10 września 2014

Spojrzenie arystokraty, rozdział czwarty.

  
- Wstawaj, śpiochu!
Powoli otworzyłam jedno oko. Oślepił mnie blask jesiennego słońca. Zobaczyłam nad sobą ciemną sylwetkę. 
- Ginny! Zasłoń to okno! – powiedziałam ze śmiechem, podciągając ciepłą kołdrę na głowę. Dziewczyna nie posłuchała, tylko wskoczyła mi na łóżko, zgniatając mi przy tym nogi.
- Ała! – pisnęła rudowłosa, kiedy oberwała w głowę poduszką. - Za co to?
Nie czekając na odpowiedź, wzięła ogromy zamach i wielka puchowa poduszka uderzyła mnie prosto w twarz. Nie pozostając jej dłużna, zaczęłam ją łaskotać. Zaraźliwy śmiech Ginny rozniósł się po całej sypialni dziewcząt.
- Co jest? Czemu robicie taki hasłas? – zasłonki między kolumienkami łóżka szybko rozsunęły się i ukazała się w nich zaspana twarz Lavender.
- Nic, nic śpij dalej – wykrztusiła piegowata, ocierając łezkę, która utworzyła jej się ze śmiechu.
            Lavender przewróciła oczami i gwałtownym ruchem pociągnęła szkarłatną zasłonkę.
Ginny patrzyła chwilę w miejsce, gdzie przed momentem była twarz Lavender, a jej buzię wykrzywił grymas. Tak jak ja, rudowłosa nie przepadała za nową dziewczyną Rona.
- Jak Ron z nią wytrzymuje? – zapytała bezgłośnie, wskazując palcem w stronę łóżka Brown.
Po chwili zza zasłonki dobiegło ciche chrapanie. Parsknęłam śmiechem, ale piegowata, również rozbawiona, zasłoniła mi usta dłonią.
- Ciiiii… – szepnęła. – Ubieraj się. Szybko. Idziemy do Hogsmeade kupić sobie sukienki na bal. Nie martw się. Kiedy Ron zobaczy jak pięknie będziesz wyglądać na balu, od razu pożałuje, że zaprosił tą głupią Lavender… - puściła mi oczko i w podskokach opuściła sypialnię.
Chciałam powiedzieć Ginny, że nie musi się nade mną litować, gdyż mam partnera na bal. Nie miałam jednak odwagi powiedzieć jej z kim idę. Przynajmniej jeszcze nie teraz…
 Po szybkim prysznicu naciągnęłam na siebie ubranie i zeszłam do Pokoju Wspólnego. Zerknęłam na tablicę z ogłoszeniami i szybko dowiedziałam się dlaczego Ginny była taka podekscytowana myślą o balu. Byłam pewna, że chodzi tu tylko o to, że chce zrobić wrażenie na Harrym, ale okazało się, że czekała na mnie jeszcze jedna niespodzianka. 

           
  Bal z okazji wymiany uczniów, odbędzie się w Noc Duchów. Na zabawie obowiązuje strój wyjściowy      ( lub przebranie ) oraz maska. O północy wszyscy ściągną maski i uroczyście powitają nowych uczniów z Beauxbatons. Obecność obowiązkowa.
  Z poważaniem,
 Dyrektor Minerwa McGonagall
  
          Szłyśmy zalaną słońcem uliczką Hogsmeade, oglądając witryny sklepów. W końcu dotarłyśmy do Madame F. - jednego z najmodniejszych butików w świecie czarodziejów. Na wystawie wywieszona była piękna, bladoróżowa sukienka. Widząc ją, oczy Ginny rozbłysły, ale kiedy poparzyła na cenę, od razu zrzedła jej mina. Wiedząc, że się jej przyglądam, zmarszczyła lekko zadarty nosek i zarumieniła się ze wstydu. Nawet na mnie nie patrząc, wymamrotała:
- To i tak nie mój kolor.
- Ginny!
- No dobrze, jest śliczna, ale nie stać mnie na nią. – Smutno wzruszyła ramionami, a jej twarz nabrała teraz koloru dojrzałych piwonii. Popatrzyłam na zmartwioną buzię przyjaciółki. 
- Wiesz co? Zamierzam kupić ją dla ciebie – powiedziałam zadowolona, że znalazłam jakieś sensowne rozwiązanie.
- Hermiono, ale ja nie mogę… - wyjąkała zaskoczona piegowata.
- Oczywiście, że możesz. Potraktuj to jako… hmm… wcześniejszy prezent gwiazdkowy. A jeśli tak bardzo ci to przeszkadza, oddasz mi pieniądze, gdy tylko będziesz miała. A na gwiazdkę wymyślę coś innego – puściłam jej oczko.
- Nie wiem jak ci dziękować! - wykrzyknęła i rzuciła mi się na szyję.
- Od czego ma się przyjaciół? – powiedziałam z uśmiechem.
Kiedy weszłyśmy do sklepu, od razu podeszła do nas młoda ekspedientka.
- Interesuje mnie ta sukienka z wystawy – powiedziała Ginny.
- Czyżby ta bladoróżowa? – zapytała ładna kobieta. Miała około dwudziestu lat i zdecydowanie gustownie się ubierała.
- Tak, właśnie ta.
- Strasznie mi przykro, ale właśnie została sprzedana. – Sprzedawczyni wskazała ręką na postać za sobą, która uśmiechała się złośliwie.
- Przed chwilą usłyszałam jak rozmawiacie przed sklepem o tej sukience i postanowiłam ja kupić. Też uważam, że jest śliczna – powiedziała Lavender Brown i omijając nas wyszła ze sklepu.
Myślałam, że Ginny rzuci się na nią i wydrapie jej oczy. Poważnie.

          Po wyjściu od Madame F., postanowiłyśmy dalej szukać jakichś kreacji na bal. Zajęte rozmową, nawet nie zauważyłyśmy, iż doszłyśmy do końca uliczki. Rozejrzałam się, ale nie byłam w stanie poznać tego miejsca. Ginny też wyglądała na zdezorientowaną. Już miałyśmy zawrócić, kiedy moją uwagę przyciągnął wyblakły szyld z napisem „Suknie balowe i wieczorowe”. Zaintrygowana, podeszłam do drzwi i pociągnęłam za klamkę. Naszym oczom ukazały się spiralne schody prowadzące na strych. Powoli, zaczęłyśmy wspinać się ku górze. Dookoła panowała całkowita cisza, nie licząc trzeszczenia schodów pod ciężarem naszych kroków. 
       Dotarłyśmy do oświetlonego słońcem poddasza z ogromnym oknem, przez które wpadało świeże, jesienne powietrze. W pokoju unosił się zapach fiołków. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, szukając źródła owego aromatu i od razu zapominając o zapachu, oniemiałam z zachwytu. Po całym poddaszu rozstawione były manekiny na których wisiały przeróżne sukienki, począwszy od cieniutkich, przylegających do ciała, wieczorowych, aż po rozłożyste suknie balowe. Zaczęłyśmy krążyć po pokoju, dotykając jedwabistych materiałów, z którego uszyte były kreacje. 
- Mogę wam w czymś pomóc? – Usłyszałam za swoimi plecami cichy, uprzejmy głos i aż podskoczyłam.
  Zupełnie zapomniałam gdzie jestem i nawet nie zauważyłam jak z cienia wysuwa się przysadzista staruszka z włosami upiętymi w elegancki kok. Teraz wyjaśniło się co jest źródłem zapachu unoszącego się w pomieszczeniu. Od staruszki czuć było zapach naftaliny i fiołkowych perfum.
Przyjrzałam się jej uważnie. Wyglądała całkiem znajomo.
- Właściwie to szukamy sukienek na bal, w szkole – powiedziała Ginny wpatrując się z zachwytem w błękitną sukienkę za staruszką.
- Hogwart, tak?
Kiedy pokiwałyśmy głowami, na jej ustach zagościł miły uśmiech.
– Tak, też kiedyś tam chodziłam… ale to było bardzo dawno temu…
Kobieta zamyśliła się na chwilę, ale kiedy podniosła głowę, jej niebieskie oczy rozbłysły.
- Bez obaw, zaraz znajdziemy wam coś na bal. – Staruszka zaprowadziła nas do kolejnego pomieszczenia w którym znajdowało się ogromne lustro, przymierzalnia i staromodna kanapa na której leżały porozrzucane beżowe i brązowe poduszki.
- Usiądźcie, a ja tymczasem znajdę coś dla was. Może zacznę od ciebie – powiedziała, patrząc uważnie na Ginny. – Masz piękne włosy – dodała, delikatnie ujmując w dłoń ogniste kosmyki piegowatej. Po chwili zniknęła pośród morza kreacji na manekinach. Nie minęło nawet kilka chwil, kiedy wróciła, niosąc w rękach szyfonową sukienkę w kolorze butelkowej zieleni. Ginny wzięła w ręce delikatny materiał i zniknęła za ciężką zasłoną przymierzalni. 
- Może masz ochotę na coś do picia? – zagadnęła staruszka. Na stoliku pojawił się dzbanek z parującą herbatą.    
            Wiedziałam, że nie powinnam brać niczego od nieznajomej, ale w kobiecie było coś co nie pozwoliło mi odmówić. Czułam, że mogę jej w pełni zaufać. Trochę przypominała mi moją własną babcię, która odeszła kiedy byłam młodsza.
- Tak, proszę. – Wyciągnęłam rękę po filiżankę z gorącym napojem. Herbata pachniała malinami i po raz kolejny wróciły do mnie wspomnienia z dzieciństwa. Już miałam zapytać staruszkę, jak było w Hogwarcie w jej czasach, kiedy do moich uszu dobiegło westchnienie Ginny. Zasłona przymierzalni gwałtownie się odsunęła i dziewczyna wyszła na środek pokoju, oglądając się w ogromnych lustrach na przeciwległych ścianach pomieszczenia.
Wstałam i podeszłam do przyjaciółki, tymczasem kobieta znowu zniknęła, wchodząc do kolejnego pokoju. Przyjrzałam się pannie Weasley. Wyglądała naprawdę oszałamiająco. Przy tej kreacji bladoróżowa sukienka wyglądała jak łach. I nie chodziło tu o przepych. Wręcz przeciwnie, sukienka rudowłosej była prosta i delikatna. Pod biustem zawiązana czarną wstążką, rozszerzała się ku dołowi, warstwami spływając po smukłym ciele Ginny. Zielony kolor idealnie kontrastował z jej ognistymi włosami.
- Wyglądasz prześlicznie. – Usłyszałyśmy za sobą głos staruszki, która wróciła, niosąc w rękach, drugą, prawdopodobnie przeznaczoną dla mnie. Wzięłam w ręce ciemnoniebieską, elegancką sukienkę. Popatrzyłam na nią z powątpiewaniem. Była taka… odważna i zupełnie nie w moim stylu. Kobieta, jakby widząc moje wahanie, popchnęła mnie delikatnie w stronę przymierzalni, zachęcając do zmierzenia kreacji. Weszłam za ciężką zasłonę, szybko wciągając na siebie suknię.
- Gotowe – powiedziałam kilka sekund później, odsuwając zasłonę przymierzalni. Staruszka odsunęła się, przyglądając się efektom swojej pracy. Podniosłam wzrok i popatrzyłam prosto w swoje brązowe oczy spoglądające na mnie zza tafli lustra. Tylko, że te oczy, w które spoglądałam, wydawały się większe, a spojrzenie bardziej dojrzałe. Przejechałam rękami po materiale sukienki, podziwiając, jak idealnie opięła się wokół mojej tali. Szybko weszłam do pomieszczenia, czekając na reakcję przyjaciółki, ale nic nie powiedziała, przyglądając mi się z zachwytem.
- Wyglądasz naprawdę ślicznie – wykrztusiła w końcu, ściskając mnie za rękę, a ja uśmiechnęłam się z radością. Jeszcze raz popatrzyłam w lustro, ale moją uwagę przykuł zegar wiszący na ścianie za mną. Dochodziła siedemnasta. Jeśli chciałyśmy dotrzeć do Hogwartu przed zmrokiem, musiałyśmy się pospieszyć.
- Musimy już iść. – Zerknęłam na Ginny i zwróciłam się do staruszki:
– Ile to będzie kosztowało?
Kobieta tylko uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Na koszt firmy. Potraktujcie to jako prezent ode mnie.
Po kilku zaprzeczeniach i długich podziękowaniach wyszłyśmy w końcu na uliczkę, z której wcześniej trafiłyśmy do sklepu. Kiedy zeszyłyśmy ze schodów i jeszcze raz obejrzałyśmy się za siebie, zobaczyłyśmy tylko gołą ścianę, którą obejrzałyśmy dokładnie, kawałek po kawałku, ale nie było w niej ani jednej, chociażby malutkiej wnęki, wskazującej obecność jakiegokolwiek przejścia. Drzwi zniknęły. Popatrzyłyśmy na siebie w ciężkim szoku. Wszystko mogłoby teraz wydać się jakimś snem, gdyby nie przyjemny ciężar sukienek w naszych torbach. Staruszka pojawiła się, bo akurat potrzebowałyśmy jej pomocy? Cóż, w świecie magii wszystko jest możliwe…
Dopiero kilkanaście tygodni później, przeglądając tygodnik Czarownica, dowiedziałam się kim była ów starsza dama, która wybrała nam sukienki. Jej zdjęcie wraz z podpisem poinformowało mnie, iż jest to sama Madame F., której butik odwiedziłyśmy wcześniej. Gazeta informowała, że kobieta oprócz kilkudziesięciu butików na całym świecie ma też tajemniczą, ukrytą pracownię, która mieści się podobno gdzieś w okolicach Hogsemade.
Pokazując to Ginny, kręciłyśmy z niedowierzaniem głowami. W świecie magii, naprawdę wszystko było możliwe.


                                                  *          *          *

Draco stanął w sali wejściowej, czekając z niecierpliwością na Gryfonkę. Z napięcia zaczął przytupywać nogą. Była spóźniona kilka minut. Po chwili zauważył zbliżających się do niego przyjaciół. Blaise ubrany w elegancki frak, trzymał pod rękę Pansy Parkinson w beżowej, falbaniastej sukience z szyfonu. Na głowie miała artystycznie wykonany „nieład”, co jeszcze bardziej upodabniało ją do mopsa.
Zabini przywitał przyjaciela dość nietypowo:
- Dzisiaj decydujący wieczór – szepnął Draconowi do ucha, uśmiechając się półgębkiem. Malfoy zacisnął pięści, żeby nie uderzyć Zabiniego. Czy ten idiota musiał go tak bezczelnie prowokować? Pansy popatrzyła na nich ciekawskim wzrokiem, ale kiedy doszła do wniosku, że i tak niczego się nie dowie, uśmiechnęła się zalotnie do Dracona, ale po chwili uśmiech zamarł jej na twarzy. Dziewczyna wpatrywała się z osłupieniem w coś ponad ramieniem blondyna. Ślizgoni szybko odwrócili się w tamtą stronę. Blaise rozszerzył oczy ze zdumienia, natomiast Malfoy mimowolnym ruchem przeczesał ręką elegancko ulizane włosy. Wpatrywał się w wyprostowaną Gryfonkę, dumnie kroczącą po marmurowych stopniach. Każdy, kto ujrzałby ją w tym momencie, mógłby ją wziąć za młodą arystokratkę. Zazwyczaj kaskada rozwianych włosów była teraz elegancko upięta. Jej twarz była zakryta maską, jednak jej oczy były doskonale widoczne. Tak, jej oczy… Spod długich rzęs spoglądały na niego pełne godności, ciepłe, brązowe tęczówki. Olśniewająca sukienka, odkrywająca aksamitną skórę na ramionach, mieniła się pod wpływem światła diamentowym blaskiem. Niemal tak jak twarz dziewczyny, która jaśniała ze szczęścia.
            Blaise poklepał przyjaciela po ramieniu i szybko oddalił się ciągnąc za sobą, kompletnie oszołomioną Pansy.
 
*


          Niespiesznym krokiem schodziłam schodami do Sali Wejściowej. Moja sukienka przy każdym kroku delikatnie falowała wokół moich kostek. Miałam nadzieję, że ułożone wcześniej włosy utrzymają mi się w takiej pozycji cały wieczór. Zużyłam chyba całą tubkę „Ulizanny”. Materiał sukienki idealnie opinał moje ciało. Byłam jak księżniczka z bajki, czując na sobie zaciekawione spojrzenia przyjaciół i nieznajomych… ale wzrok tylko jednej osoby czułam na sobie tak, że aż palił. Było to spojrzenie pewnego elegancko ubranego arystokraty, wpatrującego się we mnie wzrokiem, jakiego nie widziałam u niego jeszcze nigdy wcześniej.
           Kiedy dotarłam do końca schodów, stanęłam twarzą w twarz z Draconem. W szykownym stroju i masce, zupełnie nie przypominał Ślizgona, którego znałam do tej pory. Owszem, ze swoją dumną postawą, nadal pozostawał bez wątpienia wyniosłym arystokratą, ale tego wieczoru nie zwracałam na to uwagi. W tej chwili liczyło się dla mnie jego spojrzenie, które zdawało się być już nie tak chłodne jak dawniej… Nie, dzisiaj ona patrzył na mnie tak przenikliwie, że robiło mi się gorąco. Ślizgon delikatnie poprawił moją maskę, odgarniając przy tym malutki loczek, który wydostał się z upiętych włosów. Uśmiechnęłam się do niego w podziękowaniu, patrząc w jego nieodgadnione, stalowe tęczówki…
On się nie uśmiechał. Tylko obserwował w milczeniu…
Weszliśmy do Wielkiej Sali. Przystanęłam na chwilę, nie mogąc oderwać oczu od pięknych dekoracji. Zaczarowane sklepienie wyglądało jak nocne niebo rozświetlone malutkimi gwiazdami. Cała sala przystrojona była nienaturalnej wielkości dyniami w których paliły się świeczki. Po pomieszczeniu krążyły duchy, dodając atmosferze jeszcze większej grozy. Zamiast pięciu stołów, po całej Wielkiej Sali rozstawione były małe, mniej więcej sześcioosobowe stoliki. Usiadłam przy takim właśnie stoliku wyszukując w tłumie znajomych twarzy. Zauważyłam Rona i Lavender, ale także Harry’ego, który nie mógł oderwać od Ginny wzroku. Wyglądała zjawiskowo w swojej sukience, podkreślającej ognistą czerwień jej włosów. Spojrzałam na Ślizgona, który zadawał się być mocno zamyślony…


*
  
            Przez cały wieczór łapał się na tym, że co chwilę spoglądał na jej usta. Pełne, koralowe wargi wygięte w delikatnym uśmiechu aż kusiły do pocałunku. Ten wieczór był inny niż wszystkie jakie dotychczas przeżył. Wszędzie gdzie się pojawiali, ludzie zamierali w bezruchu zastanawiając się, kim jest ta tajemnicza para… A może, kim jest ta niesamowita dziewczyna u jego boku.
Kto by się przecież spodziewał, że to tylko Granger…

*

- Może wyjdziemy na chwilę na zewnątrz? – zaproponował Malfoy, podając mi kieliszek ponczu.
 - Chętnie – odparłam z uśmiechem.   
           Kiedy wyszliśmy, okazało się, że nie tylko Wielka Sala jest niesamowicie przystrojona. Błonia zamku także były ozdobione ogromnymi dyniami z wydrążonym środkiem w którym paliły się świeczki. 
          Wolnym krokiem ruszyliśmy ścieżką. Wokół nas wirowały zaczarowane świetliki, oświetlając nam drogę. Podczas marszu omijaliśmy obściskujące się pary.
Dotarliśmy do jeziora. Znaczyło to, że mocno oddaliliśmy się od zamku. Popatrzyłam w ciemną noc i rzeczywiście w oddali zobaczyłam potężną sylwetkę Hogwartu na tle granatowego nieba.
 Usiadłam na stojącej nieopodal ławeczce, ogarniając wzrokiem otaczające mnie piękno. W tafli jeziora odbijał się Hogwart. Dookoła mnie tańczyły świetliki, roztaczając migającą poświatę. Popatrzyłam na Malfoya, który usiadł na przeciwległym końcu ławki, nadal patrząc na mnie uważnym wzrokiem. Tego wieczoru, o dziwo, nie był to ten zimny i cyniczny Malfoy, którego znałam. Dzisiaj zachowywał się prawie jak… człowiek.
Ale jakiś taki milczący człowiek.
 Po chwili naszło mnie pytanie, które niesamowicie dręczyło mnie przez kilka ostatnich tygodni.
- Draco? – Wzdrygnął się na dźwięk swojego imienia. Popatrzył na mnie pytającym wzrokiem.
 - Ten wieczór jest … niesamowity, idealny, ale…
Nie dokończyłam, gdyż chłopak nagle przyłożył mi palec do ust i wyszeptał:
- Skoro jest idealny, dlaczego nie zostawisz go takim jakim jest? Nie psuj pięknych chwil zbędnymi pytaniami…
Patrzyłam w bezruchu jak jego usta zaczęły powoli zbliżać się do moich. Musiałabym skłamać, żeby powiedzieć, że tego nie chciałam. Co więcej, pragnęłam, żeby mnie pocałował. Czułam jego ciepły oddech coraz bliżej i bliżej… Zamknęłam oczy, czekając aż jego wargi znajdą się kilka milimetrów od moich i już poczułam delikatne muśnięcie jego ust, kiedy rozległ się głośny świst… Gwałtownie oderwaliśmy się od siebie, patrząc z niepokojem na ciemny granat nocnego nieba…
Atmosfera była już bezpowrotnie zrujnowana, ale nie chciałam sprawiać wrażenia, że się tym przejmuję.  Na niebie rozbłysły różnokolorowe fajerwerki. Pośród nich pojawił się olbrzymi powóz zaprzężony w skrzydlate konie. Nie patrząc na siebie, ruszyliśmy w stronę zamku. Bez słowa. Zastanawiałam się czy on tez myśli o naszym niedoszłym pocałunku. Jego mina była nieodgadniona.
Kiedy dotarliśmy do wejścia, stała tam już większość uczniów. 


*

         Malfoy podchwycił spojrzenie Zabiniego, który z uśmiechem wskazywał na zegarek. Chłopak bez wahania chwycił Gryfonkę za rękę i zaczął przepychać się przez tłum do Wielkiej Sali…
- Co ty robisz? Chcę obejrzeć sztuczne ognie! – krzyknęła dziewczyna, ale jej głos zmieszał się z okrzykami tłumu.       Kiedy tylko wpadli do przystrojonego pomieszczenia, Ślizgon, ciągnąc ją za rękę, popędził w stronę środka sali, a gdy już się tam znalazł spojrzał na zdezorientowaną sytuacją Granger. Patrzyła na niego pytającym wzrokiem, widocznie niezadowolona z obrotu sytuacji. W jej czekoladowych oczach dostrzegł coś… jakby troskę…
Nagle uświadomił sobie jak idiotycznie i egoistycznie postępuje. Ona naprawdę się o niego troszczyła, a on dał się podpuścić spragnionemu rozrywki Zabiniemu.
         Westchnął i już odwracał się, żeby raz na zawsze zostawić w spokoju Gryfonkę, kiedy zegar wybił dwunastą. Napotkał kpiące spojrzenie Blaise’a i w jednej chwili zniknęły wszystkie pozytywne uczucia.
- Skończmy to, co zaczęliśmy wcześniej.
Nie czekając na odpowiedź, pochylił się i ją pocałował. Nie spodziewał się, że jego ciało tak zareaguje na ten pocałunek. Jego dłoń przyciągnęła ją mocniej do siebie. Zalała go fala pożądania. Świat jakby nagle się rozmazał, przestał istnieć. Niemal czuł jak Blaise, Pansy i wszyscy w Hogwarcie, stają się tylko jakąś odległą myślą…
W tej samej chwili zdarzyły się jeszcze dwie rzeczy. Drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się z hukiem i stanęła w nich Madame Maxime; Granger odepchnęła go gwałtownie i rzucając mu pełne wyrzutu i urazy spojrzenie, zniknęła w tłumie.
Oczywiście, musiała widzieć jego porozumiewawcze spojrzenie z Zabinim. Cholera! Nie tak to sobie wyobrażał…
Draco poczuł rękę przyjaciela na ramieniu. Od razu strzepnął ją jak oparzony.
- Stary, już myślałem, że nawalisz. To było… fenomenalne. Gdybyś zobaczył jej minę… no, po prostu bezcenne! Ręka Glorii jest twoja. A teraz… sam wiesz… idź się zabawić, dokończ to co zacząłeś. - Zabini zaśmiał się obleśnie, ale nawet nie dokończył, gdyż przyjaciel wyrwał mu się i tak jak wcześniej Gryfonka, zniknął w tłumie uczniów…

*          *          *
            Przeciskałam się przez grupę ludzi, usilnie starając się dotrzeć do wyjścia z zamku. Po drodze przypadkowo wmieszałam się w tłum uczniów z Beauxbatons i wpadłam na jakąś wysoką blondynkę w błękitnej sukience. Dziewczyna była naprawdę piękna, prawdopodobnie miała w sobie krew willi. Blond włosy spływały jej na ramiona, a duże niebieskie oczy patrzyły na mnie z nieukrywaną wrogością, chociaż nawet mnie nie znała.
Poczułam silne ręce obejmujące mnie w pasie i podnoszące z ziemi.
- Nic ci nie jest? – zapytał niebieskooki blondyn z wyraźnym francuskim akcentem. Niezdolna wypowiedzieć choćby słowo, pokręciłam tylko przecząco głową i wyrywając mu się, uciekłam z zamku. 
 Wypadłam z Hogwartu zaciągając się lodowatym powietrzem. Ściągnęłam pantofelki i zaczęłam biec przez siebie, z trudem powstrzymując łzy gniewu cisnące mi się do oczu. Nogi poniosły mnie w to samo miejsce nad jeziorem, gdzie siedziałam wcześniej z Malfoyem i dopiero tam odmówiły mi posłuszeństwa. O dziwo, teraz miejsce nie roztaczało już takiego magicznego uroku jak wcześniej. Opadłam na zimną ziemię, spoglądając w taflę jeziora, gdzie odbijała się moja sylwetka. Podczas biegu zniszczyła mi się starannie ułożona fryzura. Potrząsnęłam mocno głową i spinki, które podtrzymywały moje włosy wpadły z pluskiem do wody. Teraz poskręcane już od wilgoci kosmyki włosów opadały mi na ramiona. Nie zostało we mnie już nic z tej magii, którą czułam jeszcze kilkanaście minut temu. Wściekłym ruchem ściągnęłam twarzy maskę i wrzuciłam ją do wody, patrząc jak powoli pochłaniają ją mroczne odmęty jeziora. Wraz z tonącą maską uchodził ze mnie gniew. Gniew na Malfoya za to, że mnie oszukał. Doskonale zapamiętałam wyraz twarzy Zabiniego, jego złośliwy uśmiech kiedy Malfoy mnie pocałował. Więc wszystko było ukartowane… „Głupia, a ty wierzyłaś, że… No właśnie, że co? Że się zmienił? Że nie pogrywa już z ludźmi?!” – wyszeptał głos w mojej głowie. Delikatnie pokiwałam potakująco głową, odpowiadając sama sobie… Łzy pociekły mi wzdłuż twarzy. Pociągnęłam żałośnie nosem, starając się uspokoić.  Przecież będę musiała kiedyś wrócić do zamku, gdzie czekają na mnie p r z y j a c i e l e  i muszę jakoś się prezentować. Na pewno nie zapłakana i zasmarkana, jak kupka nieszczęścia.
Dopiero teraz poczułam jak bardzo jest zimno. W końcu był już prawie listopad. Dziwne tylko, dlaczego nie czułam tego zimna, kiedy byłam ze Ślizgonem. Odgoniłam myśl, że kiedy mnie pocałował, zrobiło mi się nieznośnie gorąco. Byłam ciekawa, czy on też coś takiego poczuł… 
- Jak myślisz, czy ta próba pocałunku nad jeziorem też była zaplanowana? – zapytałam świetlika latającego przed moją twarzą, ale on tylko zrobił jeszcze jedno okrążenie dookoła mojej głowy i odleciał w ciemną noc.
Wodziłam za nim wzrokiem, jeszcze długo, tak, jakby miał wrócić i odpowiedzieć mi na moje pytanie.
- Nie, myślę, że nie… - Usłyszałam cichy głos za sobą i aż podskoczyłam...

*
  - Powiedz mi tylko - dlaczego? Lubisz zabawiać się cudzym kosztem, prawda? – powiedziałam, nawet się nie odwracając. To oczywiste, że przyszedł za mną, żeby się  p o n a b i j a ć  z mojej naiwności.
 - Nie, to nie tak – powiedział Ślizgon, podchodząc bliżej i siadając obok mnie. Natychmiast zerwałam się, odchodząc kilka kroków. Nie chciałam nawet obok niego stać. Brzydziłam się nim w tym momencie.
 - A jak? – zapytałam ostro, krzyżując ręce na piersi.
Chłopak nie odpowiedział; zaczął wpatrywać się w zarys zamku na tle rozgwieżdżonego nieba. Milczenie zdawało się przeciągać w nieskończoność. W końcu, odezwał się:
- Czasem nie mamy wpływu na pewne rzeczy…

*

Granger milczała jak zaklęta.
Malfoy odwrócił wzrok. Walczył sam ze sobą. On miałby się przyznać do błędu?! Wykluczone! Ale jeśli popełnił pomyłkę, musiał za nią odpowiedzieć…
 „Nie będziesz tłumaczył się szlamie!”- przemknęło mu przez myśli… Ach… ta myśl była tak bardzo w stylu ojca… A on… Tak! Zawsze chciał być taki jak on. Jak ojciec. Przez lata oszukiwał samego siebie, podążając ścieżką wyznaczoną dla niego przez Lucjusza Malfoya… Lata! A teraz miałby to wszystko zaprzepaścić?! Dla jednej głupiej szlamy…?!
Po raz pierwszy w życiu Draco poddał wątpliwości autorytet ojca. Przecież naprawdę pragnął być taki jak on. Oczywiście, że to było jego powołaniem… Miał być kopią Lucjusza. W jego rodzinie tak już było. Wszyscy tego oczekiwali.
- Ekhm…
Ślizgon zupełnie zapomniał, że Gryfonka czeka na odpowiedź.
- To był zakład… - zaczął nieporadnie, zupełnie nie wiedząc co powiedzieć.
- Wybacz, ale tyle zdążyłam się domyślić! – przerwała mu gorzko Granger, patrząc przed siebie. Wyczuła, że Ślizgon jest pełen sprzeczności, ale nie zamierzała mu odpuszczać.
- Posłuchaj, musiałem to zdobić, dobra? Nie jestem tchórzem. Poza tym, gdybym tego nie…
- Oczywiście, że nie jesteś tchórzem! Jesteś za to podłą, egoistyczną świnią! – wykrzyknęła Gryfonka, zupełnie tracąc panowanie nad sobą. Podeszła i żeby zaakcentować każdy epitet, uderzała go otwartą dłonią, mając głęboką nadzieję, że go to zaboli. Malfoy popatrzył spokojnie na jej rozwścieczoną twarz. W kącikach oczu zbierały jej się łzy. Zapewne w innych okolicznościach bawiłaby go ta sytuacja, ale teraz myślał o czymś zupełnie innym. Podobnie jak na sali balowej, zdał sobie sprawę jakim jest egoistą. Ogarnęło go poczucie odpowiedzialności za dziewczynę, tak jak wtedy, kiedy uratował ja przed upadkiem z ogromnej wysokości…
Ponadto zauważył, że kiedy Granger się złości, wygląda naprawdę… ślicznie. Jej duże, brązowe oczy błyszczały, a policzki zarumieniły się bardziej niż zwykle. Mimo woli uśmiechnął się. Widząc to, Hermiona, jeszcze bardziej rozwścieczona, zaczęła okładać go coraz mocniej. Otwarte dłonie szybko zawinęły się w pięści. I to przestawało być już zabawne. Ślizgon złapał ją za nadgarstki. Próbowała się wyrwać, gwałtownie się szamocząc, ale uścisk chłopaka był silniejszy. 
- Uspokój się, Granger.
Stanowczy głos Malfoya wydawał się być ledwo słyszalny.
Zrezygnowana, ale nie mniej rozjuszona Hermiona przytaknęła głową i wyrwała mu się gwałtownie. Bezsilnie opadła na ziemię, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem.  Siedzieli tak w milczeniu, ale po chwili Gryfonka znowu się odezwała.
- Więc ten pocałunek nad jeziorem  n i e  b y ł  częścią zakładu? –  Podniosła „brązowe” spojrzenie na chłopaka.
Draco wstał gwałtownie i nie patrząc na nią ruszył przed siebie. Zniknął na ścieżce prowadzącej do zamku.
Mimo tego, jak bardzo chciał jej odpowiedzieć, wiedział, że niektóre pytania powinny pozostać bez odpowiedzi…
 
 

*          *          *


Jak powiedział pewien czarodziej: „Człowiek bez wiary jest tylko półczłowiekiem. Bo przecież obojętne jest czy jesteśmy kimś znacznym, czy nie; ważne jest to, czy jesteśmy ludźmi…” (Johann Wolfgang Goethe).
Czułam, że chcę pomóc Malfoyowi. Pomóc mu uwierzyć w dobro. Widziałam jego wahanie. Ból w jego oczach. Byłam podekscytowana, bo zauważyłam człowieczeństwo tam, gdzie bym się tego naprawdę nie spodziewała.
Podniosłam się gwałtownie z ziemi i wyciągnęłam różdżkę.
- Chłoszczyć – mruknęłam i moja sukienka w mgnieniu oka znowu rozbłysła diamentowym blaskiem.   
Przeczesałam dłonią niesforne loki i wyprostowana pomaszerowałam w stronę zamku. 
Kiedy tylko pojawiłam się w Wielkiej Sali, od razu podbiegła do mnie Ginny.
- Gdzieś ty była?! Przecież bal trwa już od dawna! – wykrzyknęła przyjaciółka, jednocześnie łapiąc mnie pod rękę i ciągnąc do stolika. 
- Przepraszam, Ginny. Wyszłam na spacer i nawet nie zauważyłam, że nowi uczniowie już przyjechali... – odpowiedziałam wymijająco, nawet nie przyznając, że nie byłam sama na tym spacerze po błoniach…
- Hermiona! – wykrzyknął Harry, kiedy tylko mnie zobaczył. – Szukaliśmy cię cały wieczór! Ron już nawet żartował, że zapomniałaś o balu, siedząc w bibliotece.
 Zerknęliśmy na rudowłosego, ale on tylko patrzył na mnie jakimś dziwnym wzrokiem.
Mimowolnie zerknęłam na drugi koniec sali i napotkałam spojrzenie szarych oczu Malfoya. Wstrzymałam oddech. Chłopak stał pomiędzy Zabinim a Parkinson, która przytulała się do niego, naprawdę… bezwstydnie. Przez chwilę w Wielkiej Sali zrobiło się całkowicie cicho. Zdawało się, że słyszę tylko bicie mojego serca.
Oderwałam wzrok od Ślizgona i uśmiechnęłam się do przyjaciół. Ten wieczór nie należał już do Malfoya…

*

- Proszę o ciszę! – McGonagall podniosła się z miejsca i wszyscy umilkli. W dyrektorce było coś takiego, co kazało wszystkim wysłuchać jej słów i poleceń, niezależnie od wieku.
- Chciałabym przedstawić wam naszych gości. Powitajcie serdecznie Madame Maxime i uczniów z Beauxbatons. - Na sali dały się słyszeć oklaski.
- Jak wiecie, w tym roku szkolnym odbędzie się wymiana uczniów z Hogwartu i Beauxbatons! Do Francji wyjedzie ośmiu wybranych uczniów z naszej szkoły i dokładnie tyle samo zawita w Hogwarcie. Za kilka miesięcy, a dokładnie w dzień przed feriami wiosennymi, powitamy z powrotem naszych studentów. Także tego dnia odbędzie się bal pożegnalny.
Z każdego domu wybrane zostały dwie osoby. Przypominam, że losowani byli jedynie uczniowie najstarszych klas.
Jęki niezadowolenia młodszych uczniów wypełniły Wielką Salę, ale profesor McGonagall nie zwracała na nie najmniejszej uwagi.
- A teraz chwila na którą wszyscy czekaliśmy. Za chwilę okaże się, którzy uczniowie wyjeżdżają do Beauxbatons! Z Hufflepuffu do Francji wyjadą: Hanna Abbott i Justin Finch-Fletchey…  Z Ravenclaw wybrani zostali: Terry Boot oraz Padma Patil… Z Gryffindoru Beauxbatons odwiedzą: …
Cała Wielka Sala wstrzymała oddech.

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz