10 września 2014

Spojrzenie arystokraty, rozdział szósty.

     Draco nie mógł złapać oddechu. Jego szata robiła się coraz cięższa, pociągając go na dno basenu. Myślał, że za chwilę straci przytomność, kiedy niespodziewanie odzyskał czucie. Ostatkiem sił wyczołgał się z basenu i krztusząc się, położył na marmurowej posadzce. Kiedy wypluł już całą wodę i nabrał kilka głębokich wdechów, zaczął odzyskiwać jasność umysłu. Po chwili zdał sobie sprawę, co właściwie się stało. Co więcej, przypomniał sobie wydarzenia z przeciągu całego dnia. 
- Granger… - wyszeptał i oparł głowę na rękach, czując jak obraz wiruje mu przed oczami.
*
Odzyskał przytomność kilka minut później. Czuł się słabo. Podniósł się i na chwiejnych nogach wrócił do pustego dormitorium Ślizgonów. Rzucił się na łóżko, od razu zapadając w głęboki sen.
Obudziły go wrzaski Zabiniego.
- Draco! Wstawaj, chyba nie chcesz spóźnić się na mecz?! – Blondyn poderwał się z łóżka jak oparzony.
- To już dzisiaj? – wymamrotał nieprzytomnie, wciągając na siebie szatę. Czuł, że nie ma na to siły.
- Tak, dzisiaj, nieprzytomny ośle. Spotkamy się w Wielkiej Sali!
   
***
   
            Siedziałam w Wielkiej Sali gryząc tosta z dżemem. Ja i Michel byliśmy jedynymi osobami przy stole Gryfonów, które nie siedziały jeszcze na trybunach.
- Hermiona, szybciej – poganiał Michel – Będę czekał na błoniach, ok? Nie mogę przegapić pierwszego meczu, który widzę w tej szkole!
- Idę! – Podniosłam się z miejsca, zostawiając na talerzu niedojedzony kawałek tosta. Byłam już prawie przy wyjściu, kiedy napotkałam spojrzenie Malfoya. Uśmiechnął się do mnie ponuro, ale to wystarczyło. Popatrzyłam w jego szare oczy i dostrzegłam błysk życia. To było coś czego brakowało mu w ostatnim czasie. Gabrielle wypompował z niego duszę, ale… teraz nie miało to znaczenia. 
- Możemy porozmawiać? – zapytał bezgłośnie, a ja przytaknęłam skinięciem głowy. Wyglądał okropnie, miał sine cienie pod oczami i sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego.
Malfoy szepnął coś na ucho Zabiniemu i odłączył się z tłumu Ślizgonów. Sala wejściowa powoli pustoszała. 
- Wczoraj… - zaczął chłopak, ale gwałtownie mu przerwałam:
- Tylko się broniłam. Nie wiedziałam, co chciałeś zrobić. Nie chciałam, żebyś się utonął, ale nie wiedziałam co robić i …
- O mało mnie nie utopiłaś! – krzyknął urażony. Było mi tak strasznie głupio, ale nie byłam w stanie się do tego przyznać. Nie spałam całą noc, tak bardzo martwiłam się, że coś mu się stało. Tak bardzo, że aż wróciłam do łazienki prefektów, żeby przekonać się, że już go tam nie ma, na co odetchnęłam z ulgą.
- Chciałam ci pomóc, Malfoy – syknęłam i chciałam odejść, ale on chwycił mnie za ramię. Mocno.
- Poczekaj. Chciałem tylko… podziękować… - rzucił chłopak i jakby bardzo zmieszany,  szybkim krokiem wyszedł z zamku.
- Nie ma za co… - szepnęłam do siebie, patrząc jak odchodzi.
                 Gwałtownie otworzyłam wrota zamku. Omiotło mnie zimne powietrze, ale nie zrobiło to na mnie wrażenia. Wypadłam z zamku, patrząc na ciemniejące z każdą chwilą niebo, zwiastujące ulewę. Spojrzałam na linię horyzontu, którą raz po raz przecinały białe błyskawice i ruszyłam szybkim krokiem w stronę boiska…
   
***
   
                Rozległ się ogłuszający grzmot. Draco podniósł głowę i spojrzał w niebo.
- Zapowiadają się kiepskie warunki, ale i tak rozgnieciemy ich w drobny mak – skwitował Zabini i poderwał się z ziemi.
– Powodzenia stary – mruknął jeszcze Blaise i wyleciał ponad boisko. Malfoy nie odpowiedział. Wpatrywał się w rozwścieczone niebo, myśląc o Gryfonce i o tym co się właściwie stało. Panna wszechwiedząca pewnie zna odpowiedź na to pytanie. Zacisnął dłonie w pięści i dosiadł miotły. 
  
***
  
               Do ich uszu doleciał odgłos gwizdka pani Hooch. Czternastu graczy jednocześnie uniosło się na miotłach i poszybowało na przeciwległe końce boiska. Zaczęła się gra. Ślizgoni zgrabnie przejęli kafla i wbili Ronowi pierwszą bramkę. Na widowni rozległy się rozradowane okrzyki Ślizgonów i jęki Gryfonów. Spojrzałam w górę, szukając wzrokiem Harry’ego. Wisiał w jednym miejscu, wypatrując znicza po boisku. Natomiast Malfoy obrał taktykę zupełnie odwrotną. Szybował po boisku, co chwilę zmieniając wysokość. Zapatrzyłam się w, ledwo widoczną we mgle, platynową czuprynę Malfoya. Po chwili z zamyślenia wyrwały mnie okrzyki widowni po stronie Gryfonów. Okazało się, że któryś ze Ślizgonów zaatakował pałkarza czerwono-złotych. Szkarłatni dostali rzut wolny, co skończyło się wynikiem 10:10.
Po dwóch godzinach Gryfoni prowadzili wynikiem 130:120. Emocje na widowni sięgały zenitu. Kiedy tylko Gryfoni zdobywali gola, Ślizgoni nadrabiali go celnie strzelając do obręczy Gryffindoru. Wszyscy z zapartym tchem śledzili wzrokiem dwóch szukających, w których tkwiła cała nadzieja, co do wyniku meczu. Nagle, obaj szukający zerwali się w kierunku środka boiska, jednak było za późno. Znicz uciekł. Zaczynało robić się coraz ciemniej i zimniej. Deszczowe chmury całkowicie zasłoniły, i tak już ledwo widoczne, słońce. Drużyny remisowały. Ron przepuścił kolejnego gola, a rozradowana publiczność po stronie Slytherinu zaczęła śpiewać „Weasley jest naszym królem”. Zaczął padać deszcz. Ciężkie krople wody spadały z nieba, z sekundy na sekundę pogarszając widoczność na boisku. Wtuliłam się w ramię Michela siedzącego obok mnie. Minęło kolejne czterdzieści minut. Wtem na widowni rozległo się spore zamieszanie. Ludzie pokazywali sobie palcami dwóch szukających szybujących ramię w ramię na miotłach. Popatrzyłam na nich, wstrzymując oddech…
  
*
   
 - Odwal się, Potter – syknął Draco Malfoy, zaciskając dłonie na rączce swojej miotły. 
- Bo co? – ryknął czarnowłosy, po raz kolejny napierając całym ciałem na wroga. Blondyn, ledwo trzymając się na miotle, przyspieszył wymijając Pottera. Krople deszczu co chwilę wpadały mu do oczu, rozmazując obraz, ale chłopak starał się nie stracić wzroku z małej, złotej piłeczki od której dzieliło go już tylko kilka metrów. Czuł, że Grzmotter siedzi mu na ogonie, lecz nie dawał za wygraną. Pruł powietrze jak błyskawica. W końcu znicz znalazł się na odległość stopy. Wyciągnął jedną rękę, drugą trzymając kurczowo miotły. Wiatr targał nim jak szmacianą lalką, ale zdeterminowanie przezwyciężało strach. Już czuł pod palcami zimną powierzchnię znicza, kiedy Potter znalazł się tuż obok i ostatnim, silnym pchnięciem strącił go z miotły. Malfoy, czując jak miotła osuwa się spod niego, gwałtownie chwycił się miotły rywala. Resztkami sił podciągnął się na rączce, ale Potter jednym ruchem poderwał miotłę do góry, tak, że palce blondyna ześlizgnęły się po mokrym od deszczu, polerowanym drewnie. Trzymając w ręce szamotającą się piłeczkę, patrzył mściwym wzrokiem jak ciało Draco Malfoya coraz bardziej oddala się i ginie pośród mroku i deszczu…


- To był upadek z dużej wysokości… Zdaje się, że coś ponad dwadzieścia stóp...
 Nerwowe szepty towarzyszyły mi kiedy przepychałam się przez tłum wyciągających szyję uczniów.
W końcu wpadłam na boisko. Wmieszałam się w grupę ludzi stojących dookoła miejsca upadku Ślizgona.
 Podeszłam bliżej i nareszcie go zobaczyłam. Był nieprzytomny. Wyglądał okropnie. Jego twarz była biała jak papier ; włosy i ubranie były całe ubłocone. Na pierwszy rzut oka widać było, że jego kości są mocno pogruchotane. Miał jedno złamanie otwarte. A jego klatka piersiowa… w ogóle nie podnosiła się w rytm oddechów… Jacyś nauczyciele krzątali się koło niego, sprawdzając mu, zapewne niknący, puls. Ktoś wyczarował niewidzialne nosze i po chwili chłopak już się na nich znajdował. Zrobiło mi się słabo. Czułam jak mój żołądek się buntuje, lecz zjadłam za mało, żeby móc cos zwrócić. Upadłam na kolana, cały świat wirował mi przed oczami. Słyszałam jakieś krzyki, które zdawały się dochodzić coraz bardziej z oddali. Po chwili otaczała mnie już tylko cisza…
Ocknęłam się na jednym ze szpitalnych łóżek. Nie miałam pojęcia jak się tutaj znalazłam, gdyż ostatnim wspomnieniem był obraz Malfoya, którego starają się reanimować nauczyciele. Nadal byłam mokra i ubłocona. Na krześle obok siedział Michel, przyglądając mi się z troską w błękitnych oczach. Rozejrzałam się dookoła. Nie minęło wiele czasu, ponieważ za parawanem tłoczyło się kilkoro nauczycieli i pani Pomfrey, prawdopodobnie znajdował się z nimi też Malfoy…
Starałam się wychylić, żeby zobaczyć co się tam dzieje, ale przy każdym ruchu ciemniało mi przed oczami. W końcu poddałam się, zrezygnowana opadając na poduszki. Popatrzyłam pytającym wzrokiem na blondyna siedzącego tuż obok.
- Zemdlałaś. Ja cię tu przyniosłem… Tłum by cię stratował… - powiedział, głaskając mnie po ręce. – To musiało być dla ciebie zbyt wiele. To był naprawdę przerażający widok, myślałem, że już po nim. W życiu nie wiedziałem czegoś takiego. Spadł przecież z ponad dwudziestu stóp! Gabi okropnie to przeżywa, ale jej nie wpuścili. Ja wszedłem tu tylko dlatego, że niosłem cię na rękach. Później o mnie zapomnieli. Tak są zajęci całą sytuacją. - Skinął głową w kierunku parawanu. - Słyszałem, jak pielęgniarka mówiła, że ma szczęście, że było błoto. To jakoś zamortyzowało upadek. Mówiła też, że stan jest bardzo ciężki, ale miał szczęście. Co prawda, pogruchotało mu prawie wszystkie kości… – Na te słowa skrzywiłam się okrutnie, ale Michel jakby tego nie zauważył i ciągnął dalej. - … ale pielęgniarka stwierdziła, że z tym nie będzie problemu. Najważniejsze, żeby odzyskał przytomność.
            Nie skończył, gdyż przy nas pojawiła się pani Pomfrey.
- Och, już się ocknęłaś. Jak się czujesz? – zapytała pielęgniarka, patrząc na mnie z troską.
- Chyba dobrze – powiedziałam, nie do końca zgodnie z prawdą. Czułam się okropnie.
- Nie mogę się teraz tobą porządnie zająć, Granger, ale na wszelki wypadek zostaniesz. A pan będzie już stąd zmykał. Proszę przyjść po koleżankę wieczorem – powiedziała Pomfrey. – Teraz muszę zająć się panem Malfoyem.
Przy tych słowach pojawiła jej się na czole zmarszczka.
- Wyjdzie z tego, prawda? – zapytałam drżącym się głosem, nie będąc przygotowana na inną odpowiedź niż twierdząca. Starałam się oddychać równomiernie, ale czułam, jakby coś przygniatało mi klatkę piersiową.
- Mam nadzieję, że w jednym kawałku… - westchnęła pielęgniarka i popatrzyła na nas smutno.
- Pani Pomfrey… chyba jednak chciałabym wrócić do Pokoju Wspólnego. To było wywołane stresem… - zaczęłam, patrząc błagalnie na pielęgniarkę. Nie mogłam być na tej sali, nie mogłam wiedzieć, że ON jest gdzieś obok, może nawet umierający, a ja nie mogę go nawet zobaczyć.
Pomfrey spojrzała na mnie badawczo. Jej zatroskany wzrok powędrował szybko w kierunku miejsca za parawanem, gdzie stał Snape i McGonagall. Po chwili westchnęła ciężko.
- No dobrze, dzieciaki, uciekajcie. To trochę wbrew moim zasadom, jednak mam tutaj sytuację wyjątkową.  A ty – wskazała na blondyna. – Opiekuj się nią dobrze.
- Oczywiście - odparł Michel i wyszliśmy ze Skrzydła Szpitalnego. Rzuciłam ostatnie spojrzenia w stronę łóżka szczelnie osłoniętego parawanem. Wydawało mi się, że przez szparę dostrzegłam kawałek jasnowłosej głowy. Ale może to były tylko omamy…
                Michel bardzo poważnie potraktował polecenie pielęgniarki, gdyż nie odstępował mnie ani na krok. Kiedy znaleźliśmy się w Pokoju Wspólnym, odwróciłam się do niego:
- Michel, w porządku. Poradzę sobie. Dziękuję – szepnęłam i wspięłam się na palce, żeby pocałować chłopaka w policzek, ale obrócił głowę tak, że moje usta natrafiły na jego. Oboje się zmieszaliśmy, ale nie miałam siły niczego tłumaczyć. On chyba też nie oczekiwał jakiegoś wybuchu entuzjazmu z mojej strony, bo tylko uśmiechnął się do mnie blado. Po chwili wahania, odwróciłam się na pięcie w poszukiwaniu Harry’ego. Musiałam załatwić pewną sprawę…
                 Znalazłam Pottera w objęciach Ginny. Rudowłosa siedziała mu na kolanach. Oboje wydawali się być pijani, ale bardzo zadowoleni z obrotu sytuacji.
- Harry, musimy pogadać… - powiedziałam stanowczo, ale chłopak ani myślał ze mną rozmawiać. Zamiast tego wydarł się na cały Pokój Wspólny.
- Hermiona! Widziałaś mecz? Ale załatwiłem Malfoya, widziałaś?! – wykrzyknął czarnowłosy, śmiejąc się na cały głos. Kilka czwartoklasistek zachichotało, patrząc na Pottera tęsknym wzrokiem. Widząc to, Ginny jeszcze mocnej do niego przylgnęła. – Widziałaś? Wiesz, Fred i Georg przysłali nam własną przeróbkę Ognistej Whisky! Smak ten sam, wygląd ten sam, ale nauczyciel ani nikt inny nie skapnie się, że jesteś pijana! Nie da się jej wykryć! W ogóle, ani nią nie śmierdzisz ani żadnego wykrywalnego stężenia we krwi… Ale bajer, Hermioooono! 
Zignorowałam to, że bełkocze, zamiast mówić. Chyba Fred i George zrobili mu kolejny słynny  żart.
- Harry, proszę. Musimy pogadać… – powiedziałam stanowczym, błagalnym tonem, powstrzymując się, żeby nie zwrócić uwagi, że w takim stanie w jakim się znajdował nie było mowy o tym, że ktoś nie zorientuje się o wypitym alkoholu.
- Ależ mów! 
Westchnęłam. Rozejrzałam się po Pokoju Wspólnym. Nie chciałam mówić tego przy tylu świadkach, ale to była moja ostatnia szansa przed wyjazdem Harry’ego do Beauxbatons. To było już jutro, a rano pewnie dopadnie go taki kac jak stąd do Londynu.
- Nie podoba mi się to, co zrobiłeś Malfoyowi – wypaliłam i wypuściłam powietrze z płuc. Przyjaciel kiwał głową zadowolony, pewnie oczekując pochwał za udany mecz, ale kiedy dotarł do niego sens moich słów, krzyknął:
- Co?! – Wszyscy w Pokoju Wspólnym zamarli, przysłuchując się naszej rozmowie.
- To, co słyszałeś. – Głos mi drżał, ale byłam pewna swojego zdania.
- Czy ty go bronisz? Co…?! Odpowiedz! Bronisz go? Bronisz tego podłego, durnego Ślizgona? Bronisz go? - wybełkotał Harry, patrząc na mnie z wyrzutem.
- Harry, nie krzycz, proszę. Jesteś pijany – powiedziałam błagalnie, siląc się na spokojny ton. – Nie bronię nikogo. Mówię tylko, że zachowałeś się nie fair. Sfaulowałeś go…
- Sam się o to prosił! Merlinie, Hermiono… od kiedy to jesteś po jego stronie? – Już chciałam odpowiedzieć przyjacielowi, kiedy odezwał się któryś z Gryfonów.
- Właśnie Hermiono? Od kiedy zależy ci na jakimś podłym Ślizgonie?
- Hermiono, dlaczego?!
Nagle zalała mnie fala pytań. Wszyscy Gryfoni przekrzykiwali się nawzajem chcąc usłyszeć moje wytłumaczenia… A ja… Nie chciałam się tłumaczyć.
- Dajcie jej spokój – ryknął nagle Ron i wszyscy nagle umilkli. Podeszłam do rudowłosego. 
- Ty wiesz Ron, że mam rację! Wiesz, prawda? - powiedziałam błagalnym tonem, czując jak pod powiekami zbierają mi się gorące łzy bezsilności i wstydu. Pijani mieszkańcy domu lwa patrzyli na mnie niechętnie, niektórzy nawet nienawistnie.
- Oczywiście, że rozumiem… – Ron też zdawał się być mocno wstawiony.
- Porozmawiajmy… - szepnęłam, ciągnąc rudowłosego w stronę sypialni chłopców. O wejściu do sypialni dziewcząt Ron nie mógł nawet marzyć, ale jego sypialnia to co innego. Dziewczyny mogły tam wejść bez problemu. Ponadto tylko tam było pewnie ciszej niż w Pokoju Wspólnym.
- Tak… Porozmawiajmy... - odparł Ron nieprzytomnie, wchodząc za mną po schodkach, coraz wyżej i wyżej. W końcu znaleźliśmy się w sypialni, którą Ron dzielił z Harrym, Nevillem, Seamusem i Deanem.
Pokój był urządzony zupełnie inaczej niż sypialnia dziewcząt. Było tu zdecydowanie mnie przytulnie, a ponadto po podłodze porozrzucane był różne rzeczy, tak jakby chłopcy zamiast układać brudne skarpetki w koszu obok łóżka, tak, żeby zajęły się nimi skrzaty domowe, specjalnie rozrzucali je po pokoju.
Usiedliśmy na łóżku Rona.
- Wiesz dobrze, że go nie broniłam… Wiesz Ron, prawda? Chciałam tylko, żeby Harry zrozumiał, że tak nie można… Ron, słuchasz mnie w ogóle? Ron? Co ty robisz? Ron! – próbowałam odepchnąć Weasleya, który ni stąd ni zowąd położył mi rękę na kolanie i przesuwał ją coraz wyżej po mojej nodze. Chłopak przysunął swoją twarz do mojej i zaczął mnie całować. Próbowałam go odepchnąć, ale on tylko jeszcze bardziej przyparł mnie do łóżka. 
- Ron! – pisnęłam, ale chłopak mnie nie słuchał. Próbowałam dosięgnąć różdżki, ale chłopak był ciężki, więc blokował mi do niej dostęp..
- Dlaczego tak na mnie patrzysz Hermiono? Wiem, że tego chcesz – wysapał Ron w przerwie pomiędzy natarczywymi pocałunkami. Pokręciłam przecząco głową, ale on nie zwracał na mnie uwagi. Jego gorące usta sprawiały, że miałam mdłości. W tamtej chwili rzeczą, którą chciałam jak najbardziej desperacko zrobić, była ucieczka przed moim najlepszym przyjacielem. 
*
            Klamka do dormitorium drgnęła i zaczęła powoli opadać, co było spełnieniem moich wewnętrznych modlitw. Ron odskoczył od mojego ciała jak oparzony. Między nami zapanowała pełna oczekiwania cisza. Z napięciem wpatrywaliśmy się w klamkę. Drzwi już prawie się uchyliły, kiedy usłyszeliśmy donośny głos z Pokoju Wspólnego:
- Michel, tu jest twoja książka o historii quidditcha. Nie musisz jej przynosić z dormitorium. – pospieszne, oddalające się kroki pozwoliły rudowłosemu odetchnąć z ulgą. Pospiesznie wciągałam na siebie koszulę, przy akompaniamencie przeprosin Rona. 
- Hermiono, ja nie wiem co mi się stało. Hermiono, przepraszam… - Nie zwracałam na niego uwagi. Czułam wściekłość, ale przede wszystkim byłam upokorzona bardziej niż w całym swoim życiu. Kiedy dopięłam ostatni guzik koszuli, który rozpiął się, kiedy jego ręka "przypadkiem" zawędrowała nie tam gdzie trzeba, nawet się nie odwracając pobiegłam ku drzwiom, ignorując głośne nawoływania Rona. Zbiegłam po schodkach do Pokoju Wspólnego i niezauważona wymknęłam się przez portret Grubej Damy. Na szczęście nikt w pokoju wspólnym nie zwrócił uwagi na przygarbioną dziewczynę, ukradkiem zgarniającą ze stołu butelkę z Ognistą Whisky. 
Szłam pustym i ciemnym korytarzem, co chwilę popijając drapiącą w gardle i ohydną w smaku Ognistą Whisky. Przy każdym łyku łzy zbierały mi się w oczach, które zdawały się wyskakiwać z orbit. Gardło paliło żywym ogniem, ale musiałam przyznać, że trunek pomagał. Nie byłam już smutna, ale to nie znaczy, że rozpierało mnie szczęście. Miałam wrażenie, że mój otępiały od alkoholu umysł nie przyjmuje do wiadomości wydarzeń z kilku poprzednich godzin. Harry, Ron - dwaj najlepsi przyjaciele tak bardzo mnie rozczarowali. To wszystko przestawało tracić sens. Wspólne przygody z przeszłości zdawały się być tylko mglistym wspomnieniem, wytworem wyobraźni. Nigdy nie sądziłam, że to skończy się tak szybko. Przecież wiem, że przyjaźń buduje się tyle lat, a można ją zniszczyć w jednej krótkiej chwili. Ale czy to był już koniec? Nasz koniec? Nierozłącznej trójki, bohaterów Hogwartu… Z łoskotem upadłam na zimną posadzkę, gdy moje nogi w jednej chwili odmówiły mi posłuszeństwa. Otaczała mnie ciemność. Tak straszna i tak rozkoszna zarazem. Miałam ochotę rozpłynąć się w tej nicości, zniknąć z powierzchni ziemi. Dotknęłam zimnej podłogi i przyłożyłam rozgrzany policzek do chłodnej ściany. Zamknęłam oczy. Przesuwałam dłonią po gładkiej powierzchni przy mojej twarzy, kiedy moja ręka natrafiła na coś twardego. Jakby uchwyt. Zaintrygowana, weszłam do pomieszczenia, uprzednio otwierając różdżką przejście. Dookoła panował mrok. 
- Lumos – szepnęłam, a moja różdżka natychmiast rozświetliła pomieszczenie snopem światła. Zupełnie niepotrzebnie, gdyż w tej samej chwili pomieszczenie rozjarzyło się blaskiem kilku tysięcy świec, rozłożonych po całym pomieszczeniu. Małe i duże, aż bijące po oczach swoją jasnością i takie, które ledwo się paliły, świece nadawały pomieszczeniu niepowtarzalny, trochę tajemniczy klimat. Mimo to, pokój wcale nie wydawał się pozbawiony przytulności. Było w nim coś, co dawało ukojenie i poczucie bezpieczeństwa. Blask świec ogrzewał moje ciało, sprawiając, że przyjemnie ciepło rozchodziło się po całym moim organizmie. To było podobne uczucie jak po wypiciu Kremowego Piwa. Rozłożone miękkie fotele aż prosiły się, żeby na nich spocząć. Od razu domyśliłam się, że znajduję się w Pokoju Życzeń, gdyż nigdy wcześniej nie widziałam takiej sali w Hogwarcie. Z pewnością nie była to żadna z klas. Pokój przypominał bardziej połączenie biblioteki z wygodnym salonem. Książki na półkach zachęcały do przeczytania, a obite w delikatną i przyjemną w dotyku tkaninę kanapy, tylko prosiły, żeby wpaść w ich łagodne objęcia. Bez zastanowienia opadłam na jeden z rozkosznie aksamitnych foteli. W rogu pomieszczenia zauważyłam ogromny kominek, stanowiący główne źródło światła w pomieszczeniu. Wesołe płomyki igrały ze sobą wydając ciche syknięcia. Zrobiło mi się tak przyjemnie i błogo, że ułożyłam głowę na poduszce, która pojawiła się, gdy tylko o niej pomyślałam. Wodziłam wzrokiem po pomieszczeniu, czując jak moje powieki powoli opadają. Pokój życzeń jak zwykle dał mi to, czego potrzebowałam. Ale co to było tym razem? Spokój? Chwila wytchnienia od problemów i zmartwień? Bardzo możliwe…



  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz