10 września 2014

Spojrzenie arystokraty, rozdział trzeci.



Z września szybko zrobił się październik. Na dworze robiło się coraz chłodniej. Dzień stawał się coraz krótszy, wieczór przychodził jakby szybciej, a liście na drzewach zaczęły zmieniać swoje barwy z zielonych na złote. Od tamtego wyjścia do Hogsmeade minęły tygodnie, a ja nie zamieniłam z Malfoyem ani jednego słowa. Mijaliśmy się na lekcjach, w korytarzu, ale zawsze otoczony grupką przyjaciół milczał jak zaklęty. Trochę mnie to irytowało, gdyż cały czas starałam się rozgryźć, co czai się w tej jego „blond głowie”. Mimo wszystko, nie dałam nic po sobie poznać. Opuszczałam te naprawdę rzadkie weekendowe wypady do Hogsmeade, żeby całe dnie spędzać w bibliotece, ślęcząc nad książkami. Teraz rozumiałam dlaczego starsi uczniowie zawsze powtarzali, że siódmy rok to nie przelewki.
Zbliżał się pierwszy w tym roku mecz quidditcha: Krukoni przeciwko Gryfonom.

            Harry został kapitanem drużyny, dlatego spędzał na treningach jeszcze więcej czasu niż zwykle, w związku z czym chwile, które poświęcali mi przyjaciele obejmował tylko posiłki, lekcje i czas pomiędzy nimi. Chociaż Harry i tak nawet wtedy opracowywał nowe strategie. Tak samo właśnie było w przeddzień meczu, kiedy to na wyjątkowo nudnej lekcji historii magii rozrysowywał swoje plany dotyczące drużyny. Postaci z kartki latały ponad ławką, rozgrywając mecz z papierowymi przeciwnikami, ale to nie wystarczało Harry’emu. Ciągle szturchał palcem zawodników i mamrotał pod nosem: „Ścigający robi zwód, tymczasem pałkarz posyła tłuczek w stronę...”.
Bla, bla, bla… Popatrzyłam na przyjaciela. Miał bladą twarz i ciemne cienie pod oczami, ponadto ciągle chodził rozdrażniony. Tak po prostu wychodziły efekty niewyspania, gdyż całe noce odrabiał prace domowe, na które nie miał czasu w ciągu dnia, zważywszy na treningi i ciągłe opracowywanie nowych technik do gry.
- Harry… - zaczęłam ostrożnie. – Słuchaj, powinieneś położyć się na kilka godzin, naprawdę. Wyglądasz okropnie.
Chłopak nawet nie podniósł wzroku.
- Nie możesz się tak zachowywać... – Ciągnęłam trochę głośniej, ale nadal szeptem, na wypadek, gdyby profesor Binns patrzył w naszą stronę. Marne szanse, ale ostrożności nigdy dość.  - ... rujnujesz sobie zdrowie. Martwimy się o ciebie.
Nadal zero reakcji. Rozzłoszczona, złapałam kilku zawodników i zgniotłam ich w papierową kulkę. Dopiero teraz Potter poderwał na mnie wzrok.
- Co robisz Hermiono? Nie widzisz, że to bardzo ważne? – Próbował wyrwać mi kartkę, zapewne, żeby rozprostować swoich papierowych zawodników, ale trzymałam ją poza jego zasięgiem.
- Harry, quidditch to naprawdę nie wszystko…
- To, że quidditch to nie wszystko dla ciebie, to nie znaczy, że dla nas też – syknął nagle Ron, wyrywając mi kartkę, a przy tym boleśnie wykręcając rękę.
Zrobiło mi się przykro, ale całą siłą woli, powstrzymałam łzy, które chciały wpłynąć mi do oczu.
- Ron, sam wiesz, że to nie tak... Wiesz, że zawsze chciałam nauczyć się grać…
Spojrzałam z nadzieją na czarnowłosego, ale ten był zbyt zajęty rozprostowywaniem zgniecionego przeze mnie pergaminu, żeby stanąć w mojej obronie. Odwróciłam się na krześle i rozpaczliwym wzrokiem próbowałam znaleźć wsparcie w oczach jakiegoś Gryfona. Neville, Dean, Seamus… Wszyscy albo udawali, że nie podsłuchują, albo rzeczywiście interesował ich wykład profesora Binns’a na temat średniowiecznych sporów krasnali.
 Jaaasne.
Tylko jedna osoba w klasie miała uniesioną głowę i przysłuchiwała się naszej rozmowie. Kiedy mój wzrok osiadł na Malfoyu, wyprostowałam się gwałtownie i odwróciłam głowę. Nie odezwałam się już do końca lekcji...
                                          
                                               *          *          *
         Kolejny dzień od samego rana przebiegał w podekscytowanej atmosferze w domu Gryfonów. Nadchodziło południe, tym samym zbliżał się mecz. Drużyna Gryffindoru poszła już przebrać się w szkarłatne szaty do gry, podczas, gdy trybuny powoli zapełniały się uczniami z Hogwartu. 
       Kiedy zajęłam miejsce na trybunach, na widowni ze strony Gryffindoru podniosły się dzikie okrzyki. Po chwili to samo stało się z częścią widowni zajmowaną przez Ravenclaw i Slytherin, który oczywiśc8ie wolał kibicować Krukonom, niż znienawidzonym wrogom. Zawodnicy wyszli na boisko. Obserwowałam jak wznoszą się na miotłach, szybując na swoje stanowiska. Tylko Harry i jakaś Krukonka wznieśli się ponad arenę, zapewne w poszukiwaniu znicza. Wkrótce jednak okazało się, że Harry wcale nie musi spieszyć się ze znalezieniem złotej piłeczki, bowiem Gryfoni wygrywali mecz sto dwadzieścia do dziesięciu. Imponujący wynik. Mimo tego wypatrywałam ze niecierpliwieniem, kiedy czarnowłosy skupi się w końcu na swoim zadaniu, gdyż zaczynało się robić coraz chłodniej. W końcu Wybraniec dostrzegł znicza i po chwili na widowni ze strony Gryfonów i niektórych Puchonów wzniósł się ryk radości. Wszyscy siedzący obok lub niedaleko mnie wstali, wymachując energicznie rękami i krzycząc ile sił w płucach. Tylko mi nie udzielał się ten szczęśliwy nastrój. Ostatnimi czasy często chodziłam smutna i markotna. Brakowało mi przyjaciół, którzy zajęci swoimi sprawami ledwo zwracali na mnie uwagę. Przyzwyczajona do szalonych przygód i długich pogaduszek nie mogłam pogodzić się z tą coraz częstszą i jakże doskwierającą samotnością...
- Hermiono? Nie cieszysz się? Przecież wygraliśmy!  –  Lavender Brown siedząca obok mnie, szturchnęła mnie w ramię.
- Jasne, że się cieszę. Ja… po prostu się zamyśliłam – powiedziałam powoli, ukrywając fakt, że wcale nie było mi do śmiechu.
- Idę na boisko uściskać Rona! – pisnęła Lav, akcentując ostatnie słowo. Pewnie myślała, że wzbudzi to we mnie jakieś emocje. Nie, Ron poprzez swoje zachowanie nie był już dla mnie tak ważny jak kiedyś.
– Ostatnio znowu jesteśmy bardzo blisko… - szepnęła mi na ucho, następnie wstała i zaczęła przeciskać się przez tłum. Doskonale wiedziałam, że to ostatnie zdanie jest nieprawdą… chociaż… ostatnio Ron spędzał ze mną tylko minimalną ilość czasu, więc skąd mogłam wiedzieć, co robił w pozostałym wymiarze godzin.
          Nagle ogarnęło mnie jeszcze większe przygnębienie niż do tej pory, o ile to było jeszcze w ogóle możliwe. Zdałam sobie sprawę z tego, że wcale nie cieszę się ze szczęścia przyjaciół. Jak mogłam być radosna, skoro ci, tak zwani przyjaciele nawet nie starali się dalej pielęgnować tej znajomości?
A może tylko mi się tak wydaje? Może jestem zazdrosna o głupiego quidditcha, Lavender i jeszcze inne bzdury?
 Westchnęłam ciężko i rozejrzałam się dookoła. Wszyscy zdążyli już opuścić trybuny, udając się do swoich dormitoriów. W końcu zaczęło się ściemniać, więc wstałam i ruszyłam do szkoły.

Błądziłam bez celu po szkolnych korytarzach. Dotarłam pod portret Grubej Damy. Zrezygnowana, podając jej nowe hasło ( świstoklik ), przechodząc przez dziurę pod portretem wpadłam w sam środek hucznej imprezy. Omiotłam wzrokiem pokój. W samym jego kącie na kolanach Rona siedziała Lavender zaśmiewając się z czegoś co powiedział. Tak więc nie kłamała. I widocznie moi przyjaciele potrafili świetnie bawić się beze mnie…
            Poczułam jakiś ciężar na ramieniu. To Harry uwiesił się na mnie, mówiąc mi coś do ucha i szczerząc zęby w uśmiechu:
- No i jak się podobał mecz, Hermiono?
- Był… naprawdę dobry. Świetnie grałeś Harry, naprawdę – wydusiłam, zrzucając delikatnie chłopaka ze swoich ramion, a potem walcząc z rosnącą w gardle gulą, przeszłam przez Pokój Wspólny prosto do swojego dormitorium…
                                                      *         *          *
Draco siedział w pokoju wspólnym Slytherinu, słuchając wściekłego Blaise’a wymyślającego na drużynę Gryfonów.
- A ten Potter! Znowu tak się popisał tym swoim „efektownym” łapaniem znicza! – Przy słowie „efektownym”, grymas wściekłości pojawił się na jego twarzy.
Malfoy nie odzywał się wcale, sprawiając wrażenie opanowanego, ale w środku rozsadzała go wściekłość. Był pewien, że Potter i jego drużyna przegrają mecz z kretesem. Przecież widział, że z bliznowatym było już bardzo źle, bo Granger próbowała wbić mu rozum do głowy na historii magii… A tu nagle takie coś. Widowiskowa gra, solidne przygotowanie. Musiał przyznać, że nie tego się spodziewał.
- Właśnie, co z Granger? – Zabini jakby czytał w myślach blondyna.
Draco zirytował się.
- A co ma być, Blaise?! Nie rozumiem co mam jeszcze zrobić? Zaprosiłem ją do Hogsmeade i się zgodziła. Może nawet nie bawiła się źle. Wygrałem, dlatego wisisz mi rękę Glorii... – Malfoy już miał wstać z fotela, kiedy przyjaciel go uprzedził.
- Nie Draco, dobrze wiesz, że nie taka była umowa…
- O d c z e p  s i ę, Blaise. Nie wiem czego jeszcze ode mnie oczekujesz.
- Dobra. Uspokój się. Powiem ci co masz zrobić - zaprosisz ją na bal. Jeśli się zgodzi, o północy, w środku Wielkiej Sali, pocałujesz ją. Taak, dokładnie to zrobisz. – Blaise rozkoszował się coraz bardziej wściekłą miną Malfoya. - To czy wygrasz, zależeć będzie od jej reakcji…
Blondyn już otwierał usta, ale Zabini ciągnął dalej:
- Jeśli przegrasz, będziesz przez  m i e s i ą c odrabiał moje prace domowe.
Po tych słowach, ciemnowłosy obrócił się i nie obracając się za siebie ruszył w stronę sypialni chłopców.
- Blaise! Wiesz, że tego nie zrobię! Tego nie było w umowie! – rozwścieczony Draco odzyskał głos.
- Coś za coś, Draco. Coś za coś… Wiesz, że jeśli zerwiesz zakład, nie tylko nie dostaniesz ręki Glorii, ale i tak będziesz musiał przez miesiąc odrabiać moje prace domowe. Chyba, że chcesz, żeby twoją piękną twarz wysypało jakimś ostrym trądzikiem, czy innym świństwem - odpowiedziały mu plecy Zabiniego, który nawet nie raczył się odwrócić.
               Draco stał tak jeszcze chwilę, drżąc z obezwładniającej złości, po chwili jednak obrócił się gwałtownie i wypadł z pokoju wspólnego Ślizgonów, mrucząc pod nosem: 
- Którędy się idzie do pod dormitorium Gryfonów…?

*

Wpatrywałam się pustym wzrokiem w przestrzeń za oknem. Na niebie zaczął pojawiać się blady księżyc.
Poczułam, że po policzkach ciekną mi gorące łzy. Czułam się nieszczęśliwa. Niedbale otarłam je wierzchem dłoni. Przyłożyłam dłoń do rozpalonego czoła, zamykając oczy i zastanawiając się dlaczego im bliżej znajdowali się moi przyjaciele, tym bardziej samotna się czułam.
   Kiedy z powrotem je otworzyłam, spojrzałam prosto w szare oczy Malfoya. Lekko zaskoczona, że to akurat jego twarz mi się „ukazała”, zamrugałam kilka razy, żeby pozbyć się tego widoku ( który był prawdopodobnie wynikiem zmęczenia ). Mimo to, obraz przed moimi oczami nadal nie znikał. Dotknęłam palcami zimniej szyby, chcąc upewnić się, że zamiast twarzy blondyna znajduje się tam tylko chłodne powietrze.
Postać za oknem niespodziewanie i z całej siły uderzyła ręką w szybę, jakby chciała ją wybić. Słysząc ten hałas, odskoczyłam od okna jak oparzona. Usta chłopaka się poruszały, jakby chciał coś powiedzieć. Oniemiała, podeszłam do okna i szybkim ruchem szarpnęłam za klamkę. Do pomieszczenia wleciało chłodne, jesienne powietrze. 
- No wreszcie! Już myślałem, że tam zamarznę ! – warknął Draco Malfoy ze złością, wpadając do mojego dormitorium razem z toną lodowatego powietrza. Przerażona, zaczęłam powoli odsuwać się od blondyna, patrząc na niego ze zdumieniem zmieszanym z obawą.
- C-c… co ty tu robisz? – wykrztusiłam. Nie ukrywałam tego jak bardzo mnie wystraszył swoją obecnością.
- Przyszedłem po ciebie - odpowiedział Malfoy takim tonem, jakby robił takie rzeczy codziennie. Nawet nie zastanawiałam się jak długo musiał latać wokół zamku i ile przepisów złamał, żeby odnaleźć okno mojego dormitorium.
Uniosłam brwi z niedowierzaniem, wpatrując się w niego podejrzliwie.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? Przyszedłem, a raczej… przyleciałem,  bo pomyślałem, że może czujesz się trochę samotna, skoro twoi przyjaciele tak się wobec ciebie zachowują…
Zdenerwowało mnie to, że nawet on to zauważył. I fakt, że musiał o tym wspomnieć na głos.
- Dlaczego myślisz, że nie mam zamiaru iść na imprezę? – warknęłam.
- Gdybyś miała, nie było by cię tutaj… Słyszałem, że to boli, kiedy przyjaciele przestają się tobą interesować…
Przechylił głowę, patrząc na mnie uważnie, ale w jego oczach nie było ani odrobiny rozbawienia. Niech no by tylko próbował się ze mnie nabijać, a dostałby po tym swoim blond łbie, zanim przeszłoby mu przez gardło słowo „szlama”.
- To nieprawda! – szepnęłam, ale głos mi się załamał. – Nic nie rozumiesz! – dodałam, przypominając sobie rozmowę z Harrym i uważne spojrzenie blondyna na historii magii.
            Chłopak otwierał usta, żeby coś odpowiedzieć,  kiedy usłyszeliśmy kroki na schodach. Po chwili dołączyły do tego podniecone głosy dwóch dziewczyn:
- Wiesz, Parvati, Ron jest taki cudowny!
- Och, Lav, ty to zawsze masz takie szczęście…
Kroki były coraz głośniejsze – przyjaciółki zbliżały się do sypialni dziewcząt.                  
            Popatrzyłam z paniką na Malfoya. Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Chłopak widząc przerażenie w moich oczach, bezgłośnie zaprosił mnie na swoją miotłę. Popatrzyłam to na miotłę, to na niego, ale stanowczo pokręciłam przecząco głową, mimo tego chłopak nie chciał wyjść i dalej wpatrywał się we mnie z uporem. W końcu, zniechęcony brakiem mojej reakcji, wyskoczył na miotłę. Rzuciłam szybkie spojrzenie w stronę drzwi. Klamka zadrgała i zaczęła powoli opadać... Kierowana impulsem, nie chcąc, żeby przyłapały mnie na samotnym siedzeniu w dormitorium, w biegu pokonałam odległość dzielącą mnie od okna i przeskakując parapet, wyskoczyłam. Z każdej strony przeniknęło mnie lodowate zimno i po chwili zaczęłam spadać w dół z zawrotną szybkością… Nagle uświadomiłam sobie, że Malfoy nie czekał na mnie pod okiennicą, tylko odleciał na miotle kawałek dalej. Przerażona, nie mając nawet czasu na przeklinanie siebie za własną głupotę, zacisnęłam powieki już prawie czując, jak uderzam o twardą ziemię…

                                                 *            *            *

               W jednej sekundzie Draco zobaczył sylwetkę dziewczyny z burzą brązowych loków, wyskakującą przez okno sypialni dziewcząt w jednej z wieżyczek zamku, w kolejnej szybko zanurkował w kierunku spadającej z zawrotną prędkością Granger i pochylając się jak najbliżej do błyszczącej rączki, cicho poganiał swoją miotłę do przyspieszenia. Z zadowoleniem patrzył jak ciało Gryfonki coraz bardziej się zbliża... Dziewczyna była już na wyciągnięcie ręki. Nie marnując czasu, wleciał miotłą pod nią, tak, że spadła wprost w jego ramiona. Moc tego, z jakim impetem upadła na niego, chwytając się do za szyję, pozbawiła go tchu. Miotła oparła prawie pół metra w dół, a on na chwilę stracił panowanie nad „sterami”. Chwilę później odetchnął z ulgą, kiedy sytuacja została opanowana na tyle, że nikt już nie był w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Brązowowłosa powoli otworzyła do tej pory zaciśnięte, czekoladowe oczy, wpatrując się w niego wystraszona. Jej paznokcie wbiłby mu się boleśnie w plecy, bo trzymała się go tak kurczowo.
 - Oszalałaś? Mogłaś się zabić! – wyszeptał Draco, chwytając ją za szczupłe ramiona. Dziewczyna nie zareagowała. Dopiero w tej chwili poczuł jak bardzo się trzęsła. Jej twarz, jak zwykle zarumieniona, była teraz biała jak papier.
- Hej, już dobrze… – powiedział łagodniej, przykładając wierzch dłoni do jej policzka. - Weź głęboki oddech.   Gryfonka zaciągnęła się jesiennym powietrzem i zawiesiła na nim wzrok swoich, wielkich z przerażenia, oczu. Draco jeszcze nigdy nie wiedział takiego przerażenia.
          Przez krótki moment przyglądał się Granger i wolnym, niezręcznym ruchem objął ją delikatnie ramieniem. Drugą ręką pogłaskał ją po głowie, z zadowoleniem czując, jak z jego opanowanym dotykiem drżenie jej ciała powoli ustępuje…
Miała wrażenie, że minęła wieczność odkąd silne ramiona chłopaka okryły ją przed zimnem i strachem.
- Przepraszam – chciała powiedzieć, patrząc mu w oczy, jednak żaden dźwięk nie wydostał się z jej gardła.
 Wiedziała w jak niecodziennej sytuacji się znalazła, okryta ramionami wroga, ale była mu wdzięczna.
Wdzięczna tak jak jeszcze nigdy nikomu...

                                                    *          *         *
 Kilka minut później, kiedy emocje zostały już wystarczająco opanowane, Malfoy opowiedział dlaczego przyleciał po mnie akurat na miotle. Nie miał innego pomysłu na bezpośrednie dotarcie do mnie, bez przechodzenia przez pokój wspólny. Kiedy spytał czy chciałabym przelecieć się z nim na miotle, po tym co dla mnie zrobił, ciężko było mu odmówić, ale jednak zrobiłam to. Naprawdę, miałam już dość wysokości jak na jeden dzień.
Co prawda, po tym wszystkim miałam już mniejsze obawy związane z jego osobą, ale nadal pozostawał dla mnie zagadką. Czego ode mnie chciał? Dlaczego nagle zrobił się taki miły? Te pytania nie dawały mi spokoju, ciągle przelatując mi przez myśli…                                                     
          Kiedy w końcu podleciał na miotle pod okno mojej sypialni, pomagając mi wskoczyć do pomieszczenia, zaczął cichym głosem:
- Wiesz, że w Noc Duchów jest w szkole bal... - Domyślając się jak będzie brzmiała dalsza część pytania i wiedząc, że w tym momencie nie będę potrafiła mu odmówić, podniosłam rękę uciszając go.
- Nie pytaj mnie o to, proszę – powiedziałam błagalnie.  – Dobrze znasz odpowiedź na to pytanie.
Malfoy umilkł na chwilę, garbiąc się na miotle.
- Ale dlaczego? Dlaczego nie możesz pójść ze mną na ten głupi bal… Chociaż raz, ten jeden jedyny raz...?
- Draco… - Chłopak wyprostował się na dźwięk swojego imienia, gdyż użyłam go w stosunku do niego po raz pierwszy. – Nie wiem czego ode mnie oczekujesz i dlaczego nagle tak się zmieniłeś, ale sam dobrze wiesz, że nigdy w historii Hogwartu między Ślizgonami i Gryfonami nie było przyjaźni. Nigdy. Nie możemy tego zmienić, więc zrozum wreszcie, że to nigdy, przenigdy  się nie uda.
            Zaskoczyłam samą siebie stanowczością swojego wywodu. Bo gdzieś w głębi serca wcale w to nie wierzyłam.
- Wszystko jest możliwe, Granger, ale musisz tylko bardzo tego chcieć… - Z tym słowami Malfoy odwrócił się i zniknął w ciemnościach październikowej nocy.
   Ukryłam twarz w dłoniach. Byłam mu wdzięczna za to co zrobił tego wieczoru, mimo tego nie mogłam zgodzić się na jego propozycję. Nadal nie byłam w stanie zawieść przyjaciół, samej siebie... Po tych wszystkich latach upokorzeń nie zależało mi ani na jego przyjaźni, ani na niczym co miał do zaoferowania.
A mimo to, jakaś malutka cząstka mnie naprawdę chciała się dzisiaj zgodzić na jego propozycję.
  
                                                     *          *          *
            Ślizgon, drżąc z wściekłości rzucił się na swoje łóżko, nie zadając sobie nawet trudu, żeby zasłonić zielone kurtyny pomiędzy czterema kolumienkami. Jak ona mogła! Jak mogła się nie zgodzić? Każda dziewczyna pragnęła Dracona Malfoya. Każda! Tylko nie ona. Powrócił pamięcią do wydarzeń z tego dnia.
Dlaczego ją uratował? Nie wiedział. Gdyby nie ruszył jej wtedy na ratunek, miałby o jeden kłopot mniej. Zaczął analizować w myślach różne scenariusze, dochodząc do jednego wniosku: musiał ją uchronić przed upadkiem, coś kazało mu to zrobić. Nie żadne siły wyższe, ale zwyczajne zasady moralne, które nadal gdzieś, w głębi duszy posiadał, nawet mimo bezwzględnego wychowania otrzymanego przez ojca. Zawsze chciał być taki jak on, ale nie mógł bezczynnie przyglądać się jak ta dziewczyna z łoskotem uderza o ziemię. Nie mógłby być winny jej śmierci. Wyrzuty sumienia na pewno gryzłyby go do końca życia.
Przypomniało mu to pewną sytuację, z szóstej klasy, kiedy to Dumbledore spadł z jednej z wieżyczek zamku. Nie do końca prze niego, jednak poczucie winy nadal nie dawało spokoju. Wtedy nie mógł zrobić nic. Teraz miał wybór… Miał wybór i wiedział, że dobrze wybrał…

*          *          *


          Następnego dnia przy śniadaniu wszyscy Gryfoni pojawili się później niż zwykle. Byli zmęczeni całonocną balangą, ale bardzo szczęśliwi. Tylko jedna dziewczyna z tego domu weszła do Wielkiej Sali o tej samej porze co zwykle, w dość ponurym nastroju.
Rozejrzała się po sali, rzucając szybkie spojrzenie na stół Ślizgonów. Siedziało tam wielu uczniów, ale rzuciła jej się w oczy jedynie jasna czupryna pewnego arystokraty. Siedział przygarbiony, wpatrując się w swój talerz, a jego ciemnowłosy przyjaciel zdawał się z niego nabijać. Miała ochotę podejść bliżej i usiąść obok niego, ale zdusiła ten głupi pomysł w zarodku.

*

                  Ruszyłam dalej, aż dotarłam do stołu szkarłatno-złotych. Popijałam właśnie sok z dyni, kiedy po obu moich stronach Harry i Ron opadli ciężko na ławę. Wyglądali jakby nie spali tej nocy, co prawdopodobnie miało miejsce. Harry miał przekrzywione okulary, Ronowi włosy sterczały na wszystkie strony. Mimo to, twarze obydwu chłopców zdobiły szerokie uśmiechy. 
- Dzień dobry, Hermiono – powiedział czarnowłosy, sięgając po tosta. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, odezwał się Ron, tłumiąc potężne ziewnięcie:
- Jak ty to robisz? Jak zawsze wyglądasz na w miarę wypoczętą. – Mimo tego, że to miał być prawdopodobnie komplement, odparowałam wojowniczo:
- Gdybyś całą noc nie obściskiwał się z Lavender, też byś prawdopodobnie tak wyglądał.
- O co ci chodzi? – zdenerwował się Ron.
- O co mi chodzi? Chodzi o to, że chyba zapomnieliście, że w ogóle macie jakąś przyjaciółkę. – Zdawałam sobie sprawę z niesprawiedliwości moich słów, ale musiałam w końcu wyładować całą swoją gorycz. Weasley, którego rozgniewana twarz miała zbliżony kolor do barwy włosów, już otwierał usta, kiedy wszyscy zauważyliśmy zbliżającą się ku nam Ginny. Cała promieniała. Podeszła do stołu, nucąc coś cicho, ale kiedy zauważyła, że wszyscy się na nią patrzą, spojrzała ukradkiem na Harry’ego i jej twarz oblała się rumieńcem.
- Cześć – powiedziała zawstydzona, starannie unikając spojrzenia Pottera.
- Czy ja o czymś nie wiem? – Ron, który już nieco ochłonął, błądził spojrzeniem to na przyjaciela, to na siostrę.
- Nie, nic się nie stało. Cieszę się tylko, że mam już z kim iść na bal – powiedziała z nieśmiałym uśmiechem Ginny patrząc na Harry’ego znacząco.
- Gratuluję! – wykrzyknęłam, wysyłając Ginny serdeczny uśmiech. To było oczywiste, że ona i Harry mają się ku sobie.
- Zaraz, zaprosiłeś moją siostrę na bal? – zapytał powoli Ron, jakby to nie było oczywiste. Harry pokiwał głową, ale Ron nadal wpatrywał się w niego z niedowierzaniem. Ginny zaczęła nerwowo wykręcać sobie palce. Atmosfera robiła się coraz bardziej nerwowa. 
- W takim razie Harry i Ginny mają już partnerów na bal. Teraz my z Ronem musimy poszukać sobie kogoś ciekawego  – powiedziałam, żeby rozładować panujące przy stole napięcie, żartobliwie szturchając Rona w bok.
Ale ten zamiast się odprężyć, Ron cały zesztywniał.
- Właściwie t-to… ja... – Chłopak nie musiał kończyć swojego dukania, gdyż w dopowiedziała to za niego Lavender Brown, która właśnie podeszła do stołu Gryfonów.
- Ron idzie ze mną na bal – pisnęła, a jej usta wygięły się w uśmiechu, który wcale nie przypominał ślicznego uśmiechu Ginny.
 – Hermiono, mogłabyś się przesunąć, chciałabym usiąść obok Rona – powiedziała Lavender, patrząc na mnie nagląco. Poczułam na sobie spojrzenie wszystkich przyjaciół siedzących przy stole. Nagle zrobiło się bardzo cicho. Mimo gotującej się we mnie wściekłości, wstałam i rzuciłam chłodno:
- W sumie to i tak już skończyłam. – Po tych słowach skierowałam się do wyjścia z Wielkiej Sali, ani razu się nie obracając. Wściekłość, gorycz, rozczarowanie i bezsilność  boleśnie rozrywały moje serce. Wypadłam za drzwi, ale chyba nie dane mi było dotarcie w spokoju do Pokoju Wspólnego, gdyż wpadłam prosto na…  oczywiście, że Malfoya. Takie jest moje szczęście, że zawsze przyciągam osoby, które mam ochotę wyminąć szerokim łukiem. Zatoczyłam się do tyłu i upadłabym na zimną posadzkę, gdyby nie złapał mnie w pasie.
- Ostatnio zawsze mnie ratujesz – powiedziałam zamyślona, ale mój głos brzmiał jakbym była tym faktem bardzo zirytowana. Chłopak nie odpowiedział. Przez jedną, krótką chwilę patrzył mi w oczy, nie zabierając rąk. Po chwili chyba zdał sobie sprawę co robi, bo odsunął dłonie jak oparzony, a ja zachwiałam się pod wpływem nagłej utraty równowagi. Malfoy nawet tego nie zauważył, ponieważ szybkim krokiem oddalał się coraz bardziej od miejsca, gdzie stałam. Nie chciałam, żeby teraz odchodził. Nie wiedząc dlaczego, z moich ust wydobyły się słowa:
- Poczekaj.
 Zatrzymał się i powoli, jak w zwolnionym tempie zaczął odwracać się twarzą do mnie. Czując, jak szybko bije mi serce, usłyszałam własne słowa, odbijające się echem od kamiennych ścian.
- Twoja propozycja jest nadal aktualna…? – Moje usta poruszały się powoli, jakby same nie były pewne wypowiadanych przeze mnie słów. Wpatrując się z obawą w Ślizgona, z duszą na ramieniu czekałam na jego odpowiedź. Po kilku sekundach milczenia, na jego wargach pojawił się ledwo uchwytny, prawie niedostrzegalny kpiący uśmieszek. Skinął lekko głową i bez słowa odwrócił się, znikając na schodach prowadzących do lochów. Zacisnęłam wargi, żeby powstrzymać cisnący mi się na usta wielki uśmiech. 
Masz za swoje, Ron!

*

Siedziałam w moim ulubionym fotelu przed kominkiem, ucząc się na historię magii. Ignorowałam ludzi siedzących w Pokoju Wspólnym, a szczególnie parkę znajdującą się w drugim kącie pokoju. Głośne chichoty Lavender szczególnie mnie irytowały. Westchnęłam i z powrotem zagłębiłam się w lekturze. Nagle naprzeciwko mnie usiadła Parvati, patrząc na mnie wyczekująco. Podniosłam wzrok na dziewczynę i uniosłam pytająco brwi, ale ona zamiast odpowiedzi skinęła głową w stronę Rona i Lavender.
- I co z tego? – powiedziałam szeptem.
- Nie rozumiesz, Hermiono? Przyjaźnię się z Lav od lat, a teraz prawie mnie nie zauważa, tak jest zajęta Ronem.   – Rozumiem – odparłam szeptem. - Ale dlaczego przychodzisz z tym akurat do mnie? – zapytałam, udając lekką irytację.
- Tylko ty możesz mi pomóc. Ron to twój przyjaciel i…
- Nie rozmawiałam z Ronem od dłuższego czasu, bo jak sama widzisz, jest teraz dość zajęty – powiedziałam chłodno, patrząc znacząco na dziewczynę siedzącą na kolanach rudowłosego.  
- Hermiono, proszę…
Popatrzyłam na błagającą mnie Parvati. Wyglądała dość bezradnie, z zapuchniętymi oczami i szczenięcym wzrokiem. Ugięłam się. Wiedziałam jak teraz się czuła, bo przez ostatni czas byłam w niemal identycznej sytuacji. Tylko, że przyjaciół nie zabierała mi jakaś dziewczyna, tylko czas… a raczej jego brak. 
- No dobrze, ale co mam zrobić?
- Porozmawiaj z nim…
- Nie posłucha mnie.
- Posłucha, na pewno.
 Wzruszyłam ramionami, ale dziewczyna widocznie uznała to za zgodę, gdyż z wdzięcznością uścisnęła mi ręce i po chwili już jej nie było. Przeszła natomiast na drugi koniec pokoju i szepnęła coś do ucha przyjaciółce, na co tamta zareagowała głośnym piskiem. Szybko wstała, żegnając się z Ronem, poprzez głośne cmoknięcie go w usta. Sekundę później już ich nie było. W dormitorium zostaliśmy tylko ja i Ron. Po chwili milczenia zauważył, że się na niego patrzę. Otrząsnęłam się i powiedziałam:
- Musimy pogadać.
 Nie wiedziałam czy to usłyszał, gdyż dokładnie w tym samym momencie wypowiedział te same słowa. Popatrzyłam na niego zdziwiona, ale się nie odezwałam. Chłopak podszedł do mnie i usiadł na oparciu mojego fotela. Po raz pierwszy od długiego czasu, znajdował się tak blisko mnie i w dodatku skupiał na mnie całą swoją uwagę.
- Słuchaj, ja… przepraszam. Nie powinienem był zapraszam Lav na ten bal – wyjąkał.
- Co?!
 O ile mile zaskoczyły mnie jego przeprosiny, nie myślałam, że wszystkich rzeczy przeprosi mnie akurat za to.
- No wiesz, widziałem jak się wściekłaś z tego powodu. Pewnie myślałaś, że cię zaproszę i właściwie nawet miałem taki zamiar, ale Lav spytała czy pójdziemy na bal, więc nie mogłem odmówić – ciągnął dalej rudowłosy nie zauważając mojego uśmiechu. Lavender zaprosiła go na bal? A tak się przechwalała, że błagał ją na kolanach, żeby z nim poszła. Ofiara.
 „Ale przecież ty też zaprosiłaś Malfoya na bal…” - powiedział jakiś złośliwy głosik w mojej głowie.
 „Nieprawda! To była inna sytuacja!” – odpowiedziałam samej sobie.
Potrząsnęłam głową i do moich uszu dotarła dalsza część wywodu Rona.
- Wiem, że będziesz musiała iść sama, ale nie martw się, zatańczę z tobą i w ogóle. – Uśmiechnął się tak, jakby udało mu się co najmniej rozwiązać jakiś ogromny problem.
- Nie idę sama – oświadczyłam, zdenerwowana jego przypuszczeniem. 
Czy jemu naprawdę się wydawało, że nikt mnie nie zaprosi?!
- J-jak to ? – zapytał zaskoczony.
- A żebyś wiedział, Ronaldzie, że też mam partnera na bal – odpowiedziałam wyniośle, akcentując słowo „mam” i dumnie przeszłam przez Pokój Wspólny, zatrzymując się dopiero przed dziurą pod portretem Grubej Damy.
- A następnym razem, jak będziesz chciał mnie zaprosić, pomyśl o tym wcześniej, zanim weźmiesz ze sobą Lavender – dodałam przy wyjściu, z satysfakcją patrząc na zszokowaną minę przyjaciela.


            Szybkim krokiem przemieszczałam się w stronę łazienki prefektów. Było już trochę po północy, dlatego co chwilę rozglądałam się czy w pobliżu nie czai się Filch bądź pani Norris. W końcu dotarłam pod drzwi łazienki perfektów.
- Podmuch świeżości  – szepnęłam nowe hasło i przejechałam ręką po gładkiej ścianie w poszukiwaniu klamki. W końcu wyczułam pod palcami wgłębienie w ścianie i pchnęłam lekko drzwi. Skrzywiłam się, słysząc hałaśliwe skrzypienie. Omiotłam wzrokiem pomieszczenie. W środku znajdowała się ogromna marmurowa wanna wpuszczona w podłogę, rozmiarami przypominająca niewielki basen. Dookoła niej znajdowało się mnóstwo złotych kranów z przeróżnymi klejnotami osadzonymi na rączce. Obeszłam wannę i odkręciłam kilka moich ulubionych kurków – z bursztynem, ametystem oraz diamentem. Do wanny zaczęły wlewać się przeróżne płyny do kąpieli zmieszane z ciepłą wodą. Obserwowałam jak poziom wody stopniowo wzrasta  i kiedy w końcu zbiornik się napełnił, zdjęłam szatę i złożyłam ją na stosie białych, puchowych ręczników. Powoli zanurzyłam się w przyjemnie gorącej wodzie z pianą i zamknęłam oczy… Po raz pierwszy od długiego czasu poczułam się naprawdę odprężona…

 *          *          *

- Pansy, ile razy mam ci powtarzać, że nie możemy iść razem na bal?! – wykrzyknął zirytowany Draco.
- Ale dlaczego? Zawsze chodziliśmy razem! – zawodziła dziewczyna patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
- To raz dla odmiany nie pójdziemy. – uciął stanowczo blondyn.
- Ale…
- Przestań! Powiedziałem, że nie i koniec. Daj mi w końcu spokój... Poza tym i tak już kogoś mam.
Chłopak, nie zważając na zawiedzioną i zszokowaną minę Pansy, w jednej chwili znalazł się przy wyjściu z dormitorium i wyszedł na ciemny korytarz.
 Zrezygnowana brunetka ze łzami w oczach wpatrywała się w drzwi przez które przed momentem wyszedł blondyn, jakby z powrotem miał się w nich pojawić i przeprosić za swoje zachowanie. Oczywiście nic takiego się nie stało. Poczuła tylko jakąś ciepłą dłoń na swojej talii i cichy szept Blaise’a tuż przy swoim uchu:
- Słyszałem, że nie masz z kim iść na bal…
*     


          Draco pędził ciemnym korytarzem prosto w stronę łazienki prefektów – desperacko potrzebował chwili relaksu. Kiedy dotarł do właściwego miejsca, wypowiedział hasło i szybko znajdując w ścianie wnękę, popchnął drzwi powoli, tak, żeby nie zgrzytały. Wiedział już jak to zrobić, gdyż często przychodził tu nocą, a nie chciał, żeby Filch dowiedział się o jego obecności na korytarzu po zmroku. Kiedy wszedł do marmurowego pomieszczenia, od razu zauważył, że coś jest nie tak jak zawsze. Pomieszczenie było całe zaparowane, do wanny lała się woda. Już miał zawrócić, bo jakoś specjalnie nie miał ochoty zobaczyć jakiegoś w pół ( albo i całkiem) rozebranego Puchona, kiedy usłyszał ciche nucenie. Od razu rozpoznał ten głos… Mimowolnie przystanął i wytężył wzrok. Przez bardzo słabą widoczność w pomieszczeniu widział tylko zarys sylwetki Gryfonki. Jak zahipnotyzowany patrzył jak dziewczyna powoli ściąga z siebie ubranie i składa je na stosie ręczników w rogu. W końcu, powolutku zanurzyła się w wannie pełnej wody i piany. Cicho przeszedł na drugi koniec pomieszczenia, gdzie znajdowała się góra ręczników. Powoli, żeby nie narobić hałasu, zaczął wyciągać śnieżnobiały, puchowy szlafrok, ale jak na złość, ze stosu ręczników zsunęła się szata Hermiony, a z nią różdżka, która spadła z lekkim hukiem na ziemię i poturlała się po podłodze...
            Dziewczyna szybko rozchyliła powieki, zza których spojrzały na niego jej zdumione oczy.
Zamarł z ręcznikiem w ręku. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, on w głębi duszy nieco zmieszany i rozczarowany, że go zauważyła, ona jakby bardziej zażenowana niż wściekła. Jej wzrok z chłopaka przeniósł się na szlafrok, który trzymał w ręku. Widząc to, Draco, jakby chcąc przeciągnąć tą,  jakże niezręczną dla szatynki sytuację, wskazując na szlafrok, zapytał przeciągając sylaby:
- Tego szukasz? – popatrzył z rozbawieniem, jak dziewczyna przyciąga do siebie coraz więcej piany i upewnia się, że malutkie bąbelki dobrze ją zasłaniają. 
- Jak tu wszedłeś? – wyjąkała, ignorując wcześniejsze pytanie.
- Drzwi były otwarte. – Malfoy z nieporuszoną miną wzruszył ramionami. Widział jak dziewczyna zaczyna się rumienić. Zauważył, że sprawiało mu przyjemność wprawianie ją w zakłopotanie.
- Długo tu jesteś? – zapytała, w myślach zdając sobie sprawę, że nie zamknęła zasuwki w drzwiach, będąc pewną, że o tej porze nikt nie wpadnie na pomysł kąpieli… 
- Jakiś czas... – odpowiedział nieprecyzyjnie Malfoy, obracając w ręku szlafrok.
- Oddaj mi to. 
- Co mam ci oddać, Granger…? 
- Szlafrok – mówiła to stanowczym głosem, ale rumieniec na jej twarzy z każdą chwilą się pogłębiał.
- A co, jeśli nie? – Blondyn wysunął podbródek, patrząc z zadowoleniem jak Gryfonka zamiera w bezruchu, a po chwili zaczyna wychylać się z wanny, żeby dosięgnąć leżącą nieopodal różdżkę, ale w taki sposób, żeby nie zleciała z niej okrywająca jej ciało piana. Mimo ogromnego wysiłku, jaki w to wkładała, różdżka była wciąż poza zasięgiem jej rąk.
Albo różdżka, albo nagość.
Draco bardzo powoli, z celowym ociąganiem podniósł różdżkę dziewczyny z ziemi i podszedł do krawędzi basenu, kucając w taki sposób, żeby nie stracić z nią kontaktu wzrokowego. Rozkoszując się jej napięciem, w milczeniu podał jej magiczny kawałek drewna, przypadkowo muskając palcami jej skórę. Czując to, oderwał szybko dłoń i nawet się nie odwracając, wyszedł z łazienki prefektów, zostawiając za sobą zdezorientowaną i zażenowaną Gryfonkę…

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz