10 września 2014

Spojrzenie arystokraty, rozdział siódmy.



Mijały tygodnie, a cały świat przykrył się delikatną warstwą bialutkiego śniegu. Od czasu znalezienia Pokoju Życzeń, Hermiona spędzała w nim większość czasu. Czasami przesiadywała w bibliotece, gdyż to był rok OWUTEM’ów i nie mogła go zawalić. Przez resztę czasu chodziła nieobecna. Harry wyjechał, a z Ronem nie zamieniła słowa od niemiłego incydentu. Zbliżały się ferie bożonarodzeniowe i coraz bardziej ogarniała ją chęć zajrzenia do Skrzydła Szpitalnego...
            W końcu, błądząc po zamkowych korytarzach, postanowiła dowiedzieć się co stało się z Malfoyem. Czuła się za niego w pewien sposób odpowiedzialna, bo w końcu to jej  rzekomy przyjaciel o mało nie pozbawił go życia. Szybko przemieszczając się po Hogwarcie, w biegu pokonując schody, dotarła pod drzwi Skrzydła Szpitalnego. Weszła do przestrzennej Sali, rozglądając się po pomieszczeniu. Pokój świecił pustkami – pani Pomfrey widocznie wyszła. Rzuciła wzrokiem na łóżko najbliżej okna. Powoli podeszła, zerkając na postać leżącą w białej, puchowej pościeli. W dalszym ciągu był nieprzytomny. A może po prostu spał…
 Spojrzała na jego twarz, która nie była już umazana błotem. Blond włosy łagodnie mieniły się blaskiem grudniowego słońca. Jego blade oblicze, zwykle wykrzywione w złośliwym grymasie, było teraz bez wyrazu. Ten widok był niemalże bolesny. Wyglądał, jakby mógłby już nigdy nie otworzyć oczu, już nigdy nie rzucić jej żadnej złośliwej uwagi.
Nie mogąc się powstrzymać, przyłożyła dłoń do zimnego policzka i delikatnie pogładziła gładką skórę chłopaka. Ten pojedynczy gest rozbudzał wspomnienia, które tak bardzo chciała wyrzucić z pamięci...
I tak bardzo nie potrafiła...

*          *         *

Chciał otworzyć powieki, ale te były strasznie ciężkie, jakby z ołowiu.
- Obudź się… Obudź, proszę…-  Słuchał cichego szeptu. Ten głos, który do niego mówił, koił jego nerwy, dawał uczucie spokoju...
Chciał odpowiedzieć, ale z jego ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Owszem, słyszał co działo się dookoła, ale pozostawał bierny na ciąg wydarzeń. Nie wiedział gdzie jest i co się z nim dzieje, ale nie myślał o tym… Czuł, że jest w końcu bezpieczny. Mógł słuchać… Słuchać deszczu za oknem, szumu wiatru, słuchać w nieskończoność tego głosu, który do niego mówił i dawał mu ukojenie.
Ktoś nad nim czuwał.
 Z czasem zaczął pojawiać się zapach. Wydawało mu się, że mijają miliony lat. A on jedynie leży w tej ciemności i pozwala, aby opiekujący się nim anioł, dotykał jego twarzy, dłoni, włosów. Żeby delikatnie obrysowywał palcem kontur jego ust, delikatnie zahaczając o lekki zarost, który pojawił się na jego twarzy.
Nie był w stanie określić woni, którą czuł. ale podobała mu się… Przypomniało mu się dzieciństwo. Pachnące poczuciem bezpieczeństwa dłonie matki. Łono, na którym zawsze układał małą główkę, słuchając jej opowieści o magii, niebezpiecznych smokach i zamczyskach w których dzieci uczyły się jak czarować.
Dwóch małych chłopców bawiło się radośnie. On był poskramiaczem smoków, a jego przyjaciel do zabawy udawał, że jest niebezpiecznym rogogonem.            Rozentuzjazmowanym piskom nie było wręcz końca. Do czasu. Dziecięce oczy napotkały surowe spojrzenie tych znacznie starszych, które zawsze napełniały go strachem.
- Wstań, Draco. – Chłopczyk posłusznie podniósł się na nogi. Ojciec wyciągnął drewniany miecz z jego ręki i rzucił go pod nogi drugiego chłopca, który obserwował całe zajście z dziecięcą ciekawością, nie rozumiejąc jeszcze świata dorosłych, nie rozumiejąc kim jest i dlaczego tatuś tego drugiego chłopca nie chce, aby się razem bawili.
- Nie będziesz spędzał czasu z gorszymi od siebie, synu.
Gdyby ów chłopiec (prawdopodobnie jakiś mugolski przybłęda z pobliskiej wioski doszwędał się aż tutaj w poszukiwaniu towarzysza zabaw) rozumiał te słowa, gdyby wiedział wtedy, czym jest pogarda i jak niesprawiedliwy jest świat, zapłakałby pewnie gorzko, widząc jak mały blondynek odchodzi, odprowadzany przed ojca. Zapłakałby nad losem swoim i swojego przyjaciela. Ale jeszcze nic tego nie rozumiał, więc obserwował to wszystko z szeroko otwartymi oczami, a zniknięcie towarzysza przygód skwitował tylko wzruszeniem ramion. Poniósł drewniany mieczyk, który wcześniej wylądował u jego stóp i pobiegł przed siebie, znaleźć sobie nową zabawę.

                Powoli zaczął otwierać ociężałe powieki… Promienie słońca powoli wpadały mu do oczu, oślepiając go, ale wytrwale walczył.  Chciał już wrócić i odnaleźć źródło tego głosu…
Ociężałe powieki powoli się otworzyły. Poczuła na sobie wzrok szarych oczu. Tym razem to spojrzenie nie wyrażało nienawiści. Jego oczy patrzyły na Gryfonkę z zaskoczeniem.
- Granger? – Z długo nie używanego gardła nie wydostał się dźwięk. Brunetka jak zaczarowana ścisnęła jego dłoń.  Jego twarz przez długi czas pozbawiona możliwości skrzywienia się w grymasie złości lub w cynicznym i złośliwym uśmieszku, chyba zapomniała jak to się robi, więc pozwoliła sobie na odwagę i uśmiechnęła się lekko.
Próbował wstać, ale mięśnie omówiły mu posłuszeństwa. Bez tchu odpadł na poduszki.
- Jeszcze jakiś czas tak będzie. Mięśnie zapomniały jak to jest się poruszać – powiedziała pani Pomfrey, pojawiając się znikąd i w jednej chwili znajdując się przy łóżku Malfoya. Prawdopodobnie musiała obserwować ich dłuższą chwilę. 
- Jak się czujesz? – zapytała troskliwie pielęgniarka.
- Dobrze – odparł, nie spuszczając wzroku z Gryfonki. Pomfrey zaczęła badać blondyna, sprawdzając czy nie doznał jeszcze jakichś urazów podczas wypadku, które mogła wcześniej przeoczyć przez wzgląd na to, że był nieprzytomny. 
- A czy pamiętasz wszystko?
- To był Potter – odpowiadał dalej Ślizgon, nie patrząc na pielęgniarkę. Hermiona nie pozostawała mu dłużna, jak w amoku wpatrując się w szare oczy.
- Panno Granger? – Oderwała wzrok od Draco i posłusznie spojrzała na panią Pomfrey.
- Czy mogłabyś przyjść później? Muszę zbadać pana Malfoya, ale ten jak widać, nie może się skupić i odpowiadać na pytania, kiedy pani jest w pobliżu.
Na te słowa, zarumienili się oboje, mając na tyle przyzwoitości, żeby nawet nie zaprzeczać.
- Oczywiście – mruknęła zażenowana i rzucając ostatnie, tęskne spojrzenie na chłopaka. wybiegła ze Skrzydła Szpitalnego.


*          *         *

            Gabrielle siedziała na łóżku czesząc swoje lśniące włosy. Miała zaczerwienione oczy, lecz nawet z tym wyglądała zjawiskowo. Martwiła się o Dracona. Może zwariowała, ale naprawdę zadurzyła się w Ślizgonie. Tak… Smakowała na języku to słowo. Zakochana… Jeszcze nigdy nie czuła się tak skołowana. Zawsze to ona wprawiała ludzi w taki stan. Teraz role się odwróciły.
Zwlokła się z łóżka i powłócząc nogami zeszła do Wielkiej Sali. Kiedy blondyn całe dnie leżał w Skrzydle Szpitalnym, wałęsała się bez celu po zamkowych korytarzach. Nie wiedziała dlaczego, ale nogi same przywiodły ją do tego miejsca. Delikatnie uchyliła drzwi Skrzydła Szpitalnego i wsunęła się do środka. Dosłownie podbiegła do łóżka Draco. Miała wrażenie, że coś się zmieniło, jakby…
- Draco! Obudziłeś się! – wykrzyknęła i przysunęła się do niego, składając mu na ustach długi i rozkoszny pocałunek…
Hermiona wspinała się po schodach wiodących na kolejne piętro. Przed drzwiami Skrzydła Szpitalnego wyczarowała wazon i bukiet kwiatków. Uśmiechnęła się na myśl, że może to rozweseli mu czas spędzany w łóżku. Nie mogła uwierzyć, że wszystko tak się ułożyło. Miała wrażenie, że jest dla niej kimś ważnym, że teraz jest jakiś inny i czuje do niego coś więcej… Tak jakby mogła się w nim zakochać… Nie, to niemożliwe! A jednak… Tym razem taka myśl nie wywołała na jej twarzy grymasu obrzydzenia, ale radosny uśmiech. Naprawdę dziwny jest ten świat…
Otworzyła drzwi do pomieszczenia kierując się w stronę łóżka blondyna. Podniosła głowę i… zamarła. Draco miał już gościa. I to nie byle jakiego… Poczuła, jak wazon wysuwa jej się z rąk. Usłyszała głuchy huk i naczynie rozbiło się na zimnej posadzce. Nie płakała, tylko patrzyła w osłupieniu jak para obraca się gwałtownie i napotyka jej wzrok. Spojrzenie dziewczyny było pełne nienawiści, natomiast w oczach chłopaka dostrzegła zaskoczenie. Zauważyła, że otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale ona nie zamierzała słuchać go już nigdy więcej. Obróciła się na pięcie i wypadła z pomieszczenia, czując, że dopiero teraz pod powiekami zbiera się słone morze łez…

*          *         *

      Błyszczące słońce wychylało się leniwie zza horyzontu. Patrzyła na nieruchomy krajobraz za oknem, podziwiając jego piękno. Skuliła się, podciągając nogi pod siebie. Incydent w Skrzydle Szpitalnym miał miejsce aż dwa tygodnie temu, a ona nadal nie mogłam się pozbierać.
Usłyszała ciche kroki za sobą. Wzdrygnęła się i obróciła gwałtownie. Był sobotni poranek i nikt przy zdrowych zmysłach nie wstawałby tak wcześnie rano. Nikt oprócz niej, cierpiącej na bezseność. Ilekroć zamykała oczy, widziała jego twarz i uświadamiała sobie jak bardzo jej na nim zależy. I nie mogła tego znieść.
 W głębi duszy spodziewała się, że to Michel, ale jej przypuszczenia okazały się błędne, kiedy tylko rozejrzała się po Pokoju Wspólnym, a jej oczy napotkały poważne spojrzenie. Podniosła się szybko i gwałtownie, dając po sobie poznać zaskoczenie.
- Co tutaj robisz? – Nie poznała swojego głosu, przez bijący od niego chłód. Zmrużyła oczy, wiedząc, że żadna odpowiedź nie będzie odpowiednim dla wytłumaczeniem.
- Hermiono, przyszedłem… przyszedłem cię przeprosić…
- Po tym wszystkim, masz jeszcze czelność…
- Wiem! Jestem skończonym idiotą, ale proszę tylko o to, żebyś mi wybaczyła! Błagam, Hermiono… Nie mogę znieść myśli, że mnie nienawidzisz… - Słowa dobierane niezwykle starannie, były wypowiadane łamiącym się głosem.
- Mam do tego prawo. Nie jestem ci nic winna, Ron… - Przy każdym kolejnym słowie, twarz chłopaka wykrzywiała się w coraz żałośniejszy sposób. Rudowłosy zaczął delikatnie dygotać. Przez kilka chwil, nie wiedziała co się dzieje i dopiero po chwili zrozumiała. Ron płakał. Nie mogła w to uwierzyć, jeszcze nigdy wcześniej nie widziała jego łez. 
- Hermiono, błagam… kocham cię. Zawsze cię kochałem i to co się stało, jest tego wynikiem… - wydusił chłopak, zbliżając się do niej, jakby oczekiwał, że po tym wyznaniu wpadną sobie w ramiona. 
Przez chwilę nie wiedziała co odpowiedzieć. Ale nienawiść i ból związany z tym wspomnieniem byłó zbyt silny. Nie mogła mu wybaczyć. Przynajmniej nie teraz.
- Jeśli myślisz, że tym przedstawieniem wzbudzisz we mnie litość, to się przeliczyłeś – mruknęła i wyminęła chłopaka, czując w gardle gorzki posmak swoich słów i rodzące się w sercu poczucie winy…


*          *         *

                           Hogwart…
Zamek, który w ciągu zaledwie dwóch miesięcy zdążyła pokochać i znienawidzić. Był tak inny od Beauxbatons. Tutaj wszystko było takie prawdziwe, zupełnie odwrotnie do bajkowego życia we Francji. Przycupnęła pod rozłożystym drzewem. Wyciągnęła okrytą rękawiczką dłoń i zaczęła pisać po śniegu.
Gabrielle.
Bo co innego mogła napisać? Dla siebie i dla innych to ona była królową. Zdjęła rękawiczkę, która utrudniała jej grzebanie w śniegu. Gołym palcem błądziła po białej pelerynce, a pełne zawijasów litery układały się w słowo, które prześladowało ją od przyjazdu tutaj. Spędzało jej sen z powiek, powodowało, że kiedy słuchała jego brzmienia serce jej drgało. Draco. Dlaczego ten cholerny chłopak tak zawrócił jej w głowie? Zamknęła oczy, przywołując wspomnieniami kształt jego przystojnej twarzy. Lekko zarysowana szczęka, szare oczy z nieodgadnionym spojrzeniem i odpadające na jasną twarz platynowoblond włosy. Nie mogła o nim nie pomyśleć w każdej sekundzie, gdyż taką uznałaby za zmarnowaną. Pamiętała smak jego ust i dotyk dłoni. Złośliwy głosik w jej głowie szeptał, że to tylko złudzenie, ale ona starała się go ignorować. Przecież tylko sobie pomogła, tak jak uczyła ją babcia. Eliksir miłosny w perfumach to jeszcze nic złego. Nie sprawiają, że człowiek się zakochuje. Pomagają tylko dostrzec piękno tej drugiej osoby. A to, że jej czar i urok osobisty związany z krwią willi nie miało znaczenia. Chociaż teraz to nie było istotne. Zakochał się i to nie w niej. W tej małej Gryfonce. Co ona mogła mu zaoferować? Właśnie – nic. Była zupełnym przeciwieństwem Gabrielle. Wrażliwa, pełna ciepła i współczucia. To cechy głupców! Gdyby Gabrielle przejmowała się każdym zakochanych w niej chłopakiem, wkrótce nie miałaby szans na samodzielne oddychanie. Ale jednak brunetka wygrała i to nie byle co! Francuzka znienawidziła ją od pierwszego wejrzenia, kiedy Michel podał jej rękę. Przecież ta dziewczyna wyglądała przy niej jak sierotka przy księżnej! Wciąż nie mogła uwierzyć, że wtedy na widok tej Gryfonki, w Skrzydle Szpitalnym, Draco kazał jej się wynosić… Tak, wynosić się! Jak on śmiał?! Kiedy tylko zauważył uciekającą Granger, odepchnął ją, Gabrielle Delacour, od siebie, każąc jej iść. Jeszcze żadne słowa nie zraniły jej tak mocno jak wypowiedziane przez Draco. Ale ona nie poddawała się tak łatwo. Już wiedziała co zrobić, żeby wyeliminować tę małą ślicznotkę z gry. Siostra opowiadała jej niegdyś o kimś, kto bez trudu potrafi zrujnować cudze życie. Francuzka zerwała się na równe nogi, biegnąc w stronę zamku. Bez tchu pokonywała strome schody, dobiegając aż do sowiarni. Nie mogła uwierzyć, ale już nawet orientowała się w ogromnym zamczysku. W pośpiechu wyciągnęła z torby pióro i pergamin skrobiąc coś zawzięcie zmarzniętą ręką. Po kilkudziesięciu minutach skończyła pisać i zawinęła list w elegancki rulonik przywiązując go do nogi szkolnej sowy. Jeszcze przez chwilę patrzyła jak szara płomykówka znika w oddali i uśmiechnęła się do siebie leciutko.
- I mamy zwycięzcę… - szepnęła ledwie niedosłyszalnie. 
                                                     
*          *         *
Schody prowadzące do lochów pokonywała w pośpiechu, nie chcąc spóźnić się na eliksiry. To była ostatnia lekcja tego dnia, ale niestety ze Ślizgonami i Snape’m. Dotarła pod klasę, ale po chwili zorientowała się, ze nikogo tam nie ma. Zaczęła powoli wycofywać się z korytarza, kiedy usłyszała za sobą cichy głos.
- Snape nie mógł przyjść i lekcja została odwołana. – Z cienia wyłoniła się sylwetka Malfoya.
Widocznie pani Pomfrey uznała, że chłopak może już opuścić Skrzydło Szpitalne.
- Czekam na ciebie, musisz dać mi się wytłumaczyć – powiedział lekko, ale w jego głosie można było wyczuć upór. Wiedziała, że nie pozwoli jej odejść bez wysłuchania go. Postanowiła spróbować mimo wszystko.
- A co, jeśli ja nie chcę tego słuchać? - warknęła i odwróciłam się do ucieczki, ale poczuła przed sobą niewidzialną barierę.  Była w potrzasku.
- Niestety, jak widzisz, będziesz musiała. – Jego słowa wywołały w niej falę złości. Wyciągnęła różdżkę i zaczęła mamrotać pod nosem różne przeciwzaklęcia, jednak żadne nie podziałały.
- Nie przebijesz tego zaklęcia – powiedział swobodnie Malfoy, patrząc na nią przenikliwie.
- Czarna magia? – uniosła brwi.
- Nie. Upór i zdeterminowanie.
 Zbił ją z tropu.
- Dobrze, powiedz, dlaczego miałabym cię wysłuchać…? – Założyła ręce na piersiach, mając nadzieję, że to pytanie zdezorientuje chłopaka, ale widocznie był na nie przygotowany, bo odparł bez wahania:
- Bo to co widziałaś to nieporozumienie.
            Przeczesał dłonią włosy, przez chwilę sprawiając wrażenie spiętego.
- Nie wiem jak ty, ale ja zrozumiałam wszystko dosadnie – wycedziła. Miała dość tej sytuacji, chciala po prostu zaszyć się ponownie w swoim dormitorium i odzyskać spokój.
- Nie możesz zrozumieć Granger, że mi na tobie zależy? To no nie jest łatwe! – wybuchnął i zaraz przyłożył dłonie do skroni. 
Zmarszczyła brwi.
- Co? Jak to zależy? – zapytała ostrożnie, niepewna tego co przed chwilą usłyszała.
- Nie wiem jak ci to wytłumaczyć, Granger, ale kiedy byłem w śpiączce miałem wrażenie, że… zresztą nieważne, i tak nie zrozumiesz – mruknął i już chciał ją wyminąć, ale tym razem to ona go osaczyła, łapiąc go za rękę. 
- Wrażenie, że znalazłeś coś, czego ci do tej pory brakowało? – powiedziała niepewnie, ale musiałam wiedzieć. Stalowe oczy patrzyły na nią badawczo.

Miał ochotę zasypać ją gradem pytań, ale powstrzymał potok słów cisnący mu się na usta. Poczuł jak palce dziewczyny wślizgują się do jego dłoni i zgrabnym ruchem splatają się z jego palcami. Patrzyli na siebie w milczeniu. Mieli wrażenie, że teraz spotkali się po raz pierwszy w życiu. Malfoy wiedział, że nie musi się tłumaczyć, że nie musi już przepraszać. Raniące słowa, gesty, chwile stały się odległym wspomnieniem. Liczyło się tylko tu i teraz. Gdyby ktoś w tym momencie wszedł do lochów, zobaczyłby dwójkę wpatrzonych w siebie nastolatków. Pewnie mruknąłby z uśmiechem „Ach, to szczenięce zauroczenie”, ale to stwierdzenie, za nic nie mogłoby wyrazić w słowach więzi, która pojawiła się między nimi. W tej sytuacji zrozumienie i zaufanie stawały się tylko pustymi słowami. Bowiem uczucie, które połączyła dwójkę nastolatków, było najpotężniejszym rodzajem magii…
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz