9 września 2014

Spojrzenie arystokraty, rozdział dziewiąty.


          Sala balowa Beauxbatons przepełniona była ludźmi w kolorowych strojach. O ile pierwszy bal uczniowie potraktowali na tyle poważnie, żeby wciskać się w eleganckie sukienki, na tej imprezie królowały połyskujące i wyzywające stroje. Jedno było pewne: nawet Lavender Brown – najkrzykliwiej ubrana dziewczyna na sali, swoim blaskiem nie mogła przyćmić światła francuskiej piękności. Gabrielle - jak zawsze najbardziej czarująca, przyciągała spojrzenia z każdego kąta pomieszczenia. Ale tym razem nie uśmiechała się zalotnie do chłopców, wpatrujących się w nią z uwielbieniem. Siedziała przygarbiona, złote włosy przysłoniły jej twarz. Mokrą od łez twarz, która nawet pomimo podpuchniętych oczu, nadal była zachwycająco piękna. To nie miało sensu. Ludzka twarz, wykrzywiona smutkiem, nie może być piękna. Dlaczego ona była inna? Dlaczego, nie mogła nie posiadać zachwycającej urody, a zamiast tego siedzieć teraz u boku chłopaka którego pokochała? Gdyby nie była przyzwyczajona do tego, że zawsze dostawała to czego chce, nigdy nie wysnułaby intrygi, która nie umożliwiłaby jej dostęp do miłości. Jej rozdarte serce już dawno pogodziło się ze stratą. Po wyjściu Dracona, przypomniała sobie pewne słowa, które jej matka kazała napisać na ścianie, kiedy wprowadzali się do nowej rezydencji: "Jeśli coś kochasz, puść to wolno. Jeśli wróci - jest twoje. Jeśli nie - nigdy twoje nie było." Zawsze przechodząc przez salon, zwracała uwagę na ten napis. Słowa wydawały się być niezwykle piękne, poruszające, ale dopiero teraz zrozumiała jak bardzo istotne się okazały. Kochała… Naprawdę kochała i nie mogła już znieść widoku bólu na najdroższej i widzianej w snach twarzy. Wiedziała co zrobi. Nada w końcu znaczenie nic niewartym słowom, obracając je w czyny, które naprawią nie jedno ludzkie istnienie…
    
            Ginny siedziała przy stoliku razem z przyjaciółmi, uważnie przyglądając się bratu. Szeptał coś na ucho Hermiony, jak zwykle. Dziewczyna nawet nie chciała się domyślać o czym mówi. Kochała brata, ale… Nie mogła już oglądać Hermiony w jego objęciach. Granger nie wyglądała na smutną, ale jakby… wygasłą. Ron też to zauważył. Od zawsze kochał Hermionę, ale teraz… traktową ją jak Lav. Jak pustą zabawkę, nie licząc się z niczym. Raz zauważyła jak jej brat spotyka się potajemnie z Lavender, zbyt naiwną, żeby nie wybaczyć byłemu ukochanemu nagłe i niespodziewane zerwanie. Tylko dlaczego Hermiona na to pozwalała, dlaczego stała się nudna, małomówna i pozbawiona uczuć…? Ginny doskonale znała źródło problemu. Ślizgon o platynowych włosach. Malfoy.    Ognistowłosa aż gotowała się ze złości. Nie wiedziała co on sobie myśli, ale koniec tej zabawy.
Ma im oddać „ich” Hermionę taką, jaka była dawniej.
- Przepraszam na chwilę – mruknęła Ginny wstając od stolika. Harry gdzieś zniknął, a parka nie zwróciła na nią uwagi. Ruda odrzuciła włosy na plecy, szybko przemierzając salę, i podchodząc do stołu, przy którym siedział blondyn.
- Możemy porozmawiać? – zapytała chłodno, przygotowując się już w duch w ciętą i złośliwą uwagę, jaką zapewne pośle w jej stronę Malfoy. Ale nic takiego się nie stało. Chłopak podniósł wzrok zaskoczony, zapominając nawet, żeby na widok Gryfonki unieść pogardliwie brwi.
- Jeśli musimy – odparł, podnosząc się z miejsca i podążając za ognistowłosą, odprowadzany ciekawskimi spojrzeniami kolegów.

*  

- Idę po coś do picia. Nie ruszaj się z miejsca – Ron uśmiechnął się, wiedząc, że Hermiona nie drgnie, nawet za cenę życia.
            Odchodząc nie zauważył, że do jego dziewczyny podchodzi piękna Francuzka i po chwili obie znikają w bocznym wyjściu na dwór, do ogrodów Beauxbatons…

  
***

            Ginny poprowadziła Ślizgona przez boczne wyście, skręcając do ogrodu. Biorąc pod uwagę hogwartckie błonia, Beauxbatons też mogło się czymś pochwalić. Rozciągające się po ogromnej powierzchni, ogrody zamkowe były jednymi z najpiękniejszych miejsc z kwiatami w Europie. Rośliny kwitły przez okrągły rok, magicznie hodowane przez francuskich specjalistów.
- Nie będę owijać w bawełnę. Muszę się dowiedzieć co zrobiłeś Hermionie. Nie wypieraj się, bo i tak wiem, że to twoja wina – warknęła panna Weasley, patrząc z nienawiścią na Malfoya.
- O co ci chodzi, Weasley? Dajcie mi już święty spokój z tą waszą Granger! Nic jej nie zrobiłem, sama się do mnie przyczepiła…
- Zwyczajnie ją wykorzystałeś, Malfoy. Jesteś zwykłym dupkiem, słyszysz?! – Ginny ze złości popchnęła chłopaka otwartą dłonią i od razu pożałowała swojej decyzji. Wiedziała, że Draco zaraz odpłaci się jej czymś paskudnym, ale po raz drugi tego wieczoru nie zrobił tego. Nawet nie spojrzał jej w oczy, spuszczając głowę i nie odpowiadając. Czy to miało być zmieszanie?
Dziewczyna postanowiła kuć żelazo póki gorące.
- Czyli nigdy nic do niej nie czułeś? – zapytała, zakładając ręce na piersiach. 
- Nie. Nie wiem. To nie ważne Weasley. Poza tym przecież ona jest teraz z twoim braciszkiem, więc nie powinnaś skakać ze szczęścia?
- Nie, bo ona nie jest sobą. Zachowuje się dziwnie, jak… jakby była zaczarowana…
            Zanim zdążyła zapytać o cokolwiek więcej blondyna, ten już znikał za rogiem, kierując się z powrotem do sali balowej.
  
***

   
- Słuchaj, wiem, że się nie lubimy. Ale muszę zadać ci jedno ważne pytanie i mam nadzieję, że szczerze mi na nie odpowiesz. Widzę jak ranisz Draco, ale chcę się przekonać, czy dalej go kochasz… - ostatnie słowa Gabrielle wypowiedziała jakby z trudem, patrząc na dziewczynę wyczekująco. – To jak, kochasz go?
- Oczywiście, że nie. Co to w ogóle jest za pytanie?
- Kłamiesz. – Gabrielle tak bardzo chciała uwierzyć, że to prawda, jednak instynkt mówił coś innego.       Pustka w oczach Granger, ani jedno drgnięcie przy wypowiadanych słowach… Niby te objawy wykluczają kłamstwo, a jednak… Kiedy mówimy o uczuciach, nie możemy pozostać bierni. Miłość, nienawiść… Przy każdym z tych słów na twarz musi wkraść się niewielki uśmiech, błysk w oku lub chociażby grymas złości. 
            Blondynka długo patrzyła w czekoladowe oczy rywalki, jednak spojrzenie tamtej nawet nie drgnęło. Cisza panująca między dziewczynami zdawała się trwać wieczność. Ale Gabrielle zrozumiała. Dziewczyna została zaczarowana i to pewnie przez samego Draco. Francuzkę ogarnęła wściekłość na chłopaka. Jak mógł? Jak mógł zrobić coś takiego osobie, która kochał? Która była w jego myślach, w jego sercu?!
- Masz szczęście, że wiem, jak odczarować Imperiusa – powiedziała dziewczyna, kierując słowa bardziej do siebie, niż do przebywającej w transie Gryfonki. Gabrielle wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią w szatynkę, która nawet nie drgnęła. Francuzka nie mogła się powstrzymać i pozwoliła swoim ustom wygiąć się w delikatnym uśmiechu…

            Barwne ogrody Beauxbatons Gabrielle przemierzała biegiem, mając nadzieję jak najszybciej znaleźć Malfoya. Nagle jej wzrok przykuła ta mała, ruda przyjaciółka Granger, stojąca w środku jednej z alejek. 
- Hej, ruda! Twoja przyjaciółka, Granger leży na ławce dwie alejki dalej. Lepiej sprawdź co z nią jest! – wykrzyknęła Gabrielle, nie przerywając biegu. Nie doczekała się odpowiedzi od Gryfonki, jednak usłyszała szybkie kroki dziewczyny w wyznaczonym przez nią kierunku.
            W końcu wbiegła do sali i zaczęła rozglądać się gorączkowo w poszukiwaniu blond czupryny. Nie minęło kilka chwil, kiedy pośród tłumu dostrzegła sylwetkę Dracona. Podbiegła do niego, łapiąc go za ramię i obracając go w swoją stronę.
- Draco, musisz mi coś wytłumaczyć…
- Gabrielle, nie teraz, nie mam nastoju. – Chłopak skrzywił się, jednak dziewczyna zignorowała go i ciągnęła dalej:
- Chodzi o Granger i o to, że rzuciłeś na nią Imperiusa… - Na te słowa oczy Dracona rozszerzyły się ze zdumienia, jednak Gabrielle nie dane zostało skończyć. Drzwi do sali balowej otworzyły się gwałtownie. Wszyscy na zamarli, czując na plecach nieprzyjemny dreszcz…

***

            Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą wystraszoną buzię Ginny.
- Hermiono, nic ci nie jest? – zapytała zatroskana przyjaciółka, patrząc na mnie z niepokojem. Nie odpowiedziałam. Miałam mętlik w głowie, nie wiedziałam gdzie jestem, co się dzieje…
- Słyszysz mnie, Hermiono? – Ginny potrząsnęła moimi ramionami, czekając na reakcję.
            Zamrugała oczami i pokiwałam głową, wreszcie patrząc w oczy rudowłosej.
- Ginny? Co się dzieje, gdzie jesteśmy? – wydukałam słabym głosem, rozglądając się po ogrodzie.
- W Beauxbatons… Nie pamiętasz?
            Ponownie przymknęłam powieki. Przed oczami zaczęły mi migać obrazy, rozmazane i mgliste… Hogwart, Beauxbatons, pocałunki z Ronem, jego dłonie, słowa, dotyk…
- Draco! – wykrzyknęłam mimowolnie, przykładając dłoń do ust. Co się do działo? Dlaczego ja i Ron… Ogarnęła mnie fala paniki.
- Wiem, że on ci to zrobił, ale nie martw się, dostanie za swoje – uspokajała mnie Ginny głębokim głosem, kładąc dłonie na moich ramionach.
- Nie Ginny, to nie tak. Ja nie wiem… - Nie wiedziałam co się dzieje, byłam zagubiona w świecie, w którym wszystko wydawało się toczyć nieprzerwanym ciągiem, a ja wpadłam do niego jak z innej planety.
- Już dobrze, posłuchaj, wrócimy do sali i wszystko sobie wyjaśnimy, tak? – Ton Ginny zrobił się łagodniejszy, kiedy zobaczyła, że rzeczywiście nie mam pojęcia gdzie jestem i co ma robić.
- Dobrze. – Pokiwałam ulegle głową i wstałam z ławki.
- I nie martw się. Wszystko będzie dobrze - powiedziała Ginny, ale miałam wrażenie, że wyczułam w jej głosie lekkie powątpiewanie.
  
***

  
            Wszystkie spojrzenia utkwione były w człowieku stojącym na końcu sali. Jego obecność sprawiała, że krew mroziła się w żyłach, a oddech automatycznie przyspieszał. Tak, Lord Voldermort niezaprzeczalnie budził grozę. Jego pozbawiona uczuć i wiecznie wykrzywiona w grymasie nienawiści blada twarz, przerażała ludzi. Nawet jego zwolenników napawała strachem postać Czarnego Pana.
            Śmierciożercy rozstawili się po całej sali, czekając w bezruchu na dalsze rozkazy swojego „szefa”. Gabrielle przysunęła się bliżej Draco, łapiąc go za rękę. Nie wyrwał się, wręcz przeciwnie, ścisnął mocno dłoń dziewczyny, chcąc dodać jej otuchy. Spoglądali na Voldemorta z trwogą, obserwując każdy ruch, każde skinienie głową w kierunku któregoś ze Śmierciożerców. Draco gorączkowo przeszukiwał wzrokiem tłumy postaci w czarnych pelerynach, mając wrażenie, że jego ojciec także przebywa w tym zamku. I nie pomylił się. Drzwi do pomieszczenia otworzyły się gwałtownie i do sali wkroczyły trzy osoby. Od razu rozpoznał ojca w jednym ze Śmierciożerców. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że mężczyźni trzymają pod ręce ledwo przytomnego Pottera. Na znak Voldemorta przytrzymujące go dłonie puściły, a chłopak z łoskotem upadł na posadzkę. Gabrielle drgnęła.
- Jak widzicie, złapaliśmy niezniszczalnego Harrego Pottera. To już koniec - przegraliście – bladolicy mężczyzna zaśmiał się szyderczo. W panującej na sali ciszy można było usłyszeć jęki Wybrańca, leżącego na posadzce. Usłyszawszy je, Voldemort spojrzał na chłopca mściwie i długimi palcami wyciągnął zza pazuchy różdżkę. Podniósł rękę z magicznym patykiem i uśmiechnął się drwiąco.
- To już naprawdę koniec, Potter – powiedział spokojnie, a z jego różdżki wystrzelił strumień światła, który ugodził czarnowłosego prosto w unoszoną się ciężkim oddechem pierś…
    
***
 

- Poczekaj – Ginny zatrzymała mnie ręką, natomiast sama podeszła do wejścia do zamku, nasłuchując. Na sali balowej było dziwnie cicho, co napawało ją niepokojem.
            Delikatnie wychyliła się i zajrzała do sali. Zauważyłam, jak blednie. Ginny odwróciła się w moją stronę, a jej brązowe oczy były szeroko otwarte.
- Mają Harry’ego – wyszeptała drżącym głosem. Gwałtownie odsunęłam przyjaciółkę, sama podchodząc do wejścia i zaglądając ostrożnie do środka. W każdym kącie pomieszczenia czaili się ludzie w czarnych pelerynach i maskach na twarzach. Przerażeni uczniowie zebrali się w jedną zwartą grupę i w przerażającej ciszy patrzyli na postać stojącą przed wrotami głównego wyjścia z zamku. Ale moją uwagę przykuła postać podtrzymywana przez dwóch Śmierciożerców. Złapali Harry’ego? Niemożliwe…
            Szybko wycofałam się i złapałam Ginny za rękę, pociągając ją za sobą z powrotem do ogrodów. Dopiero kiedy byłyśmy już w miarę daleko od bocznego wejścia do zamku, przystanęłam, dysząc ciężko. Oczy Ginny były pełne łez, ale mina wyrażała zdeterminowanie.
- Ginny , musimy wezwać pomoc. – Wyciągnęłam różdżkę, zamykając oczy i intensywnie zastanawiając się co mogę zrobić.
- Możesz teleportować się do Hogwartu – szepnęła ruda, ale pokręciłam przecząco głową.
- Tam się nie da aportować, zapomniałaś? Poza tym wszyscy z Hogwartu są właśnie tu, w Beauxbatons… 
- Może ministerstwo? – panna Weasley skrzywiła się z powątpiewaniem, ale pokiwałam szybko głową. To był całkiem nie najgorszy pomysł.
- Złap mnie za rękę, Ginny! – Chwyciłyśmy się za dłonie.
- Hermiono, ty umiesz się teleportować, ale ja…
- Nie martw się. Harry opowiadał mi kiedyś, że Dumbledore teleportował się razem z nim…
- Rozumiem, ale… Nie obraź się, ale ty nie jesteś Dumbledoooo… - Głos rudowłosej rozpłynął się w szumie, który nagle wytworzył się dookoła nas. Poczułam potężny ucisk, jakby ktoś upchnął mnie do butelki. Świat wirował mi przed oczami i na kilka chwil straciłam oddech. Miałam wrażenie, że zaraz stracę przytomność, kiedy w końcu poczułam pod stopami twardy grunt i odetchnęłam głęboko.
            Rozejrzałam się dookoła i z ulgą stwierdziłam, że wylądowałyśmy w dobrym miejscu, a wszystkie kończyny Ginny nadal są na swoich miejscach. Złapałam ją za rękę i podbiegłyśmy do budki telefonicznej – wejścia do Ministerstwa Magii. Ginny czym prędzej zaczęła przyciskać guziki na telefonie, aż w końcu w słuchawce odezwał się chłodny kobiecy głos, pytający gdzie zamierzamy się dostać.
- Przyszłam z pilną sprawą do Artura Weasleya. Nazywam się Ginny Weasley, jestem jego córką. Jest ze mną Hermiona Granger – wykrztusiła Ginny jednym tchem, zdając sobie sprawę jaką pomyłkę popełniła. Jeśli Voldemort ma w garści ministerstwo, już po nas. Zacisnęła powieki, czekając na reakcję. Odetchnęła, kiedy z miejsca, gdzie automat wydawał resztę wysunęły się dwa identyfikatory z naszymi nazwiskami. Wyszłyśmy z budki i znalazłyśmy się w ogromnym holu ministerstwa. Zaczęłam się rozglądać, jednak poczułam mocne szarpnięcie za rękę. Mój wzrok natrafił na błagalne spojrzenie przyjaciółki i puściłam się za nią biegiem. Omijałyśmy korytarze. Podążałam za Ginny, która lepiej znała drogę. Wiedziałyśmy, że liczy się każda sekunda. Każda sekunda mogła decydować o życiu Harry'ego.
*
Gabrielle stała przyciśnięta do Malfoya i z przygnębieniem przyglądała się torturowanemu chłopakowi.
Nawet największemu wrogowi Draco nie mógłby życzyć czegoś tak okrutnego. Wycieńczone ciało Pottera wiło się z bólu na posadzce, bezlitośnie targane zaklęciem niewybaczalnym. Na sali słychać było szmery i pojedyncze okrzyki mieszające się z jękami Wybrańca. Kilka dziewczyn miało łzy na policzkach, inne ukrywały twarz w dłoniach, żeby nie oglądać tak przerażającego widoku. Wszyscy czuli, że to już koniec, że chłopak długo nie pociągnie. W końcu ile można tak okrutnie  torturować człowieka? Sekundy, minuty, godziny...? Draco kompletnie stracił poczucie czasu, tym bardziej, że co chwilę przeszukiwał tłum ludzi w poszukiwaniu pewnej twarzy. Czuł, że serce podskakuje mu do gardła, kiedy tylko jego oczom ukazywała się kasztanowa czupryna, ale za każdym razem okazywało się, że to nie Hermiona. Gdzie ona była? Czy ją też złapali? Czy jeszcze żyła…? Czuł, jak coś uciska go w gardle. Te straszne sekundy spędzone w niepewności wykańczały go mocniej niż najbardziej wymyślne tortury.
Nagle wszyscy ucichli. Draco wychylił się, żeby przekonać się czy to rzeczywiście już koniec Chłopca Który Przeżył… Był pewien, że zobaczy bezwładne ciało czarnowłosego lezące na posadzce i triumf na twarzy Lorda Voldemorta. I wyobraził sobie łzy wypełniające czekoladowe oczy Gryfonki. Ta wizja wystarczyła, żeby zagotował się z nienawiści. Czarny Pan, ojciec… Tak ich nienawidził, nawet nie wiedział, którego bardziej… To przez nich cierpiał, przez nich tracił coś na czym mu zależało tak naprawdę… Nikt nie dał mu szansy, nikt nie pozwolił, żeby to on raz w życiu poczuł, że może mieć dla siebie miłość. Oni odrzucali to uczucie, nie dopuszczając do kochania nikogo innego. Wtem z tłumu uczniów wyłonił się Weasley. Był blady jak papier, ale na twarzy malował się wyraz nienawiści tak głębokiej, że kilka Francuzek aż sapnęło z niepokojem na myśl, co może zrobić. Voldemort od niechcenia spojrzał w tamtą stronę. Widząc Weasley'a, podniósł różdżkę, zaskakując tym samym rudzielca, który nagle zrozumiał swój błąd i w którego oczach wymalował się strach. 
- Stop! – Chłodny krzyk blondyna rozniósł się po sali, przykuwając uwagę czarnoksiężnika, który opuścił różdżkę. Draco zadrżał w duchu, kiedy czerwone oczy zaczęły świdrować go na wylot. Nie wiedział po co to robi, nie wiedział dlaczego zachciało mu się być bohaterem, ale czuł, że nie mógł dopuścić do tego, iż dwóch jej przyjaciół zginie. Wiedział, że wtedy pękłoby jej serce, a w takim wypadku i on nie mógłby już oczuwać radości. 
- No, no, no, kogo my tu mamy? – Voldemort zacmokał. – Draco, w czym problem? Myślę, że lepiej dla ciebie byłoby gdybyś nie wtykał nosa w nie swoje sprawy. Lucjusz nie tak cię wychował, czyż nie?
            Draco zamilkł. Wpatrywał się z nienawiścią w czerwone oczy, nie wiedząc co dalej nastąpi. 
- Tak myślałem. Draco, Draco, Draco, ostatnio coś kiepsko u ciebie z posłuszeństwem… A za to kara cię nie ominie… - Czarny Pan zaśmiał się szyderczo i szybkim ruchem powalił chłopaka na kolana zaklęciem niewerbalnym. Po chwili dołączył do tego urok, który sprawił, że Draco wrzasnął z bólu. Tak jak wcześniej Potter, zwijał się z bólu na posadzce, czując jak cierpienie sprawia, iż odchodzi od zmysłów. Po kilku chwilach, zdających się trwać wieczność, Voldemort w końcu cofnął zaklęcie i jego zimny głos ponownie rozniósł się po pomieszczeniu. 
- A gdzie ukrywa się twoja potraktowana imperiusem szlama? Sam widzisz co dzieje się z ludźmi, którzy nie słuchają Lorda Voldemorta...
            Wszyscy, jak na zawołanie, zaczęli gorączkowo rozglądać się po pomieszczeniu, szukając Hermiony, jednakże na sali nie było Gryfonki.
- Czyżby nawet jej nie zależało? – Czarny Pan zaśmiał się ironicznie i popatrzył na Dracona z góry.
- Daj jej spokój! Tutaj jej nie ma – wykrztusił blondyn, patrząc mściwie na istotę stojącą kilka metrów od niego. Nie można go nawet było nazwać człowiekiem. I nie chodziło tylko o wygląd… - Ukryłem ją daleko stąd! Nigdy jej nie znajdziecie!
- Głupcze! Myślisz, że coś da się ukryć przed Lordem Voldemortem? Poza tym kłamiesz. Mnie nie da się oszukać! Znajdę ją, a wtedy i ona umrze w mękach, tak jak ty teraz! – Dracona po raz kolejny ugodziło zaklęcie Cruciatus. Jego ciałem targały niewidzialne siły, rzucając nim na wszystkie strony. Rozgrzane do białości miecze przeszywały mu głowę, a ciało okładały niewidzialne pieści. Czuł, jakby w jednym momencie ktoś go kopał, gryzł, bił, kąsał, szczypał, przypalał, drapał… Tak bardzo cierpiał, tak bardzo chciał poczuć teraz na twarzy delikatne dłonie Gryfonki, zobaczyć uśmiech na jej twarzy, chociażby ten jeden, ostatni raz… Ale nie wiedział, że na tej sali nie tylko on krzyczy z bólu, który rozdzierał jego serce. Stojący w kącie pomieszczenia, ukryty pod czarną peleryną stał mężczyzna, który z zaciśniętymi pięściami obserwował cierpienia chłopaka. Cierpienia jego syna. On, Lucjusz Malfoy, popełnił tyle błędów, tyle błędów! Chciał krzyczeć! Nie mógł dłużej znieść widoku syna, zwijającego się w konwulsjach na zimnej posadzce. I nie mógł już dłużej znieść myśli, że to jego wina…
- Widzisz Draco? Jesteś tylko zwykłym, naiwnym chłopcem. Jak Potter. – Lord Voldemort cofnął zaklęcie, żeby wypowiedzieć ostatnie słowa, które młody Malfoy usłyszy w swoim krótkim życiu. – Ale właśnie teraz nadeszła pora, żeby z tym skończyć… - Czarny Pan po raz ostatni tego wieczoru podniósł różdżkę w celu wypowiedzenia śmiertelnego zaklęcia, ale tym razem osiągnął zamierzony cel… Na kamienną posadzkę opadło ciało pozbawione życia. Blond włosy rozsypały się po podłodze, a błękitne oczy przykryły powieki. Ciało Gabrielle Delacour spoczęło na ziemi, a jej złamane na tysiąc kawałków serce przestało już cierpieć…


***
   
             Draco miał wrażenie, że wszystko wokół niego nagle zwalnia. W głuchej ciszy obserwował tłum ludzi poruszających się niespokojnie i patrzących na Gabrielle Delacour która nagle wysunęła się na przód, próbując go odepchnąć, ale zamiast niego to ona znalazła się w linii strzału. Widział, jak osuwa się na podłogę i jak srebrno-blond włosy rozsypują się wokół jej głowy, jakby na poduszce. Dziewczyna sprawiała wrażenie jakby właśnie ucięła sobie krótką drzemkę, ale Draco wiedział, że jej powieki już nigdy nie odsłonią błękitnych oczu. Uratowała mu życie, ginąc. Poświęciła dla niego więcej, niż ktokolwiek inny… A kiedy mówiła „kocham” on nawet nie zatrzymał się by posłuchać, spojrzeć w oczy… 

            W jednym monecie obraz wokół niego rozpłynął się we mgle, a on zaczął odpływać. Zdążył jedynie zauważyć jak do sali wpada tłum aurorów. Ktoś rzucił się i objął ciało Gabrielle, płacząc. Potem nastąpiła już tylko ciemność…

             Obraz stopniowo zaczął się wyostrzać, a do jego uszu zaczęły docierać krzyki i odgłosy walki. Otworzył oczy i stwierdził, że minęło kilka minut od kiedy ogarnął go mrok… Dziwne, przecież ten czas wydawał się wiecznością, spędzoną w nasłuchiwaniu się w bijące serce…
            Jego spojrzenie utknęło w załzawionych oczach, w oczach, które myślał, że już nigdy więcej nie będzie miał okazji zobaczyć… Myślał, że stracił je na zawsze, że już nigdy nie ujrzy w nich błysku istnienia… Zaraz, tego znajomego błysku życia!
- Hermiono… - zaczął, ale jego głos uwiązł mu w gardle, powodując straszny ból w piersi.
- Ciiii… Nic nie mów kochany… – Jej słowa były tak kojące, dawały poczucie bezpieczeństwa.
- Hermiono, musimy się stąd wynieść – wysapał szybko, wiedząc, że nie będzie zdolny do walki. Dziewczyna bez słowa chwyciła go pod ramię i z wysiłkiem uniosła na nogi. Zaczęła przemieszczać się z chłopakiem do końca sali, omijając walczące postacie i tnące powietrze zaklęcia. Nikt nie zwracał uwagi na ledwo trzymającego się na nogach nastolatka i nastolatkę trzymającą go pod ramię i zaciskającą zęby pod ciężarem chłopaka, idących przez salę balową Beauxbatons.
  
*
  
            Kiedy w końcu znaleźliśmy się w miarę bezpiecznym miejscu, usadowiłam blondyna na podłodze i pogłaskała delikatnie po jasnych włosach. 
- Zostań tu, Draco – szepnęłam i podniosłam się z podłogi, ruszając w stronę pola bitwy.
- Gdzie idziesz? Chyba nie zmierzasz walczyć? – Głos Dracona był cichy i przytłumiony.
- Oczywiście, że zamierzam. Tam są moi przyjaciele. – Przy ostatnim słowie, głos mi się załamał.
Przyjaciele… łatwo to wypowiedzieć, ale czy naprawdę Harry i Ron wspierali mnie w chwilach, kiedy potrzebowałam tego najbardziej? 

- Bronisz go? Bronisz tego podłego, durnego Ślizgona? Bronisz go? - krzyknął Harry patrząc na mnie z wyrzutem.
- Harry, nie krzycz. Jesteś pijany – powiedziałam siląc się na spokojny ton – Nie bronię nikogo. Mówię tylko, że zachowałeś się nie fair. Sfaulowałeś go…
- Sam się o to prosił! Od kiedy to jesteś po jego stronie?

             Biegłam walczyć za ludzi, których kochałam, którym oddałam całą swoją duszę, którzy znali mnie na wylot. Oni po prostu byli, trwali przy mnie, nie zważając na błahostki, akceptowali mnie taką jaka byłam, bez względu na wszytko...
  

[ "Na samotność skazują człowieka nie wrogowie, lecz przyjaciele." ]
— Milan Kundera


            Ale… Miałam zostawić człowieka, który rządził moim sercem?
- Draco… - Podeszłam do niego i przyklękłam na zimnej posadzce. Patrzyłam mu w oczy, chcąc znaleźć w nich przyzwolenie, zrozumienie…
- Nie rozumiesz, że nie mogę cię zostawić?! Hermiono, nie utrudniaj mi tego! Możesz tam zginąć! Już raz straciłem cię z oczu i nie chcę drugi raz czuć tego samego co wtedy…
- Draco, przecież wiesz, że ich nie zostawię, są dla mnie zbyt ważni…
- Ty jesteś dla mnie ważna…
            Westchnęłam cichutko i delikatnie wzięłam jego dłoń i położyłam sobie na sercu.
- Słyszysz? Ono bije dla ciebie… Ale mam też w nim miejsce dla moich przyjaciół i musisz to zrozumieć!
            Wiedział, że przegrał. Nie mógł mnie zatrzymać, musiałam walczyć za przyjaciół.


*

            Draco przeklinał się za własną słabość. Dlaczego nie mógł podnieść się z tej cholernej posadzki i chronić Hermionę?! Z wahaniem zerknął w brązowe oczy, które były teraz wielkie i smutne. Była taka dzielna. Wykonał jedyną i ostatnią rzecz, jaką mógł zrobić w tej sytuacji. Pociągnął ją mocno za rękę i pocałował z całych sił. Po chwili zabrakło mu tchu, jednak nie przestawał. Miał wrażenie, że cofa się w pamięci do tych wydarzeń, w których nawet nie spodziewał się takiego finału…

 
- Co tutaj robisz? – wydusiła chłodno, cofając się w tył.
- Czekam na ciebie, musisz dać mi się wytłumaczyć – powiedział lekko, ale w jego głosie można było wyczuć upór.
- A co, jeśli ja nie chcę tego słuchać?- warknęła i odwróciła się do ucieczki, ale poczuła przed sobą niewidzialną barierę. Była w potrzasku.
- Niestety, jak widzisz, będziesz musiała – jego słowa wywołały u niej falę złości. Wyciągnęła różdżkę i zaczęła mamrotać pod nosem różne przeciwzaklęcia, jednak żadne nie podziałały.
- Nie przebijesz tego zaklęcia – powiedział swobodnie Malfoy, patrząc na nią przenikliwie.
- Czarna magia? – uniosła brwi.
- Nie, zdeterminowanie. – Dobitnie wypowiedziane sowa zbiłby ją z tropu. 
- W takim razie powiedz, dlaczego miałabym cię wysłuchać? – założyła ręce na piersiach, mając nadzieję, że to pytanie zdezorientuje chłopaka, ale widocznie był na nie przygotowany, bo odparł bez wahania: - To nieporozumienie – przeczesał dłonią włosy, przez chwilę sprawiając wrażenie spiętego.
- Nie wiem jak ty, ale ja zrozumiałam wszystko dosadnie – wycedziła.
- Nie możesz zrozumieć Granger, że mi na tobie zależy? To no nie jest łatwe! – wybuchnął i zaraz przyłożył dłonie do skroni. 
- Jak to zależy? – powiedziała ostrożnie, przysuwając się bliżej, niepewna tego co przed chwilą usłyszała.
- Nie wiem jak to wytłumaczyć... Kiedy byłem w śpiączce... miałem wrażenie, że… zresztą nieważne, i tak nie zrozumiesz – mruknął i już chciał ją wyminąć, ale tym razem to ona go osaczyła, łapiąc go za rękę. 
- Wrażenie, że znalazłeś coś, czego ci do tej pory brakowało? – powiedziała niepewnie, ale musiała wiedzieć. Stalowe oczy patrzyły na nią bez wyrazu, ale po chwili rozszerzyły się ze zdumienia.
            Hermiona oderwała się od niego gwałtownie, mając nadzieję, że takie pożegnanie będzie bolało najmniej. Nie widziała jak spojrzenie stalowych tęczówek odprowadza ją za róg korytarza…      Może to i dobrze, kiedy nie widziała twarzy, którą prawdopodobnie mogła zobaczyć po raz ostatni…






  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz