30 lipca 2015

02. Stalowa groza.



Opowiadanie IV: Nietykalna.


Zza otwartego na oścież okna dochodziły już dźwięki ulicznych kłótni, postukiwanie wysokich obcasów i rytmiczna muzyka, ulatująca z licznych włoskich klubów. Wysoka piękność, która wychylała się przez okno, ubrana jedynie w satynowy szlafrok, zaciągnęła się dymem wąskiego, francuskiego papierosa. Nie paliła często, był to jedynie sposób na relaks. Tak jakby kilka ruchów ręką i kilka zaciągnięć pozwalało całkowicie się odprężyć i na chwilę zapomnieć o tym, co ją drażniło. Zawsze nosiła przy sobie paczkę papierosów sprowadzanych z Francji, gdyż paliła tylko jeden ich rodzaj, i swoją ulubioną lufkę, dzięki której wyglądała jak główna bohaterka starych, mugolskich filmów. Dobra! Co miała robić w ogromnym domu przez siedemnaście lat życia? Nawet czarodzieje potrzebują czasem jakiejś prostackiej, czy, jak kto woli, mugolskiej, rozrywki. I tak, oglądając jeden z takich filmów, zapragnęła zakosztować smaku tytoniu. Nie musiała obawiać się o skutki palenia, które szybko weszło jej w nawyk. Kilka prostych zaklęć i nie musiała obawiać się śmierdzącego oddechu, nieładnych zębów, ani niczego, na co cierpieli mugolscy palacze. Brrr, jeszcze czego. Ugasiła papierosa na wąskim parapecie, strzepując niedopałek palcami i odwróciła się w stronę pokoju. Machnęła kilka razy ręką, by odgonić nieprzyjemny dym, który był jedynym śladem „zbrodni”. Hermiona nie pozwalała jej palić w pokoju, więc Delaire, chcąc czy nie chcąc, musiała wychodzić na dwór, albo robić to w czasie jej nieobecności, otwierając okno na oścież i narażając się na chordy komarów i innych przebrzydłych owadów, które mogły dostać się do ich pokoju zwabione światłem. Ale musiała poczuć w ustach ten smak, musiała. Spotkania z Zabinim zawsze tak ją drażniły, że nie mogła powstrzymać palącego pragnienia, by sobie ulżyć. To nie było do końca takie złe, a gdyby lepiej się zastanowić to może nawet całkiem przydatne, gdyż pod świetnym pretekstem mogła wymykać się z pokoju. Ale wróciwszy ze spotkania z Blaisem, które wytłumaczyła Hermionie jako „wyskok na dymka”, nie mogła zacząć palić w pokoju. Nawet Granger wywęszyłaby podstęp. Omiotła spojrzeniem dwa łóżka, wąskie biurko i szafę. Widok małego pokoiku o chropowatych ścianach pomalowanych w kolorze koszmarnego odcienia żółci, przyprawiał ją o mdłości. Ale nie mogła zawieść, nie mogła marudzić. Tęsknotę za swoim wspaniałym domem pełnym wygód musiała odłożyć na później, by móc dostatecznie dobrze skupić się na zadaniu. Przynajmniej tyle obiecała ojcu. Usiadła na skraju swojego łóżka i w zamyśleniu przesunęła ręką po materiale granatowej sukienki z gorsetem, podziwiając jej niebanalne piękno. Złapała ją szybko, jakby nie mogąc doczekać się, aż ta wyląduje na jej szczupłym ciele. Pospiesznie odwiązała węzeł szlafroka, który bezszelestnie opadł na podłogę. Rozpięła zamek błyskawiczny i wciągnęła na siebie sukienkę, niemal mrucząc z zadowolenia, kiedy zauważyła w lustrze swoje odbicie. Kreacja w połowie ud kończyła się rozkloszowaną spódniczką, spod której wychodziła koronkowa podszewka. Ciemnoniebieski kolor, przypominający do złudzenia nocny firmament, hipnotyzował swoją tajemniczością. Delaire nie bez powodu ubierała się w ubrania tego koloru. Nie chodziło tylko o to, że pasowały do jej oczu, mających granatową barwę, chociaż z pewnością też zwróciła na to uwagę. Wiedziała bowiem, że ten kolor jest dla niej odpowiednikiem królewskiej purpury. Ciemnoniebieski bez wątpienia był barwą panny Riddle - nie tylko wyglądała w nim najlepiej, ale także wtedy nikt nie potrafił się jej oprzeć. A ona musiała dzisiaj „zaczarować” niejedną osobę, by jej plan wypalił.
- Bianca! – Z łazienki dobiegł ją zrozpaczony krzyk Hermiony. Delaire wywróciła oczami, cicho przedrzeźniając głos.
- Idę! – odkrzyknęła bez cienia zniecierpliwienia i zazgrzytała zębami. Była urodzoną aktorką, ale ta dziewczyna swoją nieporadnością doprowadzała ją do szewskiej pasji, którą czasami ciężko było ukryć pod niewzruszoną miną. Delaire wsunęła się do małej łazienki, oświetlonej jedynie słabym światłem żarówki przywieszonej pod sufitem. Mugole! Zero smaku, zero gustu.
Obrzuciła Granger przeciągłym spojrzeniem, zatrzymując się na chwilę na „wypchanym” dekolcie sukienki, którym z pewnością dziewczyna mogła się pochwalić. Delaire poczuła kłucie w zazdrości w sercu. Zawsze była tą idealną, więc stojąc i z założonymi rękami przyglądając się, że ktoś może wyglądać lepiej, sprawiała, że miała ochotę zacząć tupać ze złości. Ale takie zachowanie na pewno wzbudziłoby podejrzenia, więc Delaire uśmiechnęła się tylko leniwie, jak zwykle perfekcyjnie maskując prawdziwe uczucia. Gdyby na umysł też potrafiła założyć taką maskę… Niestety, myśli nie odchodziły. Niby im piękniej wygląda Granger tym lepiej, ale z drugiej strony, co jeśli, spodoba się Draconowi? Kiedyś może by jej nie ruszył, ale co jeśli teraz zmieniłby zdanie? Co jeśli spodobałaby mu się tak mocno, że zapomniałby o Delaire?
 *
- Bianca, nie dam rady – wyjęczała Hermiona.
- Nie dasz rady… co? – indagowała Bianca, unosząc brwi w geście politowania. Zapomniała się na chwilę, ale na szczęście Hermiona tego nie zauważyła, zbyt zajęta gapieniem się w swoje przerażone odbicie.
- Nie dam rady się bawić… - zaczęła Hermiona, odrywając wzrok od lustra i przenosząc go na Biancę. Nie skończyła, gdyż policzki nagle zapłonęły jej szkarłatem, a jej zrozpaczone spojrzenie rozbiegło się po łazience, byle nie patrzeć w oczy współlokatorce.
Bianca położyła drobne dłonie na biodrach.
- Hermiono – zaczęła uspokajającym tonem, jakiego panna Granger jeszcze u niej nie słyszała. – Jesteś śliczną dziewczyną, tak?
Granger zerknęła w popłochu w stronę lustra. Rzeczywiście, wyglądała pięknie. Przy każdym ruchu, delikatne fale poruszały się, muskając gołe łopatki.
- Pójdziesz tak i wyrwiesz tylu słodkich przystojniaków, ile tylko dasz radę w ciągu jednej nocy. - Bianca nie czekała na odpowiedź. Mówiła pewnym siebie głosem, jakby sama miała mnóstwo opisywanych doświadczeń.
Hermiona pokiwała gorliwie głową. Nie wiedziała dlaczego, ale była pewna, że skoro Bianca to potrafi, ona także.
O tak, Hermiona Granger pójdzie tam i sprzątnie sprzed nosa tych ślicznych Włoszek tylu przystojniaków, ile będzie w stanie zliczyć…
*
Widząc błysk zdecydowania w oczach Granger, Delaire uśmiechnęła się szatańsko.

***
Draco przygładził kilka ciemnych kosmyków nad czołem, patrząc ze sceptyzmem na swoją „nową” twarz. Był przystojny, owszem, ale czuł się nieprzyjemnie w innym ciele. Zdecydowanie mu się nie podobało i oddałby naprawdę wiele, by nie musieć wychodzić na ulicę jako Ian Lowe. Zupełnie jakby naruszył jakąś granicę intymności. Swojej, oczywiście.
Zmarszczył brwi, mrużąc zielone oczy. Tandeta, doprawdy. Przeczesał palcami swoją czuprynę, odgarniając włosy trochę na bok, w stylu romantycznego lowelasa z lat osiemdziesiątych. Może być… Uśmiechnął się krzywo, (co oczywiście nie wywołało takiego efektu, jaki uzyskiwał za każdym razem, używając swoich ust) puszczając oczko do swojego odbicia. Idealnie, jeśli miał zagrać wrażliwego artystę-cassanovę.
Hermiona Granger będzie zachwycona.
- Ona chyba żartuje! – Z sąsiedniej kabiny do uszu Dracona dobiegł jęk przyjaciela. Draco od razu domyślił się o co chodzi. Delaire Riddle słynęła ze specyficznego humoru.
- Blaise, daj spokój. Przecież wiedziałeś, że Delaire na pewno zrobi ci jakiś ka… - urwał, kiedy usłyszał trzask zamykanych, a następnie otwieranych drzwi i już po chwili stanął twarzą w twarz ze swoim sobowtórem.
Draco odsunął się, jak porażony prądem. I wcale nie przez to, co spodziewał się zobaczyć, czyli jakiegoś niskiego, pryszczatego młodzieńca z dziewiczym wąsem, a zobaczył… no cóż, ideał nastoletniego przystojniaka. Czyli, innymi słowy, siebie. Och, Draco wcale nie był próżny. Miał praktyczny charakter i po prostu wiedział jak silną bronią obdarzyła go natura. Zabójcza uroda równała się naprawdę wielkim przywilejom.
- Dlaczego Delaire zamieniła ciebie we mnie? – jęknął Draco zduszonym głosem. Wyglądał jakby był bliski zawału, z przerażeniem patrząc na swoją piękną fryzurę, bezczeszczoną właśnie przez łapska Zabiniego.
Tak właściwie to swoje łapska.
- Zawsze ci mówiłem, żebyś się tak nie czesał. – Blaise nadal grzebał w swojej fryzurze i Draco niemal wrzasnął, kiedy Zabini odwrócił się do niego, zadowolony z efektu.  Malfoy otwierał i zamykał usta, bezwiednie wyciągając ręce w kierunku swoich blond włosów, które były teraz ułożone w lekkim nieładzie – bardzo podobnie do stylu czesania się Blaise’a. Zabini odsunął się, patrząc na przyjaciela z przyganą.
- A tobie co? – parsknął, widząc jak przyjaciel zastygł, nie mogąc oderwać od siebie wzroku. Jeszcze co jakiś czas jego ręce unosiły się i opadały, jakby musiał całą siłą woli powstrzymywać się, by nie rzucić się na głowę Zabiniego. - Salazarze uchroń, ale Draco, do cholery jasnej, czy ty się w sobie zakochałeś?
Draco oderwał wzrok od włosów, mierząc swojego sobowtóra zabójczym wzrokiem.
- Nie, idioto.  Zastanawiam się w której sekundzie przetrącę ci łeb za to, że zniszczyłeś mi włosy. Tylko, że poprzez chłodną kontemplację doszedłem do wniosku, że robiąc to teraz, mógłbym uszkodzić samego siebie. A wierz mi, nie chcę wiedzieć jak wyglądałbym w kawałkach – sarknął Draco.
- Jestem ciekawy, dlaczego Del wybrała dla mnie właśnie ciebie. – Zabini zapatrzył się w lustro, znowu dotykając jasnych włosów. Draco na ten widok tylko jęknął, ale kiedy wyciągnął dłoń w celu ingerencji w swoją fryzurę, dostał tylko po łapach.
- Przecież to oczywiste, że chciała spędzić czas w moim towarzystwie. Albo chociaż mojego ciała. – Draco uśmiechnął się złośliwie. – A teraz bardziej istotna sprawa: mam przez cały wieczór stać i gapić się na to, jak profanujesz moje włosy?!
- Nie. Skup się, bo mam zamiar podrywać dziewczyny, a wątpię, że jakakolwiek do mnie podejdzie, jeśli przez cały wieczór jakiś pacan będzie stał obok i układał mi włosy! – Blaise dopiero teraz zirytował się. Nie na co dzień Zabini tracił panowania nad sobą, więc Draco zamilkł. Blaise, kiedy chciał potrafił wyglądać naprawdę groźnie. No, i przede wszystkim Draco wiedział, że sama jego postać Malfoya wzbudza respekt. Nawet w nim samym.
- Nie wiem dla czego roztwór o nazwie Draco Malfoy ma zgniłozielona nazwę, ale…
- Och, zamknij się już, kretynie. -  Draco zmroził przyjaciela wzrokiem. Tyle, że zielone oczy nie posiadały już tej stalowej grozy, więc nie robiło to większego wrażenia. Dziwnie było strofować samego siebie.
W akompaniamencie idiotycznego chichotu Blaise’a, przemierzyli drogę do klubu.

***
            Hermiona kroczyła pewnie obok onieśmielająco pięknej panny Biancardi, otoczona wianuszkiem wielbicieli, zachwyconych jej urodą. Gryfonka zazdrościła Biance, która jeszcze jakoś się porozumiewała, gdyż uczyła się włoskiego od wielu lat. Granger mogła tylko uśmiechać się czarująco, błyskając bielą zębów. Ale widocznie adoratorom nie przeszkadzała bariera językowa. Chłopcy byli przystojni, jednak nie rozumiała ani słowa z ich uroczej paplaniny. No, może poza „bellissima”, co znaczyło, oczywiście piękna.  Ale zauważyła, że im dłużej trwał wieczór, zdecydowanie przestawało jej to przeszkadzać.
Weszła powoli do klubu, gdzie miały udać się z Biancardi. Nawet nie zwróciła uwagi, gdy lubieżny wzrok większości mężczyzn spoczął na jej sylwetce. Druga połowa gapiła się na Biancę, która i tak zawsze przyciągała spojrzenia.
Biancardi odwróciła się do niej gwałtownie.
- Miona, pogniewasz się, jeśli urwę się na chwilę? – Jej szafirowe oczy błyszczały, jakby była bliska osiągnięcia wymarzonego celu. Hermiona nie widziała jej nigdy tak zaaferowanej. Jej spojrzenie wyraźnie mówiło, że „zabawa już trwa”. – Ktoś już tam na mnie czeka. Spotkamy się o szóstej przy wejściu, dobrze?
I po tych słowach, nie czkając nawet na odpowiedź, odwróciła się. Co? Co, co, co?!
- Bianca, czekaj! – krzyknęła spanikowana Hermiona i złapała odwracającą się dziewczynę za rękę. - Mogę iść z tobą?
Dziewczyna wywróciła szafirowymi oczami, jakby chciała przypomnieć jej rozmowę sprzed godziny.
- Będziemy go podrywać obie? – zapytała tak ostro, że Hermiona zmieszała się. Ale Bianca nie zwracała już na nią uwagi. Widocznie wyparzyła kogoś za jej plecami bo zaczęła podskakiwać, machając dłonią.
- Ian! – zawołała, przekrzykując lekko muzykę. Podszedł do nich wyskoki przystojniak, uśmiechając się do Hermiony przyjaźnie.
- Ian Lowe, Hermiona Granger – przedstawiła pospiesznie blondynka. - Ian też jest z Anglii – wyjaśniła, patrząc na niewyraźną minę Granger.
Jakby to, że jest Anglikiem wszystko wyjaśniało!
Hermiona nie zdążyła zapytać, skąd Bianca zna Iana, bo dziewczyna zniknęła w tłumie. Hermiona patrzyła na jej oddalającą się sylwetkę z rezygnacją w oczach. A później przypomniało jej się, co postanowiła sobie po rozmowie z Biancą.
Uśmiechnęła się nieśmiało do przystojnego kolegi.
- To jak, też jesteś z Londynu…?
***
 Tracey Moss była już mocno pijana. Siedząc na barowym stołku i obserwując ludzi, myślała o swoim chłopaku, który tak paskudnie potraktował ją przy wejściu do klubu. Jak mógł tak postąpić?
Obok zajmowanego przez nią miejsca, niespodziewanie zmaterializował się przystojny ciemnowłosy chłopak, składając w barze zamówienie na dwa martini.
- Hej – mruknęła zachęcająco, uśmiechając się zalotnie do chłopaka. Zauważyła, że był całkiem przystojny. Brązowe włosy opadały mu na zielone oczy, a usta sprawiały wrażenie kusząco miękkich…
- Hej. – Nieznajomy odwzajemnił uśmiech, co dziewczyna wzięła za zachętę.
- Jak masz na imię? – zapytała uwodzicielsko, opierając łokcie na ladzie i mierzwiąc jasne włosy dłonią, zwiększając ich objętość. Dawno temu matka nauczyła ją tego triku i Tracey miała przyjemną świadomość, że zawsze się sprawdzał.
- Draco – odparł, lecz po chwili zawahał się, jakby nie był pewien, czy dobrze zrobił. Przyjrzał się jej przez chwilę, ale sprawiała wrażenie naprawdę mocno zalanej.
- Niespotykane imię… - zaczęła, ale chłopak zignorował ją, sięgając po podawane przez barmana kieliszki.
Zauważyła, jak Draco do jednego drinka wlewa czerwony płyn, który z cichym sykiem rozpuścił się, a po karmazynowej barwie nie zostało nawet śladu. Dziewczynie przemknęło przez myśli, że jest to tak rozpowszechniona w dzisiejszych czasach pigułka gwałtu, tylko w jakiejś innej, bardziej nowoczesnej formie. Chciała zapytać, czy wie co robi, podając komuś narkotyki, ale nie zdążyła, gdyż Draco odwrócił się. W tym samym momencie czyjeś ramiona objęły ją w pasie.
- Kochanie, czy naprawdę uważasz, że bezpiecznie jest się upijać w samotności?
W jednej sekundzie zapomniała o tajemniczym chłopaku, dudniącej muzyce i tym, że jest całkowicie pijana. W tych kilku magicznych chwilach wybaczyła swojemu chłopakowi kłótnię i nieświadoma zagrożenia, w jakim znalazła się inna dziewczyna, odpłynęła w ciepłych objęciach…

***
Srebrzysta, spowita niesamowicie intensywnym blaskiem księżyca plaża, kusząco przyciągała zahipnotyzowanych jej urokiem nastolatków. Uspokajający szum fal zrównał się z jej cichym oddechem. Ściągnęła niebotycznie wysokie szpilki i wzięła je do ręki.  Zanurzyła palce zimnym piasku, który zaszeleścił pod jej stopami. Czuła, jak drobne ziarenka sypią się po jej nodze, dając przyjemne, kojące uczucie. Palce chłopaka zacisnęły się wokół jej dłoni. Nie opuściła ręki, tylko jeszcze bardziej wzmocniła uścisk, przybliżając się lekko w jego stronę. Magię tego wieczora chłonęła każdą cząsteczką swojego ciała, pozwalając jej wniknąć w głąb siebie, swoich myśli, swojego serca. Każdy oddech pogłębiał dostrzeganie świata w wyraźniejszych barwach. Świat w jej oczach wyglądał niemal jak przerysowany. Paradoksalnie poczuła, że dopiero teraz tak naprawdę żyje, że wszystko do tej pory było tylko marną imitacją istnienia. Świat zawirował lekko i miała wrażenie, że upadnie, ale ktoś cały czas kontrolował jej stabilność, dając bezgraniczne poczucie bezpieczeństwa. Silne ręce podtrzymywały jej plecy, kiedy ona oplotła rękami rozbudowane barki. Zbliżył swoją twarz, tak mocno, że poczuła na ustach jego oddech. Uśmiechnęła się lekko, patrząc w przepiękne tęczówki koloru szmaragdów. Grunt osunął jej się spod bosych stóp, a jej świat nagle znalazł się w rękach chłopaka. Okręcił ją dookoła i wniósł na rękach do ciemnej wody. Ścisnęła kurczowo jego ramiona, widząc niezbadaną toń pod sobą.
- Nie bój się – mruknął, sunąc coraz głębiej. Nawet będąc w jego objęciach wyczuła, że dno nie jest już w zasięgu jego stóp. Lekko wysunęła się z jego ramion, podpływając odrobinę bliżej brzegu i kładąc stopy na dnie morza. Podpłynął do niej, przyciągając ją do siebie niecierpliwym, zaborczym gestem. Pozwoliła mu połączyć ich usta, czując na nich słony smak wody. Ubranie przylepiło jej się do ciała, ale nie czuła chłodu. Woda, która była zapewne lodowata, wydawała jej się przyjemnie chłodna, ostudzając rozpalone ciało. Ponownie złapał ją w pasie zaczął wynurzać się z wody, sunąc w kierunku plaży. Lekka bryza rozwiewała jej wilgotne włosy, przyklejając je do policzków.  Jego dłonie delikatnie głaskały jej plecy przez materiał sukienki, a ona przymknęła lekko oczy, ogłupiona ilością intensywnych wrażeń.
Ułożył ją na mokrym piasku, darząc całusami tak subtelnymi, że nie miała pewności, czy nie jest wytworem jej rozbudzonej przez alkohol wyobraźni. Podparł się rękami, a ona ułożyła swoje ciało pod nim. Kropelki wody kapały mu z włosów prosto na jej twarz, jeszcze bardziej ją schładzając. Dzięki temu czuła się nieco bardziej trzeźwa, lecz w jego ramionach zimno nie miało prawa jej doskwierać. Czerwona sukienka, nasiąknięta wodą i przyozdobiona piaskiem, zapewne nadająca się już tylko do wyrzucenia, podwinęła się, odkrywając kawałek jej nogi. Chłopak wykorzystał sytuację, kładąc rękę na jej nagiej skórze. Nie mogła oderwać wzroku od jego szmaragdowych oczu, lśniących w blasku pełnego księżyca.
Jej tętno z każdą chwilą przyspieszało. Miała wrażenie, że oszalałe z emocji serce, zaraz wyskoczy jej z piersi. Jeszcze nikt tak na nią nie działał. Jeszcze nikt nie miał okazji tak na nią zadziałać…
Huk, który zdezorientował ją na kilka sekund z pewnością nie odbył się tylko w jej głowie. Podniosła się odrobinę na łokciach, wtulając się lekko w pierś Iana. Powiodła spojrzeniem nad jego głową, a jej spojrzenie utkwiło na ciemnym niebie. Fajerwerki, zalewają ciemną noc feerią barw i tęczy. Zapatrzyła się na nocne niebo, rozkoszując się lekkimi zawrotami głowy.
Drżała w jego ramionach, nie wiedząc czy to z zimna, czy z powodu jak na nią działał. Prawie go nie znała, ale przez cale życie tak bardzo chciała porzucić rozsądek, a teraz kiedy w końcu jej się to udało, nie zważała na nic innego.

Zakręciło jej się w głowie, lecz tym razem nie próbowała opanować sennej mgiełki, która osnuła jej myśli. Osunęła się w jego ramiona, po raz pierwszy w życiu bezpieczna. Nie wiedziała tylko jak bardzo się myli. Nie zauważyła, jak piękne, brązowe loczki chłopaka w świetle księżyca, zaczynają odbijać refleksy, mienić się dziwnym blaskiem, a w końcu lśnić platyną…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz