Na
tle granatowego nieba upstrzonego lśniącymi gwiazdami wyrósł masyw potężnego
zamku. Wysokie wieżyczki prześwitywały przez zasłonę drzew, wychylając się z
ciekawością w stronę zaglądających przez okna pociągu uczniów. Księżyc w
kształcie rogalika świecił tej nocy bardzo jasno, oświetlając twarz młodej
kobiety, wpatrującej się w Hogwart z nostalgicznym uśmiechem na wargach. Loki
okalające jej twarz rozwiewał wiatr wpadający do wagonu przez otwartą szybę, a
w bursztynowych oczach czaiło się podniecenie, jak zawsze kiedy zbliżała się do
zamku. Do Hogwartu.
Pisk kół zatrzymującego się pociągu
przerwał senną ciszę panującą w przedziale. Ginny otworzyła zaspane oczy, ale
nie podniosła głowy z torsu Harry’ego, który przez większą część podróży służył
jej za poduszkę. Ron, siedzący naprzeciwko Hermiony, przeciągnął się, szeroko
ziewając i posłał jej szeroki uśmiech. Dziewczyna pokręciła lekko głową, ale
odwzajemniła ciepły gest. Szybko odwróciła wzrok, ponownie wlepiając go w szybę
i czując jak w jej żołądku zagnieżdża się osobliwe napięcie. Mimo tego iż po
raz siódmy miała zawitać u bram Hogwartu, aby rozpocząć nowy rok szkolny,
właśnie tym razem towarzyszyło jej dziwne podekscytowanie, które z każdą chwilą
nasilało się coraz bardziej. I nie było bynajmniej spowodowane stresem, jak za
pierwszym i drugim razem, kiedy to ceremonia przydziału, a później Harry i Ron
napędzili jej niezłego stracha…
Całą
grupką wysiedli z pociągu i usadowili się w, jak im się niegdyś wydawało
„samobieżnych”, powozach.
-
Nadal nie mogę uwierzyć, że to nasz ostatni rok w Hogwarcie. – Hermiona zaczęła
wiercić się na siedzeniu, odzywając się cicho, nostalgicznym, a nawet nieco
niepewnym głosem, co było dosyć dziwne, zważywszy na jej nieodłączny
mądraliński ton. – Zupełnie nie mogę sobie wyobrazić, że w przyszłym roku o tej
porze nie będę właśnie siedziała razem z wami w powozie, w drodze do zamku…
-
Wszystko co dobre, musi kiedyś się skończyć – wcięła się Ginny, łapiąc
przyjaciółkę za rękę, a jednocześnie brutalnie podsumowując jej wywód. Hermiona
spojrzała na nią nieprzytomnie – jej szklisty wzrok przez chwilę do złudzenia
przypominał przyjaciołom spojrzenie Luny Lovegood. Harry, którego nieco
rozbudziła ta dziwna konwersacja, dodał:
-
Ale przecież mamy siebie, no nie? Ważne, że nasza przyjaźń się nie skończy.–
Potter wyszczerzył zęby do rudowłosego, który na potwierdzenie tych słów
pokiwał gorliwie głową.
- No
tak, ale… Ten zamek dzieli z nami tyle wspomnień, każdy dzień w nim spędzony…
-
Proszę, takie wywody zachowaj sobie na zakończenie roku, nie na rozpoczęcie –
szepnął Ron, lecz na tyle głośno, żeby usłyszeli to także Harry i Ginny.
Obrażona Hermiona wywróciła oczami, a
pozostała trójka parsknęła śmiechem.
-
Daj spokój, przecież żartuję. Nie chcę, żebyś popsuła sobie nastrój – mruknął
Ron, obejmując żartobliwie przyjaciółkę i przy okazji dając jej sójkę w bok.
Zignorował ciche burknięcie, które zabrzmiało jak „Nie uważasz, że już trochę
za późno?” i dalej się z nią droczył, widząc jak przyjaciółka odzyskuje humor.
Hermiona
uśmiechnęła się pod nosem, wyginając się w najdziwniejszych pozycjach, aby
uciec przed łokciem Ronalda.
-
Hej, już wysiadamy! – zawołała nagle Ginny i poderwała się z miejsca. Hermiona,
podążając jej śladem, wyskoczyła z powozu. Kiedy tylko pod stopami poczuła
twardy grunt, nie czekając na przyjaciół, podbiegła pod ogromne wejście do
zamku. Przeszła przez ogromne wejście i znalazła się w okazałej Sali
Wejściowej. Tłumy uczniów przepychały się, żeby jak najszybciej znaleźć się w
Wielkiej Sali. Ruszyła w stronę potężnych wrót, gdy nagle poczuła dłoń na swoim
ramieniu. Obróciła się gwałtownie i zobaczyła przed sobą profesor McGonagall. Po
obu jej stronach stali Harry i Ron z niepewnymi minami. Poczuła, jak serce
podchodzi jej do gardła ze strachu. Napotykając chłodne spojrzenie dyrektorki poczuła
jak miękną jej kolana.
-
Proszę za mną, do mojego gabinetu.
McGonagall odwróciła się na pięcie i zniknęła
w tłumie uczniów. Cała trójka spojrzała po sobie ze strachem. Czyżby już
pierwszego dnia wpakowali się w jakieś kłopoty? To było do nich całkowicie
podobne, jednak w tej sytuacji wydawało się zupełnie nierealne…
***
Gabinet dyrektora Hogwartu nie zmienił
się niczym od czasów Dumbledore’a. Nadal leżał w zachodnim skrzydle zamku,
nadal pachniało w nim starymi książkami, a na ścianach nadal wisiały portrety
poprzednich dyrektorów. Hermiona uśmiechnęła się, widząc srebrnowłosego
staruszka, jednego z najwybitniejszych dyrektorów Hogwartu, który swego czasu
zrobił wiele dobrego dla samej szkoły jak i świata czarodziejów. Albus Dumbledore
przypatrywał się jej ze swojego portretu. Byłaby lekko skonfundowana, gdyby nie
to, że jednocześnie mrugał do niej wesoło zza swoich okularów-połówek.
Styl
gabinetu była bardzo surowy i minimalistyczny odkąd przypadł do dyspozycji profesor
McGonagall. Hermiona przysiadła na skraju krzesła przy potężnym biurku i
rozejrzała się ukradkiem w poszukiwaniu jakichś zdjęć oprawionych w ramki.
Zawsze zastanawiała się, czy profesor McGonagall ma jakąś rodzinę: męża,
dzieci… Może miała, kiedyś… A może jest po prostu starą panną? Hermiona
powstrzymała parsknięcie, jakie wywołała u niej ta myśl. Pomimo całej swojej
surowości, McGonagall miała ogromny urok. Była bardzo sprawiedliwą osobą i
Hermiona osobiście bardzo ją lubiła, lecz nie mogła wyobrazić sobie sytuacji w
której ta kobieta może być jednocześnie wzorową gospodynią domową i matką,
obrzucającą swoje dzieci tym słynnym groźnym spojrzeniem. Wokół niej zawsze
unosiła się aura tajemniczości, dzięki czemu Hermiona mogła wyobrażać sobie
tysiące sytuacji jakie mogły mieć miejsce w przeszłości McGonagall. Nie, żeby
specjalnie ją to obchodziło, ale było to zawsze jakieś zajęcie podczas nudnej
historii magii, kiedy nie była zbyt zajęta robieniem notatek. Bez przesady –
nawet ona nie zawsze słuchała profesora Binnsa.
-
Mam dla was misję, której, mam nadzieję, się podejmiecie. – McGonagall zaczęła
bez ogródek i popatrzyła na siedzącą przed nią trójkę znad okularów. Harry
poruszył się niespokojnie, prawdopodobnie podświadomie przeczuwając, że będzie
to związane z jego śmiertelnym wrogiem.
- O
co chodzi pani profesor? Czy coś się stało? – zapytała z lękiem Hermiona,
czując, że odpowiedź wcale jej nie uspokoi.
-
Niestety tak. Jak sami dobrze wiecie Lord Voldemort rośnie w siłę. Ma coraz
więcej zwolenników i Zakon podejrzewa, że za niedługo uderzy. Jeden z członków
Zakonu Feniksa dostarczył nam informację, że Voldemort tylko czeka na coś w
stylu tajnej broni. Którą, zaskakująco, ma mu dostarczyć… - zawiesiła głos. -
Draco Malfoy.
Cała
trójka na tą rewelację zareagowała zduszonym, pełnym niedowierzania, odgłosem,
ale McGonagall uniosła dłoń, żeby ich uciszyć.
- Jak
wiecie, po wydarzeniach z zeszłego roku, chłopak nie wrócił do Hogwartu. A waszym
zadaniem jest jak najszybsze znalezienie Malfoya i uniemożliwienie wypełnienia
do końca jego obowiązku.
Minerwa
McGonagall westchnęła cicho, przesuwając na nosie okulary. Po tylu latach
obfitujących w przeróżne kary, które bez litości nadawała swoim podopiecznym:
począwszy od szlabanów, skończywszy na odejmowaniu ogromnych ilości punktów,
nauczyła ich kilku podstawowych, ale bardzo przydatnych rzeczy… Wbiła im do głów
tolerancję. Wpoiła im zasadę nakazującą ignorować głupie zaczepki. Nauczyła ich
siły ducha i wytrwałości. I nigdy nie przypuszczała, że teraz, w obliczu
zagrożenia, będzie musiała złamać swoje najtwardsze zasady. Naraża swoich
podopiecznych na niebezpieczeństwo. Nasyłała ich na ich kolegę, ale też na
człowieka, który jest w tym momencie nieobliczalny. Malfoya, na… Śmierciożercę.
Draco
Malfoy. Nadal nie mogła tego do końca rozgryźć. Bardzo zdolny, tylko niestety
wychowany po tej niewłaściwej, złej stronie. Jeden z jej uczniów dopuścił się takiej zdrady… Do tej pory nie mogła
przyjąć tego do wiadomości, pogodzić się z faktem, że jej uczniowie, jej d z i e
c i , zostaną zmuszone do walki przeciwko sobie. Walki na śmierć i życie.
Gdzie
wkradł się błąd? Czy Malfoy od zawsze był zły, już od dzieciństwa karmiony
negatywnymi wartościami? Czy dorósł i sam wybrał taką drogę? Malfoy wydawał się
chłopcem trochę za bardzo podatnym na wpływy, trochę tchórzliwym. A może on –
normalny nastolatek, tylko sprawiał takie wrażenie przy zbyt brawurowym
Potterze? Nigdy nie mogła oprzeć się ich porównaniu.
Wiedziała,
że kiedy Draco mógł wykazać się zdumiewającą odwagą i uratować dobro, nie
zrobił tego, gdyż dla innych, dla Voldemorta, była by to oznaka tchórzostwa.
Wszystko zależy od punktu widzenia. McGonagall szczerze żałowała, że tamten
dzieciak trafił akurat na tą ciemniejszą stronę.
-
Przepraszam, pani profesor, ale dlaczego akurat my? – odezwał się nagle Ron,
wychodząc z ciemnego rogu gabinetu w którym się zaszył. Hermiona niemal
zapomniała o jego obecności w gabinecie. Zerknęła na niego z ukosa. Widocznie
jeszcze nie przetrawił części z Malfoyem.
Minerwa
McGonagall rzuciła im zatroskane spojrzenie.
- Wiem, że to niebezpieczne. Ale co jest
bezpieczne w dzisiejszych czasach? Naprawdę długo zastanawialiśmy się kogo
wysłać. Doszliśmy do logicznego wniosku, że wy, jako rówieśnicy Malfoya,
najlepiej zrozumiecie jego tok myślenia. Z początku w ogóle nie było mowy o
tym, żeby Harry wyruszał w tak niebezpieczną podróż, poddając się na tacy
samemu Voldemortowi, jednak byliśmy pewni, że nie zostawisz przyjaciół. A tak
naprawdę, Harry będzie bardziej bezpieczny z wami, niż tutaj, w zamku.
Myśli
Harry’ego błądziły w tym momencie wokół najmłodszej latorośli Weasley’ów, którą
zmuszony będzie zostawić. Jak bardzo niesprawiedliwe było to wszystko!
-
Wyruszycie jeszcze przed świtem. Z tego co udało nam się ustalić, Malfoy
przebywa aktualnie gdzieś w Górach Smoczych. Dostaniecie mapę, na której
umieszczone jest całe pasmo górskie oraz sposoby na dotarcie do nich z
Hogwartu. Żebyście się nie zgubili, zaczarowałam ją tak, żeby pokazywała wasze
aktualne miejsce pobytu. Możecie skracać sobie drogę przemieszczając się na
testralach, bądź innymi sposobami, jednak pamiętajcie: nie wolno wam przebywać
zbyt długo w powietrzu. W taki sposób Śmierciożercy mogliby was łatwo namierzyć.
Daję wam jeszcze plecak z namiotem, w którym możecie przenocować, w razie
potrzeby. Nalegam jednak, żebyście na nocleg zatrzymywali się w pobliskich
wioskach, dla bezpieczeństwa. Jeszcze jedną rzeczą, którą mogę wam ofiarować,
jest ta torba. Znajdziecie w niej podstawowe eliksiry lecznicze, gdyby coś wam
się stało, co oczywiście nie nastąpi – rzuciła im surowe spojrzenie. Naprawdę
czuła się za nich odpowiedzialna.
Harry
wziął do rąk torbę, a Ron chwycił plecak z namiotem. Hermiona już od dłuższej
chwili studiowała mapę.
- A
teraz idźcie na ucztę, zjedzcie coś, przygotujcie się do podróży. Tylko
pamiętajcie jeszcze jedno: cała sprawa jest ścisłą tajemnicą. Oficjalnie, we
trójkę wyjechaliście na kursy Obrony Przed Czarną Magią. Myślę, że nikt nie
będzie miał problemu z uwierzeniem w tą wymówkę. – Uśmiechnęła się lekko.
-
Pani profesor, czy ja mogę… czy mogę powiedzieć Ginny prawdę? – zapytał niespodziewanie
Harry, przełykając ślinę. Nagle zupełnie zaschło mu w ustach.
Wyraz
twarzy McGonagall złagodniał, widząc przygnębienie w oczach Pottera, jednak ani
na chwilę nie porzuciła surowego tonu.
-
Potter, dobrze wiesz, że bezpieczniej będzie, jeśli panna Weasley nie będzie o
niczym wiedziała…
-
Ale… - przerwał czarnowłosy, jednak McGonagall ciągnęła dalej, nie dopuszczając
chłopaka do głosu. - … niemniej jednak, możesz przybliżyć jej powód twojego
wyjazdu. Tylko pamiętaj: pod żadnym pozorem nie mów jej dokąd ani po co
jedziecie, bo jeśli dziewczyna wpadłaby w niepowołane ręce, wyciągnięcie z niej
takich informacji, byłoby tylko kwestią czasu…
Harry
zadrżał, wyobrażając sobie torturowaną Ginny, która opiera się przed
wypowiedzeniem miejsca ich pobytu. Jej śliczną twarz wykrzywia przeraźliwy ból…
Nigdy na to nie pozwoli.
Kobieta
zamilkła, więc podnieśli się z krzeseł i zaczęli powoli wycofywać się w stronę
drzwi. Zanim jednak wyszli, usłyszeli za sobą cichy głos McGonagall:
-
Powodzenia.
***
Cała trójka na drżących nogach
wyszła z gabinetu dyrektorki i popatrzyła po sobie ze strachem, kolejno w
zielonych, niebieskich i brązowych oczach.
-
Idę do biblioteki – wypaliła nagle Hermiona, jak zawsze, kiedy przychodził jej
do głowy jakiś pomysł. Obróciła się na pięcie i pognała korytarzem.
-
Poczekaj! Teraz? Po co? – zawołał za nią Ron, krzywiąc się teatralnie do
przyjaciela.
-
Chcę wypożyczyć kilka książek, które mogą się przydać… - Dziewczyna przestąpiła
z nogi na nogę, widocznie zniecierpliwiona.
-
Nie zdążysz przeczytać ich do rana, a przecież nie będziesz ich targać w
podróży – zauważył Harry, ale szatynka machnęła lekceważąco ręką, odpowiadając
poważnym głosem: - Znam zaklęcie, które sprawi, że staną się lżejsze i
zmieszczą się do torby.
Czarnowłosy
pokręcił z niedowierzeniem głową, szturchając Rona, który prychnął z
niedowierzaniem.
-
Czy ta dziewczyna mówi poważnie? – wybąkał do Harry’ego, patrząc na plecy
szatynki.
- A
co z ucztą?! – wykrzyknął za nią jeszcze, widząc jak znika za rogiem.
-
Może poczekać! – Głos Hermiony rozniósł się po korytarzu, odbijając się do
ścian, a po chwili zupełnie niknąc… i zostawiając zdębiałych przyjaciół w
drodze do Wielkiej Sali...
Bardzo szybko i przyjemnie się czytało. Jestem ciekawa kiedy odnajdą Malfoya i co takiego się wydarzy na ich wyprawie? Coś mi się zdaję, że Ginny nie będzie zadowolona...;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Ojj, ta wyprawa to będzie całkiem ciekawa sprawa! ;) co racja to racja - Ginny jak zwykle ominęła całą zabawę :P
OdpowiedzUsuńCałusy!