30 lipca 2015

03. Sztuka przegrywania.


Opowiadanie IV: Nietykalna.


Obudziła się, nie otwierając oczu. Zaczynały do niej docierać obrazy z minionej nocy, a błogi uśmiech wpłynął na jej usta. Nie przeszkadzało jej nawet tępe dudnienie w głowie, spowodowane zapewne odwodnieniem. Uchyliła lekko powieki, a wydarzenia z minionego dnia powróciły na swoje miejsca  z szybkością światła.  Próbowała wstać, ale nogi wydawały się być się ciężkie jak z ołowiu. Podniosła się na łokciach i natychmiast tego pożałowała. Ponownie zakręciło jej się w głowie. Piekielny ból wręcz rozsadzał jej czaszkę od środka. Rozejrzała się z uwagą, nie przypominając sobie miejsca w którym się znajdowała. Przez kilka chwil zdawało jej się, że leży w mieszkaniu Iana, o którego obecności przypomniała sobie we wczorajszych wydarzeniach.
Podskoczyła na łóżku, gdy drzwi poruszyły się z głośnym skrzypnięciem. Z zaskoczeniem zauważyła, że do pomieszczenia weszła Bianca w towarzystwie… Malfoya.
- C-co? – jęknęła, patrząc z niepokojem to na przyjaciółkę, to na stojącego z założonymi rękami blondyna. Oboje przyglądali jej się badawczym wzrokiem. Bianca otworzyła usta, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, drzwi znowu się otworzyły i stanął w nich… uśmiechnięty Blaise Zabini?! Hermiona przetarła oczy, uśmiechając się pod nosem. Co za niedorzeczny sen! Gdyby nie ten potworny ból głowy, od początku wiedziałaby, że to wszystko wytwór jej wyobraźni.
- Dzień dobry, słońce. – Blaise z kpiącym uśmieszkiem położył jej na kolanach tacę ze śniadaniem. Kiedy do jej nozdrzy doleciał zapach postawionej przed nią kawy, poczuła niepokój. Czy nie powinna się już obudzić?
Podczas gdy Hermiona miotała się niespokojnie w pościeli, starając się uszczypnąć i wybudzić z sennego koszmaru, w jakim w jej mniemaniu się znalazła, Delaire i Draco spojrzeli z dezaprobatą na Zabiniego.
- Kawa? – sarknęła tylko Riddle, patrząc na niego morderczym wzrokiem. Blaise odpowiedział jej wymuszonym uśmiechem.
- Słońce? – Malfoy skrzywił się, jakby w życiu nie słyszał niczego bardziej obrzydliwego. Blaise wzruszył ramionami, świadomy zamieszania jakie wywołał.
- Nie uważacie, że jej też należy się trochę od życia? Jak widać, nie jest rannym ptaszkiem.
- Nie jest. Jest ptaszkiem w klatce, kretynie. A ty już spieszysz ze śniadaniem dla arcyksiężnej! – Delaire zirytowała się, mierząc Zabiniego spojrzeniem. Malfoy zastanawiał się dlaczego tego ranka są dla siebie wyjątkowo wredni. Owszem, Blaise mścił się na niej za eliksir wielosokowy, ale dlaczego Delaire zamiast, jak zwykle, okazać wyższość, tylko dolewała oliwy do ognia? Zwykle ignorowała jego zaczepki, a tym razem sama podpuszczała go do wdania się w dyskusję.
- Czy może mi ktoś wytłumaczyć o co tutaj chodzi? – Dobiegł ich żałosny jęk Hermiony, która przestała już łudzić się, że zaraz ktoś obudzi ją z tego absurdalnego snu.
- Oczywiście… promyczku – mruknęła Delaire nienaturalnie słodziutkim głosem i uśmiechnęła się sztucznie, rzucając jeszcze jedno mordercze spojrzenie w stronę Blaise’a. – Należy ci się małe wyjaśnienie. Otóż, wczorajszy cudowny wieczór był tylko doskonałą częścią naszego planu i bardzo mi przykro, ale żadnen Ian Lowe, ani Bianca Biancardi nie istnieją.
To oczywiste, że Delaire nie było przykro, potwierdzenie można było nawet wyczuć w lakonicznej wypowiedzi. Mówiła wszytko tak ironicznie, że Draco zaczął zastanawiać się, dlaczego po prostu z miejsca i bez zbędnych wstępów nie wyjaśni Hermionie po co i dlaczego ją tutaj przetrzymują.
- Nazywam się Delaire Riddle. Tak, widzę, że już kumasz o co chodzi, mała mądralo. Sprawy się troszkę pokomplikowały i tatuś chciał z tobą osobiście porozmawiać, a jak wiesz, tatusiowi się nie odmawia. Dlatego ja oraz ci tutaj – machnęła ręką na Zabiniego i Malfoya – pomagają mi przetransportować cię do mojego domu. Wszelki opór jest więc bezsensowny, bo jak widzisz, zabraliśmy ci nawet różdżkę. Albo pójdziesz dobrowolnie, albo wytargamy cię stąd za te twoje „cudnie” potargane włosy.
Delaire podniosła się tak gwałtownie, że Hermiona aż odsunęła się od nich z wyrazem przerażenia i tak głębokiego szoku na twarzy, jakiego jeszcze u niej nie wiedzieli. Jak widać, Delaire długo czekała na moment w którym w końcu nie będzie musiała udawać miłej dla tej głupiej dziewuchy. Jeszcze nikt nie pokomplikował jej życia w taki sposób.
Hermiona podskoczyła na dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Przełknęła ślinę, starając się zachować zimną krew. Nadal miała nadzieję, że zaraz się obudzi.
- Jaki jest ostateczny werdykt? – zapytała drżącym głosem, patrząc wyczekująco na Blaise’a. W oczy Malfoya bała się spoglądać, bo wtedy wszystko stałoby się jasne i przytłaczająco realne. Ale Blaise nie odpowiedział, wpatrzony tęsknie w zatrzaśnięte drzwi. Hermiona zmarszczyła brwi – ta dwójka wyglądała jakby miała się zraz pozabijać, a jednak wyraz twarzy Zabiniego sugerował bezgraniczne uwielbienie. Szkoda tylko, że pojawiało się dopiero, kiedy Bianka… zaraz – Delaire nie mogła tego zobaczyć. Ugh, to wszystko było za bardzo zamotane.
W odpowiedzi pospieszył Draco, przyglądając się Hermionie z dziwną uwagą.
- Jedziemy na północ, do siedziby Czarnego Pana – oznajmił spokojnie, patrząc jej w oczy, lecz jego poważne spojrzenie było dziwnie nieobecne. Tak, jakby jego oczy przewiercały ją na wylot. Hermiona opadła z powrotem na poduszkę, zamykając oczy. Paranoja. Kompletna paranoja.

***
Delaire stanęła na środku pokoju i bez zbędnych ceregieli zaczęła wymachiwać swoją smukłą różdżką, posyłając wszystkie ubrania i inne przedmioty do dwóch szeroko otwartych walizek. Siedemnaste urodziny obchodziła w styczniu, więc mogła swobodnie posługiwać się czarami, jednak to i tak nie miało znaczenia.
Była niezarejestrowanym czarodziejem. To tak jakby w świetle prawa… nie istniała. Dzięki uprzejmości Igora Karkarowa, przez kilka lat mogła uczęszczać do Durmstrangu i profesjonalnie uczyć się magii, lecz kiedy nagle ulotnił się i szkołą zaczęli rządzi inni ludzie, musiała się zmywać. Nikt nie mógł się z nią skontaktować, nikt nie wiedział jak naprawdę się nazywa i czyją jest córką. Ale wcale nie miała dość tego podwójnego życia. Mogła czarować, tak jak wszyscy. Mogła być kim tylko chciała. A i tak nadal była córką najpotężniejszego czarodzieja, więc miała wrażenie, że z tego powodu przysługiwało jej dużo, naprawdę dużo, przywilejów.
Delaire popatrzyła z nienawiścią na Hermionę.
- Nie rozumiem dlaczego ona znosi wszystko tak spokojnie. Ja na jej miejscu szamotałabym się ze złością, a ona zwyczajnie robi to co jej każemy. Ble, zero charakteru – warknęła z wściekłością. Blaise podsłuchawszy, przybliżył się.
- Sztuka przegrywania. Niektórzy tego nie potrafią. – Blaise spojrzał znacząco na Delarie, która zacisnęła pięści, nagle zapragnąwszy go uderzyć. Postanowiła odpowiedzieć mu w bardziej intelektualny sposób.
- Za to niektórzy, opanowali ją do perfekcji, mając rozległe doświadczenie w przegrywaniu – odparowała cichym sykiem, rzucając Zabiniemu prowokujące, wyniosłe spojrzenie. Ale ten tylko zaśmiał się w swój charakterystyczny sposób.
 - Na Salazara, nie mogę się już was słuchać! – Draco zirytował się. Od samego rana zachowywali się wobec siebie wyjątkowo nieuprzejmie. Nie wiedział co wydarzyło się poprzedniego wieczoru, jednakże Blaise chyba nie potrafił jej wybaczyć tej zabawy z eliksirem wielosokowym.
- Twój problem – odparła wyniośle Delaire i mierząc Dracona rozsierdzonym spojrzeniem, wyszła z mieszkania.

***


Chciała ostatni raz pożegnać się z tymi wąskimi uliczkami. Wiązało się z nimi o wiele więcej wspomnień, niż ktokolwiek by przypuszczał. Nikt tak naprawdę jej nie znał. Nikt nie wiedział jaka jest naprawdę – nikt nie chciał jej poznawać. Była córką Voldemorta – z założenia więc, tak jak ojciec nie miała żadnych uczuć.
Powędrowała brukowaną uliczką w stronę centrum miasta. Słońce już zachodziło, więc uliczki rozświetlone zostały blaskiem latarni ulicznych i światłem z pobliskich domów i restauracji. Do jej nozdrzy doleciał zapach pizzy i spaghetti. Zamknęła oczy z rozkoszą wspominając smak włoskich dań, jednak nie zatrzymała się. Szła dalej, nie zwracając uwagi na gapiących się w jej kierunku ludzi. Byli tylko tłem dla otaczającej ją scenerii.
W końcu dotarła do plaży. Cieszyła się, że nie są już w tym okropnym, zatłoczonym Rzymie. To tutaj było naprawdę pięknie. Adriatyk szumiał cicho. Przysiadła na piasku, wpatrując się w spokojne fale.
Wyciszyła się, starając wyrzucić z głowy wszystkie obrazy. Chciała odciąć się od tego chaosu, który zaczął się kilka miesięcy temu.
 Kto by pomyślał, że może mieć siostrę? I to w dodatku taką siostrę.
Były zupełnie inne. Co prawda, miały zupełnie różne matki, ale to nie zmienia faktu, że Hermiona w najmniejszym stopniu nie pasowała do ich świata.
Delaire lekceważyła życie. Akceptowała swojego ojca, wiedziała kim jest od zawsze. Nie oczekiwała miłości i sama nie musiała dawać z siebie nic. Voldemort uwielbiał ją. Rozpieszczał i wywyższał. Ale nie kochał. Del nigdy nie zwracała na to uwagi. Wychowała się  w „dorosłym” świecie. Nie znała swoich rówieśników. Mało kto w ogóle mógł wiedzieć o jej istnieniu. Nie była pewna ilu oddanych Śmierciożerców w ogóle się domyślało się, kim jest ta wyniosła blondwłosa dziewczyna, stojąca u boku samego Czarnego Pana. Wiedział jedynie Snape. Karkarow nie śmiał zadawać pytań, musiał przyjąć ją do szkoły.
Przez niemal cztery lata uczyła się w Durmstrangu i zdążyła przyzwyczaić się do tego wszystkiego. Do rówieśników, chociaż i tak nie mogła być z nimi szczera.  
Zeszłego lata poznała Dracona i Blaise’a. Voldemort postanowił wtajemniczyć ich do swojego planu i zdradzić swój sekret.
Oboje byli nią zafascynowani. To oczywiste, że zadurzyła się w Draco, a Blaise zupełnie zniknął. Draco był jej męską wersją. Mniej złośliwą i choleryczną, ale poza tym wszystko się zgadzało.
I był taki pociągający. I nie mógł jej się oprzeć. I kiedy dowiedział się kim jest, widziała w jego oczach respekt. Pragnęła go, ale on zwinnie jej się wymykał, przez co stał się jeszcze bardziej interesujący. Jeszcze nikt nie był taki niedostępny. Chłopcy padali jej do stóp. Wszyscy ją kochali, wiedziała o tym.
            On… Tylko sobie z nią pogrywał. Co niebezpiecznie przypominało jej inne, wydarzenie z przeszłości. A obiecywała sobie, że nigdy już do tego nie dopuści…
Podwinęła nogi pod brodę, nagle czując jak ściska jej się gardło. Jeśli chciała nadal być odporna i twarda, musiała zapomnieć o chwilach w Durmstrangu.

Wstała, otrzepując swoje ubrania z piasku. Chwyciła swoje buty w rękę i powędrowała brzegiem morza po ciemnej i opustoszałej plaży.
  

2 komentarze:

  1. Nowe opowiadanie bardzo mi się podoba. Tylko ta cała Riddle mnie wkurza. Co tu dużo mówić. Pomysły zawsze masz oryginalne, styl lekki i (prawie - if you know what i mean) wszystko czyta się z wielką przyjemnością. Czekam na kolejny rozdział :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi to słyszeć. To opowiadanie jest dosyć specyficzne, ale może dlatego tak je lubię, mogę używać wyobraźni ile tylko chcę, bo nie ograniczam się kanonem. Chciałabym skończyć Opowiadanie I, zanim się zabiorę za Nietykalną, ale kto wie czy nie najdzie mnie wena, żeby dodać oba w krótkim czasie? Oby!

      Usuń