30 lipca 2015

00. Prolog. Nietykalna.


 Opowiadanie IV: Nietykalna.

Przenikliwa, panująca dookoła. Zimna i nieodparta. Napawała lękiem nawet najdzielniejszych. Urzeczywistniała najgorsze lęki i koszmary z których człowiek budzi się zlany zimnym potem. W niej wszystko nabierało zupełnie nowych kształtów… Ciemność. To było teraz wszystko co miała. Nie nadzieję, nie otuchę, nie słowa pociechy. Ciemność. I łzy, które spływały po zaróżowionych od zimna policzkach. Łzy bólu, rozpaczy, zawodu… Każda kropelka zawierała jeden obraz. Jedno wspomnienie wyryte głęboko w pamięci, powracające w myślach i w snach. Echo rozpaczliwych krzyków jej duszy nawiedzające w najmniej spodziewanych momentach. Zalewające umysł falą rozpaczy, bezsilności i palącej nienawiści. Nienawiści do świata, ludzi, do samej siebie. I wtedy budziła się świadomość, że to już koniec. Niezawodny do tej pory instynkt nakazywał się poddać.
            Dlaczego? Dlaczego, dlaczego, dlaczego?!  Zadawała  to pytanie w kółko, ale cisza nie odpowiadała.  Jęknęła zachrypniętym głosem. Nie mogła mówić. Jej zdarty od zimna i płaczu głos, z każdym dźwiękiem, jaki wydostawał się z jej gardła, stawał się coraz cichszy. Nie chciała mówić. Bo po co? Do kogo? Do ściany, do ciszy?! Do swoich największych lęków, które krążyły wokół niej, mamiąc zmysły? Chwilami mogła zakosztować uczuć człowieka, który spędzał swój żywot w Azkabanie. Ona nie potrzebowała dementorów, by tracić zmysły. Wystarczały jej własne myśli, które sprawiały, że tonęła w otchłani rozpaczy, że pogrąża się coraz bardziej w głębinach szaleństwa.
            Nasłuchiwała. Wyostrzony jak u spłoszonego zwierzęcia słuch, wytężał się za każdym razem, kiedy wyłapała jakiś dźwięk, odgłos kroków…  Jakie ludzka natura może płatać figle. Bo przecież wiedziała, że tu umrze. Samotna i poniżona. Zdradzona. A jednak nadzieja jest tak silna, że uparcie trzyma  się człowieka do samego końca. Osoba, która jej ufa, daje się opętać, zaczynając wierzyć w coś, co nie miało nigdy szansy zaistnieć, w coś, co jest tylko wymysłem popadającego w obłęd umysłu. Nadzieja to wyrok śmierci. Bo jak długo można się jej trzymać wiedząc, iż wszystko stracone?
            Dlaczego się nie poddawała, dlaczego musiała trwać i cierpieć?
            Czy to duma nie pozwalała jej umrzeć i ukrócić ból?!
            Czy to cholerna duma?!
            Niech ktoś jej odpowie… Nikt nawet nie próbował.  Przecież nie warto dodawać skazańcowi otuchy. Nie warto mieszać się w czyjeś problemy. Lęk przed niesieniem pomocy jest tak silny, że unika się go jak ognia. Jakby bezinteresowność mogła sprawić ból.
            Niespełniona obietnica.
            Złudna nadzieja.
            Bezsensowna wiara w drugiego człowieka.
            Pytała, krzycząc wniebogłosy w mrocznym lochu. Nie odpowiedział jej nikt. Co za ironia, jak to słowo często występowało w jej słowniku ostatnimi czasy. Pustka. Nicość. I znowu ciemność. Zadrżała z zimna. Zdrętwiałe kończyny odmawiały posłuszeństwa. Mogła tylko leżeć zwinięta w kłębek i czekać… Na pomoc? Nie, wiedziała, że nikt jej tu nie znajdzie. Jedyne na co mogła liczyć to śmierć.  Tak, chciała skończyć agonię, przerwać cierpienie. Koniec jest już blisko, pomyślała. Zastanawiała się co znaczy śmierć w słusznej sprawie. Przeciwstawiając się złu, nic nie zyskała, oprócz sińców i upokorzeń. A dobro także nic na tym nie zyskało…
Jednak to nie posiniaczone ciało było tym na co zwracała uwagę. Ani zaciśnięte w grubych więzach nadgarstki, ani na świszczący oddech. To nie było najgorsze. Najbardziej bolało ją umęczone serce, świadomość, że została tak okrutnie, tak bezlitośnie zdradzona. Przez to nie mogła oddychać, nie mogła myśleć, nie mogła czuć. Wszystkie jej organy zamieniły się w bryły lodu.
            Nic już do niej nie docierało…

„…gdyż byłam traktowana zbyt źle
zbyt długo
Aż stałam się nietykalna…”

Ciche kroki zadudniły na wąskim korytarzu.  Po chwili drzwi celi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.

- Nareszcie. Zawsze musisz być taka uparta, co? – zapytał chłodny głos,  niemal pieszczotliwie akcentując słowo „uparta”.  – Nie mogłaś poddać się wcześniej, musiałaś czekać do utraty przytomności, czekać na śmierć. Ech… Tak pewnie myślałaś, co? Że czekasz na śmierć, a ona nie przychodzi. Że dni mijają, a ty żyjesz nadal i nadal cierpisz. Jaka jesteś naiwna, skarbie. – Zimna dłoń delikatnie pogładziła nieprzytomną dziewczynę po policzku. Młody blondyn podniósł się z ziemi i skinął na dwóch osiłków, którzy podnieśli bezwładne ciało dziewczyny. Drzwi celi zamknęły się za nimi z hukiem, pozostawiając w niej obłęd i ból, czekające na kolejną ofiarę, która miała sprzeciwić się Czarnemu Panu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz