10 września 2014

Spojrzenie arystokraty, rozdział piąty.

  
 - ...Harry Potter i Lavender Brown! Natomiast ze Slytherinu w niezapomnianą podróż wybiorą się: Blaise Zabini i … Pansy Parkinson! Uczniowie z Hogwartu wyjadą zaraz po ostatnim w tym sezonie meczu quidditcha.
Słysząc te słowa, rzuciłam się Harry’emu na szyję.
- Co?! Jak to możliwe?!
Wypuściłam Harry’ego z uścisku i spojrzałam na Rona, patrzącego na przyjaciela z kwaśną miną.
- Ron! Jak możesz się tak zachowywać?! – pouczyłam rudego, który założył ręce na piersi i wpatrywał się w nas z oburzeniem. – Przecież wiesz, że to było z góry zaplanowane… 
- Z góry zaplanowane… co? – Teraz nie tylko piegowaty wpatrywał się we mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Naprawdę nie widzicie zależności? Ach, to przecież takie proste i oczywiste! Ron, sam mówiłeś na uczcie powitalnej, że mają gdzieś zabrać Harry’ego i dostanie obstawę aurorów! Voldemort nie zna terenu zamku Beauxbatons dlatego tam będzie mu trudniej go zaatakować! 
Harry i Ginny zesztywnieli i oderwali się od siebie, przysłuchując się rozmowie.
- A my, Hermiono? Kto będzie chronił nas, tu w Hogwarcie?
Przewróciłam oczami i westchnęłam. Czasami Ron zachowywał się tak bezmyślnie.
- Ronaldzie, a myślisz, że dlaczego Tonks przyjęła posadę nauczycielki OPCM? Nie zauważyłeś, że ostatnio na tym stanowisku pracują ludzie z Z a k o n u? – ściszyłam głos, na wypadek, gdyby ktoś podsłuchiwał naszą rozmowę.
- To jest właśnie nasza Hermiona: przebiegła i wszechwiedząca… - zaczął Harry, żartobliwie kładąc mi rękę na ramieniu, ale ją zrzuciłam i popatrzyłam na niego udając obrażoną. 
- Będzie mi cię brakowało, stary.
Ciszę przerwał Ron, zza którego wyszła Ginny, ocierając twarz ręką.
- Ginny… Płaczesz? No nie, żartujesz chyba… Oj, nie płacz, skarbie!  - Harry objął dziewczynę, która starała się udawać, że łzy wcale nie pojawiły się w jej oczach, mocno przyciskając ją do siebie.
Nagle zrobiło mi się zimno. Mimowolnie zerknęłam w kierunku miejsca Ślizgonów…
                                       
*

            Draco Malfoy siedział przy stoliku, tępo wpatrując się w blat przykryty śnieżnobiałym obrusem.
- Dracuś, nie przejmuj się tą głupią wycieczką. Jeśli chcesz, mogę zostać tutaj z tobą… – Pansy pogładziła blondyna po dłoni, ale ten czując jej dotyk, zabrał dłoń i odburknął:
- Nie chcę. 
- Daj spokój, Draco! Przecież i tak nie mógłbyś wyjechać z Hogwartu. Jesteś człowiekiem Czarnego Pana, a on potrzebuje cię właśnie tutaj, w Hogwarcie. I tak ten głupkowaty Potter pewnie popsuł mu plany swoim wyjazdem do Beauxbatons… - Zabini popatrzył z nienawiścią na Pottera, który po przeciwnej stronie Wielkiej Sali trzymał w objęciach Granger. Malfoy drgnął. Nie wiedział dlaczego, ale kiedy zobaczył Gryfonkę wtuloną w jakiegoś faceta, ogarnęła go jeszcze większa nienawiść do świata. Po chwili milczenia, otrząsnął się i przyciągnął do siebie naburmuszoną Pansy. Jego dłoń powędrowała na jej udo i tam spoczęła. Ślizgon popatrzył mściwie na Gryfonkę, ale ta nawet nie patrzyła w jego stronę. Chłopak zamknął oczy, wypuścił z objęć skołowaną Pansy i ułożył dłonie na skroniach, wsłuchując się w dalszą część wywodu dyrektorki…
                                         
*

- Uczniowie z Beauxbatons zostali już przydzieleni do waszych domów - po dwóch uczniów do każdego, na miejsce tych, którzy wyjadą. Tak jak i wy, będą mogli zbierać dla domu punkty, ale także je tracić.
Hufflepuff przyjmie Fabienne Louis oraz Augustina Draley’a! Do Ravenclaw trafili: Chantal Delaflote i Frederick Trotter! Gryffindor do swojego grona przyjmie: Jeanne Rousseau oraz Michela Ames’a!

Popatrzyłam w zamyśleniu na uczniów siadających przy naszym stole. Jasnowłosy chłopak uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. Odpowiedziałam uśmiechem i zdałam sobie sprawę, że to on pomógł mi wstać przy wyjściu z Wielkiej Sali.
- Do Slytherinu przyłączą się: Rupert Trotter oraz Gabrielle Delacour!
- Delacour?! Hej, ta dziewczyna musi być siostrą Fleur Delacour!* – wykrzyknął Ron.
- To moja przyjaciółka. – Michel Ames, pomocny jasnowłosy chłopak, który dosiadł się właśnie do mojego stolika, wskazał śliczną dziewczynę siadającą przy stole Ślizgonów. Zacisnęłam zęby z zazdrości, która nagle mnie ogarnęła. Dziewczyna przyciągała absolutnie wszystkie męskie spojrzenia na sali, a szczególnie wzrok szarych oczu pewnego Ślizgona.
- Ma w sobie krew willi – dodał rozbawiony Francuz, widząc zazdrosne miny dziewczyn.
Jeszcze raz zerknęłam na jasnowłosą piękność i ogarnęły mnie dziwne przeczucia. Złe przeczucia…
                                             
***

 Wraz z chwilą otwarcia oczu wróciły do mnie wczorajsze myśli, obrazy, zapachy… Jakimś dziwnym sposobem wydostały się z moich szczelnie zamkniętych wspomnień i podstępnie pojawiały się w mojej głowie - jak obłudne żmije, trujące swoim jadem.
Naciągnęłam na twarz poduszkę i zamknęłam oczy, przywołując się do porządku. Kilkanaście minut później, po lodowatym prysznicu, zeszłam do Pokoju Wspólnego. Było jeszcze ciemno – słońce dopiero się budziło i wychylało swoje promyczki poza linię horyzontu, jak małe dziecko nie wiedzące co spotka je za kolejnym zakrętem. Mimo tak wczesnej pory ktoś siedział już na jednym fotelu przed kominkiem. Stąpałam po stopniach cichutko, tak, żeby owa postać nie była w stanie mnie usłyszeć. Może wydawać się to trochę irracjonalne, ale miałam wrażenie, że osoba ta nie należy do Gryffindoru.
W końcu który Gryfon wstaje tak wcześnie?
Powolutku, nie robiąc hałasu, omijałam drewniane stopnie. Atmosfera robiła się coraz bardziej napięta. Powoli wyciągałam różdżkę z tylnej kieszeni spodni, aż tu nagle trzask! Stary, dębowy stopień nie wytrzymał pod moim ciężarem, oznajmując to głośnym skrzypnięciem. Postać na fotelu podniosła się błyskawicznie. Wycelowałam w nią różdżką. Zamarłam z patykiem w dłoni, spoglądając przepraszająco w niebieskie oczy Michela.
- Ach, to ty. - Chłopak uśmiechnął się szczerze, ukazując dołeczki w policzkach. – Dzień dobry.
- Co ty tutaj robisz o tej godzinie? – wykrztusiłam, siadając na wysłużonej kanapie.
- Po prostu trochę wcześniej wstałem. Nie mogłem już spać. No wiesz, nowe miejsce, nowi ludzie. Lekki stres.
- Podobnie jak ja, tylko ty masz przynajmniej powody, żeby nie móc spać… - dodałam ponuro, przypominając sobie bezdennie głupie przyczyny swojej bezsenności.
- Tak? Ty nie masz żadnych powodów? – zapytał, wiedząc, że złapał mnie w pułapkę. – Nie udawaj, pamiętam cię z wczorajszego balu. Wpadłaś z impetem na Gabi, pomogłem ci wtedy wstać. Nie sprawiałaś wrażenia szczęśliwej.
- Długo przyjaźnisz się z Gabrielle? – zapytałam, próbując zmienić temat. Chłopak chyba to zauważył, gdyż nie naciskał.
- Od dzieciństwa jest moją najlepszą przyjaciółką.
- W takim razie dlaczego trafiliście do innych domów? I dlaczego jesteś odporny na ten jej cały „czar”? - przerwałam, patrząc mu badawczo w oczy.
- Chyba nie jestem w stanie odpowiedzieć ci konkretnie na żadne z tych pytań. Nie wiem dlaczego tak się stało. Może przez przypadek, może celowo. Trochę jednak żałuję, że nie trafiła do Gryffindoru. Jest przeurocza i jestem pewien, że by ci się spodobała…
 Już chciałam odpowiedzieć jak bardzo mogłabym polubić tę wywłokę, ale się powstrzymałam. Na Merlina, skąd brał się we mnie ten cały jad? Zamiast tego uśmiechnęłam się sztucznie.
– Co do pytania numer dwa… Nie powiem, że Gabrielle mnie nie pociąga i nie pociągała. Jest zjawiskowa. Ale wiem, że nie mógłbym z nią być… no wiesz, w związku. Różnica charakterów i oczywiście z powodu naszej przyjaźni. Znam ją tyle czasu i w gruncie rzeczy kocham ją jak własną siostrę. To oczywiście nie zmienia faktu, że widzę jaka jest atrakcyjna i jak działa na mężczyzn. Na szczęście, ja mogę kochać ją jako przyjaciółkę, nie jako obiekt westchnień. Widzisz, nie na wszystkich działa ten cały jej urok. Czasami niektórzy mężczyźni nie zwracają na nią szczególnej uwagi, bo są już na przykład w kimś zakochani. W takich sytuacjach Gabi niesamowicie się wścieka. Próżność jest chyba jej najgorszą wadą. Nie spocznie, dopóki każda istota żyjąca płci męskiej nie popatrzy na nią w ten szczególny sposób. I szczerze mówiąc, nie wiem, jak ona to robi, ale zawsze jej się udaje… - Michel zamilkł, patrząc na trzaskające ogniki w kominku. O tak wczesnej porze w Pokoju Wspólnym było jeszcze tak zimno, że bez ciepłego swetra można było zamarznąć na śmierć.
- Może oprowadzę cię po zamku? – wypaliłam nagle, zdając sobie sprawę z sensu moich słów. Mimo tego nie żałowałam wypowiedzianego zdania, ponieważ Michel uśmiechnął się radośnie, a ja poczułam, że moja sympatia do chłopaka gwałtownie wzrasta...

***
               Jak każdego poranka, jasnowłosa piękność spojrzała na świat swoimi ciemnoniebieskimi, prawie granatowymi, lśniącymi oczami. Od razu przypomniała sobie o swoim planie wysnutym poprzedniego wieczoru. Przeciągnęła się jak kotka i z powrotem opadła na poduszki. Jej jasne kosmyki rozsypały się dookoła głowy. Wstała i pobiegła pod prysznic. Uwielbiała, kiedy woda spływała po jej idealnym pod każdym względem ciele. Przed owinięciem się ręcznikiem, spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Uśmiechnęła się do siebie, jakby chcąc upewnić się, że jej chytry plan wypali. W końcu, ubrała się i podeszła do toaletki, na której wczoraj rozpakowała swoje rzeczy. Stały na niej różne buteleczki: małe, duże, przezroczyste i całkowicie ukrywające swoją zawartość. Pominęła te stojące na przedzie i sięgnęła ręką w głąb szafki, wyciągając maluteńki flakonik z różowym płynem. Otworzyła go i ostrożnie ułożyła na blacie toaletki, wyciągając inny, większy pojemnik. Ponownie podniosła fiolkę z amarantową cieczą i lekko ją przechylając, uroniła z niej jedną kropelkę, która wpadła prosto do większego pojemnika. Ostrożnie zakręciła flakonik, upewniając się, że jest szczelnie zamknięty. Mieszając oba płyny, równocześnie czesała swoje długie włosy, które zaczęły podsychać po prysznicu. Podniosła pojemnik z efektem swojej pracy i delikatnie rozpryskała srebrną mgiełkę dookoła. Opary opadły jej na włosy, tak, że wyglądała jakby szron osiadł jej na głowie. Gabrielle Delacour spojrzała na swoje odbicie w tafli lustra i uśmiechnęła się, szepcząc:
- Mam nadzieję, że dzisiaj mi pomożesz, babciu…
***
  Młody mężczyzna otworzył zaspane oczy. Obudził się z ułożonym w głowie planem działania. Podświadomość sama zadecydowała za niego. Musiał porozmawiać z Granger. Była tylko naiwną zabawką, głupim zakładem, a jednak… Młody panicz Malfoy nie mógł przestać o niej myśleć… Nie mógł znieść myśli, że ta dziewczyna mogłaby przez niego cierpieć. Że właśnie ona mogłaby w ogóle cierpieć… Jakimś niezrozumiałym dla niego sposobem czuł się za nią odpowiedzialny. Przecież była taka bezbronna i łatwowierna. Taka krucha, jakby z porcelany! Musiał ją chronić, przecież to było najzupełniej normalne.
- Głupia i naiwna! – mruknął z wściekłością. - Nie można ufać ludziom!

„A szczególnie takim jak ty!” – dodał w myślach…
*
   
- Tak, a szczególnie takim jak ty! – roześmiałam się po raz kolejny tego ranka.
- O, nieprawda…
Michel zaczął się ze mną droczyć. Usiedliśmy przy stole Gryfonów, a ja sięgnęłam po tosta. Okazało się, że oprowadzanie Michela po zamku to świetna zabawa. Przez cały ranek zabawiał mnie swoimi rozbrajającymi tekstami. Czułam, że znalazłam jeszcze jednego przyjaciela…


 *

                  Blondyn zbiegł do Pokoju Wspólnego, jednocześnie zapinając koszulę. Na kanapie stłoczyło się kilku Ślizgonów, a między nimi siedziała rozłożona Gabrielle. Draco chciał już wyminąć dziewczynę i wyjść do Wielkiej Sali na śniadanie, kiedy usłyszał za sobą przeciągłe mruknięcie:
- Draco Malfoy…
- Gabrielle, nie tera… - Do jego nozdrzy doleciał kuszący, słodkawy zapach jej perfum. Oryginalna mieszanka wanilii, cynamonu, róży i geranium nadawała woni orientalny zapach. Oczarowany chłopak wdychał kusząco słodką substancję. Wydawało mu się, że minęła wieczność, kiedy podniósł wzrok na blondynkę. Była taka nieziemsko piękna…  Jak… anioł. Włosy koloru słońca mieniły się pod wpływem światła, a wielkie prawie granatowe oczy patrzyły na niego z taką przenikliwością, jakby mogły prześwietlić go na wylot. Przez chwilę przeleciało mu przez głowę, że musi załatwić jakąś sprawę, coś związanego z brązowooką dziewczyną, ale nie mógł sobie przypomnieć o co konkretnie chodziło. Wszystkie wspomnienia i myśli zaczęła osnuwać ciężka mgła przenikająca przez jego umysł. Im bliżej znajdowała się dziewczyna, tym mniej chłopak pamiętał i rozumiał.
W końcu, Gabrielle znajdowała się tak blisko, że stykali się nosami. Pociągnęła go za rękę i wrócili do jego dormitorium, umykając przez maślanym i zazdrosnym wzrokiem innych Ślizgonów. Blondynka pchnęła Malfoya na łóżko i nachyliła nad nim. I ich usta połączył delikatny pocałunek. Draco wplótł palce w jej włosy i całował ją coraz  żarłoczniej. Ona jedynie zachichotała w odpowiedzi na jego reakcję. Kiedy oderwali się od siebie, oddech chłopaka zaczął układać się równomiernie z oddechem Francuzki.
 Tak samo stało się z biciem ich serc.
- Teraz już mi nie uciekniesz, Draco… - szepnęła Gabrielle, wtulając się w jego tors, ale chłopak ani myślał uciekać. Zamiast tego uścisnął dziewczynę jeszcze mocnej. Teraz już nic więcej oprócz niej się nie liczyło…

                                           
*

Pożegnałam się z Michelem i ruszyłam pustym korytarzem, słuchając odgłosu moich kroków odbijających się echem od ścian zamku. Spieszyłam się na OPCM. W końcu doszłam pod klasę, gdzie stała już większość uczniów. Oparłam się o ścianę, ale coś przykuło moją uwagę. Obok mnie stała Gabrielle Delacour w objęciach jakiegoś chłopaka. Jego sylwetka wydawała mi się dziwnie znajoma, ale nie byłam w stanie skojarzyć, który ze znajomych mógłby zachowywać się tak… dziwnie… Jakby uszło z niego całe życie, a jedynym celem stało się trzymanie w objęciach tej dziewczyny… Wpatrywał się we Francuzkę rozmarzonym wzrokiem i dopiero kiedy przechylił lekko głowę, dostrzegłam kolejną ofiarę Gabrielle. 
- Wiedziałam – prychnęłam, widząc jak dziewczyna gładzi po policzku Malfoya. Cudzoziemka, słysząc moje prychnięcie, obróciła się błyskawicznie, a w jej oczach błyszczał… coś, jakby… triumf?
- Jakiś problem? – zapytała, patrząc na mnie z kpiną. Te słowa wystarczyły, że zagotowałam się z wściekłości.
- Tak, owszem.
Złapałam za ramię odwracającą dziewczynę i szarpnęłam z całej siły, obracając ją ku sobie.
– Nie wiem, co zrobiłaś tym wszystkim chłopakom, ale oni z pewnością nie zachowują się normalnie. Nie wiem po co tu przyjechałaś i co chcesz osiągnąć. Wiem natomiast jedno: teraz już przesadziłaś – wycedziłam.
            Gabrielle Delacour tylko roześmiała się perliście. Od samego początku nie rozumiałam tej jej nieuzasadnionej nienawiści do mnie, ale w tej chwili poczułam do niej to samo, nawet ze zdwojoną siłą. Jak mogła robić coś takiego?! Jak mogła tak owinąć sobie wokół palca nawet cholernego Malfoya?
Trzęsąc się z wściekłości, nie bacząc na to, że mogę dostać po tym dziesięć szlabanów, wyciągnęłam różdżkę i wycelowałam nią w blondynkę. Już miałam strzelić w nią jakimś wyjątkowo paskudnym zaklęciem, kiedy zza pleców Francuzki wyszedł Malfoy i osłonił dziewczynę własnym ciałem. Oszołomiona, chciałam opuścić różdżkę, ale zanim zdążyłam się zorientować, chłopak złapał mnie za nadgarstki. Popatrzył mi prosto w oczy i przez chwilę myślałam, że coś do mnie powie. Może, że wcale nie jest pod wpływem uroku tej wrednej Gabrielle. Niestety, nic takiego się nie stało. Zamiast tego, z dziecinną łatwością odepchnął mnie tak, że runęłam jak długa na kamienną posadzkę. Poczułam ostry ból w przegubie, ale ten był niczym w porównaniu z upokorzeniem, które mnie spotkało. Podniosłam lekko głowę i ujrzałam chłopaka, celującego we mnie różdżką. Jego wargi już układały się już do wypowiedzenia zaklęcia, które miało dać mi pewnie niezłą nauczkę, ale usłyszałam tylko okrzyki Tonks i odetchnęłam z ulgą. Chociaż jakaś mała, masochistyczna cząstka mnie chciała, żeby strzelił we mnie tym zaklęciem. Chciałam przekonać się raz na zawsze, że on naprawdę jest zły, nic nie warty i pomyliłam się w ocenie w stosunku do jego osoby. Chciałam, żeby ból, który mi zada był jak sygnał ostrzegawczy na przyszłość. Żebym już nigdy nie dała mu się zwieść.
- Co tu się stało?! Slytherin traci trzydzieści punktów. Panie Malfoy, proszę natychmiast udać się do profesora Snape’a.
Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Podniosłam głowę i oniemiałam. Niepewnie złapałam wyciągniętą w moim kierunku dłoń Pansy Parkinson i podciągnęłam się na nogi. Lewą rękę trzymałam przy sobie, czując ból przy każdym ruchu. 
Tonks, nieco zaskoczona zachowaniem Ślizgonki, mruknęła:
- Eee… Pansy, zaprowadź proszę Hermionę do Skrzydła Szpitalnego. Ma tam dotrzeć b e z p i e c z n i e – zastrzegła profesor, z niepokojem patrząc na moją rękę. Oczywiście, nawet ona znała powiązanie między Parkinson i Malfoyem i bała się, że odruch Ślizgonki nie wynika z dobrego serca, tylko jakiegoś podstępnego planu znokautowania mnie.
Dziewczyna skinęła głową i łapiąc mnie pod rękę, zaczęła iść w stronę Skrzydła Szpitalnego. Dopiero po kilku krokach otrząsnęłam się z szoku jaki przeżyłam i wyjąkałam:
- Ale… d-dlaczego…? – Nie mogłam dobrać odpowiednich słów, ale nie było to konieczne, ponieważ Pansy sama odpowiedziała mi na pytanie, które układało mi się w głowie.
- Dlaczego ci pomagam? Nie wiem. Po prostu. Też nienawidzę tej całej Gabrielle. I gdybym tylko miała odwagę, zrobiłabym dzisiaj to samo co ty. Ta francuska wywłoka owinęła sobie Draco wokół palca… – Parkinson smętnie zwiesiła głowę. Resztę drogi przebyłyśmy w milczeniu, dopiero pod Skrzydłem Szpitalnym, kiedy dziewczyna obróciła się i ruszyła korytarzem w stronę klasy OPCM, krzyknęłam za nią: - Dziękuję!
Pansy tylko machnęła ręką.
- Tylko sobie nie myśl, że jesteśmy teraz przyjaciółkami, Granger! – odkrzyknęła, a ja uśmiechnęłam się delikatnie.
 Ktoś kiedyś powiedział, że nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg.

*

- Tu też boli? – pani Pomfrey oglądała mój nadgarstek.
- Nie, tu nie.
- Na szczęście. W takim razie to tylko skręcenie. Zaraz to naprawimy… - Pomfrey przyłożyła różdżkę do opuchlizny, mamrocząc pod nosem jakieś magiczne formułki i po chwili po obrzęku nie było już śladu. Podziękowałam i uciekłam ze Skrzydła Szpitalnego, biegnąc do Wielkiej Sali. Tuż przed wejściem, w umówionym miejscu czekał już na mnie Michel.
- Hermiono, właśnie się dowiedziałem, że w sobotę odbędzie się mecz quidditcha! – zawołał podekscytowany.
- Cudownie… - powiedziałam bez większego entuzjazmu. – Kto gra?
- Eeee… Gryfoni i Ślizgoni…
- Rozgnieciemy ich w drobny mak – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, patrząc z nienawiścią na stół Ślizgonów. Usiadłam przy długim stole szkarłatnych, kiedy nagle przysiedli się do mnie Harry i Ron.
- Hermiono, słyszałaś już o meczu? – zaczął podekscytowany rudowłosy.
- Tak, Michel mi powiedział – odparłam, zauważając szybkie spojrzenie Rona w kierunku blondyna.
- To będzie wydarzenie sezonu! I w końcu odegramy się na tych durnych Ślizgonach! – zaczął Harry, patrząc z nienawiścią w kierunku uczniów domu węża.
- Podejrzeliśmy z Harrym ich nową taktykę i jesteśmy pewni, że wygramy co najmniej 40 punktami. W dodatku Malfoy zaniedbuje się w obowiązkach kapitana drużyny… Zamiast trenować Ślizgonów, włóczy się nieprzytomnie z tą całą Gabrielle… - Ron wybuchnął śmiechem i przybił piątkę z Harry’m. Uśmiechnęłam się do nich, a następnie wstałam od stołu i pobiegłam do dormitorium. Rzuciłam się na łóżko i zamknęłam oczy, czując jak pod powiekami zbiera mi się słona woda. W końcu poddałam się i otworzyłam oczy, a po policzkach pociekły mi ogromne łzy. Miałam wrażenie, że wszystko traci sens, pozostawiając świat pustym i zimnym. Nie chodziło tu o Malfoya. On już się nie liczył. Płakałam za stracone nadzieje, puste słowa. Dopiero po kliku godzinach, kiedy poczułam, że nie mam już siły ronić łez, podniosłam się. Na dworze było już całkowicie ciemno. Chwyciłam różdżkę i przeszłam przez dormitorium. Wyskoczyłam przez portret Grubej Damy i pobiegłam ciemnym korytarzem. Wparowałam do łazienki prefektów, zamykając za sobą zamek i przypominając sobie, co się wydarzyło, kiedy ostatnim razem tego nie zrobiłam. Odkręciłam kurek z bursztynem i po chwili basen napełnił się wodą z pianą. Zrzuciłam z siebie ubrania i wskoczyłam do wody. Po jakimś czasie, w pełni zrelaksowana wyskoczyłam z wody i wytarłam się puchowym ręcznikiem, który pojawił się zaraz po moim wejściu do łazienki. Nie wypuszczając wody z basenu, ubrałam się i wyszłam na ciemny korytarz. Nagle coś skrzypnęło i drzwi pobliskiej klasy stanęły otworem. 
- To tyle na dzisiaj, panie Malfoy. Proszę stawić się tutaj jutro, o tej samej porze, żeby odrobić resztę szlabanu. Dobranoc. – Drzwi zamknęły się powoli, wciągając do pomieszczenia ostatnią strużkę światła. Zapanował całkowity mrok i usłyszałam powolne kroki blondyna. Słyszałam je coraz wyraźniej, aż w końcu chłopak znalazł się tuż obok. Pod wpływem impulsu, szarpnęłam za klamkę łazienki prefektów i otwierając ją na oścież, jednocześnie wciągnęłam do niej Ślizgona. Chłopak popatrzył na mnie pustym wzrokiem marszcząc brwi.
- Czego chcesz? – zapytał z nieukrywaną wrogością. Wróciły do mnie wspomnienia z przed kliku godzin.
- Czego ja chcę? Opamiętaj się, Malfoy! 
- Nie wiem, o co ci chodzi. Daj mi spokój! – warknął chłopak, przeczesując ręką włosy. 
- Więc to o to chodzi! Nie pamiętasz? To sprawka tej podłej…  Ech, to nawet nieważne. Draco, proszę, opamiętaj się…- Nie skończyłam, ale moje myśli zaczęły układać mi się w głowie, w zgrabną całość.
- Nie rozumiem, ale jeżeli mówisz o Gabrielle to… - Jego blade policzki poróżowiały ze złości, kiedy wyciągnął różdżkę. Teraz byłam na to przygotowana.
- Drętwota! – krzyknęłam ze łzami w oczach, celując w blondyna, zanim ten zdążył zrobić jakikolwiek ruch. Oszołomiony Draco zesztywniał i zaczął przewracać się do tyłu. Patrzyłam jak Malfoy w zwolnionym tempie wpada do pełnego basenu, rozbryzgując wodę na boki. Tego nie mogłam się spodziewać. Ostatnim ruchem rzuciłam przeciwzaklęcie, uciekając z łazienki prefektów i pozostawiając za sobą krztuszącego się Ślizgona.
Wiedziałam, że sobie poradzi. Wiedziałam, że nic mu się nie stanie. Dozna tylko głębokiego szoku. Ale byłam tak przerażona co może stać się ze mną, kiedy Draco tylko otrząśnie się z tego szoku. Zdarzenia, które rozegrały się tego popołudnia, miały być tylko wstępem…
***


* W moim opowiadaniu Fleur i Bill nie są małżeństwem, ani nawet parą, więc rodzina Weasley nie zna Gabrielle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz