29 lipca 2012

01. Maska obojętności.



„Blizny po twojej miłości, przypominają mi o nas, wciąż zmuszają mnie do myślenia o tym, że mogliśmy mieć to wszystko…”

Opowiadanie II : Oszukać przeznaczenie.
Tłok, jaki co roku pierwszego września panował na peronie dziewięć i trzy czwarte, zawsze doprowadzał Hermionę Granger do szewskiej pasji. Ludzie tłumnie przepychający się wręcz w brutalny sposób w kierunku pociągu, otoczeni aurą utkaną z nici egotyzmu, zatopieni we własnych myślach i nie zważający na świat dookoła. Zaduch,  jaki towarzyszył całemu temu zajściu, a przede wszystkim ciekawskie i rozemocjonowane spojrzenia uczniów lustrujące wszystko i wszystkich. Ich egzaltowane westchnienia zachwytu z powodu powrotu lub przyjęcia do Hogwartu, zawsze i niezmiennie wywoływały ciche prychnięcia złości u dziewczyny. Ale tym razem Hermiona nie zwracała na to uwagi, wyłączając zmysły na te irytujące dźwięki i zostawiając cały dworzec King’s Cross daleko w tyle, zbyt zaprzątnięta myślami, które kotłowały się w jej głowie nie dając tak upragnionego, świętego spokoju. Zastanawiała się nad dziwnym listem, który otrzymała ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart do której uczęszczała przez sześć ostatnich lat. Oprócz spisu książek i listu z ogólnymi informacjami, dostała coś jeszcze. Coś, czego zupełnie się nie spodziewała. I nie chodziło tu bynajmniej o odznakę prefekta naczelnego…
 Podniosła kufer i z wysiłkiem wtaszczyła go do pociągu. Dość szybko znalazła wolny przedział, jako że większość uczniów żegnała się z rodziną na peronie. Ona tym razem była sama. Przyjechała na dworzec wraz z rodzicami, ale uparła się, że z dojściem na peron poradzi sobie w pojedynkę. Pożegnała się lakonicznie, upewniając zatroskaną matkę o regularnych listach, które będzie im posyłać i  w pośpiechu  z wyskoczyła z samochodu, błagając w myślach, żeby nie ruszyli za nią, z uporem twierdząc, że potowarzyszą jej w drodze do ekspresu. Hermiona nie wiedziała czy byłaby w stanie zachować przy nich mydlącą oczy maskę obojętności, która zagościła na jej twarzy od przybycia na peron dziewięć i trzy czwarte. Wiedziała, że wtedy nie zdołałaby zatrzymać potoku myśli i wspomnień, które niczym mole wygryzą sobie drogę przez wyświechtaną już, barierę jaką stworzyła w swoim umyśle. Barierę, która oddzielała dwa zgoła odmienne światy. Świat „tu i teraz”, którego wolała kurczowo się trzymać i świat reminiscencji,  wspomnień z niedalekiej, lecz tak odległej przeszłości. Echa, które swoją obecnością mogło sprawić niemal namacalny ból. Opadła na siedzenia czekając na przybycie przyjaciół. Zastanawiała się, czy Harry, a może nawet Ron, też dostali propozycję stażu na stanowisku asystenta któregoś z nauczycieli, po zakończeniu nauki w Hogwarcie. Ta oferta wydawała się co najmniej dziwna i Hermiona, szczerze mówiąc,  nie wiedziała co o niej myśleć. Profesor McGonagall przekonywała, że ten staż byłby idealnym startem na każdego rodzaju drodze kariery, którą mogłaby sobie wybrać w przyszłości. Pannie Granger marzyła się praca Aurora, a rekomendacja dyrekcji Hogwartu byłaby w tej sprawie niebagatelnym posunięciem. Hermiona bez wahania zgodziła się. Dopiero teraz ogarnęły ją wątpliwości. Jeszcze nigdy nie słyszała, żeby szkoła zorganizowała coś takiego. Nie wierzyła w słowa McGonagall przekonującej, że prefekci zasłużyli na takie wyróżnienie. Miała złe przeczucie, a strach krążył nad nią, niczym wygłodniały sęp, potęgując dręczące obiekcje. Wszystko było tak osobliwe i przekonujące zarazem,  że myśli w ciemnowłosej głowie wiły się, z mściwą premedytacją nie dając dojść do prostej decyzji. Strzępy nerwów, które jej pozostały, nadwyrężała coraz bardziej, podczas intensywnych, ale jakże bezcelowych rozmyślań, przynoszących  jedynie godne pożałowania efekty. Potrząsnęła głową i zamknęła oczy. Osiągnęła punkt krytyczny. Teraz musiało być już tylko lepiej…

***

  Ekspres Hogwart sunął się po torach w gorączkowym wyścigu z mijającym czasem, jakby starając się uciec przed obficie padającym deszczem, który bez ostrzeżenia zaczął siąpić z ciemnogranatowego nieba. Dziewczyna przykleiła nos do zimnej szyby, obserwując rozmazaną i rozmokłą plamę, która chowała się pod wdzięczną nazwą krajobrazu. Każdy jej oddech niczym parująca chmurka zostawiał za sobą ślad, jeszcze bardziej uniemożliwiający dostrzeżenie czegokolwiek przez szybę. Hermiona zastanawiała się w ilu sprawach w życiu była tak ślepa jak w tym momencie. Ile decyzji, mających mieć diametralny wpływ na jej egzystencję, podejmowała jak przez mgłę, która tkwiła przed jej oczami? Dlaczego zdawała sobie sprawę ze swojej głupoty dopiero w obliczu efektów swoich żałosnych poczynań?
                Oderwała nos od szyby i przetarła ją szybko rękawem szaty, żeby poprawić widoczność. Tak powinno być w jej życiu. Przejrzyście. Miała dosyć niespodziewanych zwrotów akcji, które nie dość, że nie uszczęśliwiały, potrafiły tylko ranić.
                Odetchnęła z nieopisaną ulgą, gdy tylko dostrzegła zarys wieżyczek Hogwartu. Przed oczami zamajaczył cel podróży. Ze srebrononiebieskiej mgły, która spowiła cały świat przed jej oczami, wyłoniła się stacja w Hogsmeade. Ekspres Londyn-Hogwart zatrzymał się z przeraźliwym piskiem. Hermiona przepchnęła się przez tłum uczniów okupujących wyjście z pociągu i wyskoczyła z niego pospiesznie, rozglądając się z nieobecnym wyrazem twarzy. Nabrała w płuca nocnego powietrza, napawając się zapachem lasu. Gdzieś w tle usłyszała tubalny głos Hagrida, który zwoływał wystraszonych pierwszoroczniaków, aby zgodnie z tradycją przepłynąć z nimi przez wielkie jezioro.
                    Jej uwagę przyciągnął jasny refleks, który wyrwał ją na chwilę spod szaty obojętności. Przez nieuwagę pozwoliła sobie zbłądzić na kilka sekund, ale to wystarczyło, żeby bariera w jej umyśle rozprysła się na milion części, niczym nieposkromiony pył ludzkich odczuć, potrącających w swej wędrówce ku sercu miliony obrazów, wspomnień i myśli, które kiedykolwiek wkradły się do jej głowy… Niczym śpiący demon, czekający latami, zbudził się, skory do ataku. Zatrzymując spojrzenie popełniła jeden z tych błędów, które chciała powykreślać z pamięci, zostawiając tylko zionące pustką czarne dziury. Błędy,  które chciała zakopać pod ziemią, sprawić, aby zniknęły, żeby rozpłynęły się na zawsze w nicości, pozostawiając wrażenie, że nigdy nie istniały. Zatrzymując spojrzenie, które spoczęło na srebrzystej czuprynie, mieniącej się w bladym świetle latarni, sprawiła, iż w jednej krótkiej sekundzie, chciała znienawidzić siebie za tą nieposkromioną lawinę uczuć, która unicestwiła zasłonę obojętności, którą z takim zacięciem tkała tyle czasu…


Niezaprzeczalnie unikatowe. Błyszczące i aksamitne w dotyku. Zawsze nienagannie ułożone. Pod każdym względem idealne. Tak uwielbiała mierzwić je palcami, niszcząc przy tym żmudną pracę chłopaka, w ich starannym układaniu. Chaos, który wkradał się pomiędzy jasne kosmyki włosów, był wyłącznie jej dziełem, sprawiał, iż paradoksalnie czuła szczyptę kontroli nad czymś, czego nie mogła powstrzymać…
Panika ścisnęła ją za gardło. Przełknęła ślinę, czując jak narasta w niej dobrze znane uczucie bezradności. Wszystkie chwile, kiedy czuła się jak pionek bez gracza, wróciły, uderzając w nią z impetem. Ruszyła błotnistą ścieżką wiodącą przez las, oddychając głęboko. Jej buty zapadały się w grząskim podłożu, wydając nieprzyjemny, chlupoczący odgłos.
                Przeklinała się w duchu za tą słabość. On zajmował zdecydowanie zbyt dużo miejsca w jej umyśle, a ona naiwnie pozwalała mu tam tkwić zbyt wiele czasu. Próbowała go wyrzucić, lecz jej wysiłki były daremne. Żeby się go pozbyć, musiałaby zniszczyć cząstkę siebie, a tego nie była w stanie dokonać. Dlatego zapomniała… lub wolała udawać, że nie pamięta. Obojętność była jej sposobem na walkę z bólem i z uczuciami, których chciała się pozbyć.
„Ale to była miłość, nawet mimo tego bólu, który wciąż pamiętam.”
              W milczeniu wsiadła do powozu. W ogóle niewiele mówiła tego dnia. Harry nie odezwał się ani słowem, czym zaskarbił sobie jej wdzięczność. Ron jak zwykle zadawał mnóstwo pytań, ale zniechęcony odpowiedziami, które przypominały bardziej mruknięcia, darował sobie próby nawiązania z nią kontaktu, przez resztę podróży siedząc naburmuszony.
               Zaczarowany Sufit był tej nocy zachmurzony, tak, że nie widać było gwiazd. Hermiona pospiesznie znalazła się tuż przy stole Gryfonów i opadła na ławę. Miała spuszczony wzrok i tylko od czasu do czasu podnosiła głowę, żeby zobaczyć kogo przydzielono do Gryffindoru. To dziwne, ale nie było jej smutno. Czuła raczej rozchodzącą się po jej ciele wszechogarniającą niemoc, uczucie, które sprawiało, że chciała tylko zwinąć się w kłębek i w samotności dotrwać do momentu, w którym bezsilność ponownie opuści jej ciało.
              Nie musiała długo czekać na koniec uroczystej inauguracji z udziałem Tiary Przydziału, gdyż wkrótce potem stoły uginały się już od półmisków z jedzeniem. Odgłosy rozmów i śmiechów, przerywane wesołym brzękiem sztućców, rozbrzmiewały w Wielkiej Sali. W końcu, po uczcie, powstał dyrektor Dumbledore. Hermiona utkwiła w nim wzrok, ale po chwili poczuła lekkie szturchnięcie. Obróciła lekko głowę, a przed jej twarzą wyrosła piegowata buzia panny Weasley.
- Hermiono, McGonagall prosiła, żebyś poczekała na nią w Sali Wejściowej, po uczcie. Ma ci coś do przekazania. – Ginny uśmiechnęła się współczująco. Hermiona wzdrygnęła się niedostrzegalnie. Czy na jej twarzy naprawdę malowało się tyle emocji, że przyjaciele patrzyli na nią ze smutkiem, a nawet z litością? Czy mur, który wokół siebie stworzyła, naprawdę skruszył się w ten ułamek sekundy jej słabości? Tłumaczyła sobie, iż to tylko dlatego, że rudowłosa zna ją zbyt dobrze, żeby nabrać się na sztuczny uśmiech. Ale to przecież niemożliwe… Nawet ona, Hermiona, dawała się zwieść tym wyćwiczonym wyrazem twarzy, kiedy tylko patrzyła w lustro. Prawdziwe oblicze było tak doskonale skryte, że nie dostrzegali  go ani jej rodzice, ani nawet Harry i Ron.  Nikt nie mógł zrozumieć tego co czuła. Nie tym razem, to było zbyt osobiste.
 Wszystko to, co zdarzyło się w ciągu ostatnich kilku miesięcy, było tylko wyobrażeniem. Snem, który śniły tylko dwie osoby równocześnie i nikt nie mógł się o nim dowiedzieć…
Nie mógł…?
***

Hermiona zgodnie z rozporządzeniem, czekała na McGonagall w Sali Wejściowej, niecierpliwie przytupując nogą. Chciała już położyć się w łóżku z czterema kolumienkami i zamknąć oczy. Zmęczony umysł przestałby pracować, dając kojący sen. Jej myśli zaczęły już krążyć wokół krótkiego, ciepłego prysznica, przed wskoczeniem do łóżka…
              Wrota otworzyły się gwałtownie i do pomieszczenia wkroczyła nauczycielka transmutacji. Hermiona przeniosła wzrok na postać, która szła tuż za McGonagall i znieruchomiała. Przystojny chłopak o szaroniebieskich oczach posłusznie dreptał za nauczycielką. Blond włosy sterczały mu na wszystkie strony, co było do niego zupełnie niepodobne. Zawsze nienagannie ułożone srebrne kosmyki, opadające na jasne czoło, były jego znakiem rozpoznawczym.
Malfoy Prefektem Naczelnym?! To nie było możliwe. Była niemal pewna, że to stanowisko obejmie Ernie Macmillan albo chociaż Anthony Goldstein z Ravenclawu. Ale Malfoy?! Co dzieje się z tą szkołą?!
               Jak widać ON nie był zaskoczony jej obecnością. Obrzucił ją tylko nieprzeniknionym spojrzeniem bladych tęczówek, nawet nie zatrzymując wzroku na jej postaci dłużej, niż było to konieczne.
Zabolało.
            Pragnęła wyjaśnień.
            Chciała poczuć na sobie jego wzrok. Chciała, żeby jego oczy zderzyły się z jej spojrzeniem raz jeszcze...

            Oczy koloru nieba o bladym świcie. Po przyjrzeniu się dokładnie, nie szare, ale jasne, niemalże przezroczyste, o barwie niezmąconego niczym oceanu. Oczy które patrzyły i widziały. Kontury, kolory, odcienie i …coś jeszcze… Coś, czego nie potrafiła rozszyfrować, mając jednocześnie wrażenie, że ma to bezpośredni związek z nią samą…
Oczy czułe i wyrozumiałe…
                 Oczy zimne i niedostępne. Oczy ze stalowym błyskiem żelaznej bariery, którą wokół siebie stworzył. Stworzył przed nią. Ale jakie to miało teraz znaczenie?
„Nie musiałaś się ode mnie odcinać, udawać, że to nigdy się nie wydarzyło, że między nami niczego nie było. Ja nawet nie potrzebuję twojej miłości, ale ty traktujesz mnie jak obcego. I źle się z tym czuję.”
 - Proszę za mną, panno Granger. I pan też, panie Malfoy – powiedziała McGonagall i typowym dla siebie energicznym krokiem ruszyła w kierunku schodów. Hermiona spojrzała przelotnie na Malfoya. Na jego ustach igrał pełen wyższości i lekceważenia uśmieszek, zaakcentowany wygiętym subtelnie łukiem brwiowym.
Niegdyś ten uśmiech mógł przybrać zupełnie inną postać, która zarezerwowana była tylko dla niej. Ale obawiała się, że to oblicze już nie istniało, wyrzucone z jego wspomnień wraz z obrazem jej twarzy.
                   Wzięła głęboki oddech i podążyła za blondynem, przywołując w myślach obraz prysznica. I tej wizji wolała się trzymać, tak długo, jak tylko mogła…
 „Blizny po twojej miłości pozbawiają mnie tchu, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że mogliśmy mieć to wszystko…”
„Teraz jesteś tylko kimś, kogo kiedyś znałam…”

1 komentarz:

  1. jeju cudownie piszesz, czuje sie jak bym była Hermioną Granger i przeżywała wszystko wraz z nią.. jestes niesamowita. Chyle czoło twojej wenie i darze pisania.

    OdpowiedzUsuń