„Blizny po twojej miłości, przypominają
mi o nas, wciąż zmuszają mnie do myślenia o tym, że mogliśmy mieć to wszystko…”
Opowiadanie II : Oszukać przeznaczenie.
Tłok,
jaki co roku pierwszego września panował na peronie dziewięć i trzy czwarte,
zawsze doprowadzał Hermionę Granger do szewskiej pasji. Ludzie tłumnie
przepychający się wręcz w brutalny sposób w kierunku pociągu, otoczeni aurą
utkaną z nici egotyzmu, zatopieni we własnych myślach i nie zważający na świat
dookoła. Zaduch, jaki towarzyszył całemu
temu zajściu, a przede wszystkim ciekawskie i rozemocjonowane spojrzenia
uczniów lustrujące wszystko i wszystkich. Ich egzaltowane westchnienia zachwytu
z powodu powrotu lub przyjęcia do Hogwartu, zawsze i niezmiennie wywoływały
ciche prychnięcia złości u dziewczyny. Ale tym razem Hermiona nie zwracała na
to uwagi, wyłączając zmysły na te irytujące dźwięki i zostawiając cały dworzec
King’s Cross daleko w tyle, zbyt zaprzątnięta myślami, które kotłowały się w
jej głowie nie dając tak upragnionego, świętego spokoju. Zastanawiała się nad
dziwnym listem, który otrzymała ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart do
której uczęszczała przez sześć ostatnich lat. Oprócz spisu książek i listu z
ogólnymi informacjami, dostała coś jeszcze. Coś, czego zupełnie się nie
spodziewała. I nie chodziło tu bynajmniej o odznakę prefekta naczelnego…
Podniosła kufer i z wysiłkiem wtaszczyła go do
pociągu. Dość szybko znalazła wolny przedział, jako że większość uczniów
żegnała się z rodziną na peronie. Ona tym razem była sama. Przyjechała na
dworzec wraz z rodzicami, ale uparła się, że z dojściem na peron poradzi sobie
w pojedynkę. Pożegnała się lakonicznie, upewniając zatroskaną matkę o
regularnych listach, które będzie im posyłać i
w pośpiechu z wyskoczyła z
samochodu, błagając w myślach, żeby nie ruszyli za nią, z uporem twierdząc, że
potowarzyszą jej w drodze do ekspresu. Hermiona nie wiedziała czy byłaby w
stanie zachować przy nich mydlącą oczy maskę obojętności, która zagościła na
jej twarzy od przybycia na peron dziewięć i trzy czwarte. Wiedziała, że wtedy
nie zdołałaby zatrzymać potoku myśli i wspomnień, które niczym mole wygryzą
sobie drogę przez wyświechtaną już, barierę jaką stworzyła w swoim umyśle.
Barierę, która oddzielała dwa zgoła odmienne światy. Świat „tu i teraz”,
którego wolała kurczowo się trzymać i świat reminiscencji, wspomnień z niedalekiej, lecz tak odległej
przeszłości. Echa, które swoją obecnością mogło sprawić niemal namacalny ból.
Opadła na siedzenia czekając na przybycie przyjaciół. Zastanawiała się, czy
Harry, a może nawet Ron, też dostali propozycję stażu na stanowisku asystenta
któregoś z nauczycieli, po zakończeniu nauki w Hogwarcie. Ta oferta wydawała
się co najmniej dziwna i Hermiona, szczerze mówiąc, nie wiedziała co o niej myśleć. Profesor
McGonagall przekonywała, że ten staż byłby idealnym startem na każdego rodzaju
drodze kariery, którą mogłaby sobie wybrać w przyszłości. Pannie Granger
marzyła się praca Aurora, a rekomendacja dyrekcji Hogwartu byłaby w tej sprawie
niebagatelnym posunięciem. Hermiona bez wahania zgodziła się. Dopiero teraz
ogarnęły ją wątpliwości. Jeszcze nigdy nie słyszała, żeby szkoła zorganizowała
coś takiego. Nie wierzyła w słowa McGonagall przekonującej, że prefekci
zasłużyli na takie wyróżnienie. Miała złe przeczucie, a strach krążył nad nią,
niczym wygłodniały sęp, potęgując dręczące obiekcje. Wszystko było tak osobliwe
i przekonujące zarazem, że myśli w
ciemnowłosej głowie wiły się, z mściwą premedytacją nie dając dojść do prostej
decyzji. Strzępy nerwów, które jej pozostały, nadwyrężała coraz bardziej,
podczas intensywnych, ale jakże bezcelowych rozmyślań, przynoszących jedynie godne pożałowania efekty. Potrząsnęła
głową i zamknęła oczy. Osiągnęła punkt krytyczny. Teraz musiało być już tylko
lepiej…
***
Ekspres Hogwart sunął się po torach w
gorączkowym wyścigu z mijającym czasem, jakby starając się uciec przed obficie
padającym deszczem, który bez ostrzeżenia zaczął siąpić z ciemnogranatowego
nieba. Dziewczyna przykleiła nos do zimnej szyby, obserwując rozmazaną i
rozmokłą plamę, która chowała się pod wdzięczną nazwą krajobrazu. Każdy jej
oddech niczym parująca chmurka zostawiał za sobą ślad, jeszcze bardziej
uniemożliwiający dostrzeżenie czegokolwiek przez szybę. Hermiona zastanawiała
się w ilu sprawach w życiu była tak ślepa jak w tym momencie. Ile decyzji,
mających mieć diametralny wpływ na jej egzystencję, podejmowała jak przez mgłę,
która tkwiła przed jej oczami? Dlaczego zdawała sobie sprawę ze swojej głupoty
dopiero w obliczu efektów swoich żałosnych poczynań?
Oderwała nos od szyby i
przetarła ją szybko rękawem szaty, żeby poprawić widoczność. Tak powinno być w
jej życiu. Przejrzyście. Miała dosyć niespodziewanych zwrotów akcji, które nie
dość, że nie uszczęśliwiały, potrafiły tylko ranić.
Odetchnęła z nieopisaną ulgą,
gdy tylko dostrzegła zarys wieżyczek Hogwartu. Przed oczami zamajaczył cel
podróży. Ze srebrononiebieskiej mgły, która spowiła cały świat przed jej
oczami, wyłoniła się stacja w Hogsmeade. Ekspres Londyn-Hogwart zatrzymał się z
przeraźliwym piskiem. Hermiona przepchnęła się przez tłum uczniów okupujących
wyjście z pociągu i wyskoczyła z niego pospiesznie, rozglądając się z
nieobecnym wyrazem twarzy. Nabrała w płuca nocnego powietrza, napawając się
zapachem lasu. Gdzieś w tle usłyszała tubalny głos Hagrida, który zwoływał
wystraszonych pierwszoroczniaków, aby zgodnie z tradycją przepłynąć z nimi
przez wielkie jezioro.
Jej uwagę przyciągnął jasny
refleks, który wyrwał ją na chwilę spod szaty obojętności. Przez nieuwagę
pozwoliła sobie zbłądzić na kilka sekund, ale to wystarczyło, żeby bariera w
jej umyśle rozprysła się na milion części, niczym nieposkromiony pył ludzkich
odczuć, potrącających w swej wędrówce ku sercu miliony obrazów, wspomnień i
myśli, które kiedykolwiek wkradły się do jej głowy… Niczym śpiący demon,
czekający latami, zbudził się, skory do ataku. Zatrzymując spojrzenie popełniła
jeden z tych błędów, które chciała powykreślać z pamięci, zostawiając tylko
zionące pustką czarne dziury. Błędy,
które chciała zakopać pod ziemią, sprawić, aby zniknęły, żeby rozpłynęły
się na zawsze w nicości, pozostawiając wrażenie, że nigdy nie istniały.
Zatrzymując spojrzenie, które spoczęło na srebrzystej czuprynie, mieniącej się
w bladym świetle latarni, sprawiła, iż w jednej krótkiej sekundzie, chciała
znienawidzić siebie za tą nieposkromioną lawinę uczuć, która unicestwiła
zasłonę obojętności, którą z takim zacięciem tkała tyle czasu…
Niezaprzeczalnie unikatowe.
Błyszczące i aksamitne w dotyku. Zawsze nienagannie ułożone. Pod każdym
względem idealne. Tak uwielbiała mierzwić je palcami, niszcząc przy tym żmudną
pracę chłopaka, w ich starannym układaniu. Chaos, który wkradał się pomiędzy
jasne kosmyki włosów, był wyłącznie jej dziełem, sprawiał, iż paradoksalnie
czuła szczyptę kontroli nad czymś, czego nie mogła powstrzymać…
Panika
ścisnęła ją za gardło. Przełknęła ślinę, czując jak narasta w niej dobrze znane
uczucie bezradności. Wszystkie chwile, kiedy czuła się jak pionek bez gracza,
wróciły, uderzając w nią z impetem. Ruszyła błotnistą ścieżką wiodącą przez
las, oddychając głęboko. Jej buty zapadały się w grząskim podłożu, wydając
nieprzyjemny, chlupoczący odgłos.
Przeklinała się w duchu za tą
słabość. On zajmował zdecydowanie zbyt dużo miejsca w jej umyśle, a ona naiwnie
pozwalała mu tam tkwić zbyt wiele czasu. Próbowała go wyrzucić, lecz jej
wysiłki były daremne. Żeby się go pozbyć, musiałaby zniszczyć cząstkę siebie, a
tego nie była w stanie dokonać. Dlatego zapomniała… lub wolała udawać, że nie
pamięta. Obojętność była jej sposobem na walkę z bólem i z uczuciami, których
chciała się pozbyć.
„Ale to była miłość, nawet
mimo tego bólu, który wciąż pamiętam.”
W milczeniu wsiadła do powozu. W
ogóle niewiele mówiła tego dnia. Harry nie odezwał się ani słowem, czym
zaskarbił sobie jej wdzięczność. Ron jak zwykle zadawał mnóstwo pytań, ale
zniechęcony odpowiedziami, które przypominały bardziej mruknięcia, darował
sobie próby nawiązania z nią kontaktu, przez resztę podróży siedząc
naburmuszony.
Zaczarowany Sufit był tej nocy
zachmurzony, tak, że nie widać było gwiazd. Hermiona pospiesznie znalazła się
tuż przy stole Gryfonów i opadła na ławę. Miała spuszczony wzrok i tylko od
czasu do czasu podnosiła głowę, żeby zobaczyć kogo przydzielono do Gryffindoru.
To dziwne, ale nie było jej smutno. Czuła raczej rozchodzącą się po jej ciele
wszechogarniającą niemoc, uczucie, które sprawiało, że chciała tylko zwinąć się
w kłębek i w samotności dotrwać do momentu, w którym bezsilność ponownie opuści
jej ciało.
Nie musiała długo czekać na
koniec uroczystej inauguracji z udziałem Tiary Przydziału, gdyż wkrótce potem
stoły uginały się już od półmisków z jedzeniem. Odgłosy rozmów i śmiechów, przerywane
wesołym brzękiem sztućców, rozbrzmiewały w Wielkiej Sali. W końcu, po uczcie,
powstał dyrektor Dumbledore. Hermiona utkwiła w nim wzrok, ale po chwili
poczuła lekkie szturchnięcie. Obróciła lekko głowę, a przed jej twarzą wyrosła
piegowata buzia panny Weasley.
-
Hermiono, McGonagall prosiła, żebyś poczekała na nią w Sali Wejściowej, po
uczcie. Ma ci coś do przekazania. – Ginny uśmiechnęła się współczująco.
Hermiona wzdrygnęła się niedostrzegalnie. Czy na jej twarzy naprawdę malowało
się tyle emocji, że przyjaciele patrzyli na nią ze smutkiem, a nawet z
litością? Czy mur, który wokół siebie stworzyła, naprawdę skruszył się w ten
ułamek sekundy jej słabości? Tłumaczyła sobie, iż to tylko dlatego, że
rudowłosa zna ją zbyt dobrze, żeby nabrać się na sztuczny uśmiech. Ale to
przecież niemożliwe… Nawet ona, Hermiona, dawała się zwieść tym wyćwiczonym
wyrazem twarzy, kiedy tylko patrzyła w lustro. Prawdziwe oblicze było tak
doskonale skryte, że nie dostrzegali go ani
jej rodzice, ani nawet Harry i Ron. Nikt
nie mógł zrozumieć tego co czuła. Nie tym razem, to było zbyt osobiste.
Wszystko to, co zdarzyło się w ciągu ostatnich
kilku miesięcy, było tylko wyobrażeniem. Snem, który śniły tylko dwie osoby
równocześnie i nikt nie mógł się o nim dowiedzieć…
Nie
mógł…?
***
Hermiona
zgodnie z rozporządzeniem, czekała na McGonagall w Sali Wejściowej,
niecierpliwie przytupując nogą. Chciała już położyć się w łóżku z czterema
kolumienkami i zamknąć oczy. Zmęczony umysł przestałby pracować, dając kojący
sen. Jej myśli zaczęły już krążyć wokół krótkiego, ciepłego prysznica, przed
wskoczeniem do łóżka…
Wrota otworzyły się gwałtownie i
do pomieszczenia wkroczyła nauczycielka transmutacji. Hermiona przeniosła wzrok
na postać, która szła tuż za McGonagall i znieruchomiała. Przystojny chłopak o
szaroniebieskich oczach posłusznie dreptał za nauczycielką. Blond włosy
sterczały mu na wszystkie strony, co było do niego zupełnie niepodobne. Zawsze
nienagannie ułożone srebrne kosmyki, opadające na jasne czoło, były jego
znakiem rozpoznawczym.
Malfoy
Prefektem Naczelnym?! To nie było możliwe. Była niemal pewna, że to stanowisko
obejmie Ernie Macmillan albo chociaż Anthony Goldstein z Ravenclawu. Ale
Malfoy?! Co dzieje się z tą szkołą?!
Jak widać ON nie był zaskoczony
jej obecnością. Obrzucił ją tylko nieprzeniknionym spojrzeniem bladych
tęczówek, nawet nie zatrzymując wzroku na jej postaci dłużej, niż było to
konieczne.
Zabolało.
Pragnęła
wyjaśnień.
Chciała poczuć na sobie jego wzrok.
Chciała, żeby jego oczy zderzyły się z jej spojrzeniem raz jeszcze...
Oczy koloru nieba o bladym świcie.
Po przyjrzeniu się dokładnie, nie szare, ale jasne, niemalże przezroczyste, o
barwie niezmąconego niczym oceanu. Oczy które patrzyły i widziały. Kontury,
kolory, odcienie i …coś jeszcze… Coś, czego nie potrafiła rozszyfrować, mając
jednocześnie wrażenie, że ma to bezpośredni związek z nią samą…
Oczy
czułe i wyrozumiałe…
Oczy zimne i niedostępne. Oczy
ze stalowym błyskiem żelaznej bariery, którą wokół siebie stworzył. Stworzył
przed nią. Ale jakie to miało teraz znaczenie?
„Nie musiałaś się ode mnie
odcinać, udawać, że to nigdy się nie wydarzyło, że między nami niczego nie
było. Ja nawet nie potrzebuję twojej miłości, ale ty traktujesz mnie jak
obcego. I źle się z tym czuję.”
- Proszę za mną, panno Granger. I pan też,
panie Malfoy – powiedziała McGonagall i typowym dla siebie energicznym krokiem
ruszyła w kierunku schodów. Hermiona spojrzała przelotnie na Malfoya. Na jego
ustach igrał pełen wyższości i lekceważenia uśmieszek, zaakcentowany wygiętym
subtelnie łukiem brwiowym.
Niegdyś ten uśmiech mógł
przybrać zupełnie inną postać, która zarezerwowana była tylko dla niej. Ale
obawiała się, że to oblicze już nie istniało, wyrzucone z jego wspomnień wraz z
obrazem jej twarzy.
Wzięła głęboki oddech i
podążyła za blondynem, przywołując w myślach obraz prysznica. I tej wizji wolała
się trzymać, tak długo, jak tylko mogła…
„Blizny
po twojej miłości pozbawiają mnie tchu, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że
mogliśmy mieć to wszystko…”
„Teraz jesteś tylko kimś, kogo kiedyś
znałam…”
jeju cudownie piszesz, czuje sie jak bym była Hermioną Granger i przeżywała wszystko wraz z nią.. jestes niesamowita. Chyle czoło twojej wenie i darze pisania.
OdpowiedzUsuń