10 września 2014

Spojrzenie arystokraty, rozdział drugi.


W Pokoju Wspólnym Ślizgonów panował półmrok. Jedyne światło dochodziło z kominka, w którym płomienie nie tańczyły wesoło jak w innych dormitoriach, tylko lizały złowieszczo kawałki drewna. Przypominały czerwono-pomarańczowe węże, oplatające swoje ofiary. Na zielonej kanapie przed kominkiem siedziały dwie pochylone do siebie postacie, rozmawiając o czymś szeptem. Gdyby ktoś podszedł bliżej, zapewne nie zrozumiałby o czym rozmawia dwóch chłopców... ale gdyby potrafił wsłuchać się w ich ciche szepty, mógłby zapewne usłyszeć:
- I jak ci idzie? Ostatnio napatoczyła się sama, mam nadzieję, że dobrze to rozegrałeś, Draco.
- Daj spokój, Blaise. Byłem wściekły, poza tym mi zwiała. Lepiej mi powiedz gdzie schowałeś rękę. Potter będzie pewnie znowu węszył.
Jego twarz wykrzywił grymas wściekłości.
- Ręka jest w bezpiecznym miejscu. Ty lepiej zajmij się Granger. Radzę ci szybko działać. Widziałem, że teraz chodzi bez swojej świty… A co do Pottera – to już mój interes. Nigdy nie dowie się gdzie jest ukryta.
- Co jest ukryte?
Tuż za ich plecami rozległ się piskliwy głos Pansy Parkinson.
- Nic co powinno cię obchodzić, Pansy – powiedział ostro Malfoy. Dziewczyna popatrzyła na niego z wyrzutem i usiadła na kolanach Zabiniego, który natychmiast przesunął rękę na jej udo.
- A ty, Blaise? Powiesz mi? – dopytywała się czarnowłosa, nachylając się w stronę chłopaka, tak że jej włosy okalały całą jej twarz.
- Oj Pansy, Pansy... Nie bądź taka dociekliwa, skarbie. – Mówiąc te słowa ciemnowłosy nawet na nią nie spojrzał, bawiąc się frędzelkami od jej krótkiej spódniczki. Kiedy w końcu oderwał wzrok od kawałka materiału, popatrzył jeszcze raz w stronę blondyna, a jego spojrzenie zdawało się mówić: „ Zobacz… tak się bawi z dziewczynkami…”.
            Dracona bawiła cała ta sytuacja. Siedział rozparty na kanapie, przyglądając się przyjacielowi. Wiedział, że Parkinson zrobi wszystko, byleby tylko zwrócił na nią uwagę... Pewnie sądzi, że zacznie być zazdrosny... Ale jej zachowanie tylko go bawiło. Ba, widząc to, coraz bardziej tracił do niej szacunek. Nawet nie widziała, że Zabini bawi się nią jak maskotką, którą można zdjąć z półki pod byle pretekstem… dla zwykłej zachcianki...
            Blondyn spojrzał na zegarek. Za dziesięć ósma. Cholera! Jeśli teraz nie wyjdzie z pokoju, będzie spóźniony.
Gabinet McGonagall leżał z innej części zamku.
Szybko podniósł się z kanapy, tym samym ściągając spojrzenia przyjaciół.
- Szlaban – mruknął, a Pansy i Blaise pokiwali współczująco głowami. Wychodząc z dormitorium, zauważył kątem oka jak Parkinson, nie zważając na jego protesty, szybko wstaje z kolan Zabiniego, wygładza spódniczkę i szybkim krokiem idzie w stronę sypialni dziewcząt.


                                                       *              *                 *


             O ósmej stawiłam się pod gabinetem profesor McGonagall, gdzie czekali już Ron i Malfoy. Obydwu obrzuciłam chłodnym spojrzeniem, które odwzajemnił o dziwo tylko Ron. Blondyn wpatrywał się we mnie uważnie, jakby nad czymś się zastanawiając, ale kiedy zauważył, że na niego patrzę, szybko odwrócił wzrok.
            Z gabinetu wyszła McGonagall. Zauważywszy troje uczniów czekających pod drzwiami powiedziała:
- Doskonale. Granger i Malfoy – wy zejdziecie do klasy profesora Slughorna, wspominał, że oboje radzicie sobie całkiem nieźle z eliksirami… A ty, Weasley, idziesz z panem Filchem – prosił o pomoc przy polerowaniu pucharów w Sali Wspomnień. Jakby czekając na te słowa, obok McGonagall wyrósł Filch w nieodłącznym towarzystwie Pani Norris.
- Ale pani profesor… – zaczął Ron patrząc się to na mnie to na Malfoya.
-  Weasley, zamierzasz ze mną dyskutować na temat przydzielonej ci kary? To szlaban czy wyróżnienie? – ucięła kategorycznie dyrektorka. Ron poczerwieniał i już więcej się nie odezwał. Skłamałabym mówiąc, że było mi go żal. Nadal byłam wściekła.
            McGonagall ruszyła korytarzem, ale po chwili odwróciła się, zdając sobie sprawę, że ani ja, ani Malfoy nie ruszyliśmy się z miejsca.
- Stopy wam wrosły w posadzkę? – spytała ostro i ponownie ruszyła. Otrząsnęłam się i pospieszyłam za profesorką ciemnym korytarzem. Przez całą drogę panowała całkowita cisza, nie licząc naszych kroków odbijających się echem od ścian.
Doszliśmy do klasy profesora Slughorna. Kiedy razem z Malfoyem usiedliśmy przy kociołkach, rozległ się tubalny głos profesora dobiegający z drugiego końca pomieszczenia.
- Przez kolejny tydzień, w ramach szlabanu będziecie zjawiać się tutaj równo o ósmej wieczorem i o ani minutę później. – Puścił nam oczko. – Pomożecie mi w przygotowaniu kilku eliksirów dla pani Pomfrey. Dzisiaj panna Granger uwarzy eliksir na zbijanie gorączki, natomiast zadaniem pana Malfoya będzie stworzenie eliksiru na pozbycie się kataru. Przepisy znajdziecie w księgach znajdujących się w szafce, w kącie klasy. W razie jakichkolwiek kłopotów, będę w swoim gabinecie. Za dwie godziny chcę mieć gotowe eliksiry, więc do dzieła! – powiedziawszy to, profesor ulotnił się. Podeszłam do szafki i wynalazłam książkę z recepturami przepisów. Po znalezieniu potrzebnego mi pergaminu i wszystkich składników ze szkolnych zapasów, usiadłam przed swoim kociołkiem i zajęłam się pracą.
 Byłam tak bardzo pochłonięta tworzeniem eliksiru, że zdawały się minąć wieki, kiedy w końcu podniosłam głowę i rozejrzałam się po klasie. Popatrzyłam ukradkiem na blondyna, ale on z zacięciem siekał korzonki. Wspaniale. Powróciłam do przygotowywania eliksiru. Już miałam dodać ostatni składnik, gdy nagle Malfoy pochylił się w moją stronę i szepnął mi prosto do ucha:
- Musimy pogadać.
Zaskoczona tym nagłym rozwojem wypadków, upuściłam do kociołka całą tackę z kolcami jeżozwierza – ostatnim składnikiem eliksiru. Wywar zasyczał cicho i przybrał jadowito-pomarańczowy kolor. Po chwili wstrzymywania oddechu, wywar uspokoił się, ale tylko po to, żeby za chwilę wybuchnąć. Obrzydliwa maź w kolorze wymiocin pokryła mnie i Malfoya. 
- Granger! Coś ty narobiła?! – wrzasnął Malfoy, który teraz dzięki warstwie pomarańczowego płynu na włosach mógł uchodzić za rudzielca.
- Co ja zrobiłam? To ty mnie wystraszyłeś! – powiedziałam oburzona, ale zanim dodałam coś jeszcze, do Sali wparował profesor Slughorn.
- Wielkie nieba, co się tu dzieje!? Panno Granger, w przepisie jest napisane wyraźnie: kilka kolców jeżozwierza, a nie cała tacka! Jestem panią szczerze rozczarowany… Na szczęście da się to naprawić. Dodaj do tego jeszcze ze cztery liście mordownika...
- Tak, panie profesorze – powiedziałam, czując jak policzki płoną mi ze wstydu. Rzuciłam Malfoyowi mordercze spojrzenie. Nauczyciel popatrzył na nas znad okularów, lekko rozbawiony, zapewne „pomarańczowym” wyglądem Ślizgona, następnie machnął różdżką, pozbawiając nas pomarańczowych glutów z włosów.
Nagle Malfoy zrobił coś czego nigdy bym się po nim nie spodziewała – roześmiał się . I o dziwo, nie był to ten zimny i szyderczy śmiech. Na wpół zaskoczona, a na wpół wściekła po incydencie sprzed kilku minut wydukałam tylko:
- I tak cię to bawi? Jesteś po prostu... - Nie skończyłam, ponieważ sama zaczęłam się śmiać.
- Gdybyś widziała swoją minę, Granger…
Nagle spoważniał.

                                                                         *

- Chciałbym zawrzeć rozejm... – powiedział Draco. Widział jak usta dziewczyny rozchylają się ze zdumienia i ponownie zamykają, ale postanowił kuć żelazo póki gorące. Uda, że jest przyjaźnie nastawiony i tak długo będzie skłaniał dziewczynę, aż ta w końcu ulegnie. Każda ulegała.
Tylko Draco nie zdawał sobie sprawy, że Hermiona nie była tą „każdą”…
                                                         *    
- Chyba żartujesz! – powiedziałam oburzona i wróciłam do przygotowywania eliksiru. Jak on w ogóle mógł wpaść na coś tak głupiego?! To logiczne, że się nie znosiliśmy i nic nie wskazywało na to, że k i e d y k o l w i e k mogłoby być inaczej.
- Mówię poważnie, Granger... Skoro mamy siedzieć tu koło siebie cały tydzień możemy chociaż jakoś się tolerować, prawda? 
- A co potem? Może wrócimy do układu „nic nie warta szlama - chamski arystokrata” ? – zapytałam z przekąsem.
- Nie rozumiesz. Nie jestem już takim idiotą, jak dawniej. Nie chcę wojny.- Chłopak mówił to jakby zupełnie szczerze. Popatrzyłam w jego szare oczy, ale nijak nie mogłam z nich wyczytać o czym myśli. W tej chwili wydawał się być taki... normalny. Moje usta już układały się w słowa „Tak, zgoda dam ci szansę”, kiedy pomyślałam o Harrym i Ronie i o tym jak bardzo mogłabym ich zawieść. Westchnęłam.
- Nie mogę. Nie ufam ci, Malfoy.
Wstałam i bez słowa pokierowałam się do wyjścia.


      *

            Draco długo jeszcze wpatrywał się w plecy dziewczyny, aż zniknęła za rogiem ciemnego korytarza.
- Cholera!
Blondyn odwrócił się do swojego kociołka, napotykając przy tym karcący wzrok profesora Slughorna, który stanął w drzwiach klasy. Pięknie!

                                                     
  *      


            Usiadłam na łóżku w dormitorium dziewcząt, a w głowie wciąż rozbrzmiewały mi słowa Malfoya. „Chciałbym zawrzeć rozejm...”
Ale co to znaczy? Byłam prawie pewna, że to jakiś głupi żart… Ale co, jeśli nie...?
Czy odrzuciłam szansę pojednania się z wrogiem? 
Bijąc się z myślami, zasnęłam…


*           *          *



 Dni mijały, tak jaki i kolejne szlabany, jednak na żadnym z nich nie odezwałam się do Malfoya ani słowem. On także postanowił milczeć. Dużo myślałam o naszej ostatniej rozmowie oraz o tym jaka czułam się osamotniona bez Harry’ego i Rona na których oficjalnie dalej się gniewałam. Wróciłam myślami do tamtej kłótni i stwierdziłam, że jest pewna rzecz, którą mogę dla nich zrobić. Wstałam szybko i podeszłam do szafki ze składnikami eliksirów. Popatrzyłam na Slughorna – drzemał. Z profesora przeniosłam wzrok na blondyna, który zawzięcie wpatrywał się w recepturę eliksiru (szkiele-wzro), który miał uwarzyć. Doskonale. Szybko porwałam z szafki słoik z muchami siatkoskrzydłymi, skórkę boomslanga oraz sproszkowany róg dwurożca.
Ukrywając wszystko pod szatą wróciłam do ławki.
- Co tam chowasz, Granger?
 Malfoy wpatrywał się w wybrzuszenie pod moją szatą.
- Nic, co mogłoby cię obchodzić, Malfoy – wycedziłam, uśmiechając się ostrzegawczo, gdyż Slughorn postanowił zostać w klasie i chyba zdrzemnął się podczas wypełniania jakiś magicznych formularzy.
- Ach tak? A może zainteresuje to profesora Slughorna? 
- Nie zrobisz tego – powiedziałam starając się, żeby mój głos brzmiał stanowczo. I pewnie. Wiedziałam, że z całą pewnością był zdolny do tego, żeby na mnie donieść.
-  Nie? – zapytał, unosząc jedną brew.
Myślałam intensywnie.
- Nie… jeśli chcesz zgody – wypaliłam, zanim w ogóle zdążyłam się nad tym zastanowić. Ale moja taktyka była chyba dobra. Malfoy sprawiał wrażenie, że głęboko się nad tym zastanawia. Wyciągnął dwie dłonie, udając, że waży obie sprawy, po czym jeszcze raz zerknął na wybrzuszenie pod moją szatą, potem na śpiącego Slughorna. W końcu, zmierzył mnie spojrzeniem i uśmiechnął się triumfalnie. Odetchnęłam z ulgą.
- Dobra, w takim razie ten weekend jest wyjście do Hogsmeade. Wychodzimy o trzeciej, spod bramy zamku. Nie spóźnij się, bo Slughorn dowie się o twojej małej „pożyczce”, szybciej niż będziesz w stanie powiedzieć „hipogryf”.
Uśmiechnął się szyderczo. No tak, wyszło szydło z worka. Tylko… czego on ode mnie chciał?
- Nie ma mowy. - Nie kryłam oburzenia. – Nigdzie z tobą nie idę.
- Zastanów się dobrze, albo… pan profesor wkrótce dowie się, jaki składniki ubyły z jego zbiorów…
Och, doskonale się bawił. Widziałam to po jego minie.
- I ty się niby zmieniłeś? Jesteś tak samo złośliwy jak zawsze! – warknęłam, nie patrząc już na niego. Wstałam, odnosząc składniki na miejsce.
 - Granger… Jak inaczej mógłbym cię przekonać, żebyś ze mną poszła?
            Spuściłam wzrok. I tu mnie miał. Nie wierzyłam w ani jedno jego słowo. 
- Dobrze...- zawahałam się. - Dobrze. Pójdę z tobą do Hogsmeade…
            Starałam się, żeby to zabrzmiało tak, jakbym robiła mu największą w świecie łaskę.
Mimo wszystko, pozwalając sobie na szansę do rozmyślenia się, wstałam i patrząc ostentacyjnie na Malfoya odłożyłam wszystkie składniki na miejsce.
- Myślisz, że to coś zmienia? Jak ci się wydaje, komu uwierzy na przykład… profesor Snape?
Cholera. Wiedział, że nie mogłam tak ryzykować.
- Odwal się – warknęłam tylko.
- Tak myślałem.
Jego uśmiech był tak szeroki, że miałam przez chwilę nadzieję, że rozerwie mu twarz.


                                             *           *           *
  
          W sobotni poranek obudziły mnie promienie słońca wpadające do dormitorium przez wielkie okno wychodzące na błonia. Wstałam, ubrałam się i zeszłam do Pokoju Wspólnego w poszukiwaniu Ginny, ale zamiast niej, w fotelach przed kominkiem siedzieli Harry i Ron. Jak zwykle, szepcząc między sobą.
     Już chciałam wyślizgnąć się niepostrzeżenie, ale usłyszałam za sobą głos Harry’ego.
- Hej, Hermiono – odwróciłam się powoli i podeszłam do chłopaków. Miałam nadzieję, że przeproszą mnie za swoje zachowanie i będzie po sprawie. Uch, nienawidziłam się z nimi kłócić.
- Cześć. Właśnie szukałam Ginny. Widzieliście ją może? – powiedziałam beztrosko i popatrzyłam na Rona, ale ten unikał mojego spojrzenia. Przeniosłam wzrok z rudzielca na czarnowłosego.
- Nie, nie wiedzieliśmy jej.
Harry uśmiechnął się do mnie, zezując na Ronalda. Widać było, że ma ochotę mocno szturchnąć go w bok.
- Aha…- zapadła chwila niezręcznego milczenia. - Wiecie... tak myślałam nad naszą ostatnią rozmową i doszłam do wniosku, że eliksir wieloskokowy to … nie jest taki zły pomysł…dlatego wzięłam kilka składników z szafki Slughorna, ale Malfoy się zorientował i niestety musiałam…
Naprawdę wielką ulgę sprawiła mi myśl, żem mogę im o wszystkim powiedzieć. O dziwnym zachowaniu Malfoya, naszej umowie, o tym jak bałam się, że Snape może się dowiedzieć…
- Mimo wszystko to świetnie, Hermiono. Wiedzieliśmy, że zawsze możemy na ciebie liczyć. – Harry wyszczerzył zęby. Widziałam, że chce się ze mną pogodzić tak bardzo jak ja z nim. - Prawda Ron?- spytał Harry z naciskiem.              Cisza.
- No cóż, Ron jest chyba dalej zły - powiedziałam chłodno i wyszłam przez dziurę pod portretem w poszukiwaniu Ginny.

            Znalazłam ją dopiero w Wielkiej Sali na śniadaniu.
 - Ginny, musimy pogadać… – powiedziałam, siadając koło niej przy stole.
            Rudowłosa podniosła na mnie wzrok znad tosta z dżemem.
- Musisz mi pomóc. Idę dzisiaj z Malfoyem do Hogsmeade. Jeśli nie wrócę do szóstej do zamku, będziesz wiedziała, kto za tym stoi…
Słysząc moje słowa, Ginny zakrztusiła się sokiem dyniowym, który właśnie popijała.
- Z .. k-k-kim idziesz? 
- Ginny, to nie tak jak myślisz. Muszę. Malfoy ma coś na mnie. Inaczej mnie wyda i będę miała kłopoty.
Przyjaciółka skinęła głową i zrobiła coś, co najbardziej w niej uwielbiałam – nie zadaławała zbędnych pytań.


    *
      
          Kilka minut po trzeciej, po pożegnaniu z Ginny, wyszłam z zamku. Wiał silny wiatr, a na niebie szybko przesuwały się złowrogo ciemne chmurzyska.
„Nawet pogoda oddaje mój nastrój...” – pomyślałam ponuro, idąc w stronę wyjścia z zamku.

               *          

           Malfoy już tam na mnie czekał. Obrzucając go zaledwie jednym spojrzeniem, pomaszerowałam w stronę Hogsmeade. Z satysfakcją zauważyłam, że idę tak szybko, iż chłopak ledwo za mną nadąża.
 Musiał znacznie przyspieszyć, żeby dotrzymać mi kroku.
- Gdzie ci tak śpieszno, Granger? Mamy kupę czasu – powiedział zdyszany.
- Tylko w takim tempie jest możliwe, że zgubię tego blond robala, który wlecze się za mną aż z zamku. Może wiesz o kim mówię - powiedziałam chłodno.
     Twarz chłopaka zaróżowiła się ze złości, ale oprócz tego drobnego mankamentu, nie dał nic po sobie poznać.
”Jeszcze tylko trochę Malfoy, a wygrasz zakład, a ta pyskata Granger pożałuje, że się w ogóle urodziła...”-pomyślał mściwie.
Zamiast tego powiedział tylko:
- Nie mogła byś być czasem trochę milsza? Do swoich przyjaciół też jesteś taka nieprzyjemna?
- Nie jesteś moim przyjacielem, Malfoy…



 *          *          *
 
                Kiedy doszliśmy do wioski, byliśmy tak zziębnięci, że bez słowa oboje skierowaliśmy swoje kroki do Trzech Mioteł. Nie bałam się, że spotkam kogoś ze znajomych, gdyż tamci chodzili teraz do Świńskiego Łba. Usiedliśmy przy stoliku, a Malfoy zamówił kremowe piwo. Dopiero po kilku łyczkach napoju, kiedy znajome ciepło rozlało się po moim ciele, moja twarz odzyskała kolory.
       Siedzieliśmy przez chwilę w całkowitej ciszy. Merlinie, gdyby to była randka, byłaby najnudniejszą randką w historii.
 Ślizgon wstał gwałtownie, tak, jakby jakimś cudem mógł usłyszeć moje myśli.
- Idziemy dalej? – słysząc pytanie, podniosłam zaskoczony wzrok. Chłopak patrzył na mnie wyczekująco.
- Gdzie ty chcesz iść? Myślałam, że zostaniemy tutaj. Tu przynajmniej jest ciepło...
- Przecież już się ogrzałaś. Chodźmy! Przecież Hogsmeade to nie tylko Trzy Miotły.
- Dobra. – Podniosłam się niechętnie. - W takim razie gdzie teraz?
- Może Miodowe Królestwo? – zaproponował.
 Przytaknęłam obojętnie. Z nim i tak każde miejsce było koszmarem.

      Wyszliśmy znowu na chłodne powietrze, ale zrobiwszy zaledwie kilka kroków, zauważyłam przed sobą przeciskających się przez tłum Harry’ego i Rona. Błyskawicznie zanurkowałam do pobliskiego sklepu, ale na moje nieszczęście był to akurat sklep miotlarski. „No pięknie! To chyba logiczne, że Harry będzie chciał tu zajrzeć” – pomyślałam ze złością.
- Co ci jest? - Zaraz za mną do pomieszczenia wskoczył zdezorientowany Malfoy.
- Zrób coś - syknęłam, patrząc znacząco na drzwi wejściowe, którymi właśnie wchodzili moim przyjaciele. Blondyn obejrzał się przez ramię i po chwili zastanowienia odchylił kawałek swojego obszernego płaszcza. W ostatniej sekundzie wskoczyłam pod jego szatę i schowałam się przed Gryfonami, bo po chwili usłyszałam ich głosy tuż obok siebie. Mimo tego, że materiał zakrywał mi całą twarz, modliłam się, żeby chłopcy mnie nie rozpoznali.
Uznałam, że to naprawdę mało prawdopodobne, że dowiedzą się, że to ja byłam tą dziewczyną owiniętą jego płaszczem i wtuloną twarzą do piersi Malfoya, jak do swojego chłopaka. Obejmował moją głowę ramieniem tak, jakby przytulał mnie do siebie. Szybko sprawdziłam czy przypadkiem moje włosy nie wystawały poza obręb kurtki Malfoya. Okazało się, że kilka niesfornych kosmyków wplątało w guziki, ale szybkim ruchem przygarnęłam je z powrotem.
 Zza materiału głosy były bardzo stłumione, więc słyszałam tylko bliskie rozmowy. Po kilku minutach nasłuchiwania zaczęło mi się nudzić. Obróciłam leciutko głowę. Z lewej strony opierałam się o klatkę piersiową Ślizgona. Przez chwilę patrzyłam jak wznosi się i opada miarowo, w rytmie oddechów chłopaka. Oparłam się o niego nieznacznie i mimowolnie zaczęłam wsłuchiwać się w rytm jego serca. Jego spokojny rytm mnie uspokoił.
      Nagle, poły płaszcza uchyliły się i zalała mnie fala światła. Ze zmrużonymi oczami zaczęłam wyplątywać się z jego szaty, gdy nagle usłyszałam tak dobrze znany mi głos, należący do czarnowłosego:
- Malfoy, a ty co? – dotarło do moich uszu, a potem znowu ogarnęła mnie fala ciemności, gdy Malfoy nerwowo wepchnął moją głowę pod pelerynę…


*

- Gdzie zgubiłeś swoich kumpli? - Głos Rona wprost ociekał jadem.
- Nie twoja sprawa, Weasley. Lepiej poszukajcie tej swojej przyjaciółeczki, zanim stanie się jej coś złego - rzucił Malfoy złowieszczo.
- Jeśli ty albo któryś z twoich kumpli ją tkniecie to..
Usłyszałam odgłos kroków i domyśliłam się, że Ron podszedł bliżej do Ślizgona. Poczułam ciepło w okolicach serca. Nie wiedziałam, że Ronald jest w stanie mnie tak zaciekle bronić.
- To co Weasley? Co mi zrobisz? Sprawisz, że znów zacznę pluć ślimakami? Ach, zaraz, zaraz.., ale przecież to nie byłem ja, tylko ty – prowokował jasnowłosy. Z bijącym sercem przysłuchiwałam się całej scenie. Miałam ochotę mocno uderzyć Malfoya, ale z pewnością moi przyjaciele zorientowaliby się, że pod płaszczem Ślizgona ukrywa się ich przyjaciółka.
Wstrzymałam oddech.  Znając Rona, pewnie zaraz rzuci się na Malfoya z pięściami. Zacisnęłam powieki i przygotowałam się na to, że moim przyjaciele zaraz odkryją prawdę. Czekałam, aż płaszcz zsunie się ze mnie, ujawniając mnie przed Harrym i Ronem…
Nic takiego się nie stało. Zamiast tego usłyszałam tylko stłumione przez materiał urywki zdań, dochodzące najprawdopodobniej z drugiego końca sklepu.
- Puść mnie, Harry! Zaraz mu przywalę! – Ten głos z pewnością należał do rudzielca.
- Uspokój się Ron. Malfoy dostanie za swoje na meczu…
Głosy ucichły.
- Droga wolna. – Poły płaszcza znowu się rozchyliły. Popatrzyłam na twarz Ślizgona, na której błąkał się pełen samozadowolenia uśmiech.
- I znowu ci się upiekło, Malfoy – powiedziałam. Chłopak uniósł brwi.
-  Żartuję. A tak w ogóle to… dzięki. – Nie było mi łatwo to przyznać… ale, kolokwialnie ujmując, uratował mi tyłek.
Blondyn tylko wzruszył ramionami.
- To gdzie teraz? – zapytałam entuzjastycznie.
Malfoy popatrzył na mnie zdziwiony.
- Chyba pod moim płaszczem miałaś za mało tlenu. – Uśmiechnął się perfidnie i od razu moja sympatia do niego zmalała o połowę. – Ty chcesz ze mną gdzieś iść z własnej inicjatywy? 
            Wzruszyłam ramionami.
- Powiedzmy, że mam u ciebie dług wdzięczności – powiedziałam niezrażona, ale w głębi duszy pomyślałam:
 „Chyba jednak pod tym płaszczem mój mózg się nie dotlenił...”
Mimo wszystko, uśmiechnęłam się.
Naprawdę dziwna sytuacja.


                                               *          *           *


             Odwiedziliśmy jeszcze sklep Zonka i Miodowe Królestwo. Na szczęście, nie natknęliśmy się na nikogo znajomego, ani mojego, ani Malfoya.
 Dochodziło wpół do szóstej, więc powolnym krokiem ruszyliśmy do zamku. Wiał silny wiatr, przez który wydawało się, że na dworze było jeszcze zimniej niż w rzeczywistości. Po chwili zaczęłam energicznie pocierać dłonie, czując jak drętwieją mi z zimna. Malfoy chyba to zauważył, gdyż zapytał:
- Zimno ci? – Nie odpowiedziałam, mimo tego, że czułam jak zamarzam. Nie musiał udawać cholernego dżentelmena.
            Blondyn jednym ruchem ściągnął swój płaszcz i położył mi go na ramionach.
- Co robisz? – zapytałam ostro, bardziej przez zaskoczenie, niż złość.
- Daję ci płaszcz. Przecież sama mówiłaś, że ci zimno - powiedział niedbale.
- A tobie nie jest zimno? 
Chłopak pokręcił przecząco głową.
- Ale jeśli chcesz mogę go wziąć z powrotem.
- Nie! – wyrwało mi się trochę za głośno. Ślizgon przypatrywał mi się chwilkę i pokręcił głową ze śmiechem.
- Dziwna jesteś.
- Ty też – ucięłam urażona.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Miałam wrażenie, że czuję na sobie jego wzrok. Podniosłam głowę i spojrzałam prosto w jego szare oczy.
 Wiedziałam!
- Czego chcesz?!
- Niczego. Czemu pytasz?
Parsknęłam śmiechem. Sytuacja zaczęła wydawać mi się komiczna. 
- To śmieszne – wydukałam, w przerwie między atakiem chichotu.
- Co cię tak bawi, Granger? – Po jego minie widziałam, że zaczynał się niecierpliwić.
- Idziemy sobie tutaj jak gdyby nigdy nic. Ja i Ty. Oficjalnie wrogowie. Nieoficjalnie też. I mimo tego spacerujemy i rozmawiamy jak jacyś… no nie wiem… p r z y j a c i e l e... Nie uważasz, że to trochę dziwne?
Nie czekając na odpowiedź znowu zaczęłam chichotać nad absurdem sytuacji.
Blondyn pewnie zastanawiał się czy nie wypiłam przypadkiem za dużo kremowego piwa, bo przez chwilę marszczył brwi, ale po chwili na jego twarzy pojawiło się rozbawienie. Niestety, wywołane raczej własnymi wnioskami niż moją oceną sytuacji.
- Ty jesteś naprawdę dziwna, Granger. Przebadaj się, czy coś – powiedział z lekkim uśmiechem, skierowanym tylko i wyłącznie do siebie. Mimo wszystko, tym razem jego słowa nie uraziły mnie jak wcześniej. Wręcz przeciwnie, miałam ochotę śmiać się jeszcze bardziej.

 *           *          *


Wpadłam jak burza do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Ginny popatrzyła na mnie znad książki. Uśmiechnęła się, ale widać było, że targały nią wątpliwości. Wiedząc, że za chwilkę zacznie się wypytywanie, udałam, że jestem bardzo zmęczona i idę się położyć.
Pospiesznie umyłam się i przebrałam w piżamę. Wydarzenia z dzisiejszego dnia nie dawały mi spokoju... Byłam tak bardzo pewna tego, że Ślizgon knuje coś niedobrego, że z tego natłoku myśli nie mogłam nijak zasnąć.                 Przewracałam się z boku na bok w swoim łóżku z czterema kolumienkami. W końcu, zrezygnowana, wstałam i rozejrzałam się po dormitorium. Było jeszcze wcześnie - o tej porze wszystkie dziewczyny nadal siedziały w Pokoju Wspólnym. 
                Usiadłam na parapecie, wpatrując się ciemne błonia za oknem. W tafli jeziora odbijał się księżyc w pełni.
Oparłam głowę o zimną szybę i westchnęłam.
- Co ty knujesz Malfoy?– wyszeptałam w przestrzeń. - Co ty knujesz…?

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz