jej słowa. Cóż miał jej odpowiedzieć? Sama myśl, że Hermiona cierpi, sprawiał, iż sam odczuwał pewnego rodzaju dyskomfort. W końcu była jego przyjaciółką… Kochał ją. Ale fakt, iż zrobiła w przeszłości coś, co napawało go obrzydzeniem, sprawiał, że czuł do niej dystans. Miał wrażenie, że czasami odzywa się do niej z wymuszoną grzecznością, że nie czuje się w jej towarzystwie tak komfortowo jak niegdyś. Dziwił się Harry’emu, który przełknął to wszystko z godnością… Z drugiej strony on, Ron miał być dla Hermiony kimś więcej. Miała docenić jego zaangażowanie i pewnego dnia odpowiedzieć uczuciem na jego starania. Tymczasem zrobiła coś, czego nikt się nie spodziewał. Coś, czego on się nie spodziewał, niszcząc przy tym ich świat.
- Nie ma prostszego sposobu, niż zacząć wszystko od nowa… - mruknął Weasley, obejmując ją ramieniem.
- Od nowa… - powtórzyła cicho, nawet nie zastanawiając się nad sensem wypowiedzianych słów. Wtuliła twarz w jego wełniany sweter, zaciskając powieki. Nie chciała się rozklejać, przez takie byle co jak Malfoy. Cóż z tego, że ją zranił? Ba, że ranił ją cały czas?!
Nic.
A ona nie mogła nic na o poradzić. Nawet gdyby chciała.
Miała przecież Rona i Harry’ego, przyjaciół. Najcenniejszy skarb jaki jej się przytrafił. Ta przyjaźń była dla niej prawdziwym darem, ale czuła, że wymyka jej się z pomiędzy palców. Miała wrażenie, że chce złapać coś ulotnego, co z każdą chwila rozmywało się w powietrzu.
Nie, to na pewno tylko jej paranoja.
Nie oszukuj się, skarbie.
To tylko gra, a ty jesteś już na straconej pozycji.

***

Krótsza wskazówka wielkiego starego zegara zadrgała. Powoli, niemal niezauważalnie pochyliła się w prawo, wybijając godzinę dwunastą. Dafne zerwała się z miejsca, pospiesznie zbierając książki i wystrzeliła niczym z procy z klasy zaklęć. Kątem oka zauważyła, że Draco rzucił jej zaciekawione spojrzenie, ale nie zatrzymał jej. To była ich tradycja. Nie rozmawiali ze sobą praktycznie cały dzień, żeby później nadrobić to w czasie przerwy na lunch.
Wpadła do dormitorium, podbiegając do zawalonej kosmetykami toaletki. Potargała trochę swoje jasne włosy i umalowała wydatne usta błyszczykiem. Puściła całusa do swojego oszałamiającego odbicia i zarzucając torbę na ramię, wybiegła z pokoju. Kiedy wyszła poza bramy zamku przymknęła w skupieniu oczy, pamiętając o złotej zasadzie teleportacji Cel-Wola-Namysł, którą tak mozolnie wpajał im Wilkie Twycross w szóstej klasie. Kiedy w końcu je otworzyła, stała już przed niskim budynkiem z czerwonej cegły. Nad drzwiami wisiała tabliczka z głową dzika owiniętą białą tkaniną. Szyld umieszczony pod spodem głosił wdzięczną nazwę lokalu: Pod Świńskim Łbem. Sam budynek nie wyglądał zachęcająco, ale kiedy zerknęła na niego ponownie jej twarz rozjaśnił zachwyt. Stał tam w pełnej krasie, oparty plecami o ścianę i przypatrywał jej się z zainteresowaniem. Odrzuciła jasne włosy za ramiona podeszła do niego. Zawsze pojawiał się tutaj przed nią, nieważne jak bardzo się spieszyła.
Przylgnęła do niego całym ciałem, przyjemnie zatapiając się w jego objęciach. Był taki kojący. Nieważne, czy dzień był napięty i przepełniało ją zirytowanie, czy też senny i monotonny, gdy przysypiała na nudniejszych lekcjach. W jego ramionach zawsze odczuwała ulgę, mogła odciąć się od świata i słuchać bicia jego serca. Niby tak banalne rzeczy, ale potrafiły rozbudzić w niej nieograniczone pokłady czułości. Był taki słodki! On, Draco Malfoy, który nic sobie nie robił z nieodwzajemnionych uczuć milionów dziewczyn, obdarzył uwielbieniem właśnie ją. Cóż, zapewnie nie bez powodu. Była olśniewająco piękna, zdecydowanie seksowna i inteligentna. Marzyła o niej większość męskiej części szkoły, nieważne od wieku czy domu. Była Dafne Greengrass, obiektem pożądania.
Objęła go za szyję, wspinając się lekko na palce. Wydęła wargi i cmoknęła chłopaka w usta. Chciała odwrócić twarz, ale blondyn nie pozwolił jej na to, przedłużając pocałunek. Całował coraz zachłanniej, co jakiś czas zmieniając tempo ich pocałunków z namiętnych na czułe i romantyczne. W końcu oderwała niechętnie usta i wzięła go za rękę. Kopniakiem pchnęła drzwi do gospody i skinąwszy na barmana, zaczęła wchodzić po stromych schodkach, ciągnąc chłopaka za sobą. Jej rodzice wykupili to miejsce, pragnąc je odrestaurować i stworzyć modny lokal z dobrą atmosferą. Jak na razie, gospoda dalej funkcjonowała pod czujnym okiem byłego właściciela, który zgodził się za niewielką opłatą sprawować nad nią opiekę. Taki układ panował już od roku i gospoda stała się tradycyjnym miejscem spotkań jej i Dracona. Wymykali się tutaj w przerwach na lunch, niekiedy nawet po lekcjach. W Hogwarcie nie mieli prywatności. Tutaj wszystko było inne, mogli czuć się swobodnie, napawając się sobą nawzajem.
Wkroczyli do pomieszczenia, nie przejmując się lekkim odorem stęchlizny. Dafne wyciągnęła z kieszeni niewielki klucz i pokręciła nim w zamku. Ciche kliknięcie przekonało ją, że nikt nie wedrze się teraz do ich królestwa. W pełni usatysfakcjonowana, podeszła do młodego Malfoya i ucałowała go lekko, uwodzicielsko.
Niczego więcej nie potrzebował na zachętę.

1 komentarz:

  1. A więc jednak jest jeszcze jedno łóżko :P szkoda mi tej Hermiony, za to Draco sie nie nudzi :P Rozdział mega uwodzicielski :D

    OdpowiedzUsuń