Opowiadanie
I: Oczy szeroko zamknięte.
Ciszę
pomiędzy trójką przyjaciół rozrywały jedynie ciężkie odgłosy ich kroków. Nikt
nie miał zamiaru odezwać się pierwszy i załagodzić nieco sytuację. Hermiona aż
trzęsła się z wściekłości, Harry był rozgoryczony i gryzły go wyrzuty sumienia,
a Ron? Nie chciał wchodzić pomiędzy przyjaciół, bo z doświadczenia wiedział, że
to on znowu oberwie. Hermiona studiowała podniszczoną mapę, nie podnosząc
wzroku na współtowarzyszy. Za kilka kilometrów mieli dotrzeć do małej
miejscowości o nazwie Farleton, z której pociągiem mieli dostać się do
miasteczka u podnóża Gór Smoczych.
Kiedy dotarli do Farleton
zapadł już zmierzch. Blady księżyc przysłaniały gęste chmury, ograniczając już
i tak nikłą widoczność. Zatrzymali się przed niewielkim budynkiem nad którym
szyld informował o możliwości noclegu. Pospiesznie wgramolili się do środka. W
recepcji siedziała młoda dziewczyna, prawdopodobnie niewiele starsza od nich. Miała
na piersi niewielki identyfikator z imieniem i nazwą budynku. Kiedy tylko
recepcjonistka dostrzegła Harry’ego, jej oczy dziwnie zabłysły. Posłała mu
nieśmiały uśmiech i na ułamek sekundy ich spojrzenia się skrzyżowały. Potter
pospiesznie odwrócił głowę, a zawstydzona dziewczyna spuściła wzrok. Na jej
policzkach wykwitły dorodne rumieńce i Hermionie zrobiło się jej trochę żal. W
gruncie rzeczy nie była taka zła. Miała piękne i błyszczące orzechowe włosy i
lekko wyłupiaste oczy tego samego koloru, które dopiero po kilku sekundach
spoczęły na Hermionie. Dziewczyna widząc uśmiech na twarzy Hermiony,
odwzajemniła go z ulgą malującą się w jasnych oczach. Na jej plakietce pochyłą
czcionką napisane było Devona.
-
Proszę dwa pokoje. – Hermiona zerknęła na stojących za nią przyjaciół.
- Na
jeden nocleg? – upewniła się Devona, marszcząc jasne brwi.
- Owszem
– odezwał się nagle Harry, tracąc cierpliwość. Dziewczyna zarumieniła się
ponownie i położywszy dwa klucze na ladzie, wymamrotała coś niezrozumiale,
tłumacząc którymi schodami mogą trafić do pokojów. Widząc zdezorientowanie na
ich zmęczonych twarzach, westchnęła cicho i zaprowadziła ich na piętro.
Pokój który zajmowała Hermiona był
niewielki i skromnie urządzony, jednak dziewczyna nie zwracała na to
najmniejszej uwagi. Ledwo trzymała się na nogach, zmęczona po całodziennej
wędrówce. Na szczęście w Farleton znajdowała się stacja kolejowa, z której w
góry mogli dostać się już pociągiem. Wzięła zimny prysznic w malutkiej łazience
i bez zastanowienia rzuciła się na wąskie łóżko stojące pod oknem. Stare
sprężyny w wysłużonym materacu zaskrzypiały żałośnie, ale szatynka nie zwracała
na to uwagi. Jej powieki przymknęły się, a umysł wyłączył, zapominając nawet
dlaczego znajduje się w malutkim pensjonacie, w niewielkiej wiosce na północy
Wielkiej Brytanii, ani po co wyruszyła w podróż w poszukiwaniu swojego wroga…
Poranek przywitał ją bladym światłem słońca przebijającego się przez
szare chmury. Było jeszcze bardzo wcześnie, gdyż w hoteliku panowała absolutna
cisza. Hermiona wyciągnęła z plecaka rozpiskę odjeżdżających pociągów, o którą
poprosiła Devonę jeszcze przed udaniem się pod prysznic. Najwcześniejszy
pociąg, którym mogli się dostać w góry odjeżdżał o 6:15. Hermiona zerknęła na
wiszący na ścianie zegar. Wskazywał 5:09. Dziewczyna zerwała się z posłania i
szybko, nawet bez porannego prysznica, wrzuciła na siebie ubrania. Wybiegła z
pokoju, trzymając już w ręce plecak z bagażem. Zapukała energicznie do pokoju
chłopców, ale odpowiedziała jej cisza. Zacisnęła zęby i zapukała ponownie, tym
razem głośniej i dłużej. W końcu drzwi otworzył jej zaspany Harry.
-
Ubierajcie się i to szybko! – rzuciła, wchodząc do pokoju i zrywając koc ze
śpiącego jeszcze Rona. Jęki niezadowolenia upewniły ją, że skutecznie obudziła
Weasleya.
- Co
jest…? – mruknął rudowłosy, ale widząc przed sobą ubraną i spakowaną przyjaciółkę,
podniósł się z posłania.
-
Daję wam dziesięć minut. Zrozumiano? O godzinie 5:30 spotykamy się przy
recepcji.
-
Hej, a śniadanie? – zapytał oburzony Ron, ale Hermiona wzruszyła ramionami.
-
Jak się pospieszycie, to zdążycie zjeść. Czekam na dole! – rzuciła i zaczęła
schodzić po wąskich schodach. Czasami musiała zachowywać się tak despotycznie,
ale każdy kto znał Harry’ego i Rona zrozumiałby doskonale, że z nimi po prostu
nie ma innego wyjścia.
Po śniadaniu i uregulowaniu
rachunku za nocleg, opuścili budynek. Poranek był chłodny i zachmurzony. Zimny
wiatr dął niemiłosiernie. Trójka przyjaciół trzęsła się z zimna idąc ścieżką
prowadzącą na stację. Po dziesięciu minutach marszu w końcu znaleźli się na
peronie. Pociąg miał się pojawić lada chwila. Hermiona sprawdziła szybko czy na
pewno ma pieniądze na bilety i uśmiechnęła się pokrzepiająco do przyjaciół,
którzy targani lodowatym wiatrem zaczynali rozbudzać się na dobre.
W
końcu wypatrzyli na torach pędzącą lokomotywę. Pociąg zatrzymał się z
przeraźliwym piskiem i przyjaciele wkroczyli do przedziału. Kiedy usadowili się
w miękkich siedzeniach i nieco rozgrzali, ponownie ogarnęła ich senność. Nie
opierając się dłużej, cała trójka zamknęła powieki i dała się porwać w objęcia
Morfeusza…
Hermiona otworzyła oczy i
ziewnęła szeroko. Słońce właśnie znikało za horyzontem, zostawiając na niebie
pomarańczową łunę. Harry i Ron już nie spali - studiowali podniszczoną mapę
spierając się o coś szeptem. Chciała ich spytać o czym tak zawzięcie dyskutują,
ale zanim otworzyła usta, koła wagonu zapiszczały i pociąg zaczął zwalniać.
Pozostało jej tylko chwycić swoje bagaże i wysiąść za przyjaciółmi.
Tej nocy księżyc świecił mocnym
blaskiem. Czasami na krótką chwilę przysłaniały go chmury będące stałym
elementem na niebie w tej części kraju. Hermiona dowiedziała się, że Harry i
Ron posprzeczali się o to, czy jeszcze dziś wyruszyć w góry, czy może
przenocować gdzieś w wiosce. W końcu Ron uległ i Potter zarządził wyprawę
jeszcze tego wieczoru.
Światła ich różdżek oraz księżyc
sprawiały, że noc nie była już taka mroczna i straszna, jak im się z początku
wydawało. Wędrowali krętą dróżką, szukając dogodnego miejsca na nocleg. Każde z
nich powoli zaczęło zdawać sobie sprawę, iż spacer w góry po zmroku to nie był
najlepszy pomysł. Hermiona zanotowała w pamięci, żeby już nigdy więcej nie
słuchać Harry’ego przy podejmowaniu jakichkolwiek decyzji, gdyż za każdym razem
pakował ich w niemałe tarapaty.
W końcu dotarli na małą polankę, gdzie mogli
rozłożyć namiot. Harry i Ron w milczeniu otworzyli plecaki, szukając narzędzi,
które pomogłyby im postawić namiot. Wzrok Hermiony przykuło coś innego. Kilka
metrów dalej stało dopalające się ognisko. W cieniu wysokich drzew, które
jeszcze rosły na tym poziomie gór, skrywał się niewielki namiot. Szeptem
przywołała Harry’ego i Rona, którzy ze zdziwieniem wbili wzrok w ognisko. Kto
inny mógłby ukrywać się w górach Smoczych jak nie Malfoy? Ale przecież nie mógł
być dopiero tutaj, byli pewni, że znajdował się już daleko…
-
McGonagall nie wspominała nic o tym, że wyruszył dużo wcześniej niż my –
szepnął Harry, odgadując myśli przyjaciółki. Hermiona skinęła tylko głową na
znak, że zrozumiała. Cała trójka podniosła różdżki i szybkim krokiem podeszła
do namiotu. Oto, przed nimi spał niczego nieświadomy wróg, którego plan mieli
jak najszybciej unicestwić…
Tam jest Draco! Prawda? *_* Harry to dopiero ma podejście do kobiet. Z jednej strony to dobrze, bo Ruda dałaby mu popalić. Boże uwielbiam to opowiadanie co raz bardziej!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Si :D
OdpowiedzUsuń