[
Sia – Lullaby ]
Mijały tygodnie, a cały
świat przykrył się delikatną warstwą bialutkiego śniegu. Od czasu znalezienia
Pokoju Życzeń, Hermiona spędzała w nim większość czasu. Czasami przesiadywała w
bibliotece, gdyż to był rok OWUTEM’ów i nie mogła go zawalić. Przez resztę
czasu chodziła nieobecna. Harry wyjechał, a z Ronem nie zamieniła słowa od
niemiłego incydentu. Zbliżały się ferie bożonarodzeniowe i coraz bardziej
ogarniała ją chęć zajrzenia do Skrzydła Szpitalnego...
W końcu, błądząc po zamkowych korytarzach,
postanowiła dowiedzieć się co stało się z Malfoyem. Czuła się za niego w pewien
sposób odpowiedzialna, bo w końcu to jej rzekomy przyjaciel o mało nie pozbawił go
życia. Szybko przemieszczając się po Hogwarcie, w biegu pokonując schody,
dotarła pod drzwi Skrzydła Szpitalnego. Weszła do przestrzennej Sali,
rozglądając się po pomieszczeniu. Pokój świecił pustkami – pani Pomfrey
widocznie wyszła. Rzuciła wzrokiem na łóżko najbliżej okna. Powoli podeszła,
zerkając na postać leżącą w białej, puchowej pościeli. W dalszym ciągu był
nieprzytomny. A może po prostu spał…
Spojrzała na jego twarz, która nie była już
umazana błotem. Blond włosy łagodnie mieniły się blaskiem grudniowego słońca.
Jego blade oblicze, zwykle wykrzywione w złośliwym grymasie, było teraz bez
wyrazu. Ten widok był niemalże bolesny. Wyglądał, jakby mógłby już nigdy nie
otworzyć oczu, już nigdy nie rzucić jej żadnej złośliwej uwagi.
Nie mogąc się powstrzymać, przyłożyła
dłoń do zimnego policzka i delikatnie pogładziła gładką skórę chłopaka. Ten
pojedynczy gest rozbudzał wspomnienia, które tak bardzo chciała wyrzucić z
pamięci...
I tak bardzo nie potrafiła...
*
* *
Chciał
otworzyć powieki, ale te były strasznie ciężkie, jakby z ołowiu.
- Obudź się… Obudź, proszę…- Słuchał cichego szeptu. Ten głos, który do niego mówił, koił jego nerwy, dawał uczucie spokoju...
- Obudź się… Obudź, proszę…- Słuchał cichego szeptu. Ten głos, który do niego mówił, koił jego nerwy, dawał uczucie spokoju...
Chciał
odpowiedzieć, ale z jego ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Owszem, słyszał co
działo się dookoła, ale pozostawał bierny na ciąg wydarzeń. Nie wiedział gdzie
jest i co się z nim dzieje, ale nie myślał o tym… Czuł, że jest w końcu
bezpieczny. Mógł słuchać… Słuchać deszczu za oknem, szumu wiatru, słuchać w
nieskończoność tego głosu, który do niego mówił i dawał mu ukojenie.
Ktoś
nad nim czuwał.
Z czasem zaczął pojawiać się zapach. Wydawało
mu się, że mijają miliony lat. A on jedynie leży w tej ciemności i
pozwala, aby opiekujący się nim anioł, dotykał jego twarzy, dłoni, włosów. Żeby
delikatnie obrysowywał palcem kontur jego ust, delikatnie zahaczając o lekki zarost,
który pojawił się na jego twarzy.
Nie
był w stanie określić woni, którą czuł. ale podobała mu się… Przypomniało mu
się dzieciństwo. Pachnące poczuciem bezpieczeństwa dłonie matki. Łono, na
którym zawsze układał małą główkę, słuchając jej opowieści o magii,
niebezpiecznych smokach i zamczyskach w których dzieci uczyły się jak czarować.
Dwóch
małych chłopców bawiło się radośnie. On był poskramiaczem smoków, a jego
przyjaciel do zabawy udawał, że jest niebezpiecznym rogogonem.
Rozentuzjazmowanym piskom nie było wręcz końca. Do
czasu. Dziecięce oczy napotkały surowe spojrzenie tych znacznie starszych,
które zawsze napełniały go strachem.
- Wstań, Draco. – Chłopczyk
posłusznie podniósł się na nogi. Ojciec wyciągnął drewniany miecz z jego ręki i
rzucił go pod nogi drugiego chłopca, który obserwował całe zajście z dziecięcą
ciekawością, nie rozumiejąc jeszcze świata dorosłych, nie rozumiejąc kim jest i
dlaczego tatuś tego drugiego chłopca nie chce, aby się razem bawili.
- Nie będziesz spędzał
czasu z gorszymi od siebie, synu.
Gdyby
ów chłopiec (prawdopodobnie jakiś mugolski przybłęda z pobliskiej wioski
doszwędał się aż tutaj w poszukiwaniu towarzysza zabaw) rozumiał te słowa,
gdyby wiedział wtedy, czym jest pogarda i jak niesprawiedliwy jest świat,
zapłakałby pewnie gorzko, widząc jak mały blondynek odchodzi, odprowadzany
przed ojca. Zapłakałby nad losem swoim i swojego przyjaciela. Ale jeszcze nic
tego nie rozumiał, więc obserwował to wszystko z szeroko otwartymi oczami, a
zniknięcie towarzysza przygód skwitował tylko wzruszeniem ramion. Poniósł
drewniany mieczyk, który wcześniej wylądował u jego stóp i pobiegł przed
siebie, znaleźć sobie nową zabawę.
Powoli zaczął otwierać
ociężałe powieki… Promienie słońca powoli wpadały mu do oczu, oślepiając go,
ale wytrwale walczył. Chciał już wrócić i odnaleźć źródło tego głosu…
Ociężałe
powieki powoli się otworzyły. Poczuła na sobie wzrok szarych oczu. Tym razem to
spojrzenie nie wyrażało nienawiści. Jego oczy patrzyły na Gryfonkę z
zaskoczeniem.
-
Granger? – Z długo nie używanego gardła nie wydostał się dźwięk. Brunetka jak
zaczarowana ścisnęła jego dłoń. Jego
twarz przez długi czas pozbawiona możliwości skrzywienia się w grymasie złości
lub w cynicznym i złośliwym uśmieszku, chyba zapomniała jak to się robi, więc
pozwoliła sobie na odwagę i uśmiechnęła się lekko.
Próbował
wstać, ale mięśnie omówiły mu posłuszeństwa. Bez tchu odpadł na poduszki.
- Jeszcze jakiś czas tak
będzie. Mięśnie zapomniały jak to jest się poruszać – powiedziała pani Pomfrey,
pojawiając się znikąd i w jednej chwili znajdując się przy łóżku Malfoya.
Prawdopodobnie musiała obserwować ich dłuższą chwilę.
- Jak się czujesz? –
zapytała troskliwie pielęgniarka.
- Dobrze – odparł, nie
spuszczając wzroku z Gryfonki. Pomfrey zaczęła badać blondyna, sprawdzając czy
nie doznał jeszcze jakichś urazów podczas wypadku, które mogła wcześniej przeoczyć
przez wzgląd na to, że był nieprzytomny.
- A czy pamiętasz wszystko?
- To był Potter –
odpowiadał dalej Ślizgon, nie patrząc na pielęgniarkę. Hermiona nie pozostawała
mu dłużna, jak w amoku wpatrując się w szare oczy.
- Panno Granger? – Oderwała
wzrok od Draco i posłusznie spojrzała na panią Pomfrey.
- Czy mogłabyś przyjść później?
Muszę zbadać pana Malfoya, ale ten jak widać, nie może się skupić i odpowiadać
na pytania, kiedy pani jest w pobliżu.
Na
te słowa, zarumienili się oboje, mając na tyle przyzwoitości, żeby nawet nie
zaprzeczać.
- Oczywiście – mruknęła
zażenowana i rzucając ostatnie, tęskne spojrzenie na chłopaka. wybiegła ze
Skrzydła Szpitalnego.
* * *
Gabrielle siedziała na łóżku czesząc
swoje lśniące włosy. Miała zaczerwienione oczy, lecz nawet z tym wyglądała
zjawiskowo. Martwiła się o Dracona. Może zwariowała, ale naprawdę zadurzyła się
w Ślizgonie. Tak… Smakowała na języku to słowo. Zakochana… Jeszcze nigdy nie
czuła się tak skołowana. Zawsze to ona wprawiała ludzi w taki stan. Teraz role
się odwróciły.
Zwlokła
się z łóżka i powłócząc nogami zeszła do Wielkiej Sali. Kiedy blondyn całe dnie
leżał w Skrzydle Szpitalnym, wałęsała się bez celu po zamkowych korytarzach.
Nie wiedziała dlaczego, ale nogi same przywiodły ją do tego miejsca. Delikatnie
uchyliła drzwi Skrzydła Szpitalnego i wsunęła się do środka. Dosłownie
podbiegła do łóżka Draco. Miała wrażenie, że coś się zmieniło, jakby…
- Draco! Obudziłeś się! –
wykrzyknęła i przysunęła się do niego, składając mu na ustach długi i rozkoszny
pocałunek…
Hermiona
wspinała się po schodach wiodących na kolejne piętro. Przed drzwiami Skrzydła
Szpitalnego wyczarowała wazon i bukiet kwiatków. Uśmiechnęła się na myśl, że
może to rozweseli mu czas spędzany w łóżku. Nie mogła uwierzyć, że wszystko tak
się ułożyło. Miała wrażenie, że jest dla niej kimś ważnym, że teraz jest jakiś
inny i czuje do niego coś więcej… Tak jakby mogła się w nim zakochać… Nie, to
niemożliwe! A jednak… Tym razem taka myśl nie wywołała na jej twarzy grymasu
obrzydzenia, ale radosny uśmiech. Naprawdę dziwny jest ten świat…
Otworzyła
drzwi do pomieszczenia kierując się w stronę łóżka blondyna. Podniosła głowę i…
zamarła. Draco miał już gościa. I to nie byle jakiego… Poczuła, jak wazon
wysuwa jej się z rąk. Usłyszała głuchy huk i naczynie rozbiło się na zimnej
posadzce. Nie płakała, tylko patrzyła w osłupieniu jak para obraca się
gwałtownie i napotyka jej wzrok. Spojrzenie dziewczyny było pełne nienawiści,
natomiast w oczach chłopaka dostrzegła zaskoczenie. Zauważyła, że otworzył usta,
jakby chciał coś powiedzieć, ale ona nie zamierzała słuchać go już nigdy więcej.
Obróciła się na pięcie i wypadła z pomieszczenia, czując, że dopiero teraz pod
powiekami zbiera się słone morze łez…
*
* *
Błyszczące słońce wychylało się leniwie zza horyzontu. Patrzyła
na nieruchomy krajobraz za oknem, podziwiając jego piękno. Skuliła się,
podciągając nogi pod siebie. Incydent w Skrzydle Szpitalnym miał miejsce aż dwa
tygodnie temu, a ona nadal nie mogłam się pozbierać.
Usłyszała ciche kroki za sobą.
Wzdrygnęła się i obróciła gwałtownie. Był sobotni poranek i nikt przy zdrowych
zmysłach nie wstawałby tak wcześnie rano. Nikt oprócz niej, cierpiącej na
bezseność. Ilekroć zamykała oczy, widziała jego twarz i uświadamiała sobie jak
bardzo jej na nim zależy. I nie mogła tego znieść.
W głębi duszy spodziewała się, że to Michel,
ale jej przypuszczenia okazały się błędne, kiedy tylko rozejrzała się po Pokoju
Wspólnym, a jej oczy napotkały poważne spojrzenie. Podniosła się szybko i
gwałtownie, dając po sobie poznać zaskoczenie.
-
Co tutaj robisz? – Nie poznała swojego głosu, przez bijący od niego chłód.
Zmrużyła oczy, wiedząc, że żadna odpowiedź nie będzie odpowiednim dla wytłumaczeniem.
-
Hermiono, przyszedłem… przyszedłem cię przeprosić…
-
Po tym wszystkim, masz jeszcze czelność…
-
Wiem! Jestem skończonym idiotą, ale proszę tylko o to, żebyś mi wybaczyła!
Błagam, Hermiono… Nie mogę znieść myśli, że mnie nienawidzisz… - Słowa
dobierane niezwykle starannie, były wypowiadane łamiącym się głosem.
-
Mam do tego prawo. Nie jestem ci nic winna, Ron… - Przy każdym kolejnym słowie,
twarz chłopaka wykrzywiała się w coraz żałośniejszy sposób. Rudowłosy zaczął
delikatnie dygotać. Przez kilka chwil, nie wiedziała co się dzieje i dopiero po
chwili zrozumiała. Ron płakał. Nie mogła w to uwierzyć, jeszcze nigdy wcześniej
nie widziała jego łez.
-
Hermiono, błagam… kocham cię. Zawsze cię kochałem i to co się stało, jest tego
wynikiem… - wydusił chłopak, zbliżając się do niej, jakby oczekiwał, że po tym
wyznaniu wpadną sobie w ramiona.
Przez chwilę nie wiedziała co
odpowiedzieć. Ale nienawiść i ból związany z tym wspomnieniem byłó zbyt silny.
Nie mogła mu wybaczyć. Przynajmniej nie teraz.
-
Jeśli myślisz, że tym przedstawieniem wzbudzisz we mnie litość, to się
przeliczyłeś – mruknęła i wyminęła chłopaka, czując w gardle gorzki posmak
swoich słów i rodzące się w sercu poczucie winy…
*
* *
Hogwart…
Zamek,
który w ciągu zaledwie dwóch miesięcy zdążyła pokochać i znienawidzić. Był tak
inny od Beauxbatons. Tutaj wszystko było takie prawdziwe, zupełnie odwrotnie do
bajkowego życia we Francji. Przycupnęła pod rozłożystym drzewem. Wyciągnęła
okrytą rękawiczką dłoń i zaczęła pisać po śniegu.
Gabrielle.
Bo
co innego mogła napisać? Dla siebie i dla innych to ona była królową. Zdjęła
rękawiczkę, która utrudniała jej grzebanie w śniegu. Gołym palcem błądziła po
białej pelerynce, a pełne zawijasów litery układały się w słowo, które
prześladowało ją od przyjazdu tutaj. Spędzało jej sen z powiek, powodowało, że
kiedy słuchała jego brzmienia serce jej drgało. Draco. Dlaczego ten cholerny chłopak tak zawrócił jej w głowie?
Zamknęła oczy, przywołując wspomnieniami kształt jego przystojnej twarzy. Lekko
zarysowana szczęka, szare oczy z nieodgadnionym spojrzeniem i odpadające na
jasną twarz platynowoblond włosy. Nie mogła o nim nie pomyśleć w każdej
sekundzie, gdyż taką uznałaby za zmarnowaną. Pamiętała smak jego ust i dotyk
dłoni. Złośliwy głosik w jej głowie szeptał, że to tylko złudzenie, ale ona
starała się go ignorować. Przecież tylko sobie pomogła, tak jak uczyła ją
babcia. Eliksir miłosny w perfumach to jeszcze nic złego. Nie sprawiają, że
człowiek się zakochuje. Pomagają tylko dostrzec piękno tej drugiej osoby. A to,
że jej czar i urok osobisty związany z krwią willi nie miało znaczenia. Chociaż
teraz to nie było istotne. Zakochał się i to nie w niej. W tej małej Gryfonce.
Co ona mogła mu zaoferować? Właśnie – nic. Była zupełnym przeciwieństwem
Gabrielle. Wrażliwa, pełna ciepła i współczucia. To cechy głupców! Gdyby Gabrielle
przejmowała się każdym zakochanych w niej chłopakiem, wkrótce nie miałaby szans
na samodzielne oddychanie. Ale jednak brunetka wygrała i to nie byle co!
Francuzka znienawidziła ją od pierwszego wejrzenia, kiedy Michel podał jej
rękę. Przecież ta dziewczyna wyglądała przy niej jak sierotka przy księżnej!
Wciąż nie mogła uwierzyć, że wtedy na widok tej Gryfonki, w Skrzydle
Szpitalnym, Draco kazał jej się wynosić… Tak, wynosić się! Jak on śmiał?! Kiedy
tylko zauważył uciekającą Granger, odepchnął ją, Gabrielle Delacour, od siebie,
każąc jej iść. Jeszcze żadne słowa nie zraniły jej tak mocno jak wypowiedziane
przez Draco. Ale ona nie poddawała się tak łatwo. Już wiedziała co zrobić, żeby
wyeliminować tę małą ślicznotkę z gry. Siostra opowiadała jej niegdyś o kimś,
kto bez trudu potrafi zrujnować cudze życie. Francuzka zerwała się na równe
nogi, biegnąc w stronę zamku. Bez tchu pokonywała strome schody, dobiegając aż
do sowiarni. Nie mogła uwierzyć, ale już nawet orientowała się w ogromnym
zamczysku. W pośpiechu wyciągnęła z torby pióro i pergamin skrobiąc coś
zawzięcie zmarzniętą ręką. Po kilkudziesięciu minutach skończyła pisać i
zawinęła list w elegancki rulonik przywiązując go do nogi szkolnej sowy.
Jeszcze przez chwilę patrzyła jak szara płomykówka znika w oddali i uśmiechnęła
się do siebie leciutko.
- I mamy zwycięzcę… - szepnęła ledwie niedosłyszalnie.
- I mamy zwycięzcę… - szepnęła ledwie niedosłyszalnie.
*
* *
Schody prowadzące do lochów pokonywała
w pośpiechu, nie chcąc spóźnić się na eliksiry. To była ostatnia lekcja tego
dnia, ale niestety ze Ślizgonami i Snape’m. Dotarła pod klasę, ale po chwili
zorientowała się, ze nikogo tam nie ma. Zaczęła powoli wycofywać się z
korytarza, kiedy usłyszała za sobą cichy głos.
- Snape nie mógł przyjść i lekcja
została odwołana. – Z cienia wyłoniła się sylwetka Malfoya.
Widocznie pani Pomfrey uznała, że chłopak może już opuścić Skrzydło Szpitalne.
Widocznie pani Pomfrey uznała, że chłopak może już opuścić Skrzydło Szpitalne.
-
Czekam na ciebie, musisz dać mi się wytłumaczyć – powiedział lekko, ale w jego
głosie można było wyczuć upór. Wiedziała, że nie pozwoli jej odejść bez
wysłuchania go. Postanowiła spróbować mimo wszystko.
-
A co, jeśli ja nie chcę tego słuchać? - warknęła i odwróciłam się do ucieczki,
ale poczuła przed sobą niewidzialną barierę.
Była w potrzasku.
-
Niestety, jak widzisz, będziesz musiała. – Jego słowa wywołały w niej falę
złości. Wyciągnęła różdżkę i zaczęła mamrotać pod nosem różne przeciwzaklęcia,
jednak żadne nie podziałały.
-
Nie przebijesz tego zaklęcia – powiedział swobodnie Malfoy, patrząc na nią
przenikliwie.
-
Czarna magia? – uniosła brwi.
-
Nie. Upór i zdeterminowanie.
Zbił ją z tropu.
-
Dobrze, powiedz, dlaczego miałabym cię wysłuchać…? – Założyła ręce na
piersiach, mając nadzieję, że to pytanie zdezorientuje chłopaka, ale widocznie
był na nie przygotowany, bo odparł bez wahania:
- Bo to co widziałaś to nieporozumienie.
- Bo to co widziałaś to nieporozumienie.
Przeczesał
dłonią włosy, przez chwilę sprawiając wrażenie spiętego.
-
Nie wiem jak ty, ale ja zrozumiałam wszystko dosadnie – wycedziła. Miała dość
tej sytuacji, chciala po prostu zaszyć się ponownie w swoim dormitorium i
odzyskać spokój.
-
Nie możesz zrozumieć Granger, że mi na tobie zależy? To no nie jest łatwe! – wybuchnął
i zaraz przyłożył dłonie do skroni.
Zmarszczyła brwi.
-
Co? Jak to zależy? – zapytała ostrożnie, niepewna tego co przed chwilą
usłyszała.
-
Nie wiem jak ci to wytłumaczyć, Granger, ale kiedy byłem w śpiączce miałem
wrażenie, że… zresztą nieważne, i tak nie zrozumiesz – mruknął i już chciał ją
wyminąć, ale tym razem to ona go osaczyła, łapiąc go za rękę.
-
Wrażenie, że znalazłeś coś, czego ci do tej pory brakowało? – powiedziała niepewnie,
ale musiałam wiedzieć. Stalowe oczy patrzyły na nią badawczo.
Miał ochotę zasypać ją gradem pytań,
ale powstrzymał potok słów cisnący mu się na usta. Poczuł jak palce dziewczyny
wślizgują się do jego dłoni i zgrabnym ruchem splatają się z jego palcami.
Patrzyli na siebie w milczeniu. Mieli wrażenie, że teraz spotkali się po raz
pierwszy w życiu. Malfoy wiedział, że nie musi się tłumaczyć, że nie musi już
przepraszać. Raniące słowa, gesty, chwile stały się odległym wspomnieniem. Liczyło
się tylko tu i teraz. Gdyby ktoś w tym momencie wszedł do lochów, zobaczyłby
dwójkę wpatrzonych w siebie nastolatków. Pewnie mruknąłby z uśmiechem „Ach, to
szczenięce zauroczenie”, ale to stwierdzenie, za nic nie mogłoby wyrazić w
słowach więzi, która pojawiła się między nimi. W tej sytuacji zrozumienie i
zaufanie stawały się tylko pustymi słowami. Bowiem uczucie, które połączyła
dwójkę nastolatków, było najpotężniejszym rodzajem magii…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz